Marzenia mogą niszczyć - rozdział VI

Następnego dnia tuż po przebudzeniu spoglądam na zegarek - jest kilka minut po piątej. Dużo czasu jeszcze minie, zanim słońce wzejdzie. Zatem kładę się i czekam, aż obudzi się Caroline śpiąca w łóżku obok.

Słyszę jej równy oddech. Moje spojrzenie wędruje na kalendarz naprzeciw. Jest trzynasty grudnia, od dnia, w którym docinała mi Seraphina minęły trzy tygodnie. Myślę z goryczą, że mama rozpoczyna już przygotowania do świąt, a ja nie mogę do niej wrócić. Wszyscy w kraju mówią o mnie, rodzice, dziadkowie i wujostwo zatracają się w rozpaczy, a ja muszę chować się w chatach obcych ludzi, żeby nie złapał mnie stuknięty pseudokról tego dennego pseudokraju.

Nagle ogarnia mnie przytłaczająca tęsknota za tym, co straciłam przez własną głupotę. Przypominam sobie uśmiech taty, ciepłe babcine jedzenie, biały, kochany dom i szkołę, a nawet Seraphinę. Czuję, że już dłużej tak nie wytrzymam.

Szturcham Caroline. Pomrukuje, ale nie otwiera oczu.

Ponawiam próbę.

- Co? - mamrocze. - Rossy, cicho, jeszcze nie czas...

- Wiem, ale obudź się! - szepcę. - Proszę cię...

Zaciska zęby i podnosi powieki.

- Co się dzieje?

- Caroline, muszę wrócić do domu...

- Oszalałaś? - pyta ospale. - Nie teraz. Musisz dobić Jareda.

Jej powieki znów wędrują ku dołowi. Lekko uderzam ją w ramię.

- Caro, nie musisz nic mówić, ale wysłuchaj mnie... Proszę.

- Dobra - mówi jakby przez sen: wolno, cicho i urywkami. - Słucham.

- Wiesz, ja po prostu nie mogę tam pójść... Nie mogę pójść na ulicę Asthera. To daleko, a widzieć mnie będą tysiące, miliony ludzi. Rozumiesz? Będą na mnie patrzeć z nienawiścią. Nie wytrzymam tego.

- Zadbałam o to - odzywa się jednak dziewczyna. - Pójdziemy podziemnym tunelem.

Krztuszę się wodą, którą właśnie piję.

- Tunelem? - pytam, kaszląc.

- Tak, przygotowałam to wcześniej.

Milczę - jestem oszołomiona. Nawet o tym pomyślała?

Gdy przestaję kasłać i odzyskuję oddech, zaczynam się śmiać.

- Caro, że aż tak? Tunel?

- Tsaa... A czemu nie? Kopałam go przez kilka godzin przed wejściem do twojego lochu - oznajmia zupełnie spokojnie.

Ciekawi mnie, jak bardzo Caroline jeszcze mnie zadziwi.

- Caro - zwracam się do niej jeszcze. - Jestem za słaba. Nie sądzisz? Już teraz nie daję rady.

Dziewczyna w końcu otwiera powieki. Jej twarz przybiera surowy wyraz.

- Na pewno nie dasz rady, jak będziesz tak myśleć - prycha.

Ma rację. Muszę wziąć się w garść.

Podnoszę się z łóżka.

- Gdzie idziesz? - pyta Caroline.

- Idę podbijać świat.

Zbiegam po korytarzu, widzę Paula siedzącego na krześle przy stole w kuchni.

- Cześć, Paul - witam się. - Nie śpisz już?

- Od dawna - uśmiecha się. - Nie mogłem spać, przyszedłem więc tutaj i przygotowałem wam śniadanie.

Widzę suto zastawiony stół. Mężczyzna zachęca mnie do jedzenia, a ja nie opieram się. Siadam tuż obok niego.

- Od jak dawna znasz rodzinę Caroline? - pytam.

- Od niepamiętnych czasów - chichocze. - Wiele lat już minęło... Naprawdę wiele.

Grzebię widelcem w talerzu z rybą.

- Dlaczego...

Nagle do kuchni wbiega Caroline. Założyła czarne leginsy i czarny obcisły t-shirt.

- Witam obecnych! - krzyczy wesoło. - Zebraliście się tu, a nawet jasno jeszcze nie jest... Podziwiam was.

Śmiejemy się. W sumie dziwię się sobie samej, że mogę jeszcze zdobyć się na śmiech.

Szybko kończę posiłek i pędzę ubrać się na górę.

Moja brudna, żółta sukienka, którą miałam na sobie owego pamiętnego dnia leży na podłodze przy łóżku. Sięgam do szafy przygotowanej przez Paula i wyjmuję zieloną koszulę oraz czarne spodnie. Szybko ubieram się i zbiegam do Caroline.

Moja przyjaciółka ma już zapakowany plecak. Zarzuca go sobie na ramię.

- Co tam masz?

- Rzeczy potrzebne w nagłych wypadkach - odrzeka.

Żegnamy się z Paulem i wychodzimy. Caroline prowadzi mnie na zachód w kierunku dużego dęba.

- To tutaj - oznajmia.

Stoimy tuż obok dęba, Caro schyla się i zdejmuje ciężkie odłamy ziemi z, jak się później okazuje, dziury - wejścia do tunelu.

Patrzę na dół w dziurze. Grunt jest bardzo daleko. Boję się skoczyć, ale mimo wszystko robię to, zanim moja przyjaciółka zdąży powiedzieć choćby słowo.

Po chwili skacze także i Caro, lecz nie ląduje tak bezpiecznie. Przewraca się i ociera kolana o podłoże. Cała jest w ziemi.

- Nie zwracaj uwagi - mówi. - Nic się nie stało.

Zaskakuje mnie jej twardość. Widzę po jej oczach, że nie jest jej tak łatwo, ale mimo to nie chce mnie martwić i idzie przed siebie. Chciałabym być jak ona.

Kierujemy kroki prosto ciasnym, niskim i wąskim korytarzem. Ziemia osypuje się i brudzi nam włosy, ale żadna z nas nie przejmuje się tym. Mało rozmawiamy; skupiamy się na tym, co zrobimy, jeśli ktoś znów nas przyłapie.

- Zapomniałabym! - woła Caroline. - Nie powiedziałam ci, ale mam lokalizator.

- Lokalizator?

- Dzięki niemu będziemy wiedziały, czy Jared jest w budynku.

- Skąd go masz?

- Skonstruowałam.

Uśmiecham się. Tak, odkąd pamiętam, Caro była znakomita z matematyki i informatyki. Wcale mnie nie zdziwi, jeśli kiedyś osiągnie coś wielkiego.

Idziemy dłuższy czas, a kupy ziemi piętrzą się przed naszymi oczami. Boję się, że cały ów korytarz wkrótce zupełnie się zawali.

Po kilkunastu minutach miodowowłosa zawiadamia, iż jesteśmy już blisko. Ogarnia mnie strach, lecz ani myślę, by teraz się poddawać. Nie mam zbyt wiele do stracenia... jedynie życie.

Wychodzimy na ulicy Asthera. Wczołguję się na brzeg, po czym wstaję i otrzepuję ubranie, choć nieskazitelnej zieleni mojej koszuli nic już nie przywróci. Cieszę się, że chociaż spodnie założyłam czarne.

Gdy stajemy nieopodal siedziby Jareda, Caro włącza swój lokalizator.

- Nie ma go - mówi uradowana.

Prowadzę ją do wejścia i używam tajnego hasła. Wchodzimy do środka. Idę prosto do pokoju komputerowego, a moja przyjaciółka sunie bezpośrednio za mną. Gdy drzwi otwierają się, natychmiast biegniemy do pierwszego z brzegu urządzenia. Siadam i przeszukuję foldery.

Nagle jednak widzę kątem oka, jak Caroline osuwa się na podłogę. Odwracam głowę i zrywam się z krzesła.

- Co się dzieje? - pytam przerażona.

- Nie wiem - szepce. - Boli mnie głowa... strasznie.

- Możesz iść?

- Mogę. - Z trudem podnosi się i stawia kilka kroków. - Mogę...

- A więc uciekaj, Caro! Musisz uciekać... Ja... nie mogę pójść z tobą... Ale, kochanie, idź stąd, bo jeśli złapią cię w takim stanie, nie będziesz mogła się nim wyrwać!

Słucha mnie. Biegnie jak ślimak, ale wiem, że da radę. Obie musimy dać radę.

Nie mam pojęcia, co jej się stało, ale na chwilę odsuwam myśli o tym. Szybko przeglądam pliki w kolejnych komputerach, ale w pewnym momencie moją uwagę przykuwa czarny, niewielki segregator leżący obok któregoś z sprzętów.

Ujmuję segregator w dłonie i otwieram go. Wertuję kartki w środku.

- Mam to! - krzyczę i czuję, że oczy mi się śmieją.

Gdy zwracam się już do wyjścia, widzę, jak drzwi otwierają się i wchodzi przez nie kobieta.

Ma czarne włosy i niebieskoszare oczy. Jest ubrana w fioletową, postrzępioną suknię, jej twarz wygląda jak twarz... Seraphiny!

- Znów się spotykamy, idiotko - drwi. - Myślałam, że już się czegoś nauczyłaś, ale, jak widać, przeliczyłam się.

No jasne... Lorraine! To ona była przebrana za Lorraine w pałacu... Jak mogłam wcześniej tego nie zauważyć?

Chowam segregator za plecami, chociaż wiem, że to i tak nie ma już sensu.

- Co tu robisz? - pytam z nienawiścią. - Masz układy z Jaredem, tak? To dlatego zachowywałaś się w ten sposób?

- Ależ z ciebie inteligentka, gratuluję tempa myślenia! - prycha. - Jeśli chcesz wiedzieć, od dawna dla niego pracuję. Namówiłam go, żeby wybrał cię na zastępcę, żeby się na tobie zemścić za to, co robiłaś mi w szkole.

- Co ja ci robiłam?

- Jakbyś nie wiedziała, moja wielce mądra uczennico. Doskonale widziałam, jak podła byłaś tylko po to, żeby mi dopiec. Odwdzięczyłam się tym samym.

- Ja byłam podła? - pytam. Naprawdę jestem zdziwiona. Czy ona naprawdę tak to odebrała?

- Koniec pogaduszek - ucina. - Teraz się zemszczę. Oddawaj, złodziejko, to, co ukradłaś!

Zachodzi mnie od tyłu, chce wyrwać segregator. Unoszę ręce do góry i uderzam ją łokciem w obojczyk. Przez chwilę jest oszołomiona, ale chwilę później podejmuje kolejne próby. Wali mnie pięścią w łopatki. Segregator sam wyskakuje mi z rąk. Seraphina łapie go i odrzuca w kąt pokoju. Bije moje uda, ale w końcu udaje mi się złapać jej rękę i usadowić na jednym z krzeseł. Prawą dłonią podtrzymuję jej ramię, lewą sięgam do plecaka, który zostawiła Caro. Wyjmuję linę i przymocowuję nią Seraphinę do krzesła.

Dziewczyna krzyczy, ale dalej zachowuje swój nieposkromiony język.

- ROSSELLINNE! Puszczaj, zabieraj ten sznur! Pożałujesz tego! - Wyrywa się niemiłosiernie, czerwone ślady od ucisku szpecą jej idealnie białą skórę.

Nie chcę zrobić jej krzywdy. Nie potrafiłabym nawet wtedy, gdyby płacili mi za to najwyższą cenę.

Ale muszę zdobyć papiery. Nie chodzi już o mnie, ale całe to państwo pójdzie na wyniszczenie, jeśli Jared dalej będzie mógł bezkarnie manipulować ludźmi.

Biegnę ku segregatorze. Łapię go i chowam do plecaka, spoglądam jeszcze raz na jęczącą Seraphinę i odzywa się we mnie sumienie.

Prawie decyduję się ją uwolnić, ale w ostatniej chwili rezygnuję. Nie mogę zaprzepaścić tego, co już zrobiłam.

- Jared lada chwila tu będzie i rozwiąże ją... - pocieszam się w duchu.

Pędzę na zewnątrz. Zaciskam palcami ramię plecaka. Boję się, że upuszczę go i zgubię.

Myślę o Seraphinie, która zapewne wciąż tam krzyczy. Mam okropne wyrzuty sumienia, że zostawiłam ją tam samą, ale nie mogę postąpić inaczej.

Nie idę teraz tunelem. Przestałam bać się ludzi. Co prawda, ciągle nie minęło ryzyko, że ktoś złapie mnie i zaciągnie do Jareda, który pewnie mnie poszukuje, ale teraz mam dowód przeciwko niemu i nie zawaham się przedstawić go innym.

Idę spokojnie chodnikiem, ale już nikt nie odnosi się do mnie z takim szacunkiem jak niegdyś. Jedni uciekają od mojego wzroku, inni patrzą z wzgardą, jeszcze inni mruczą pod nosem jakieś zawistne słowa pod moim adresem. Jest mi okropnie przykro i mam ochotę zapaść się pod ziemię, ale idę dalej. Będę silna. Będę jak Caroline.

Moją uwagę przykuwa tablica ogłoszeń w rogu chodnika. Podchodzę bliżej. Wisi na niej ogromny plakat z moim zdjęciem i kolorowym nagłówkiem "Dziewczyna Enchantów oddała swoje rodzinne państwo w zamian za zachciankę sławy". Zdecydowanym ruchem ze złością zrywam plakat. Jestem pewna, że powiesili go tutaj posłańcy Jareda.

Obok plakatu natomiast znajduje się biała kartka, która przyciąga mój wzrok:

"Caroline Silver (15 lat) zmarła 13.12.2118 roku o godzinie 10.14 w lesie pałacowym króla Jareda Stuarta. Przyczyny zgonu nie są na razie znane."

Opieram się o tablicę i zakrywam twarz dłońmi. Nie do końca dociera do mnie jeszcze, co przeczytałam.

Caro? Moja Caro? Ot tak, głowa ją zabolała i zmarła? Nie, to niemożliwe...

Chociaż znamy się lepiej zaledwie drugi dzień, zdołałam już ją pokochać za jej poświęcenie, siłę, odwagę i waleczność. Nie pogodzę się z myślą, że zginęła. To musi być głupi żart.

Z moich oczu sączą się łzy, znów biegnę na oślep. Do domu. Do mojego rodzinnego domu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania