Martwa i piękna ~1~

Trzęsąc się i dygocząc niczym osika, z przenikającego jej ciało zimna, Nicole mocno naciągnęła kaptur na głowę i wcisnęła skostniałe i ręce w kieszenie kurtki. W ten sposób próbowała ochronić się przed logowatym wiatrem smagającym jej policzki i chłodem, lecz nie przynosiło to żadnego rezultatu. Dookoła niej panowały niemal nieprzeniknione ciemności i względna, wręcz niepokojąca cisza, która wydawała się tak przerażająco nienaturalna, że każdy najmniejszy szelest wydawał się hałasem. Przerywało ją jedynie od czasu do czasu ciche miarowe i spokojne cykanie świerszczy w trawie i złowieszcze pohukiwanie starej, samotnej sowy. Natomiast gęsta mgła snująca się nisko przy ziemi w znacznym stopniu ograniczała widoczność do kilkudziesięciu metrów. Nawet po upływie paru minut, jak wzrok przyzwyczaił się do wszechogarniającego mroku, nadal ledwie dostrzegała kształty drzew i krzewów rosnących po obu stronach pobocza. Doskonale zdawała sobie sprawę, że przy takiej pogodzie nie miała zbyt dużych szans na odnalezienie zbłąkanego psa, który w trakcie spaceru zerwał się ze smyczy i ruszył w pogoń za bezpańskim kotem. Mimo takich niesprzyjających warunków, była zdeterminowana i zdesperowana, żeby jak najszybciej odnaleźć ukochanego pupila i czym prędzej z nim wrócić do domu.

 

—  Buckley! — po raz kolejny zawołała czworonoga po imieniu, mając nadzieję, iż rozpozna jej głos i przebiegnie. — Wracaj, piesku!

 

Zaczynała się coraz bardziej niepokoić, bo mały kundel nie miał w zwyczaju oddalać się od swojej właścicielki na długo; błąkał się wprawdzie po okolicy, załatwiając swoje sprawy, jednak wkrótce potem wracał cały i zdrowy. Kiedy gorączkowe poszukiwania trwające już prawie dwie godziny, dotychczas nie przyniosły żadnych konkretnych rezultatów, poddała się i zrezygnowała z dalszych prób odnalezienia zwierzęcia. Postanowiła więc zawrócić w stronę najbliższych zabudowań pocieszając się myślą, iż Buckley najpewniej znalazł schronienie w jednym z sąsiednich budynków i właśnie tam przeczeka noc, a wczesnym rankiem stęskniony oraz głodny pojawi się pod drzwiami. Zastanawiała się jaką wymówkę powinna wymyślić, w razie gdyby pies jednak przepadł jak kamień w wodę i się nie odnalazł. Pomimo, że mieszkała w niewielkiej dzielnicy, która według powszechnie panującej opinii była uznawana za względnie spokojną, niezwykle rzadko zdarzało się, żeby dziewczyna wychodziła gdzieś sama. Zwłaszcza po zapadnięciu zmroku starała się raczej unikać samotnych przechadzek, gdyż dobrze wiedziała, że znajome tereny nie należały do szczególnie bezpiecznych. W miasteczku bowiem niemal codziennie pojawiało się jakieś nieznane oraz podejrzanie wyglądające towarzystwo, przejawiające agresywne zachowanie wobec najbliższego otoczenia.

Chociaż nigdy nie postrzegała siebie jako osoby strachliwej, to posiadała niezwykle wybujałą wyobraźnię i obawiała się, że mogłaby przypadkiem natknąć się na tych chuliganów. Ponadto na osiedlu, cieszącym się raczej dobrą reputacją, coraz powszechniej dochodziło do niezbyt poważnych przestępstw takich jak kradzieże czy wykroczenia. Niestety niektórzy mieszkańcy nie usiłowali się podejmować jakichkolwiek działań, mających na celu ograniczenie aktów wandalizmu, ponieważ najczęściej uznawali że tego typu incydenty ich nie dotyczyły.Jakby tego było mało, całkiem niedawno podczas przeglądania rubryk zamieszczonych w lokalnym brukowcu, natrafiła na pewien interesujący artykuł. Pisano w nim, że grupa ludzi w pobliskim lesie zupełnie przypadkiem, dokonała makabrycznego znaleziska.W czasie biwaku natknęli się na ludzkie szczątki płci żeńskiej, w stanie intensywnego rozkładu i należące najprawdopodobniej do Kelly Anderson - młodej dziewczyny, której zaginięcie rodzina zgłosiła zaledwie kilka miesięcy wcześniej. To zabójstwo zainteresowało prawie wszystkie miejscowe media i przez wiele tygodni nie znikało z nagłówków gazet, a także czołówek wiadomości, szybko stając się tematem numer jeden odnośnie najróżniejszych plotek. Ponadto Nicole dowiedziała się iż, tutejsza policja zaaangażowała w rozwiązanie tej sprawy wszystkie dostępne środki, jednakże mimo podjętych starań, mordercy wciąż nie udało się schwytać.

 

Musiała minąć jeszcze kilka przecznic, aby dotrzeć do domu, ale tym razem postanowiła skrócić sobie drogę powrotną, wybierając zupełnie inną trasę. Ze względu na wyjątkowo późną porę zazwyczaj ruchliwa i chętnie uczęszczana przez spacerowiczów oraz rowerzystów boczna uliczka, zupełnie opustoszała. Myślała nad tym, czy morderca gdzieś tam jest i czyha na kolejną ofiarę i pogrążona w tych ponurych rozmyślaniach, skręciła w niezbyt dobrze oświetlony obskurny zaułek, cuchnący kocim moczem i niewywiezionymi śmieciami. Właściwie to nigdzie jej się nie spieszyło; szła powoli, wsłuchując się w dźwięk podeszew swoich sportowych butów miarowo uderzających o asfaltową nawierzchnię drogi. Nieoczekiwanie usłyszała za sobą odgłos czyichś kroków przytłumionych przez trawę.

 

Nieco zaskoczona i zaabsorbowana tym faktem zatrzymała się i rozejrzała wokół mrużąc oczy mrużąc oczy i uważnie nasłuchując. Przez dłuższą chwilę nie działo się nic, co mogłoby ją zaniepokoić, lecz potem dźwięk powtórzył się, tym razem znacznie bliżej niej.

 

— Halo? Czy ktoś tu jest? — zapytała drżącym z przerażenia głosem, jednakże gdy to pytanie pozostało bez odpowiedzi, poczuła się jakoś nieswojo. — Chyba musiałam się przesłyszeć — mruknęła do siebie pod nosem.

 

Odwróciła się za siebie, aby upewnić się, czy aby na pewno nikt jej nie śledził. Wtedy zauważyła wysokiego mężczyznę, ukrywającego się pod rozłożystymi gałęziami jednego z chylących się ku ziemi drzew. Znajdowała się zbyt daleko, zatem nie widziała dokładnie rysów jego twarzy, jedynie ciemny zarys sylwetki postaci, okrytej długim płaszczem, albo peleryną. Stała tak przez moment i wpatrywała się w nieodległą postać ukrywającą się w pobliskich krzakach. Tymczasem nieznajomy nie wykonał żadnego ruchu, dlatego też zignorowała go i ruszyła dalej idąc znacznie szybciej niż przedtem. Zdołała jedynie unieść ręce do góry, w obronnym geście, kiedy coś niespodziewanie uderzyło ją w tors, zwalając z nóg i przewracając na ziemię. Cios zadany przez oprawcę był wyjątkowo potężny, toteż ogłuszona straciła równowagę i upadła na brzuch, twarzą skierowaną do dołu, w niewielkim stopniu amortyzując upadek rękami. Niemal paraliżujący i odbierający zdolność racjonalnego analizowania strach sprawił, że jej serce przyspieszyło rytm i zabiło mocniej, a oddech uwiązł w gardle. Płuca palące niczym ogień nie pozwoliły na zaczerpnięcie choćby płytkiego oddechu, wobec tego jakiś czas leżała nieruchomo, kompletnie milcząca i bezradna.

 

Zdążyła tylko zwinąć się w pozycję płodową i instynktownie zasłonić twarz rękoma, kiedy napastnik zaczął ją kopać po całym ciele. Podczas inkasowania pierwszych uderzeń, spadających na przedramiona, nogi i pośladki, sądziła, że szybko przerwie atak, wysyczy kilka ostrzegawczych słów i siarczystych przekleństw, skierowanych pod jej adresem, po czym odejdzie. Cały czas krzyczała i wołała o pomoc, starając się chwycić bandytę za nogę i tym sposobem stawić choć minimalny opór, jednakże tamten był wręcz nienaturalnie silny. Przyjęła jeszcze kilka mocnych kopniaków wymierzonych w kręgosłup i nagle dalsze katowanie skończyło się. Z ust dotkliwie pobitej dziewczyny wydobywało się teraz osobliwe rzężenie oraz gulgot, pochodzące najwyraźniej z oskrzeli.

 

Wydała z siebie cichy, z trudem powstrzymywany pisk, gdy czyjaś dłoń chwyciła ją za długie lśniące włosy, skręcając je niczym powróz i gwałtownym szarpnięciem odchyliła głowę w bok. W chwili gdy dłoń zaległa na jej ustach, poczuła piekący ból na twarzy i krzyknęła, gdy ostro zakończony szpon wbił jej się w policzek, głęboko aż do samej kości upuszczając strużkę krwi.

Zaraz potem poczuła ostry, piekący ból w okolicy szyi przypominający użądlenie osy, który narastał coraz bardziej. Miała wrażenie że ktoś gryzie ją w kark; ostre zęby przecięły skórę i poczuła krew spływającą po piersiach z przerażającą szybkością. Rozerwał jej skórę i mięśnie z brutalną gwałtownością wygłodniałego zwierzęcia, ale nie miał czasu na pożywienie się. Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia przestał i odskoczył od niej, a po chwili uciekał już między budynkami, jakby coś lub ktoś go spłoszyło.

Bardzo ostrożnie podniosła rękę do rany na karku i poczuła lepkie ciepło i wilgoć. Jej wzrok był zamglony, ale widziała krwistoczerwoną plamę na palcach wystarczająco wyraźnie. Jej pole widzenia zwężało się i ciemniało, zupełnie jakby oczy same się zamykały.

 

Wraz ze znaczną utratą krwi stopniowo coraz bardziej traciła przytomność i była pewna, że wkrótce znajdzie się w objęciach śmierci. Odbierała dźwięki z otoczenia tak, jakby znajdowała się pod powierzchnią wody. Chociaż kręciło jej się w głowie i było jej niedobrze, odczuwała coś w rodzaju ulgi, że ból wkrótce minie. Nagle kątem oka zauważyła obok siebie jakiś ruch. Dwóch mężczyzn, których jej oprawca musiał się wystraszyć. Jeden z nich był najwyraźniej czymś zaniepokojony.

 

-— Tamten był szybki. Jeśli naprawdę chcesz to zrobić, będziesz musiał się pospieszyć.

 

Drugi w przeciwieństwie do niego był bardzo pewny siebie.

 

— Poradzę sobie — powiedział stanowczo i dodał: Wiesz, że to jest jedyny sposób, aby ją ocalić.

 

Ostrożnie podniósł ją na kolana i uklęknął za nią, podtrzymując ją w talii. Spróbowała się ruszyć, wyrywać, ale nie udało się to jej. Pisnęła cicho i usiłowała uwolnić się z jego uścisku, kiedy dotknął rany na jej karku i pogłaskał czule po głowie.

 

— Bądź spokojna. Chcę ci tylko pomóc. — przemawiał do niej głosem zdecydowanym, ale spokojnym, jakby był doskonale świadomy tego, co zamierza zrobić.

 

— Jest urocza.

 

— Tak — zgodził się.

 

— Obyś nie żałował tej decyzji.

 

— Nie będę.

 

Cichy głos w jej głowie podpowiadał jej, że ta rozmowa dwóch nieznajomych, z której zupełnie nic nie zrozumiała, będzie ostatnim co zapamięta.

 

— Pij — powiedział.

Wepchnięto jej w usta coś ciepłego i mokrego, poczuła charakterystyczny smak żelaza i soli.

 

Z chwilą gdy kilka drobnych kropel spłynęło na jej popękane wargi, lekko drgnęła, niespodziewanie otwierając oczy. Miała niesamowicie niebieskie tęczówki, nakrapiane punkcikami barwy karmelu, zlewające się kolorystycznie z białkami.

 

— Nie... — wymamrotała cicho, omal się nie zakrztuszając.

 

Zupełnie nie zwracając uwagi na jęki i słabe protesty, ponownie przycisnął krwawiący nadgarstek do ust, zmuszając ją, aby napiła się posoki.

Wreszcie po upływie dwóch, może trzech minut usta dziewczyny rozchyliły się spragnione, a delikatny język wyciągał się w poszukiwaniu żródła wypływającej krwi. Jej gardło poruszyło się małym konwulsyjnym przełknięciem, gdy zaczęła pić, najpierw powoli i ostrożnie ssając, potem coraz szybciej, gdy zrozumiała, że być może dzięki temu szybciej wróci do zdrowia i odzyska siły. Karmazynowa kropla spłynęła z kącika posiniałych, lekko tylko zaróżowionych ust, kreśląc czerwoną linię na policzku.

 

Gdy powoli odpływała w senny niebyt wydawało się jej że w oddali słyszy znajome szczekanie, potem zapanowała długotrwała ciemność.

 

~~~ *** ~~~

 

Była oszołomiona i zdezorientowana, nie miała pojęcia, co się z nią działo, nawet nie potrafiła tego ogarnąć, mimo tego, że umysł miała nieznośnie trzeźwy. Ból, który nagle zaczęła odczuwać był kłujący i rozdzierający, zupełnie odmienny i stopniem intensywności nie podobny nawet do tego, jakiego doświadczyła, gdy we wczesnym dzieciństwie przydarzył się jej niefortunny wypadek i złamała nogę, spadając z drabiny prowadzącej na strych. Ciepło wydawało się być takie realne, zdawało się ją parzyć coraz bardziej, a wrażenie było takie, jakby chwyciła obiema rękami elektryczną prostownicę z niewłaściwej strony. Zebrała w sobie wszystkie siły, jakie miała, starając się na tym wyjątkowo nieprzyjemnym doznaniu nie koncentrować. Próbowała odciąć się w jakiś sposób od tego, lecz kiedy to robiła raz po raz traciła przytomność i ogarniała ją nieprzenikniona ciemność. Była zbyt słaba, żeby móc z tym walczyć, dlatego też pozwoliła pochłonąć się niemal całkowicie mrokowi i czerni. Gdy tam przebywała, zrozumiała, że było to dla niej dobre, bo wtedy nie odczuwała właściwie żadnego bólu, i udawało się odliczać z momentu agonii całe sekundy, a nawet minuty, które wydawały się trwać całą wieczność lub nawet dłużej. Wtedy zaczynała myśleć o tych wszystkich cudownych i wartych zapamiętania chwilach, które spędziła z najbliższą rodziną, przyjaciółmi albo jej chłopakiem - Mattem, który zawsze się o nią troszczył i nie pozwalał, żeby działa się jej jakaś krzywda. Te wspomnienia zalewające jej mózg, sprawiały, że coraz trudniej było jej powrócić do rzeczywistości, która ją otaczała i uczepić się jej, niczym płonącego stosu, ale próbowała to zrobić. Po pewnym czasie jednak odzyskiwała świadomość i powracała do realności, gdzie znajdowała się na jawie. Tam odnosiła wrażenie, jakby wszystkie jej kości łamały się każda z osobna i w tym samym czasie była bita przez zawodowego mistrza bokserskiego. Zdawała sobie sprawę, że istniały rzeczy znacznie bardziej ważniejsze niż te wszystkie tortury, którym była przez kogoś poddawana, ale w tamtej chwili nie potrafiła sobie przypomnieć, choć starała się.

 

Przez ten czas ból zmienił swój charakter, stał się ostry i palący oraz zdawał się promieniować z każdej cząstki ciała, jakby wszystkie zakończenia nerwów stanęły w ogniu i spalały się. Była prawie pewna, że cierpiała z powodu grypy, która doprowadziła ją do tego stanu, bo jej ciałem wstrząsały konwulsyjne, gwałtowne drgawki i dreszcze. Drżała cała od stóp do głów, w dodatku trawiła ją silna gorączka od środka - co najmniej czterdzieści dwa stopnie. Leżała na boku, okryta kocem, z kolanami przyciśniętymi do piersi i dłomi zaciśniętymi w pięści, tak mocno, że aż pobielały kostki jej palców, próbując powstrzymać kolejne fale bólu. Nie umiała przypomnieć sobie, jak to wszystko się zaczęło i nie wyobrażała sobie, że kiedyś miał nadejść koniec tych okropnych męczarni. Dreszcze połączone z mimowolnymi, drobnymi i nieskoordynowanymi ruchami mięśni, pojawiały się co kilka minut i trwały nawet przez godzinę. Kiedy drżenie ustępowało, zaczynało się straszliwe uczucie gorąca, jej tętno rosło coraz bardziej gwałtownie, a temperatura ciągle się zwiększała. Dziewczyna wiła się i przekrecała z boku na bok, jej mięśnie drżały, jakby w jej żyłach nie płynęła już krew, tylko żrący kwas, który docierał i zatruwał każdy fragment jej fizyczności. Jej długie czarne włosy były mokre od potu wstępującego na czoło i posklejane ze sobą, lekko otwarte usta łapczywie łapały powietrze, a ręce miała zaciśnięte kurczowo na bawełnianym prześcieradle. Wydawać by się mogło, że w porównaniu z tym okropnym bólem całe jej dotychczasowe życie nie było warte nawet przysłowiowego funta kłaków. Z wielką chęcią oddałaby wszystkie najlepsze i najpiękniejsze wspomnienia za oszczędzenie kolejnej sekundy tych

męczarni. W tym splocie zalewającego ją cierpienia, była w stanie rozróżnić jedno, zupełnie inne doznanie, będące nieprzyjemnym, lodowatym uściskiem w okolicach żołądka. Momentami ból tak przybierał na sile, że myślała, że za chwilę wyzionie ducha i była nawet pogodzona z rychłym spotkaniem ze śmiercią. W tamtej chwili niczego tak bardzo nie pragnęła, jak tego, żeby ktoś zjawił się i ją dobił, choć jeszcze nie chciała odchodzić. Wrzeszczała z bólu poczucia bezsilności. Jęknęła, zbladła jak ściana, potem oblała się rumieńcem i zaczęła kasłać, plując krwią. dziła sobie strun głosowych. Darła się też dlatego, że wszystkie te uczucia, które w sobie dusiła, walczyły o pierwszeństwo i podchodziły do palącego żarem gardła, niczym gorąca lawa wulkaniczna. Palcem wskazującym zaczęła uważnie badać jamę ustną i opuchnięte oraz obolałe dziąsła, aż wreszcie na nie natrafiła. Jej górne trójki nadwrażliwe na dotyk, były lekko wydłużone i zaostrzone na końcach, przekształcając się w centymetrowej długości kły. Jęknęła, zbladła jak ściana, potem oblała się rumieńcem i zaczęła kasłać, obficie plując krwią.

 

,,Chyba umieram" — pomyślała spanikowana i ta myśl ją przeraziła.

 

Nigdy nie wyobrażała sobie momentu własnej śmierci, nawet o tym nie myślała, ale nie sądziła, że odejdzie z tego świata w sposób mało estetyczny i pozbawiony duchowości. W wielu filmach i książkach ukazane to było jako coś romantycznego, albo za coś, a nie tak... byle jak.

 

— Pali mnie! — krzyczała głośno. Łzy cisnęły jej się do oczy z taką mocą, że nie była w stanie ich dłużej powstrzymać. — Moja krew się pali! — powtarzała już znacznie ciszej, z szeroko otwartymi oczami, które zatrzymały się na twarzy mężczyzny, siedzącego na prostym, drewnianym krześle w kącie pokoju. Słysząc ten przeszywający na wskroś wrzask, przepełniony cierpieniem odbijający się echem w pomieszczeniu, podszedł do niej.

 

— Co się ze mną dzieje? Czy ja... umieram? — zapytała przez zaciśnięte zęby i wyciągnęła rękę w jego kierunku. Zrobiła to bez zastanowienia, jakby błagając go, żeby to wszystko zakończył w tym właśnie momencie.

 

— Spokojnie, to będzie trwać tylko kilka minut i już więcej się nie powtórzy. — Starał się przemawiać do niej spokojnym, niemal ojcowskim tonem głosu, zdradzającym szczere zatroskanie, ale też wyczuwalne napięcie.

 

— Co takiego? — Spomiędzy spierzchniętych i popękanych warg, wydobyły się pęcherzyki powietrza, które ułożyły się ledwie w słyszalny szept. Gdy mówiła, nadal nie przestawała się trząść i szarpać. Przez cały ten czas patrzyła prosto w ciemne oczy nieznajomego, ale nie wyczytała z nich zupełnie nic, żadnych emocji.

 

— Przechodzisz proces przemiany — odparł, siadając na brzegu łóżka i przyglądał jej się czas jakiś z głębokim współczuciem i niemalże politowaniem, jakie wzbudzają nieszczęśliwi u tych, co zaznali udręki.

 

Chciała zapytać się go co miał na myśli mówiąc te słowa, gdyż ich sens wogóle zdawał się do niej nie docierać. Jednak nie mogła już więcej wydobyć dźwięku; płuca paliły ją żywym ogniem i gardło miała ochrypnięte od ciągłego zawodzenia i jęczenia. Odsunął na bok koc, którym była szczelnie okryta i wyciągnąwszy rękę, dotknął jej rozpalonego i wilgotnego czoła, stwierdzając z przekonaniem, że gorączka powinna niedługo minąć bezpowrotnie.

 

Chociaż tortury nie zelżały ani odrobinę — wręcz przeciwnie, stały się jeszcze silniejsze, zaczęła rozwijać w sobie nową zwiększoną wrażliwość, dzięki której dawało się ocenić każdy przenikający jej żyły płomień z osobna - odkryła, że umiała oderwać się od niego i nie myśleć o tym, przez co przechodziła. We wnętrzu tego pożaru usłyszała nagle rytm pulsu i uświadomiła sobie z lekkim opóżnieniem, że znalazła swoje serce - akurat w takiej chwili, że zaraz gorzko tego pożałowała. Jej krew teraz przepływała przez żyły i tętnice szybko i mocno, sprawiając, że naczynka krwionośne rozszerzały się i pojawiały na bladej, alabastrowej skórze. Powieki paliły ją, zupełnie jakby płakała przez całą noc, a u ustach czuła nieprzyjemny, metaliczny posmak, bo mocno przygryzła dolną wargę. W chwili wolnej od bólu, przesunęła się niespokojnie na łóżku, żeby zmienić pozycję, kiedy coś pociągnęło ją delikatnie za ramię. Widok zestawu dożylnego obok stojącego jej łokcia sprawił, że otworzyła szeroko oczy ze zdumienia i zamarła. Jej spojrzenie podążyło do wyraźnej rurki, biegnącej od torebki, która zwisała na stanowisku dożylnym. Torba wydawała się wypompowana z powietrza i pusta, ale kropla albo dwie płynu pozostały — wystarczyło, żeby Nicole mogła rozpoznać, że to krew.

 

— Dlaczego... potrzebuję ... — zapytała słabym piskliwym głosem, który zdawał się nie należeć do niej.

 

Mężczyzna uciszył ją zdecydowanym gestem dłoni i z wprawą pielęgniarki zmienił medyczną torebkę, w której niewątpliwie znajdowała się krew. Oczy Nicole zmrużyły się podejrzliwie i spięła się, kiedy przymocował woreczek do stanowiska dożylnego.

 

— Twoje ciało przechodzi zmiany, a wyleczenie cię zabiera dużo krwi. — wyjaśnił cierpliwie i spokojnie, z życzliwym uśmiechem na twarzy. — To złagodzi skurcze.

 

Zamierzała zaprotestować i wszcząć kłótnię ale w momencie, w którym krew prześliznęła się przez dren i zaczęła napływać do jej ciała, część bólu i cierpienia, które odczuwała od przeszło kilku godzin, złagodziła się. Tak samo dziwne pragnienie, którego doświadczyła, więc najwyraźniej to było to, czego jej ciało potrzebowało. Poczuła niewysłowioną ulgę, ale trwała ona krótko, ponieważ została przyćmiona okropnym bólem w okolicy serca, które nadal niestrudzenie biło, wybijając szaleńczy rytm. On sam musiał wychwycić tę zmianę bo powiedział, że niedługo proces dobiegnie końca i będzie po wszystkim. Wcześniej nawet nie zwracała uwagi na jego obecność, ponieważ nie miała pojęcia, że w pokoju jest ktoś jeszcze oprócz niej, ale teraz ta myśl, że nie była sama, dodała jej otuchy. Nie była pewna jak długo to trwało, ale wreszcie po upływie kilku dni albo nawet tygodni, poczuła, że ból znacznie zelżał i stał się mniejszy, a ona odzyskiwała kontrolę i odmierzała upływający czas licząc swoje płytkie oddechy.

Wtedy wydarzyła się przedziwna rzecz: zupełnie niespodziewanie Nicole otworzyła szeroko oczy, zerwała się gwałtownie niczym zdalnie sterowana lalka, siadając na łóżku.

 

— To boli, to tak bardzo boli — zaczęła zawodzić z rozpaczy, kiwając się do przodu, i do tyłu niczym dziecko cierpiące na chorobę sierocą.

 

— Dobrze znam ten ból, też go doświadczyłem dawno temu — powiedział sucho, głosem pozbawionym jakichkolwielk emocji - Już prawie koniec.

 

Faktycznie, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdzki ból powoli opuszczał ją, odpływając z łydek, przedramion i innych części ciała, pozostawiając je wolnymi od niego i błogo chłodnymi. Wszystkie parzące pomienie, które do tej pory rozlewały się po ciele, koncentrowały się na jedynym ludzkim organie, jaki jej pozostał. Odpowiedzią na ten końcowy, finalny atak było pojedyncze przytumione uderzenie jej serca, które zatrzymało się dwukrotnie na ponad pięć minut, a potem wznowiło swoją pracę.

 

~3158~

Średnia ocena: 2.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • 13mirek 11.11.2019
    Od kiedy cykady świergocą w takim zimnie, kiedy aż ma się skostniałe ręce?
    Od kiedy przestępstwo jest wykroczeniem? Albo - albo.
    Od kiedy na spokojnej dzielnicy znajduje się zwłoki w stanie rozkładu?
    Od kiedy na bocznej uliczce panuje ruch pieszych i rowerzystów jak na Marszałkowskiej?
    Jest trochę tych kwiatków.
    Jest też trochę literówek, błędów interpunkcyjnych, braku spacji i dziwnego rozstrzelenia dialogów.
    A motyw transformacji w wampira po wypiciu krwi jest tak klepnięty, że aż boli.
    Nawet przy przemianie.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania