Gdy Bóg chce nas ukarać, spełnia nasze marzenia... - Rozdział 2

"Ludzie są inni, kiedy możesz poczuć ich zapach i zobaczyć ich z bliska.”

 

Kolejne dni mijały Zosi na wykonywaniu poleceń pani Hitgabons. Jej przełożona wymyślała coraz to nowe obowiązki. Doszło do tego, że Zośka z uprzejmości musiała robić dla starszej pielęgniarki kawę. Nie narzekała, ponieważ bardzo zaprzyjaźniła się z podopiecznymi mieszkającymi w szpitalu. I bardzo wiele się o nich dowiedziała. Na przykład taki Pan Adams był weteranem wojennym i lotnikiem. Pan Smith był kapitanem na łodziach podwodnych. Godzinami mogła przy nich stać i wsłuchiwać się w ich opowieści. Nie miała jednak odwagi zapytać o Harry’ego Wales’a. Pomimo tego, że ten szalony rudzielec siedział w jej głowie od jakiegoś miesiąca. Właśnie. Nie pojawił się w szpitalu od tamtego niespodziewanego spotkania. Może nie miał czasu? Tego nie wiedziała. Przestała się też interesować badaniem jego tożsamości. Chociaż stwierdzenie, że przestała się tym w ogóle zajmować było przesadzone. Po prostu zwyczajnie nie miała na to czasu. Każdego dnia wstawała rano, jechała do szpitala tą samą linią metra i rzucała się w wir obowiązków, następnie jadła coś w stołówce i wracała do mieszkania na Brixton, gdzie od razu po kąpieli kładła się spać. Czasem miała wrażenie, że idzie za nią mężczyzna w ciemnych okularach. Ale zawsze kiedy się odwracała już go nie było. Jesteś zmęczona, Zośka. Zwyczajnie jesteś zmęczona; upominała się w duchu i z uśmiechem na twarzy szła do pracy. Dla zabicia czasu wkładała do uszu swoje słuchawki i słuchała muzyki podczas przejazdu między The Royal Hospital, a Brixton. Tak właśnie wyglądał najzwyklejszy dzień Polki w Wielkiej Brytanii. Niekiedy robiła też zakupy w pobliskim markecie. Najczęściej kupowała owoce na poranny koktajl lub owsiankę. I co najważniejsze! Definitywnie skończyła z gotowymi śniadankami o smaku gumy do żucia. Teraz zadowalała się czymś co przyrządziła sama. I smakowało o wiele bardziej. Mimo, iż musiała wstać całe piętnaście minut wcześniej. Nie zwracała też uwagi na inne młode pielęgniarki, które widząc ją w pokoju wspólnym, przyciszały rozmowy. Wiedziała, że jak tylko przekroczy drzwi to zostanie obsmarowana najbrudniejszym błotem. Po miesiącu pracy przywykła i wiedziała, że tamte młode panny po prostu zazdrościły jej tego, że pacjenci bardzo ją polubili i byli dla niej życzliwi prawie tak jak dla pani Hitgabons.

 

Tego dnia nad Londynem zaświeciło słońce, a na zewnątrz można było chodzić w samym swetrze, ponieważ temperatura sięgała 15 stopni. Jak na kwiecień to całkiem nieźle; pomyślała Zosia, kiedy wywoziła do szpitalnych ogrodów pana Adams’a. Zaraz za nią kroczyła pani Hitgabons wioząc pana Smith’a oraz kilka innych pielęgniarek wiozących seniorów na świeże powietrze. Zosia straciła już nadzieję, że Harry Wales pojawi się tu jeszcze raz. Kiedy ustawiła wózek pana Adams’a pod białą parasolką posłała mu ciepły uśmiech.

- Jak się pan czuje? Jest panu ciepło? – zapytała z uprzejmą miną.

- Tak Sophie. Wszystko jest w porządku. Smith ty stary draniu jest ciepło! Na co ci ten koc! – Staruszek wygrażał laską koledze. Sophie wywróciła oczami, a pani Hitgabons tupnęła nogą. - Panie Adams! Na miłość boską! Niechże pan nie wymachuje tą laską! Przed chwilą mógł pan porozbijać butelki z sokiem! – Pielęgniarka zaśmiała się cicho i odebrała drewnianą laskę od staruszka. Zosia natomiast zaczęła roznosić po słodkiej bułeczce każdemu ze staruszków. Z drugiej strony szpitala wypoczywali młodsi mężczyźni. Nimi zajmowały się inne pielęgniarki, Zosia rzadko schodziła na pierwsze piętro. Raczej zajmowała się starszymi żołnierzami.

- Sophie bądź tak miła i przejdź się do szpitala po ciśnieniomierz i po więcej parasoli. Nasi panowie ciężko reagują na promienie słoneczne. I uśmiechnij się dziewczyno. – nakazała pani Hitgabons. Dziewczyna obdarzyła pielęgniarkę najszczerszym uśmiechem na ziemi.

- Już idę. – Skinęła głową i pobiegła prosto do szpitala. Wchodząc do środka nalała sobie zimnej wody do plastikowego kubeczka. Patrząc w okno zaczęła pić ją dość szybko. Wiedziała, że pani Hitgabons nie będzie czekać w nieskończoność.

- Sophie zakrztusisz się. – usłyszała za sobą męski głos. Ten głos. Wyprostowała się i odwróciła głowę. Rudzielec właśnie posyłał jej jeden z najsłodszych uśmiechów na jakie było go stać. Harry Wales! Zaśpiewało jej w duszy. To on najprawdziwszy na świecie! Tym razem miał na sobie oliwkową koszulę, w której podwinął rękawy, a jej brzegi wcisną do zwykłych dżinsowych spodni miał też brązowy pasek. Zosia przełknęła ślinę. Musiała przyznać, że ubierał się dość szykownie. Musiał mieć dobry gust.

- Zakrztusić mogłam się przez ciebie. Pojawiłeś się znikąd. – skinęła głową posyłając mu delikatny uśmiech.

- Przepraszam, jeśli cię przestraszyłem. – uniósł niepewnie dłonie. Jedna z nich przejechała po rudej brodzie. Harry Wales zerknął na nią ponownie.

- Spokojnie. Teraz muszę cię przeprosić. Idę po ciśnieniomierz i kilka parasolek. Pani Hitgabons nie będzie dla mnie miła jeśli zaraz nie przyniosę ich na dziedziniec. – powiedziała i spojrzała na niego niepewnie. I wtedy Harry zrobił coś czego się nie spodziewała.

- Pomogę ci. Właściwie jestem tutaj do pomocy. Też jestem żołnierzem , choć skończyłem już służbę. A przebywanie z tymi imponującymi ludźmi po prostu sprawia mi przyjemność. – Rudzielec zaproponował jej pomoc, której nawet nie zamierzała odrzucić. Posłał jej szczery uśmiech, który napełnił jej serce ciepłem.

- Odmówiłabym ci, gdyby nie to, że parasolki są ciężkie. – skinęła wesoło głową i w towarzystwie rudego ruszyła po rzeczy, o które prosiła ją pani Hitgabons. Po chwili nieśli już potrzebne rzeczy, cały czas oczywiście rozmawiali.

- Jesteś Polką. A ja Brytyjczykiem. No to już wiem. Musisz być naprawdę dobra w swoim zawodzie skoro tutaj pracujesz. To tak jak królewskie nianie. Wiesz one są szkolone do swojego zawodu od dziecka. – Harry skinął głową. Niósł pod pachą trzy parasole na słońce.

- Też kiedyś chciałam zostać nianią. Ale bycie pielęgniarką bardziej mnie pociągało. I nie myślałam, że wyląduję w Anglii. Właściwie to chciałam pracować w Polsce, ale tam pielęgniarek mamy aż nadto. – machnęła ręką. Kiedy wyszli na dziedziniec zwróciła uwagę na to, że wszystkie inne młode pielęgniarki patrzą na nią jeszcze gorzej niż wcześniej, a błysk w oku pojawia się im dopiero wtedy kiedy widzą Harry’ego Wales’a. Wyjaśnienie było dla niej jak kubeł zimnej wody. Jak mogła na to wcześniej nie wpaść. RUDZIELEC. Najsławniejszy rudzielec na ziemi. Młody, dobry, silny, przystojny, a mimo to zawsze w cieniu brata. Drugi syn przyszłego króla i piąty w kolejce do tronu.

- Jego wysokość książę Henryk z Walii. – powiedziała po polsku. Stanęła jak wryta na żwirowej ścieżce. Wzięła głęboki oddech. To dlatego tak na nich patrzono. Zwykła pielęgniarka szła przez dziedziniec szpitala z księciem Harrym. I traktowała go jak zwykłego mężczyznę. Świetny popis Zośka; dodała w myślach.

- Sophie, coś nie tak? Co powiedziałaś? – zapytał niepewnie. Delikatnie ułożył dłoń na jej ramieniu. A ona świadoma swojej wpadki zrzuciła jego dłoń. Wyciągnęła mu spod ramienia parasole i ruszyła prosto na trawnik do pani Hitgabons. Zostawiła rudzielca za sobą by nie widział, że oblała ją płomienna czerwień. Miała ochotę uciec od wzroku tych wszystkich ludzi, przed którymi popisała się szczytem głupoty.

- Sophie! – Harry ruszył za nią. Nie mógł jeszcze raz chwycić jej ramienia, choć miał na to ogromną ochotę. Uciekła mu jak poparzona. Już stanęła przy pani Hitgabons i podała jej ciśnieniomierz.

- Ile można nosić takie rzeczy dziewczyno? Mówiłam, żebyś się pospieszyła! – Pani Hitgabons najwyraźniej dostawała białej gorączki. Dłonie Zosi drżały, kiedy rozkładała nad podopiecznymi parasolki. Wiedziała, że Harry ją obserwuje bo właśnie podszedł do jej przełożonej.

- Kochana Pani Hitgabons. Proszę nie unosić głosu na Sophie. Przyszła później ze względu na mnie. To ja ją zatrzymałem. – Rudzielec uśmiechnął się ciepło i odmachał panu Adams’owi.

- Harry Wales! Nie widzieliśmy cię półtora miesiąca! Chodź no do nas! – klasnął w dłonie, a Zosia wywróciła oczami. Wstydziła się tego, że nie oddała mu należytego szacunku. Ale to tylko dlatego, że po prostu go nie poznała. Czerwona na twarzy odeszła by przynieść panu Smith’owi sok pomarańczowy.

- Zagraj z nami w karty. Niestety Pana Edwards’a zmogła drzemka i musimy poradzić sobie w trójkę. –powiedział głośno pan Smith. Wyraźnie chciał by to Zosia zastąpiła pana Edwardsa. Nigdy nie była dobra w karty. Zawsze miała kłopoty nawet z zapamiętaniem ich kolorów czy nazw. Nie wiedziała co to trefl i co to wino. Udawała, że nie słyszy tego jak staruszek zachęca ją do gry.

- Mam pomysł. Zagramy parami. Pan Adams zagra z panem Smithem na mnie i na Sophie. – zaproponował Harry. Sophie zamrugała oczami odwracając się.

- Cooo…? – zapytała niepewnie.

- O tak. Siadaj gołąbeczko. Harry pomoże ci z kartami. On umie w to grać. – Pan Smith wskazał na miejsce obok księcia. Westchnęła ciężko i mimowolnie usiadła. Podała też sok panu Adamsowi. Musiała przyznać, że siedzą bardzo blisko siebie. A nie wiedziała czy to było dozwolone. Ani razu też nie spojrzała w jego oczy i przez całą grę po prostu milczała. Kiedy jego dłonie przypadkiem dotknęły jej dłoni brała je tak jakby jego dotyk parzył. Chciała zachować taki dystans jaki powinna. Zauważyła też, że pani Hitgabons co chwilę na nią spogląda i pokazuje jej by się od niego odsunęła. Tak też zrobiła, dziwne że właśnie wtedy to on poruszył się niespokojnie.

 

Piknik zakończył się krótko przed zachodem słońca. Podopieczni spędzili mnóstwo czasu na świeżym powietrzu, dzięki czemu dotlenili się i nabrali zdrowych kolorów na poszarzałych i przetkanych starością twarzach. To był jeden aspekt, który najbardziej podobał się Zosi. Reszta była wręcz okropna. Miała nadzieję, że Harry się zmyje, ale on nie miał najwyraźniej takiego zamiaru. Cały czas chodził za nią. W milczeniu nawet pomagał jej składać parasolki i pchać wózek pana Adams’a.

- Nie musisz tego robić. Wasza wysokość. – powiedziała i chrząknęła. Musiała się odezwać. Harry obdarzył ją surowym spojrzeniem.

- Z.. Zosiu, po co ta cała scena? Wcześniej nie brałaś mnie za kogoś kim niestety jestem. Zachowywałaś się naturalnie, nie bałaś się mnie dotknąć. Teraz uciekasz wzrokiem, nie chcesz nawet mojej pomocy. – Zaskoczyło ją to, że nazwał ją polskim imieniem. Miała ochotę się uśmiechnąć, ale po prostu nie mogła. I tak stała się już pośmiewiskiem. Jak mogła nie rozpoznać go od razu?

- Teraz wiem kim jesteś i muszę zachowywać się tak jak należy. – odpowiedziała i ominęła go zgrabnie, nie uniosła nawet wzroku. Pan Adams drzemał w wózku. Zosia wjechała z nim do windy i zamknęła ją tuż przed nosem księcia.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • blaackangel 26.03.2017
    Przeczytałam również poprzednią część i zupełnie nie rozumiem dlaczego nikt nie ocenia ani nie komentuje. Jak dla mnie jest to bardzo fajnie napisane, akcja też nabiera barw :) Jestem ciekawa dlaszych wydrzeń dlatego czekam na kolejną część, a teraz zostawiam 5 :) Życzę weny :D
  • Katja 28.03.2017
    Bardzo Ci dziękuję za ciepłe słowa ;)
  • Pasja 28.03.2017
    No i książę Harry. Zosia i pewnie miłość. Ale Harry jest takim bawidamkiem, więc może tylko się nią zabawić. Ciekawy opis szpitala dla weteranów wojennych. Pozdrawiam ciepło i 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania