Marzenia mogą niszczyć - rozdział III

Budzę się zmęczona. Czuję, jak policzek przywiera mi do poduszki. Oddycham głęboko i przewracam się na drugi bok, ale nie chcę otwierać oczu. Powieki pieką mnie niemiłosiernie i wiem, że mam policzki rozpalone od koszmarów. Zapinka kolczyka wrzyna mi się w szyję.

Niechętnie siadam i wsuwam nogi w kapcie. Rozglądam się po pokoju. Zewsząd otaczają mnie ściany oklejone różową tapetą. Sufit jest biały. Z nieosłoniętego okna dobiegają jasne światła ostatniego jesiennego słońca. Obok mojego łóżka stoi szafka nocna przykryta białą koronkową serwetką, przy oknie o białofioletowej firance natomiast niewielki, okrągły stolik. Przy ścianie nieopodal ustawione są meble regałowe, w tym szafa, biurko i półki na książki. Wśród mebli porozstawiane są różnorodne bibelociki - szkatułki, kolaże z fotografii i porcelanowe laleczki. Ostatnią ścianę zajmują oprawione w ramki dyplomy, zdjęcia klasowe i obrazy, które tak uwielbiam. Pomieszczenie jest średniej wielkości, lecz część przestrzeni jest jeszcze niezagospodarowana. Podobno mój pokój według rodziny uchodzi za piękny, lecz moim zdaniem mógłby wyglądać nieco lepiej. I jestem pewna, że mógłby być znacznie przytulniejszy, gdyby tylko pozwolono mi wprowadzić w nim małe zmiany.

Spoglądam na zegarek i orientuję się, że jest jeszcze wcześnie, a więc nie muszę się nigdzie spieszyć. Ziewam i podnoszę się z łóżka. Trzęsę się z zimna, więc sięgam do szafy po szlafrok i zarzucam go sobie na ramiona.

Nagle jednak słyszę za plecami głuche sapanie. Odwracam się gwałtownie. Z ziemi ni stąd, ni zowąd wyrasta Jared, lecz wcale nie jestem zdziwiona. Znam już tę sztuczkę.

- Cześć, księżniczko - mówi. Przyzwyczaiłam się już, że nazywa mnie w ten sposób. Nie ma bynajmniej na myśli nic złego.

- Cześć, Jared - odpowiadam znudzona. Po raz kolejny ziewam. - Cóż ważnego znowu się stało?

- Ach, mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. Propozycję... jeśli można to tak nazwać. Ale w każdym razie, księżniczko, musisz ze mną pójść do mojego tajnego laboratorium, nie możemy tego odkładać. - Śmieje się figlarnie, widzę iskry w jego zielonych oczach. Chyba nie przypominam sobie momentu, kiedy nie miał rozbawionych oczu.

- O co chodzi?

- Nie mogę ci tego tutaj powiedzieć, ale nie martw się. To nic złego, a na pewno spodoba ci się to, co ci powiem.

- To ma coś wspólnego z królestwem? - Pytam. Wcale nie mam ochoty nigdzie z nim iść, a już na pewno nie do jego obskurnej siedziby.

- I tak, i nie. To zależy od twojego wyboru.

- Wyboru?

- Owszem, księżniczko. Będziesz musiała wybrać, ale co, tego ci nie wyznam. Ale nie musisz się bać, to nic strasznego. Bez obaw, głowa do góry! Będzie miło! - Mruga do mnie.

- Wątpię - mruczę pod nosem.

Mina na chwilę mu rzednie, ale po chwili znów jest przesadnie wesoły - jak zawsze. Daje mi chwilę na ubranie się i uczesanie, po czym oznajmia, że będzie czekał na mnie przed domem.

Chwilę później wybiegam z pokoju, wchodzę do sypialni mamy i oświadczam, że przyszedł po mnie Jared. Mama uśmiecha się i pozwala mi wyjść. Żadne z nas nie martwi się o szkołę, bo i tak wiemy, że dzięki Jaredowi wszystko będę miała usprawiedliwione.

Pędzę przed dom do Jareda. Stoi już przy chodniku, kilkanaście metrów ode mnie. Chyba pierwszy raz widzę go poważnego. Stoi smukły i postawny, z spokojną miną i rozmarzonymi oczami. W czarnym garniturze i błękitnej koszuli, jak zwykle z nieodłącznym berłem. Teraz dopiero dostrzegam, dlaczego inne dziewczęta tak za nim szaleją.

Podchodzę do niego, ale nie odzywam się ani słowem. Jemu natomiast nieustannie dopisuje dobry humor. Przerzuca sobie berło z jednej dłoni do drugiej, wesoło żartując. Szkoda jedynie, że mnie to nie bawi.

- Zachwycające są te widoki - rzuca, przyspieszając kroku. Kieruje wzrok na aleję, którą chodzę ze szkoły. Jest mi przykro, że ktoś taki jak on ma do niej dostęp. Zawsze uważałam, że ta aleja, nazwana przeze mnie Aleją Mroku ze względu na swój nieprzerwany gąszcz różnorodnych roślin powinna być dostępna tylko tym, którzy naprawdę na nią zasługują. Mam to jeszcze z dzieciństwa. I, szczerze mówiąc, jestem po prostu zazdrosna o kawałek ziemi - i doskonale wiem, jak śmiesznie to brzmi. Ale trzęsie mną, gdy myślę, że tak denna i zapatrzona w siebie osoba jak Jared idzie ścieżką, którą ja od lat sama pielęgnuję i dbam o nią.

- Masz rację - mówię z trudem. Nerwowo odgarniam z czoła kosmyk włosów.

Mijamy tłumy ludzi. Kłaniają się nam z szacunkiem. Witają się, podają nam ręce, starają się nawiązać z nami jakąś rozmowę, ale Jared studzi ich zapał, mówiąc, że bardzo się spieszymy.

W końcu mija nas dziewczynka wyglądająca na jakieś sześć lat. Uśmiecha się do mnie. Odwzajemniam jej uśmiech.

- Rossellinne Enchant, Jared Stuart! - Woła. Wygląda na zachwyconą. Zatrzymuje się tuż obok nas.

Jared mówi jej, że nie mamy czasu - standardowo. Ja jednak szarpię go za ramię i złowieszczo szepcę mu do ucha:

- Jeśli nie zatrzymasz się dla tej dziewczynki, nie marz nawet o tym, że z tobą pójdę! - Puszczam uścisk z jego ręki. Patrzy oszołomiony i staje tuż obok mnie.

- Rossellinne, marzyłam, żeby cię spotkać! - dziewczynka rzuca mi się na szyję. Śmieję się. Dawno żadne dziecko nie okazało mi tyle czułości. Przyciskam ją do serca. - Jared! - Na Jareda jednak jedynie spogląda, a nie zbliża się do niego. Zastanawia mnie to.

Gdy dziewczynka puszcza mnie z objęć, pytam:

- Jak masz na imię?

- Marlenne - mówi z uśmiechem.

- Chyba nie powinnaś chodzić tu sama. - Staram się, by nie brzmiało to surowo, i mam nadzieję, że rzeczywiście tak nie jest. Nie chciałabym, żeby Marlenne źle mnie zapamiętała.

- Mamusia jest niedaleko - rzekłszy to, dziewczynka wskazuje palcem na szczupłą, niską kobietę ubraną na biało. Stała rzeczywiście nieopodal, tuż przy ścianie budynku sklepu. Czytała ogłoszenia na tablicy.

- Czy oczekujesz od nas czegoś jeszcze?

- Gdzie idziecie? Zabierzecie mnie ze sobą? - pyta z nadzieją w głosie.

Uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Widzę kątem oka przerażoną minę Jareda. Uspokajam go gestem ręki.

- Niestety, ale sama nie wiem jeszcze, gdzie idziemy. I przykro mi, akurat teraz nie możemy cię zabrać... Ale obiecuję, że jeszcze kiedyś to z pewnością nastąpi.

Marlenne przez chwilę jest smutna, ale rozchmurza się, gdy słyszy ostatnie wypowiedziane przeze mnie zdanie.

- Możesz mnie jeszcze przytulić?

Z chęcią przystaję na jej prośbę, ale po chwili słyszę głos zniecierpliwionego Jareda:

- Musimy już iść. - Odzywa się twardo.

Uścisk Marlenne na moim ciele słabnie. Jej wzrok tkwi w twarzy Stuarta. Dziwi mnie jej sposób patrzenia na mężczyznę. Jest taki nienaturalny, niedziecięcy, przenikliwy. Czyżby wiedziała o nim coś więcej ode mnie?

Tkliwie żegnamy się, dziewczynka odbiega rozradowana do swej matki. Podchodzę do Jareda.

- Musiałeś ją smucić? Tak wiele kosztowało cię zatrzymanie się obok niej? - Pytam chłodno.

- Mówiłem, że nie mamy czasu. Nie mogę go poświęcać dla jakiegoś obcego dziecka. - Patrzy na mnie niechętnie.

Idziemy jeszcze kawałek chodnikiem, tłum robi się coraz rzadszy. Skręcamy w ulicę, której dotychczas nie znałam. Jest tu ciemno, z obu stron otaczają nas stare buki. Wzdłuż widać połamane, stare, spróchniałe płoty. Domów jest niewiele, a samochody jeżdżą zupełnie nieczęsto. Nie ma tutaj już żadnych ludzi.

- To ulica Asthera. Prawie nikt tu nie mieszka, odkąd zarosła bukami. Nikomu nie chciało się ich ściąć, a więc utworzyły taką oto płachtę pod niebem. Drzewa uniemożliwiły jakąkolwiek działalność w kierunku dbałości o ulicę, odcięły dostęp do płotów i pól. Dlatego ludzie zaczęli rezygnować i wyprowadzili się stąd. - Tłumaczy Jared.

- To dziwne - odpowiadam. - Opuścić miejsce zamieszkania jedynie ze względu na głupie drzewa? Przecież wtenczas musiało ich być zaledwie kilka, takim wielkim wysiłkiem było ich wycięcie?

- Może i nie wielkim, ale i tak nikt się na to nie pisał. - Jego denerwującą twarz znów zdobi ten figlarny uśmieszek. Stuprocentowo wolę, gdy jest poważny i małomówny.

- Daleko jeszcze?

- Nie - chichocze. - Zmęczyłaś się, księżniczko?

- Ależ skąd! - Wołam beznamiętnie. Chcę jak najprędzej uwolnić się z jego towarzystwa. - Nie męczę się tak łatwo.

Znów się śmieje. Besztam się w duchu.

- Już prawie jesteśmy - zdradza w końcu.

Sama nie wiem, czy czuję ulgę, czy strach. Co miał oznaczać ten wybór, o którym on mówił?

Przed nami rozpościera się duży plac. Na niewysokim wzniesieniu stoi czarny, duży, prostokątny budynek o bardzo małych oknach. Na wschód od miejsca, w którym stoimy, w budynku widać wycięcie, a w nim szerokie, ciemnoszare drzwi o mosiężnych zawiasach. Na samej górze budowli widnieje rzeźbiony, srebrny napis, lecz z tak dużej odległości nie jestem w stanie go rozczytać. To miejsce i jego okolica wywołują we mnie same negatywne odczucia. Niestety, ale nie jest to przyjemnym widokiem.

- Wchodzimy - mówi Jared, a ja posłusznie drepczę jego śladem.

Prowadzi mnie przez drzwi. Otwiera je hasłem w języku, którego nie znam.

Wnętrze budynku nie jest wcale piękniejsze. Ściany pokrywa szara farba, w niektórych kątach można dostrzec pajęczyny i popękany tynk. Podłoga jest przykryta starym, gdzieniegdzie poprzetykanym dziurami dywanem. Trochę mi to przypomina jakiś nawiedzony dom.

Prowadzi mnie drewnianymi, trzeszczącymi schodami. Mam wątpliwości, czy to, co robię, jest bezpieczne. Jestem niespokojna, bo nie wiem nawet, gdzie Jared mnie prowadzi.

Zatrzymujemy się w końcu na pierwszym piętrze. Stuart naciska klamkę drzwi na lewo i mocno je pcha. Gdy wchodzę, zatrzaskuje je mocno tak, aż drżę.

- Nie bój się, nic ci nie zrobię - odzywa się chłopak łagodnie. Nie wydaje mi się, by kłamał. Nic mi nie zrobi - jakoś widzę to po jego oczach.

Pokój, do którego wchodzimy, jest inny od reszty wnętrza. Ściany i sufit wydają się być zadbane, pomieszczenie wygląda schludnie. Wokół na biurkach stoją komputery i multum splątanych kabelków, a na stole na środku piętrzą się stosy dokumentów.

Jared wskazuje mi miejsce przy stole. Siadam, a on sadowi się naprzeciw mnie. Zaczyna mówić.

- Wiem, co się dzieje między tobą a Seraphiną. Wiem, co się wczoraj działo.

Prawie mdleję. Najpierw Sally, teraz on.

- Słyszałem również o twoich gorących marzeniach o karierze piosenkarki.

- I przyciągnąłeś mnie na odludzie tylko po to, by mi o tym powiedzieć? - Przerywam mu. Głos mam napięty. Robię się wściekła.

- Niezupełnie, ale daj mi dokończyć. Mam tutaj odpowiednie dokumenty, mam również rozległe kontakty z odpowiednimi osobami. Polubiłem cię i chce, żebyś była szczęśliwa, więc myślę, że mógłbym spełnić twoje marzenie, jeślibyś chciała.

Uśmiecham się mimo woli. Nagle Jared wydaje mi się zupełnie inną osobą. Jestem oszołomiona, ale radosna. Całe napięcie natychmiast znika. On naprawdę może sprawić, że będę sławna, że będę mogła śpiewać?

- Bardzo chcę!

Uśmiecha się, ale nie tak, jak zawsze, tylko jak jeszcze nigdy. Przynajmniej w moim odczuciu.

- Oczywiście. Musisz dokonać tylko jednego, prostego wyboru.

- Tak... Jasne, zgodzę się na wszystko. Ale... powiedz mi tylko, dlaczego przyprowadziłeś mnie akurat tutaj. Proszę... - Mimo wszystko bardzo mnie to ciekawi.

- Pomyślałem, że nie będziesz chciała, aby ktoś nas słyszał.

- Dlaczego? - Pytam.

- Nie wiem.

Oboje chichoczemy.

- Wybieraj teraz...

- Tak! - Znów mu przerywam. Jestem bardzo podniecona. - Zrobię, co chcesz!

Jared podchodzi do mnie i muska mi twarz dłonią. Nie opieram się, urzeka mnie woń jego dłoni - pachnie konwaliami.

- Ojczyzna czy kariera? - Nie dostrzegam, że jego twarz nagle przybiera nieco złośliwy wyraz.

Nie waham się ani chwili.

- Kariera.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Dimitria 26.12.2016
    Literówka "ucisk" - uścisk
    Historia zaczyna się rozkręcać i mam wrażenie, że Jared nie ma dobrych zamiarów.
    Zabieram się za kolejną część, a tutaj 5.
  • Rossy 26.12.2016
    Poprawione, dziękuję. ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania