Marzenia mogą niszczyć - rozdział V

Nie wiem, ile czasu spałam, ale nie obchodzi mnie to. W lochu nadal jest tak samo ciemno i zimno, a światło pochodni słabnie z minuty na minutę. Drżę z zimna, mam dreszcze na całym ciele. Czuję, jak ból wypala moje gardło. Jestem okropnie głodna. Wiem, że długo już tak nie wytrzymam.

Nagle słyszę okropny trzask. Kilka odłamków szkła z góry spada mi na czoło.

Z trudem ponoszę głowę. Widzę tajemniczą postać kucającą w oknie. Nie mogę z daleka dojrzeć, jak wygląda.

Tłumię krzyk i zasłaniam twarz dłońmi. Cicho szlocham, czekając na dalszy bieg wydarzeń.

Słyszę huk. Przypuszczam, że osobnik właśnie wylądował na ziemi tuż obok mnie, ale nie chcę podnosić głowy.

- Nie bój się - słyszę.

Rozpoznaję ten głos. Otwieram oczy.

- Caroline - szepcę. - Przyszłaś tu, żeby... mnie uratować?

- Tak - uśmiecha się.

Rzucamy się sobie w ramiona.

Znam Caroline - jest moją koleżanką ze szkoły, należy do przeciwnej klasy. Zawsze wydawała mi się miłą i ciekawą osobą, ale nie chciałam zbliżać się do niej z obawy, jak na to zareaguje. Teraz widzę, że ma naprawdę czyste serce.

- Skąd wiedziałaś...? - pytam.

- Wszyscy o tym wiedzą - mówi smutno. - Jared zawiadomił cały kraj o tym, co zrobiłaś. Od kilku godzin chyba już każdy obywatel wie, że jesteś uwięziona w lochu jego pałacu. Przyszłam tu, bo znam dobrze pałac i wiem, że osoby, które dostały ultimatum od Jareda najczęściej są zamykane właśnie tu, w lochu z oknem i pochodnią. Żaden...

- Ktoś przede mną otrzymywał już ultimatum od Jareda? - przerywam jej.

- Kilka osób. Ostatnimi czasy była to Suzanne Wiggins, wcześniej jeszcze paru mężczyzn. I, o dziwo, oni wszyscy wybierali to samo co ty. Nie słyszałaś o tym?

- Nie. - Jestem zszokowana tą wiadomością. - A, ty... Caroline, dlaczego mnie ratujesz? Przecież nigdy nie miałyśmy kontaktu.

- Mów do mnie Caro. - Jej wargi unoszą się w uśmiechu. - Przyszłam tu, bo zawsze wydawałaś mi się intrygującą osobą. Podzielałaś moje pasje, ale przyglądałam ci się z dala, nie chciałam się zbliżać, bo nie wiedziałam, czy nie jesteś dumna i czy mnie nie odrzucisz.

Nagle robi mi się dziwnie ciepło na sercu.

- To zupełnie jak ja! - śmieję się.

- Bo... wiesz, ja też kiedyś byłam nieśmiała... - odrzeka.

- A teraz już nie jesteś?

- Niezbyt. Życie mnie czegoś nauczyło - patrzy mi w oczy. Odwzajemniam jej gest. Widzę, że jej spojrzenie jest szczere i oddane.

Będziemy przyjaciółkami - Caro zostanie moją pierwszą w życiu bratnią duszą.

- Jak się stąd wydostaniemy?

Kiwa głową - wskazuję grubą, długą linę przewiązaną na jej ramieniu. Rzeczywiście, odkąd pamiętam, w szkole Caroline zawsze była doskonale przygotowana na wszystko, łącznie też na coś zupełnie niespodziewanego.

Zarzuca linę wysoko, i ku mojemu zdziwieniu - trafia doskonale akurat w punkt, którego potrzebujemy.

- Ale... Caro, przecież nie możesz jej zawiązać w górze, lina nie będzie się trzymać - mówię. Mój humor przeradza się ponownie w rozpacz.

- To również dopracowałam. Koniec liny to klej. I to bardzo mocny. Jest już przymocowana do okna - dziewczyna chichocze.

Uśmiecham się do niej. Jest moim wybawcą.

- Teraz uważaj - ostrzega. - Ty będziesz wspinać się pierwsza, abym mogła cię w razie czego złapać.

Kiwam głową i łapię linę. Unoszę dłonie coraz wyżej, odsuwam się. Poruszam się wolno - jestem jeszcze trochę wystraszona. Jestem coraz bliżej. Kiedy ląduję na oknie, uśmiecham się z góry do Caro i czekam na nią.

Gdy dziewczyna jest już obok mnie, wyciąga z kieszeni ogromny, bardzo ostry nóż i przecina zaschnięty klej, który utrzymuje linę. Zarzuca ją sobie z powrotem na ramię.

- Było tak strasznie?

- Nie - odpowiadam.

- No... To dobrze, bo teraz musisz się przygotować na coś gorszego - mówi.

Odwracamy się. Stoimy na skrawku ziemi, a tuż przed nami rozpościera się dopiero właściwy grunt. Miejsce, w którym stoimy, a przestrzeń, na którą musimy się dostać dzieli wielka przepaść. Perspektywa, że będę musiała ją przebyć budzi we mnie dreszcze.

Caroline też nie jest już tak wesoła jak przedtem. Ponownie smaruje koniec liny klejem i zarzuca ją na drugi kraniec.

- Klej przyklei się do ziemi? - pytam zdziwiona.

- Wiem, co robię. Przyklei się.

Chyba rzeczywiście wie. Zręcznym ruchem przewiązuje linę o wystający z ziemi wysoki pniak.

- Będziemy musiały chwycić dłońmi linę i przemieścić się z jednego boku na drugi.

Nagle odzywa się we mnie strach. Jak to?

- Przecież... Caro, ta lina w każdej chwili może się zerwać... W dole jest przepaść!

- Pod tobą nie pęknie, jesteś lekka. Ze mną może być gorzej.

Widzę, jak nagle jej twarz blednie. Rzeczywiście, Caroline zawsze miała kilka kilogramów za dużo. Ale nie mogę pozwolić, żeby poświęciła się za mnie.

- Nie... Caro, musimy znaleźć inny sposób. Nie dopuszczę, żeby coś ci się stało.

- Nie ma innego sposobu - mówi smutno. - Idź pierwsza, będę podtrzymywać pniak.

- Nie, tym razem to ty pójdziesz pierwsza! Ja będę cię zabezpieczać.

Caro zgadza się. Powoli łapie linę i przesuwa się w bok.

Gdy jest w połowie drogi, lina zaczyna niebezpiecznie drżeć. Czuję, że za chwilę się zarwie.

Wydaję z siebie zduszony okrzyk. Podbiegam do pniaka i naciągam sznur.

- Szybko! Przesuń się! - wołam.

Twarz Caroline jest trupio blada, jej oczy błagają o pomoc. Pot strugą spływa jej ze skroni. Szybko przesuwa dłonią po linie. Gdy łapie się brzegu, oddycha z ulgą i osuwa się na ziemię.

Nie dziwię się. Sama jestem jeszcze w szoku. Kucam przy pniu i usiłuję ponownie nauczyć się trzeźwo myśleć.

Caro unosi kciuk na znak, że wszystko jest dobrze. Wymuszam uśmiech.

Przymocowuję sznur jeszcze mocniej. Okropnie się boję, ale nie mam innego wyjścia.

Idę śladem Caroline. Serce bije mi jak szalone. Wiem, że moje życie zależy od tego, jaki ruch teraz wykonam, od kilku sekund. Przebieram palcami znacznie szybciej niż moja przyjaciółka - chcę jak najprędzej mieć to za sobą. Przez chwilę mam wrażenie, że lina lada moment pęknie, ale na szczęście w odpowiednim czasie ląduję tuż obok Caro.

Łapię ją za rękę, przytulamy się.

Gdy odzyskujemy spokój, podnosimy się.

- Teraz pójdziemy tam - Caroline wskazuje palcem niski, malutki domek na lewo. Głos ma wciąż kruchy i przyciszony.

Patrzę w punkt ukazany przez dziewczynę. Dom ma opadający, połamany dach z brązowej blachy. Jest pomalowany na biało, ale podejrzewam, że od lat od niego nie dbano, bo biel owa przypomina raczej jakiś nieludzko ciemny odcień szarości. Okna są małe, a z okalających je ram płatami odrywa się farba. Widok jest odrażający.

- Nie chcę tam wchodzić - mówię zdecydowanym tonem.

- Wiem, że teraz nie wygląda to najlepiej - odpowiada Caroline. - Ale w środku będziemy mogły zjeść i odpocząć. Mieszka tam mój przyjaciel.

- Przyjaciel?

- W sumie to... przyjaciel rodziny. Nie jest już młody, znam go od dziecka. Będziemy mogły się u niego ukryć.

Kiwam głową. Ale... Ukryć? Tak... Narobiłam sobie takich kłopotów, że teraz muszę się ukrywać.

Gdy Caro puka do drzwi, po chwili otwiera nam niski staruszek. Ma wyblakłe niebieskie oczy i zapadnięte oczodoły, a wokół nich kurze łapki. Włosy jego są sprószone siwizną, gdzieniegdzie spod kosmyków wystaje łysa powierzchnia głowy. Mężczyzna jest szczupły i ma wysuszoną skórę, ale wydaje mi się być naprawdę miły.

- Zapraszam - mówi z uśmiechem.

Wchodzimy, a wnętrze niczym nie przypomina tego, co widziałyśmy za zewnątrz. Jest ciasno, lecz przytulnie. Ściany i sufit najwyraźniej regularnie są starannie malowane, a meble czyszczone.

Siadamy w niewielkim saloniku.

- Jestem Paul. A... nazwiska to już chyba zapomniałem - chichocze starzec. - Zaraz przyniosę wam jedzenie, a tymczasem możecie sobie porozmawiać.

- W porządku. Dziękujemy panu za gościnę - uśmiecham się. Ten 'przyjaciel rodziny' Caro wydaje mi się bardzo sympatyczny.

- P a u l. Mówcie mi Paul - poprawia mnie i wychodzi do kuchni.

Sadowimy się obie na czerwonej, okrytej ciepłym kocem kanapie. Patrzę na Caroline.

Ma okrągłą twarz i błękitne oczy. Kilka pasm jej krótkich, bursztynowych, rozpuszczonych włosów są związane w malutką kitkę z tyłu. Jej gęste rzęsy są pomalowane grubą warstwą tuszu, a usta szminką dokładnie w takim kolorze, po jaki ja sięgałam wcześniej, przed wizytą Sally. Dziewczyna ma na sobie obcisły, czarny, skórzany, jednoczęściowy kombinezon i również czarną kurtkę wyglądającą na bardzo ciężką.

- Dlaczego się tak ubrałaś? - pytam.

Milczy przez chwilę.

- Jestem teraz agentką. Pomagam zdrajczyni - odpowiada smętnie.

No tak, zdradziłam wszystkich i wszystko, co kochałam.

- Czy możesz mi powiedzieć coś więcej o osobach, którymi wcześniej manipulował Jared?

Spuszcza głowę i szuka czegoś w swojej ciemnoszarej torbie. Wyciąga zdjęcie i podaje mi je.

- To właśnie Suzanne Wiggins, ostatnia ofiara - mówiłam ci już. - Wyjaśnia.

Gdy patrzę, zakrywam twarz dłońmi.

- Suzanne Wiggins jest mamą małej Marlenne! - krzyczę.

- Co? - Caro marszczy brwi.

- Ostatnio... gdy szłam z Jaredem do jego siedziby, spotkaliśmy na chodniku małą dziewczynkę, około sześć lat. Powiedziała, że ma na imię Marlenne. Okropnie ucieszyła się na mój widok, przytulała mnie, ale na Jareda jedynie dziwnie spojrzała - z jakąś taką złośliwością. Nie wiedziałam, co jest tego przyczyną. Potem wskazała swoją mamę stojącą niedaleko - to była właśnie Suzanne, jestem pewna.

Wchodzi Paul i niesie na tacy dwa kubki herbaty, dużo chleba i dwa talerze z gorącą zupą. Stawia je na prostokątnym, niedużym stoliku tuż przy naszej kanapie. Obie łapczywie rzucamy się na jedzenie.

Gdy kończymy, pytam:

- Więc co teraz zrobimy? Zostaniemy tu?

- Nie, raczej nie. Przynajmniej nie za długo. Mogą nas znaleźć, jesteśmy zbyt blisko pałacu.

Myślę przez chwilę.

- Jutro o świcie wyruszamy do siedziby Jareda. Wyczujemy odpowiedni moment, gdy go tam nie będzie i przeszukamy wszystkie komputery. To nasza jedyna szansa, do pałacu już nas nie wpuszczą. Zaraz... a ty wiesz w ogóle, co ja mam zamiar zrobić?

- Nie do końca - śmieje się.

- Muszę wykraść odpowiednie dokumenty, żeby udowodnić, jak oszukiwał obywateli. Wiesz o tym, prawda?

Kiwa głową.

- Jeśli to zrobię, Jared będzie ukarany, a moja decyzja zostanie unieważniona.

Caroline wzdycha i drapie się po karku. Po chwili jednak znów zaczyna się śmiać i teatralnym tonem woła:

- Widzę, a raczej jestem pewna, że nie poddasz się tak łatwo!

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania