Poprzednie częściMaska-Rozdział 1

Maska-Rozdział 5

Damian schodził z pokładu więziennego transportowca, czujnie rozglądając się wokół. Był gotowy uciec, jak tylko nadarzy się okazja. Zanim kroczył brodaty major, ćmiąc fajkę. Z utęsknieniem czekał, aż pozbędzie się tego utrapienia.

— Nie wesołą masz minę, Jackson. — rzucił człowiek, odziany w ubranie maskujące, z przewieszonym na plecach karabinem snajperskim i z dwoma pistoletami w kaburach na biodrach.

— Ten chłopak jest wrzodem na moim biednym, starym żołądku. Mieliśmy go tylko tydzień u siebie, a już zdążył, urządzić nam niezłe szkolenie przypominające. Dwa razy dziennie uciekał, zranił i obezwładnił tylu moich ludzi, że zacząłem zastanawiać się, czy na pewno mam weteranów u siebie. Chciałem, by doktorek dał mu coś na uspokojenie, albo chociaż go uśpił. Niestety, zdrowym nie będzie się zajmował. Przynajmniej chłopaki dostały szansę na rozprostowanie kości. Podpisz mi tu i spadam stąd jak najszybciej. — Podał mu tablet z dokumentami.

— Wolisz zwalić robotę na mnie. — Stwierdził, składając zamaszysty podpis.

— Taki już przywilej oficera. Za stary jestem, by użerać się z gówniarzami. Dorosłego wystarczy spacyfikować odpowiednimi środkami, nikt nie będzie marudził, o to. Za to z młodziakami jest zupełnie inaczej, trzeba się z nimi obchodzić, jak z jajkiem. To robota dla niańki, a nie oficera wywiadu. Powodzenia Orlę Oko, przyda ci się. — Zasalutował i wszedł na pokład, odlatującego statku.

Damian w asyście pięciu osób wsiadł do wysokiego, sześciokołowego pojazdu z wieżyczką na górze.

— Poznajcie pana X. — Wskazał grupie naszego bohatera. — Przez ten cały czas nawet nie podał nikomu swojego imienia. Jak więc mamy cię nazywać chłopcze? Więźniem, zabójcą, młodziakiem, a może po prostu X?

— Nazywaj, jak chcesz. — odpowiedział krótko.

— Patrzcie, jaki zadziorny. — Wtrąciła się niebieska istota z bujną czupryną na głowie. — Ciekaw jestem, czy potrafisz coś więcej od suchej gadki.

— Dark, przymknij się. — rzucił Orle Oko.

— Właśnie słuchaj swojego pana, piesku. — Zakuty uśmiechnął się ironicznie.

— Coś ty powiedział, lalusiu? — Jego ręka zmieniła się w błękitny młot, którym zamachnął się. Wiezień tylko na to czekał, uniknął o włos ataku i kopnął atakującego w brzuch, Po czym odwrócił się i założywszy mu uwiezione ręce na szyję, mocno ścisnął.

— Niech tylko twoja linia mocy drgnie, a momentalnie odlecisz do krainy wiecznych łowów.

Niedawny agresor mógł tylko spoglądać z nienawiścią w oczach.

— Dobra koniec tego. — Zamaskowany mężczyzna wcisnął jeden z przycisków, umieszczonych na jego ręce. Momentalnie przez całe ciało Damiana przebiegł skurcz bólu, musiał puścić przeciwnika.

— Pokonał cię jak małe dziecko, Dark. — Zaśmiała się ognistowłosa.

— Zamknij się Lili. Zaskoczył mnie i tyle. — warknął, rozmasowując obolały kark.

Poczuli, że ruszyli z miejsca, dalsza podróż minęła spokojnie, tylko błękitny wpatrywał się wściekle w więźnia. Godzinę później byli już na miejscu. Po otwarciu wielkiej klapy pojazdu, ujrzał obszerny, podniszczony dom, otoczony metalowym ogrodzeniem. Trwająca burza idealnie podkreślała upiorność tego miejsca.

Popędzany przez dowódcę ruszył dalej, powoli stawiając każdy krok. Lubił deszcz, który ochładzał zmęczone mięśnie i oczyszczał duszę. Miał gdzieś, że reszta moknie. W końcu jednak dotarł do ogromnych drzwi i wszyscy weszli do środka.

— Witaj w rezydencji Frankensteina — rzuciła Lili wesoło. Czuł, że tę dziewczynę, będzie najtrudniej rozgryźć. Przeniósł wzrok z niej na wnętrze wejścia. Istniały trzy dalsze drogi, dwa korytarze naprzeciwko siebie i drewniane, skrzypiące schody prowadzące do góry.

— Dobra panie X. Wyjaśnijmy sobie parę rzeczy. — Po Orlim Oku nie było widać śladów deszczu, kombinezon zrobiony z jakieś specjalnych materiałów. Kolejne spostrzeżenie dodane i skrzętnie zapisane. — Jesteś jedynym tropem prowadzącym nas do nazistowskiej organizacji. Każdy inny agent popełniał samobójstwo na miejscu. Dostałeś więc status VIP, co oznacza również, że będziemy ci cały czas wisieć przy tyłku. Posesja otoczona jest zaporą elektryczną i innymi zabezpieczeniami. Dodatkowo okoliczne lasy pełne są niebezpiecznych stworów, a niedalekie miejscowości preferują izolację, nie cierpią obcych. Możesz poruszać się po całym domostwie, tylko nie wychodź poza ogrodzenie, inaczej ustrojstwo na twojej nodze porazi cię prądem. Lili i Darka już poznałeś. Ten przeglądający się ciągle w lustrze to Loki, nie ma nic wspólnego z tym kolesiem z mitologi nordyckiej. Kolejna jest Atena, lepiej na nią uważaj, jej grecki temperament jest dość nieprzewidywalny, w połączeniu z ostrą włócznią stanowi dość duże niebezpieczeństwo. Ostatni jest Blade, z nim nie pogadasz.

— Nie wiem po co, mi ich przedstawiasz. — odpowiedział Damian, sprawdzając, czy da się jakoś otworzyć kajdanki.

— Lepiej znać imiona tych, z którymi spędzi się dość dużo czasu. Wisi mi to, jak się nazywasz, ale jednak wolę wiedzieć, z kim mam do czynienia.

— Damian... Damian Black — rzucił niechętnie.

— Przynajmniej coś. Rozkład domu wygląda następująco. Wszystkie pokoje są na górze. — Wskazał na drewniane schody. — Cztery łazienki, znajdują się po prawej na dole, w nich nic nie trzymacie. Przedmioty osobiste tylko w pokojach. Naprzeciwko toalet jest kuchnia z jadalnią.

— Co z tym? — Wskazał na zakute ręce.

— Zdejmę ci to, jednak spróbuj tylko mnie zaatakować, a połamie wszystkie kości.

Młodzieniec z ulgą dotknął uwolnionych nadgarstków, jednak ku zaskoczeniu niektórych, udał się na schody. — Który z pokojów jest mój?

— Szóstka.

Kiwnął głową i skrzypiąc przy każdym kroku, udał się powoli w górę. Różniła się ona zdecydowanie od parteru. Długi, ciemny korytarz, oświetlany rzędem lamp, dających mdłe światło, oraz rząd drewnianych drzwi z numerami. Odszukał właściwy numer i nacisnął klamkę. W porównaniu do cel w Zakonie pomieszczenie było ogromne. Szerokie łóżko z rzeźbionymi herbami w barwię ciemnego brązu, damskie biurko z ogromnym lustrem i paskudny dywan o wyblakłym wzorze. Usiadł na miękkim łóżko, obserwując wszystko dookoła, nie był to jego styl, ale miał spokojny punkt, by móc porządnie pomyśleć o ucieczce. Nie mógł tego zrobić byle jak i szybko, zbyt wiele niewiadomych. Dom stanowił większe wyzwanie niż wiezienie. Zdjął z siebie mokrą kurtkę i ponownie położył się.

Oczy same zamykały się, kilka dni przerywanego snu dały o sobie znać. Wreszcie ustępując zmęczeniu, powoli odpływał w świat snu, gdy wiedziony przeczuciem, od turlał się w bok, unikając w ostatnim momencie ostrza miecza. Spojrzał na napastnika, członek Zakonu, tej demonicznej maski trudno nie rozpoznać.

— Widzę, że mistrz nie dotrzymuje słowa, mówił, że mogę odejść w spokoju. — Próbował rozproszyć przeciwnika, bez swojego miecza, trudno mówić o odpowiedniej obronie.

— Taki zdrajca, jak ty, nie ma prawa wymawiać jego imienia. — rzucił, machając mieczem. Wytrenowany żołnierz nie odpowiedziałby, każde słowo bowiem zawiera informacje. Co znaczyło, że ma do czynienia z rekrutem. Odskoczył daleko od nieprzyjaciela, rzucając kilka noży, wygrzebanych w pośpiechu z kurtki. Trafił idealnie w kolano, zamaskowany jęknął, rozpraszając się. Na to czekał Damian, z ogromną prędkością zjawił się przed nim i unikając spanikowanego ciosu, zadał śmiertelne uderzenie, podcinając gardło. Krew prysnęła na wszystkie strony, a po chwili martwe ciało runęło głośno na podłogę. Zwycięzca wyjął czystą szmatkę i oczyścił rzutkę, następnie podniósł miecz przeciwnika. Idealnie nadawał się na następcę poprzedniego. Spojrzał na pobojowisko, musiał teraz to dobrze rozegrać.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania