Miasto upadło

Cz. 1 - Twoje Miejsce

Kiedy miałam pięć lat jedyne co mnie obchodziło to kolekcja figurek zwierząt i pizza w niedzielę. Życie było wygodne i łatwe. Nie martwiłam się absolutnie niczym, bo byłam na to zbyt gówniata. Mają tyle lat nie obchodzi cię globalne ocieplenie czy zamieszki w Iraku albo pra pra pra babcia zmarła na raka trzy dni temu. Jesteś otoczony bańką beztroski. Moja bańka była zajebiście wielka i miała dwóch strażników zwanych mamą i tatą. Byli raczej przeciętni w swoim fachu, ale dbali o mnie najlepiej na świecie. Byłam szczęśliwa, kiedy w niedzielę szliśmy na spacer ulicami Nowego Orleanu  i tym wszystkim gówniarzom z przedszkola opadły buzie na widok naszej paczki. To było dobre życie. Tylko jak wiadomo wszystko co dobre szybko się kończy. U mnie nastąpiło to w dniu szóstych urodzin. Pamiętam to dobrze głównie dlatego, że udało mi się zdmuchnąć świeczki za pierwszym razem i mama zrobiła mi chyba z dwadzieścia zdjęć. A kiedy tata miał mi zrobić dwudzieste pierwsze zadzwonił telefon. I wiecie co się stało? Po nim nastąpił chaos. Mnóstwo zdań których nie rozumiałam, pakowanie walizek i strach unoszący się w powietrzu. Chciałam zrozumieć dokąd tak pędzimy obcym autem i czemu nie mogłam zabrać swoich rzeczy. Siedziałam z najnowszą figurką misia pandy jeszcze zamkniętą w pudełku i patrzyłam na mijające nas auta. Nie płakałam. Nie wiedziałam, że jedziemy prosto do piekła.

O tym, że ciocia Eve nie żyje dowiedziałam się na zebraniu rodzinnym późnym wieczorem dosłownie chwilę po przyjeździe do nowego domu. Oczywiście wiedziałam kim była, ale w mojej pamięci zachowała się jako "ta miła pani, co zawsze da mi coś słodkiego". Wtedy poczułam okropny strach połączony z paniką. Gdzie jestem? Czemu ten dom jest przygotowany na nasz przyjazd? Co teraz będzie?  Chciałam płakać ile sił w płucach. I gdy już poczułam łzy pod powiekami, podszedł do mnie tata i mocnym, stanowczym głosem powiedział:

- Nie płacz.

To był pierwszy raz, gdy usłyszałam tak wyraźny rozkaz. Ze zdziwienia otworzyłam szeroko usta i posłusznie usiadłam cichutko w kącie. Dwóch obcych panów rozmawiało z moimi rodzicami przy stoliku w naszej chyba kuchni przy rażącym świetle lampy, a ja, nie licząc na "dobranoc", podreptałam po schodach na górę, chcąc znaleźć jakieś wygodne łóżko i pójść spać. Byłam obrażona i przerażona. Gdy zasypiałam na dywanie oparta o drzwi do jakiegoś pokoju pomyślałam, że to tylko tak na chwilę. Przecież nie mogliśmy ot tak zostawić naszego domu, zabawek i ogródka z huśtawką. Tamtej nocy śniły mi się koszmary a gdy się obudziłam w środku nocy, chcąc zapalić lampkę nocną odkryłam, że to nie moje łóżko i nie mój pokój. I mojej lampki tu nie ma.

Kolejne dni,  miesiące,  lata nie należały do najprzyjemniejszych. Miasto w którym mieszkaliśmy - Molinay - było karą dla grzeszników. W niczym nie przypominało pogodnego Nowego Orleanu. Tutaj królem był chaos, a królową śmierć. Za dnia ulice były pełne dzieci na rowerach i różnych dorosłych często popalających trawkę na ogródku przed domem a kiedy zapadł zmrok wszyscy chowali się gdzie popadnie, ponieważ wtedy wychodzili ludzie z bronią i strzelali we wszystko co dawało znak życia. To do gangów należały ulice i to one łaskawie pozwalały żyć mieszkańcom przez część dnia. Taki porządek panował od bardzo dawna aż w końcu kilkoro ludzi postanowiło to zmienić. Nazwali się Cierniami. Ich celem było zabicie każdego szefa gangu o jakim wiedzieli i tym samym uwolnienie miasta. Moja rodzina również do nich należała. Tak zginęła ciocia Eve. A dowiedziałam się tego wszystkiego będąc dziewięciolatką. Mój ojciec bardzo przykładał się do mojego szkolenia. Chciał żebym mu towarzyszyła i była partnerką. Mama musiała zająć się moją młodszą siostrą będącą wtedy bobasem. Nie rozumiałam absolutnie nic, ale zgodziłam się bez wahania. W końcu to był rozkaz od taty. Tak oto kiedy inne dziewczynki bawiły się lalkami i chlapały wodą, ja siedziałam zamknięta w piwnicy z workiem treningowym i matą zbierając coraz to nowe siniaki. Oprócz tego, że stałam się silna zyskałam coś jeszcze. Miano córeczki tatusia. Nauczył mnie tańczyć, jeździł ze mną motocyklem i słuchał klasycznych wenyli. Wieczorami robiłam mu w zamian herbatę z whisky i słuchałam opowieści z patrolowania miasta. Powoli wprowadzał mnie do tego niebezpiecznego świata z dumą patrząc na moje postępy. Zawsze jak wychodził mając broń przy pasie powtarzał "Zajmij się mamą. Miej oko na swoją siostrę". Powierzał mi swój cały świat pod opiekę, bo ufał mi bezgranicznie i we mnie wierzył.Tak. Byłam jego ukochaną córeczką.

Xxx

- Mika spisz?

Usłyszałam cichy, sepleniący głos i mruknęłam coś przy okazji krzywiąc się lekko z bólu. Promienie słoneczne świeciły w całym pokoju a ja rad nie rad otworzyłam oczy. Przede mną znalazła się rozdziawiona buzia. No tak. Moja młodsza siostra potrafiła być wkurzająca. Widziałam zamazany zarys jej uśmiechniętej twarzy, częściowo ukrytej pod blond gniazdem. Spojrzałam na telefon. Była siódma godzina. Nosz kurwa.

- Co ty robisz w moim pokoju z samego rana?!? - wychrypiałam na nią próbując wstać, ale ból był zbyt silny. Miałam obite żebra a siniaki tworzyły nową galaktykę na moim ciele. Rana cięta na ramieniu piekła niemiłosiernie. Pamiątki po wczorajszej akcji.

Nela widząc to szybko pobiegła do mnie i wzięła mnie pod ramię pomagając usiąść. Często to robiła za co byłam jej wdzięczna.

- Najlepsego wies! Jesteś juz stara! Moja kolej zeby cię zastąpić - pokręciłam z niedowierzaniem głową. Ta małpka chciała mnie wygryźć w dniu moich urodzin! Zresztą nie tylko w tym dniu. Odkąd nauczyła się w miarę ogarniać otaczający świat pragnęła towarzyszyć ojcu w misjach. Nie przerażały ją siniaki ani nawet śmierć. Chciała nam pomóc.

- Czy moja dorosła córka jest gotowa?  - do pokoju wszedł tata. Jak zwykle ubrany w szary t-shirt i czarne jeansy. W dłoni trzymał kubek z kawą, jej zapach wypełnił pomieszczenie jak każdego ranka. Lekko siwiejące, krótko obcięte włosy i zarost dawały mylne wrażenie dobrotliwego mężczyzny, ale spojrzenie szaro-niebieskich oczu mówiło samo za siebie. Był niebezpieczny. Wiedział o tym. Świadomość, że byłam nie tylko jego córką, ale też prawą ręką była miła i dawała siłę.

Uśmiechnęłam się a właściwie skrzywiłam z bólu, bo Nela przywaliła niechcący łokciem w największego siniaka. Tata skarcił mnie wzrokiem. Chciał mi te rany opatrzyć, ale nie zgodziłam się nie chcąc, żeby pomyślał o mnie jako o słabej dziewczynce.

- Gotowa na co?

Tata nie odpowiedział od razu przeszywając spojrzeniem Nelę, która wyglądała na bardziej zaciekawioną odpowiedzią niż ja. Ona jednak nie zrozumiała aluzji.

- Oj tato nie patz tak no...

- Córa idź na dół do mamy sprawdzić czy cię tam nie ma.

Roześmiałam się na widok jej naburmuszonej miny. Bardzo przypominała tatę,  gdy tak mierzyli się na spojrzenia. Nie miałam wątpliwości, że jak podrośnie będzie 1 do 1 z charakteru jak on.

Gdy młoda zniknęła nam z oczu, tata westchnął ciężko jakby był trochę zmęczony i usiadł obok mnie na łóżku. Spojrzał na mnie poważnym wzrokiem jednak wiedziałam, że nic mi nie ma do zarzucenia, więc nie przestraszyłam się tylko czekałam jak żołnierz na rozkaz.

- Dzisiaj są twoje osiemnaste urodziny - zaczął a ja pokiwałam głową czekając na dalsze słowa - obiecałem Ci kiedyś, że przyjdzie moment, gdy dostaniesz własną broń i nauczysz się z niej strzelać. Wydaje mi się, że ten moment już nadszedł.

Zapadła cisza. Ojciec wpatrywał się we mnie jakby oczekując jakichkolwiek słów entuzjazmu, ale mnie zamurowało. Gdy zostałam wprowadzona w świat wojen z gangami ulicznym musiałam nauczyć się walczyć. Nie tylko w wręcz, ale też różnego typu przedmiotami ostrymi. Broni mi nie wolno było dotykać. Uznałam więc, że się bez niej obejdę. A teraz musiałam się nauczyć strzelać...

- Juliet?

- Tak tato? - zapytałam troszkę bezmyślnie, wyrwana z rozmyślań - oczywiście zrobię co będziesz chciał...

- Brawo kochanie - uśmiechnął się ciepło i wstał z łóżka - ogarnij się i zejdź na dół. Mama marudzi, że trzeba ci zaśpiewać sto lat i chcę żebyś poznała kogoś.

I już go nie było. Westchnęłam ciężko i spojrzałam przez okno sypialni, chcąc przetrawić sytuację.

Typowy ranek w Molinay. Zraszacze podlewały i tak zaniedbane trawniki a dzieciaki sąsiada jak co niedzielę dobrały się do rowerów i urządziły sobie wyścigi. Spojrzałam na córkę mojej sąsiadki - Charlie. Mała próbowała nieporadnie wejść na rower swojego starszego brata, który był większy od niej co najmniej o połowę. W końcu zrezygnowana go kopnęła przez co musiała uciekać przed Mateo - starszym o siedem lat bratem. Znałam dobrze całą tę rodzinę, ponieważ Alesha - mama rozrabiaków - miała zakład fryzjerski i przyjaźniłam się z nią od sześciu lat. Byłam jedyną białą jaką tolerowała.

Z myślą o tym, że powinnam dzisiaj wpaść w odwiedziny, postanowiłam dla podlizania się założyć niebotycznie duże kolczyki, które dostałam od niej na święta i które przeleżały u mnie w szafie dość długi okres, bo ze względu na swój tryb życia nie nosiłam takich rzeczy. Oczywiście Lesha tego nie rozumiała.

Gdy wciągnęłam na siebie czarne dresy i luźny t-shirt bez rękawów, żeby nie podrażnić rany, zastanowiłam się chwilę nad tym co dalej. W końcu założyłam zwykłe trepy, związałam włosy i ruszyłam na dół do salonu. Byłam gotowa na uwagi mamy pt. "kochanie a ty znowu wyglądasz jak łachmyda" lub "jesteś dziewczynką przecież!". Zawsze tata się z tego śmieje a ja z nim.

Nasz salon mimo, że nieduży normalnie dziś sprawiał wrażenie klitki, tyle było w nim osób. Żółte ściany zasłonięte zostały prawie całkowicie przez wysokie postacie w czarnych kurtach i bluzach. Ciernie. Przy schodach czekała już na mnie mama. Jej długie blond włosy i szeroki uśmiech zupełnie nie pasowały do tej całości. Wyglądała jak słońce zamknięte w cieniu.

- Juliet kochanie moja duża dziewczynko! - powiedziała ciepło i gdy tylko znalazłam się obok niej mocno mnie przytuliła. Zapach wanili momentalnie wypełnił moje nozdrza, a pierścionki podrażniły lekko ranę, ale mimo to oddałam równie mocno uścisk.

- Jane puść ją, bo młoda zemdleje z niedotlenienia

Głos, który to powiedział był mi obcy dlatego natychmiast zasłoniłam mamę zapominając, że wśród tylu Cierni nic jej nie groziło. To był instykt.

Mężczyzna na oko trzydziestoletni wpatrywał się we mnie z wyraźną ironią. Miał na sobie szary t-shirt i przetarte jeansy. Jako jedyny wyglądał...normalnie. Stalowo niebieskie oczy wciąż śmiały się ze mnie a ja poczułam jak złość ogarnia moje ciało. Nie polubiłam go.

- Kochanie spokojnie to Thomas - odezwała się radośnie mama, kładąc dłoń na moim ramieniu - przyjaciel taty i twój nauczyciel.

- Czekaj.... co?

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania