Mężczyzna z długimi, pożółkłymi paznokciami

Zegar na budynku banku Goldschmidt Credit wskazał południe. Ulica była zatłoczona. Po obu stronach drogi ustawione były stoiska z owocami, mięsem, żywym drobiem, a sprzedawcy głośnym krzykiem nawoływali kupców. Dzień był słoneczny, toteż tu i uwdzie dało się wyczuć woń zgnilizny mieszającej się ze smrodem papierosów. Gdzieś ponad panującą wrzawą rozległ się mocny głos mężczyzny. Był wyrazisty, nie dał się zagłuszyć krzykami handlarzy, warkotem samochodów, ani odgłosami przypominającymi pracę ogromnego młota pneumatycznego dochodzącymi ze znajdującej się kilka ulic dalej fabryki karabinów maszynowych.

Podejdź do mnie Eddie- na te słowa dwunastoletni chłopiec odwrócił się gwałtownie. Słowa były skierowane do niego i zdawało się, że nikt inny ich nie usłyszał.

- Podejdź no chłopcze.

Elegancki mężczyzna w białym garniturze i słomkowym kapeluszu stał przy brązowym Fordzie Model A opierając jedną rękę na dachu a drugą na uchylonych drzwiach. Patrzył wprost na niego ze szczerym uśmiechem w którym nie było jednak nic wesołego. Chłopiec posłusznie zbliżył się do dżentelmena. Sięgał mu najwyżej do łokci. Kiedy szedł mężczyzna niecierpliwie zerkał na trzymany w lewej dłoni zegarek kieszonkowy. Bardzo mu się śpieszyło.

- Dzień dobry- powiedział Eddie.

- Wskakuj chłopcze, musimy jechać- odrzekł szybko mężczyzna.- Był straszny wypadek. Twój tata i brat wpadli w tryby maszyny. Michael zginął, a tata pragnie cię zobaczyć przed śmiercią.

Człowiek ten niewątpliwie wzbudzał zaufanie, choć jego ruchy sprawiały wrażenie zbytniej dostojności. Były wręcz karykaturalne. Przybysz wsunął się do auta.

- Kim Pan jest?- Zapytał Eddie.

- Jestem starym przyjacielem twoich rodziców. Nie bój się mnie.

Mężczyzna musiał kłamać. W tym głosie była zwierzęca przebiegłość i szyderstwo. Poczuł, że jeżeli wsiądzie do samochodu znajdzie się w miejscu z którego nie ma już ucieczki.

- Pan nie zna moich rodziców!

Ale co jeśli to prawda? Znał moje i Michaela imię.

Kiedy mężczyzna zatrzasnął drzwi chłopiec przez moment ujrzał jego dłonie. Były czyste, skóra była gładka i delikatna jakby nigdy nie imał się żadnej pracy. Eddie widział jego ręce niezwykle wyraźnie, mimo sporej wady wzroku i mocnych, ale i tak zbyt słabych okularów. Jedno do nich nie pasowała. Wprawdzie widział to przez ułamek sekundy, ale był pewny, że to zobaczył. Paznokcie człowieka były długie, powykręcane i pożółkłe. Chłopca ogarnęło przerażenie. Jeszcze większy lęk sprawiło mu uzmysłownienie sobie, że wiadomość o śmierci brata i umierającym ojcu zupełnie go nie wzruszyła. Czuł, że to nieprawda i zapragnął jak najszybcie oddalić się od mężczyzny. Odwrócił się i wziął głęboki wdech. Nie oglądając się do tyłu szybkim krokiem ruszył na przód. Spękana dłoń zacisnęła mu się na ramieniu, a długie szpony pozostawiły ślady na jego skórze. Mężczyzna brutalnie odwrócił go do siebie i przykucnął przybliżając swoją twarz do twarzy chłopca. Jego kapelusz był teraz brudnoszary. Postrzępione zdźbła odłaziły ze wszystkich stron. Twarz i oczy człowieka wyglądały jak u osoby chorej na żółtaczkę.

- Cholerny szczeniaku! Co ty sobie wyobrażasz?! Twój ojciec umiera poszatkowany od pasa w dół, a ty nie chcesz go zobaczyć?!- Wrzasnął z furią. Kiedy krzyczał jego usta otwierały się na niemożliwą szerokość. Ich ruch nie pasował do wypowiadanych słów. Paszcza pełna była ostrych kolców podobnych do lodowych sopli. Czuć z niej było piekielny żar, a z każdym zetknięciem się zębów strzelały jak się wydawało maleńkie wyładowania elektryczne.

- To nie prawda!- krzyknąl płaczliwie.

Mężczyzna w ubłoconym garniturze uniósł chłopca za nogę i przewiesił przez ramię jak worek. Eddie wrzeszczał jak opętany. Z całych sił kopał i uderzał pięściami w plecy potwora. Przechodnie widzieli tylko dziecko tarzające się po bruku. Patrzyli z zaaferowaniem. Kilkoro ludzi myśląc, że ma atak padaczki próbowało unieruchomić chłopca, ale nie potrafili go utrzymać. Krzyczano żeby sprowadzić lekarza. Na miejscu samochodu stała teraz trumna na katafalku. W niej leżał ciało nowo wybranego prezydenta Hoovera, owinięte flagą Stanów Zjednoczonych. Eddie widział tego człowieka na okładce dzisiejszej gazety, ale nie wiedział kim jest.

- Ktoś śpi w moim łóżeczku!- wyskrzeczała bestia.

Prezydent otworzył oczy, jego ciałem wstrząsnęły drgawki, a szczęka na przemian zaciskała się i rozluźniła. Cała okolica, a może i cały świat rozbrzmiewał kakofonicznym jazgotem. Słychać było dźwięki trąbek, piszczałek, fortepianu.

- Zjem cię Eddie- powiedział potwór.- Upiekę cię na ruszcie nad ogniskiem, a kiedy się upieczesz będziemy tańczyli i śpiewali.

Diabeł warczał niezrozumiałe w rytm melodii "Old MacDonald Has a Farm". Pomiędzy bełkotem dało się wychwycić strzępki: "Boże błogosław Amerykę", "Na początku Bóg stworzył Niebo i Ziemię", "Boże chroń Króla!" i powtarzające się kilkakrotnie zdanie, za każdym razem wymawiane z rosnącą wściekłością " Tako rzecze Zaratustra!"

Kiedy z całej siły szarpną swoim ciałem ostre pazury rozszarpały jego ubranie. Upadł na chodnik rozkrwawiajac sobie nos. Obok niego stał Frankenstein. Zniewalający swąd gnijących zwłok unosił się wokół ożywieńca. Ciało potwora pokrywał obrzydliwy śluz. Ciepło wydzielane podczas rozkładu unosiło się w postaci pary. Eddie podniósł się i wycofał na drugą stronę ulicy. Potwór szczekał rozpaczliwie jak bity pies, a z jego ust tryskała ślina. Wprawej dłoni trzymał za włosy głowy brata i ojca chłopca. W lewej miał torbę foliową mimo, że została stworzono kilkadziesiąt później. Była pełna żywych szczurów. W reklamówce miały tak ciasno, że zgniatały i zagryzały się wzajemnie.

- KO- CHA- NIE- TA-TA-NIE- ŻY- JE- bełkotała bestia głosem jego matki.

Rzucił się do ucieczki. Biegł przed siebie wymijając przechodniów i zawadzając o stoiska. Nie odwracał się. Był pewien, że kiedy to zrobi zobaczy tuż za sobą diabła. Czuł na karku parę z jego nozdrzy i słyszał jakby w zwolnionym plaśnięcia bosych stóp o posadzkę. Kątem oka widział umalowanych w barwy wojenne indian. Ścigali go z kamiennym toporkami i włóczniami uniesionym wysoko nad głową. Wszystko skończyło się, jakby zostało ucięte nożem pod bramą jego kamienicy. Odwrócił się za siebie. Nie zobaczył nic oprócz zatłoczonej ulicy i zajętych swoimi sprawami ludzi.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Aisak 27.07.2018
    Jeszcze nie przeczytałam, ale już sam tytuł wywołuje zgrozę.
  • Menada 29.07.2018
    Brrr.. aż ciarki mi przeszły po plecach. Szkoda że taka krótka.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania