Poprzednie częściMaroq - cząsteczka 1

Maroq - cząsteczka 2

Na spotkanie z artystami założyłem najlepszy garnitur, czyli bluzę z kapturem i dresy, a na nogi wzułem eleganckie adidasy z bazarku. Jak się okazało nie warto było silić się na wykwintność, gdyż artyści ubrali się różnorodnie, reprezentując przeważnie niższe stany średnie. Miejsce spotkań stanowiła nie żadna obskurna piwnica, a wynajęta sala gimnastyczna, do tego wszystko działo się za dnia, a nie przy bladym świetle Księżyca, co zabrało całości nutkę tajemniczości.

Na początek niestety musiałem przejść coś na kształt inicjacji. Nie kazano mi co prawda pić krwi czy moczu, a tylko wyjść na środek i powiedzieć kilka słów o sobie i swoich artystycznych przypadłościach. Jak na wzorowego członka przystało stałem na baczność podczas gdy reszta usiadła na krzesłach i miażdzyła mnie wzrokiem. Trema początkowo plątała mi się pod nogami, ale zgniotłem ją buciorem zdecydowania i wyrecytowałem peany na własny temat, oczarowując publiczność. W każdym razie nikt we mnie niczym nie rzucił, jak to się nieraz zdarzało, a jedna osoba nawet cicho zaklaskała.

Potem jak się okazało inni również opowiedzieli co nieco o swoim życiu, a nawet pożyciu, niczym na spotkaniu Anonimowych Arachnofobików, po czym na środek wystąpił Pan Personatus, człowiek w masce komicznej na twarzy, ukrywający swoją tożsamość lepiej niż dziewica srom i pokazał wszystkim zebranym tajemniczą konstrukcję własnego autorstwa, złożoną z obracającej sie tarczy o spiralnym wzorze umieszczonej na drewnianym postumencie. Kazał się w nią wpatrywać, mówiąc coś o śnie i słuchaniu jego rozkazów. Nawet podobał mi sie ten performance, aż do momentu, gdy Personatus zaczął pobierać opłaty i namawiał do oddania całego majątku do wspólnej skarbony, nad którą on sprawował pieczę. Może i bym tak zrobił, ale forsa się mnie nie trzymała, a do tego wcześniej musiałbym ją mieć. Tak więc, kiedy okazało się, że jestem pasożytem bez grosza, niewartym uwagi, drzwi wtajemniczenia zatrzaśnięto mi przed nosem i ostatecznie wydalono ze stowarzyszenia.

Byłem zły na Maroqa, że nie wspomniał o opłatach członkowskich, bo na tę okazję sprzedałbym nawet swojego kota, Filareta.

Gdy wróciłem do mieszkania okazało się, że ktoś je ograbił. Co prawda więcej interesujących rzeczy znalazłby grabiąc liście pod drzewem, ponieważ nie było w nim nic wartościowego. Mieszkałem w obskurnej kamienicy, pamiętającej pewnie jeszcze czasy Mieszka I, a w wynajętym lokum miałem do dyspozycji zaledwie kuchnio-łazienkę i jeden ciasny pokoik. Złodzieje się nie obłowili, za to ukradli mi kota.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • TheRebelliousOne 11.12.2019
    Sprzedałby swojego kota za członkostwo? Ale mam ochotę mu przywalić... XD Samo opowiadanie jest dobrze napisane. Daję 5 i pozdrawiam. :)
  • JamCi 12.12.2019
    Już koniec? Szkoda :-)
  • fanthomas 12.12.2019
    Nie koniec
  • JamCi 12.12.2019
    fanthomas super :-)
  • Jest dobrze, naprawdę! Masz specyficzne, lekko skrzywione poczucie humoru, którym zarażasz i ciągniesz za sobą.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania