Maroq - część 6
Pukanie do drzwi brzmiało jak stukanie młotka sędziego w czasie rozprawy. Pod moje okienko nie przybyli jednak ułani ani gliniarze, ale Ktoś. Pan Ktoś.
Wyglądał niczym detektyw ze starych filmów, w długim płaszczu, kapeluszu i o mętnym spojrzeniu nałogowego alkoholika. Wszedł jak do siebie odpychając mnie niczym natrętną muchę i rozglądając się z politowaniem po mieszkaniu. Mi natomiast ciśnienie skakało, serce waliło, ręce drżały, jakby zamiast niego stała obok mnie co najmniej naga Sasha Grey, a ja zdawałem egzamin na aktora porno. Byłem pewien, że zaraz padnie kluczowe pytanie, a nawet jeśli nie odpowiem, zostanę pojmany i wyprowadzony w kajdankach. Tymczasem facet po prostu powiedział:
- Podobno piszesz książki. Jak można pisać i nie mieć ani jednej w domu?
Odetchnąłem z ulgą. Pewnie jakiś fan.
- Jak to? Tam jest... jedna.
- Atlas kotów?
- No, interesująca lektura.
- Mniejsza z tym. Przyszedłem tu z innego powodu. Przeczytałem kilka twoich opowiadań, masz swój styl i lubisz nietypowe tematy. Należę do pewnej organizacji, spełniającej potrzeby naprawdę wymagających czytelników. Tworzymy głównie literacką ekstremę, ale często zahaczamy o róznorodne podgatunki. Chciałbym, żebyś napisał coś w swoim stylu. Dwadzieścia stron. Mój klient ma taką fantazję. Chce przeczytać coś twojego, stworzonego specjalnie dla niego.
- Jakiś psychofan?
- Nie, nie, spokojnie, nie jest twoim fanem, za to ze zdrowiem psychicznym różnie u niego bywa. Napiszesz tekst i sprawa załatwiona. Dostaniesz forsę, a my więcej się nie zobaczymy. Zazwyczaj tak to działa.
- A tematyka jest ustalona czy dajecie mi wolną rękę?
- Twoja ręka powinna być szybka, gdyż masz równo dwa tygodnie na skończenie. Po tym czasie może zrobić się nieprzyjemnie. To taki deadline, z naciskiem na dead.
W zasadzie już wtedy zrobiło się nieprzyjemnie, ale wydawało mi się, że zdążę bez problemu.
- Spokojnie, to dużo czasu - odparłem.
- Mam nadzieję. Co do tematyki...
Pan Ktoś trzymał w ręku sporą walizkę, jakby miał ochotę się do mnie przeprowadzić. Wyjął z niej gruby notatnik, długopis i stos pożółkłych gazet.
- Tu masz inspirację. Z tych gazet możesz czerpać informacje. A w zasadzie musisz, bo mój klient tak sobie zażyczył. Całkowicie fikcyjna historia oparta na prawdziwych zdarzeniach.
- Są jeszcze jakieś warunki?
- Nie, to wszystko. Do zobaczenia za dwa tygodnie. Albo wcześniej. Aha, na przyszłość, jeśli będziesz mnie szukał, pytaj o Jerry'ego.
Facet wyszedł, zostawiając mnie z kilkoma niezbyt miłymi przemyśleniami i perspektywą spędzenia najbliższych paru tygodni z nosem w zatęchłych gazetach. Pierwsza z brzegu jako jedyna pachniała nowością i była z zeszłego dnia. Zawierała głównie informacje o polityce, showbiznesie i katastrofach, ale jedna z krótkich notek spowodowała, że otworzyłem szeroko usta. W zasadzie chodziło o czarno-białe zdjęcie ukazujące kilka obrazów, wśród których wyróżniał się jeden z nich, przedstawiający postać bez oczu. Tę samą, co w domku, do którego włamaliśmy się z Personatusem.
Zanim zdążyłem przeczytać podpis pod zdjęciem, znów ktoś zapukał do drzwi, a mi zołądek podszedł do gardła, a nawet prawie wyskoczył przez usta
Komentarze (5)
Baj
Otwierasz rozdział i w tych dwóch zdaniach obracasz czytelnika jak maglownicą:)
W reszcie tekstu jest się czego czepić, choć jest bardzo spoko, ale ten początek... Kurwa! :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania