Poprzednie częściMiasto zmor | prolog
Pokaż listęUkryj listę

Miasto zmor | Rozdział pierwszy

Zmora przygotowywała się do skoku i zadania mi śmiertelnej rany. W mojej głowie kołotały się tysiące myśli o tym, że zaraz zginę. Najbardziej rozpaczliwa prośba wślizgnęła mi się na usta: „Niech ktoś mi pomoże". Wyrzekłem te słowa bezgłośnie, pewien, że to nic nie da. Bo i kto miałby mi pomóc w środku nocy?

Umrę. Zginę tej nocy z powodu własnej głupoty i naiwności.

Nagle rozległ się metaliczny dźwięk i odgłos kroków na bruku. Jeszcze jeden zgrzyt metalu i...

Czarne we wszechobecnej ciemności ciało zmory zwiotczało nagle, przebite na wylot jakimś ostrym narzędziem. Przeraźliwy, wysoki wrzask wzniósł się pomiędzy domy. Patrzyłem rozszerzonymi ze strachu oczami na istotę, która z każdą sekundą coraz mniej przypominała siebie. Zmieniała się w czarny pył, który był rozwiewany przez delikatny wietrzyk wiejący w uliczce. Z obrzydzeniem patrzyłem, jak pozostałości zmory kleją się do mojego spoconego ze strachu ciała.

Dziewczyna, która właśnie zabiła zmorę w mojej obronie, miała nie więcej niż piętnaście lat, była zatem młodsza ode mnie. I pokonała coś, co mnie przerażało tak bardzo, że nie byłem w stanie się poruszyć. W ciemności nie mogłem zauważyć wielu szczegółów jej wyglądu, widziałem tylko bladą, dziecięcą jeszcze twarz, okoloną jasnymi włosami i zarys jej niskiej, chudej sylwetki.

Przyglądała mi się badawczo. Przez chwilę milczała, a ja próbowałem uspokoić przyspieszony oddech. Nie wyglądało na to, by chciała mnie skrzywdzić. Mimo swojej postury niewątpliwie była mocna, być może nawet silniejsza ode mnie, a wątły nie byłem. Zresztą musiała być twarda jak stal, zarówno psychicznie, jak i fizycznie, skoro zdołała zabić zmorę bez chwili zawahania.

— Może byś tak podziękował, co? — rzuciła niemiło w moją stronę. — Uratowałam ci życie, jakbyś nie zauważył.

Cicho wydukałem słowa podziękowania. Zaczynałem mieć wątpliwości co do tego, że nie chce zrobić mi nic złego. Zdecydowanie wolałem jej nie rozgniewać, nie wiedząc, do czego jest zdolna ta mała, niepozorna istotka. Nadal czułem strach, ale teraz jego źródłem była dziewczynka.

— Kim jesteś? — spytałem. Udało mi się nie zająknąć, co przy tak wielkim lęku było ogromnym sukcesem.

— Mogłabym cię spytać dokładnie o to samo, ale nie będę odbierać Thanielowi tej przyjemności. — Odrzuciła długie włosy na plecy. — Jestem dziewczyną wychowaną przez Łowców, by być Łowcą — powiedziała z dumą tak płynnie, jakby była to wyuczona formułka. Postąpiła dwa kroki do przodu, a ja bardziej wcisnąłem się w ścianę, przełykając ślinę. Kim są Łowcy, nie miałem pojęcia. — Nadasz się — mruknęła, nie wiem, czy bardziej do mnie, czy do siebie. — Pójdziesz ze mną. — Powiedziała to takim tonem, jakbym nie miał własnej woli.

— Odmawiam. — Próbowałem brzmieć stanowczo, lecz nie bardzo mi to wyszło. Głos mi drżał, dygotałem na całym ciele, głównie ze strachu, ale też z zimna.

— Nikt cię nie pytał o zdanie — prychnęła dziewczynka. Podeszła do mnie, a ja usilnie próbowałem jeszcze bardziej wcisnąć się w szpary między cegłami.

Piętnastolatka była prawie o całą głowę niższa ode mnie, ale wystarczyło tylko jej zimne spojrzenie, by zmrozić mi krew w żyłach. Oczy miała różowoczerwone, wyglądały straszliwie w tej białej jak prześcieradło buzi o wysokich kościach policzkowych i nieprzeciętnie jasnych ustach. W równie bladych dłoniach dzierżyła dwa szerokie, błyszczące srebrem ostrza, przy rękojeściach miały jakieś błyszczące symbole. Ubiór tej postaci również był szczególny — na koszulce z wyszytym nieznanym mi znakiem i jasnych wąskich spodniach miała jakąś dziwną, skórzaną uprząż i szeroki pas, a na udach dostrzegłem dwie podłużne metalowe skrzynki. Stopy obute były w ciężkie, ale wytrzymałe wojskowe buty. Reprezentowała sobą siłę i odwagę, czego w tym momencie nie można było powiedzieć o mnie.

— Wiem, co sobie teraz myślisz — powiedziała, patrząc na mnie gniewnie. — Że jestem mała, słaba, wredna, że nie nadaję się na Łowcę, że nie...

— Wystarczy, Helodio — odezwał się z mroku cichy, ale zdecydowany i spokojny głos.

Następnie w polu mojego widzenia pojawił się mężczyzna, któremu w tym momencie byłem niezmiernie wdzięczny za przybycie. Helodia, jak nazwał moją wybawicielkę, była autentycznie zła, ale gniew jej minął, gdy go usłyszała. Zupełnie jakby działał na nią uspokajająco.

Mężczyzna był mniej więcej w moim wzroście, ale był zdecydowanie bardziej wysportowany. Pierwszy raz go widziałem i już zazdrościłem mu idealnej, jak dla mnie, sylwetki. Jasne włosy wyglądały jak czesane wiatrem, chociaż facet pewnie długo się męczył, by sprawiały takie wrażenie. Szedł pewnie w moją stronę; im bliżej był, tym tym więcej detali mogłem dostrzec: silne ramiona, błyszczące w półmroku oczy, nieskazitelną cerę, pewny siebie półuśmiech na ustach. Wyglądał pięknie, nawet w ubraniu podobnym do tego, w którym była Helodia. W momencie, gdy przede mną stanął, moja zazdrość objęła całą jego personę.

Zazdrość jednak nie przyćmiła strachu, jaki wzbudzało we mnie nieznane. Stałem bez ruchu, a wystające cegły zaczęły mnie uwierać w plecy i tyłek. Nie ma co, wygodną pozycję sobie wybrałem. Podczas gdy nieznajomy przyglądał mi się uważnie, ja oszacowałem jego wiek na coś pomiędzy osiemnastą a dwudziestką piątką. Chwila, gdy spoglądał mi w oczy, zdawała się ciągnąć w nieskończoność.

— Nie zrobiła ci krzywdy?

— Nie. Ona ją zabiła — odpowiedziałem cichutko, ruchem głowy wskazując na dziewczynkę.

— Nie pytałem o zmorę. Ile masz lat? — spytał w końcu łagodnie. Przełknąłem ślinę.

— Siedemnaście — odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Siedemnastą wiosnę rozpocząłem zaledwie tydzień temu, a już wpakowałem się w takie bagno. Szybko tego nie odkręcę.

— Jak ci na imię?

— Alexander. Alex — mruknąłem, zwilżywszy językiem spierzchnięte usta. Siniaki na pośladkach mam gwarantowane. Blondyn odstąpił na krok, poczułem pewien rodzaj ulgi, nie fizycznej, rzecz jasna, bo nadal przytulałem się tyłem do ściany. — A ty kim jesteś?

Nie spodziewałem się, że mi odpowie; sądziłem raczej, że będzie wobec mnie oschły i obojętny. To byłoby lepsze niż gdyby miał być tak niemiły jak albinoska, która koło niego stała. Ku mojemu zdziwieniu jego głos nadal brzmiał ciepło i przyjaźnie.

— Nazywam się Thaniel Fox, a to Helodia Valentine. Oboje jesteśmy Łowcami.

— Polujecie na dzieci? — spytałem, przypominając sobie miejską legendę. Czyżby to oni byli odpowiedzialni za tajemnicze zniknięcia mieszkańców miasta?

— Nie, głupcze — warknęła Helodia. — Polujemy na zmory. Po to są nam miecze.

— Ale od czasu do czasu polujemy też na ludzi, Helodio — wtrącił się spokojnie Thaniel, a nastolatka zamilkła. Spojrzał na mnie i dodał szybko: — Oczywiście nie zjadamy ich ani nic z tych rzeczy.

Widząc, że mężczyzna ma kontrolę nad swoją koleżanką, lekko odepchnąłem się od ściany i poczułem ulgę, stojąc na własnych nogach. Dzięki niebiosom, że ani on, ani ona nie mieli nic przeciwko temu.

Spojrzałem niepewnie na starszego Łowcę. Wyglądał na osobę, której można ufać, ale wolałem nie ryzykować, dopóki choć trochę nie poznam, na czym stoję. Co oni mogą mi zrobić?

— Więc co z nimi robicie?

Rozejrzał się niespokojnie wokół. Ja nic niepokojącego nie zauważyłem, prócz tych egipskich ciemności, tak gęstych, że trzy metry dalej budynki w nich tonęły.

— Rekrutujemy nowych Łowców. Tak jak ciebie. — Wrócił wzrokiem do mojej twarzy.

Aha. A więc chcieli, żebym dołączył do Łowców. Mowy nie ma, pewnie wśród ich grona jest więcej takich Helodii, a mnie jeszcze życie miłe. Poza tym ja mam rodzinę, szkołę, przyjaciół, marzenia, osobę, w której jestem zakochany. Nie pozwolę sobie ot tak odebrać tego wszystkiego, co składało się na moje życie. Nie chciałem zostawać żadnym Łowcą, chciałem z powrotem do domu, do światła, do ciepła, do matki, ojca i rodzeństwa. W tej chwili to było moim największym pragnieniem.

— Ale... — zacząłem protestować, ale Thaniel niemal natychmiast mi przerwał.

— Albo pójdziesz z nami, albo zostajesz tu na pastwę zmor. — Założył ręce na piersi, a ciężar ciała przeniósł na lewą nogę. — Decyduj się szybko, bo za chwilę te bestie tu przybędą.

Zacząłem się wahać. Zmory straciły dla mnie na swej atrakcyjności jakieś pięć minut temu i nie zamierzałem dać im się pożreć. Zostanie tutaj byłoby samobójstwem, a ja jednak lubiłem życie. Jeżeli poszedłbym z nimi, być może udałoby mi się przekonać Thaniela i Helodię, że robienie ze mnie Łowcy nie jest dobrym pomysłem. Chociaż szanse były na to raczej nikłe, wolałbym nie czekać sam w tym niemiłym zakątku na powolną śmierć w paszczy potwora.

— No dobra, idę z wami — wymamrotałem niechętnie.

— Świetnie — mruknęła sarkastycznie dziewczynka.

Thaniel złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Szedł szybkim, sprężystym krokiem, a ja z trudem za nim nadążałem. Nie chciałem, by szorował mną po asfalcie, to byłoby bolesne doświadczenie. Helodia z niezadowoloną miną szła za nami.

Po krótkim czasie byłem mokry od potu z wysiłku i strachu jednocześnie. Ciemność napawała mnie przerażeniem, była tak głęboka, obca i nieprzyjazna, ale wciąż się poruszaliśmy.

— Szybciej, Helodio. Nie powinniśmy teraz z nimi walczyć. Nie kiedy mamy przy sobie człowieka — powiedział Thaniel.

— To on się tak wlecze — mruknęła dziewczyna.

Nieprawda, szedłem najszybciej, jak mogłem, choć było to cholernie męczące. Postarałem się przyspieszyć jeszcze bardziej. Bolała mnie ręka od stalowego uścisku Łowcy, ale nawet nie pisnąłem słówka skargi. Zawsze mógł mnie zostawić na pastwę zmor.

— Wytrzymaj, Alex, już niedaleko.

— A tak właściwie dokąd zmierzamy? — zapytałem zdyszany, ale żadne z nich nie raczyło mnie o niczym poinformować. Zrozumiałem przekaz. Najpierw musimy nie dać się pożreć zmorom, żeby dokądś zmierzać.

Po jaką cholerę wychodziłem dziś z domu? Kolejny raz sam siebie zganiłem za nieposkromioną ciekawość.

 

~*~

 

Znaleźliśmy się w ślepym zaułku, ogrodzeni murem z trzech stron. Nie znałem tego miejsca; widocznie biegnąc naprzód na złamanie karku, opuściliśmy moją dzielnicę i znane mi tereny. Z tego zakątka nie było innego wyjścia niż to, którym się tu dostaliśmy, zatem zakładałem, że byliśmy u celu. Niebiosom niech będą dzięki. Kłuło mnie w piersi, płuca paliły, nogi miałem jak z waty. Wyszła na jaw moja nie najlepsza kondycja fizyczna. Co dziwne, Thaniel i Helodia nawet się nie zadyszeli, a mnie każdy oddech sprawiał ból. Byli bardziej wytrzymali niż ja.

— Ubezpieczaj tyły — rzucił Thaniel do dziewczyny, puszczając mój nadgarstek, który ja od razu rozmasowałem. Miał cholernie mocny uścisk.

Helodia pomknęła niczym strzała z powrotem ku wylotowi zaułka, Łowca zaś podszedł do ściany i zaczął ją obmacywać, szukając czegoś. Skorzystałem z chwili postoju. Oparłem dłonie na kolanach, pochyliłem się w przód i łapczywie wdychałem powietrze. Miałem ochotę zemdleć i obudzić się we własnym łóżku, lecz byłem boleśnie świadomy, że to brutalna rzeczywistość. Niemniej chciałem stracić przytomność. Byłem wyczerpany.

Blondyn znalazł to, czego szukał. Jakieś dwadzieścia centymetrów nad poziomem ulicy dostrzegłem blachę, która najwyraźniej skrywała pod sobą albo coś cennego, albo przejście do wnętrza budynku. Sądziłem, że raczej to pierwsze, metal nie był większy niż duża waliza. Thaniel po chwili odrzucił blachę na asfalt z dźwięcznym stukotem. Mieszkańcy tych okolic pomyślą pewnie, że to wina zmor, i przysuną się bliżej światła.

Patrzyłem na jego poczynania. Mężczyzna pochylił się i włożył ręce do dziury. Przez chwilę coś tam majstrował, w końcu odsunął się od otworu w ścianie i dał mi znak, żebym podszedł.

Nie wahałem się długo, ponieważ usłyszałem ciche, ale wyraźne odgłosy mokrego człapania. Sądząc po krokach, ta zmora była wyjątkowo wielka, ciężka i wilgotna. Niedobrze. Podszedłem bliżej Łowcy, szukając przy nim bezpieczeństwa.

Jest Łowcą, więc mnie obroni, prawda?

— Właź. — Popchnął mnie brutalnie w stronę muru. Czy wszyscy byli tacy agresywni, czy tylko ja trafiłem akurat na nich?

Przełknąłem ślinę. Dziura była ciemna i wyglądała nieprzyjaźnie. Kroki zmory słyszałem coraz głośniej. Z dwojga złego wolałem jednak mrok. Skuliłem się i wszedłem niepewnie do środka. Thaniel zawołał Helodię. Na czworakach, z trudem odwróciłem się w wąskim przejściu. Mężczyzna rzucił mi ponaglające spojrzenie. Jeszcze raz przełknąłem ślinę i zwróciłem się z powrotem w stronę ciemności.

Zalała mnie fala adrenaliny, kiedy szybko, choć z wątpliwościami pełzłem przed siebie, byleby uciec jak najdalej od zmory. Próbowałem wpierw wymacać drogę, by nie wyrżnąć nagle głową w ścianę zakrętu. Nie czułem za sobą niczyjej obecności, co jeszcze bardziej potęgowało strach. By odsunąć od siebie panikę, zacząłem liczyć na głos, ale nim doliczyłem do dziesięciu, zrezygnowałem z tego pomysłu. To jeszcze bardziej mnie stresowało.

Usłyszałem za sobą metaliczny szczęk. Thaniel i Helodia mnie tu zamknęli? Nie, niemożliwe. Nie mogli mi tego zrobić. Nie mogłem być sam w ciemności. Dreszcz wstrząsnął moim ciałem, zatrzymałem się i skuliłem. Strach, osamotnienie, panika. Wszytko to odczułem zwielokrotnione niczym echo, tak intensywnie, że jeszcze bardziej się przeraziłem. Poczułem gorące łzy bezsilności i przerażenia na policzkach. Schowałem twarz w ramionach. Trzęsłem się jak osika.

— Alex! — Rozpoznałem głos Thaniela. Był blisko, ale nie potrafiłem się opanować. — Alex, wszystko w porządku...? — Poczułem jego obecność i ciepło ciała, kiedy chwycił delikatnie moją dłoń.

— Boję się — wyszeptałem ze ściśniętym gardłem. — Boję się.

Uścisnął mocniej moje palce.

— Jestem przy tobie, nie masz się czego bać. Tu nie ma nic strasznego — mówił spokojnie.

— Jest ciemno — załkałem. Teraz byłem mu naprawdę wdzięczny za okazane wsparcie, za to, że nie powiedział, że siedemnastoletni chłopak nie powinien się mazać z tak błahego powodu.

— Ta ciemność jest spokojna i łagodna. Nie chce, żebyś się jej bał. — Poczułem jego drugą rękę na głowie. — Jestem przy tobie, nic ci się nie stanie. Już ja o to zadbam.

Powoli się uspokajałem. Dotyk Łowcy był pokrzepiający i pełen empatii, czułem, że w tej chwili jest dla mnie jak starszy brat, którego nie miałem. To ja byłem najstarszy z czwórki dzieci państwa Morningstar, zazwyczaj to ja pocieszałem, a nie byłem pocieszany.

— Dziękuję — powiedziałem, kiedy odzyskałem kontrolę nad własnym ciałem. Otarłem policzki z łez.

— Ruszajmy dalej, nie traćmy czasu.

Kiwnąłem głową i znów stanąłem na czworakach. Pod dłońmi wyczułem jakąś chropowatą powierzchnię, ale nie zwróciłem na to uwagi.

— A gdzie Helodia? — spytałem z niepokojem.

— Jestem tutaj, dziękuję za troskę — powiedziała oschle z głębi tunelu za mną. Ruszyłem przed siebie.

— Uważaj, Alex, przed tobą są...

Thaniel nie zdążył skończyć zdania, kiedy nagle i niespodziewanie straciłem grunt pod rękami. Spadłbym w przepaść na głowę, gdyby mężczyzna w porę nie złapał mnie za koszulkę.

— ...schody. — Pociągnął mnie w swoją stronę. Pod plecami miałem jego klatkę piersiową. — Bezpieczniej byłoby, gdybym to ja szedł przodem, ale jest tu zbyt ciasno. Lepiej schodzić nogami w dół, bo tutaj jeden schodek ma jakiś metr wysokości — powiedział. — Idź, będę cię instruował.

No dobra, niech będzie. Czułem się niezręcznie, naruszając jego przestrzeń intymną, ale ciepłe ciało Łowcy dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Wyciągnąłem nogi przed siebie i po omacku usiadłem na krawędzi schodka. Wszystko wokół mnie spowijała ciemność, nie widziałem nawet własnych rąk, nie mówiąc o schodach, i nadal się bałem, ale to lepsze niż perspektywa samotnej wędrówki tym wąskim, nieznanym mi tunelem. A co jeśli tu gdzieś czai się zmora?

— Nie bój się. Schodź. Pod tobą będzie platforma. Jeżeli zamierzasz spadać, wyciągnij ręce przed siebie i spadaj w przód.

Tak jak powiedział, schodek był poniżej, a kiedy stabilnie stanąłem na chropowatej metalowej powierzchni, zauważyłem, że poziom tunelu sięga mi do bioder.

— Stoję — powiedziałem.

— Widzę — odparł Thaniel ku mojemu zdziwieniu. Jakim cudem potrafił widzieć w tak gęstym mroku? — Schyl się i zrób to samo, co wcześniej. Dziura jest pod tunelem.

Uczyniłem to, co kazał, uderzyłem się przy tym w głowę. Łowcy ruszyli za mną w ten sam sposób. Całe schodzenie ze „schodów" tak wyglądało. Doliczyłem się trzydziestu trzech kondygnacji, później straciłem rachubę. Lękałem się momentu, gdy platformy się skończą, obawiałem się tego, co mogło znajdować się na dole, ale głos Thaniela dodawał mi otuchy i siły, by iść dalej mimo nieziemskiego zmęczenia i strachu. Helodia, o dziwo, podczas tej wycieczki nie odezwała się ani słowem. Ten fakt mi nie przeszkadzał.

Odniosłem wrażenie, że zanim doszliśmy na samo dno, minęła co najmniej godzina. Niepewnie najpierw wymacałem drogę nogami, a przekonawszy się, że nie ma tu niespodzianek w postaci dziur, przekręciłem się kolana głową naprzód i postąpiłem kilka kroków. Cicho zawołałem Thaniela po imieniu. Być może są tu jakieś inne nieprzyjemne przeszkody, które on widział.

— Tam już można wstać — powiadomił mnie. Był tuż za mną, nie zgubił się. To mnie uspokoiło. Podniosłem się z klęczek i dotykiem zbadałem otoczenie. Korytarz był zdecydowanie szerszy od ciasnego przejścia na górze. — Dobrze sobie poradziłeś ze schodzeniem — pochwalił mnie, stanąwszy obok i złapał mnie za rękę. Była tak przyjemnie ciepła...

— Dziękuję — odpowiedziałem. Guzy na głowie mówiły coś zupełnie odwrotnego niż Thaniel.

Zaczekaliśmy jeszcze na milczącą Helodię, a potem ruszyliśmy w dalszą drogę. Łowca prowadził, trzymając mnie za rękę, a ja zauważyłem, że im dalej byliśmy, tym widniej się robiło, z czego bardzo się cieszyłem. Po kilkunastu metrach zobaczyłem kamienną posadzkę i ściany z tego samego materiału. Ciekaw byłem, co powoduje ten stopniowy wzrost widoczności, bo nie widziałem żadnych źródeł światła. Parę chwil później na końcu korytarza zamajaczyły się drzwi.

To moja ostatnia szansa. Postanowiłem zaryzykować i się odezwać.

— Wiecie co, ja chyba nie będę dobrym Łowcą. Nie nadaję się do takiej roboty. Jestem tchórzem. — Próbowałem ich przekonać, ale Thaniel chyba się uparł.

— Nie marudź, Alex. — Mężczyzna popchnął ciężkie drzwi, puściwszy moją dłoń. Korytarz zalało łagodne, żółtawe światło. — Witaj w naszym świecie. Oto Podziemne Ignis.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Kim 07.05.2018
    Witam serdezcznie. Prosiłabym o usunięcie enterów po każdym wierszu. Będzie się lepiej czytało :)
  • Dzięki za wskazówkę, już usunęłam. Publikuję tu po raz pierwszy od dłuższego czasu, więc nie pamiętałam, czy akapity jako takie będą. Ale dziękuję :)
  • Canulas 07.05.2018
    Dobra. Pierwszy komentarz był taki, hmmm... "zapoznawczy". Zareagowałaś normalnie (nie wszyscy reagują normalnie, jeśli komentarz nie stoi achami i ochami), dając mi tym nieme przyzwolenie do kolejnego, bardziej rozbudowanego. Niniejszym taki popełniam.


    Jadymy.

    Początek.

    "Zmora przygotowywała się do skoku i zadania mi śmiertelnej rany. W mojej głowie kołotały się tysiące myśli o tym, że zaraz zginę." - 2x się + w drugim zdaniu zbędne dookreślenie, bo wiadomo, że głowa jest Twoja. Jeśli już, to lepiej: Zmora przygotowywała się do skoku i zadania mi śmiertelnej rany. Głowę wypełniły myśli o tym, że zaraz zginę. (lub: na temat własnej śmiertelności, kruchości życia, itd. ALe lepiej chyba w punkt, czyli opcja numer jeden. (No i: kołatały)

    Nie będę atomizował całego tekstu. Gdzieniegdzie tak, gdzieniegdzie tylko zasygnalizuję.

    " Najbardziej rozpaczliwa prośba wślizgnęła mi się na usta: „Niech ktoś mi pomoże". Wyrzekłem te słowa bezgłośnie, pewien, że to nic nie da. Bo i kto miałby mi pomóc w środku nocy?" - tu masz 3x dookreślenie "mi". Musisz albo potraktować synonimem, albo wychlastać.

    Dalej ładny, przejrzysty fragment, aż do...

    "Zmieniała się w czarny pył, który był rozwiewany przez delikatny wietrzyk wiejący w uliczce" - za gęsto Usuń "nadpowiedzenia" - Zmieniała się w czarny pył, rozwiewany przez delikatny wietrzyk, wiejący w uliczce - nie ma co mnożyć słów. Współczesny czytelnik z reguły (są wyjątki) jest niecierpliwy i o ile jeszcze opis czemus służy, jest informacyjny, poznawczy, ok. Jeśli jednak jest nadpowiedzeniem - razi.

    "Dziewczyna, która właśnie zabiła zmorę w mojej obronie, miała nie więcej niż piętnaście lat, była zatem młodsza ode mnie. " - dobrze, że liczby zapisujesz słownie. To plus. Wyrzuć w mojej obronie. To wiadomo z kontekstu. Do tego dublujesz mojej/mnie. - Dziewczyna, która właśnie zabiła zmorę miała nie więcej niż piętnaście lat, była zatem młodsza ode mnie. - i styka. Naprawdę.


    "W ciemności nie mogłem zauważyć wielu szczegółów jej wyglądu, widziałem tylko bladą, dziecięcą jeszcze twarz, okoloną jasnymi włosami i zarys jej niskiej, chudej sylwetki." - ładny opis, ale "jej" do usunięcia - kontekst załatwia robotę.


    "— Może byś tak podziękował, co? — rzuciła niemiło w moją stronę. — Uratowałam ci życie, jakbyś nie zauważył." - poprawny zapis dialogu. To bardzo dużo, naprawdę. Wiele osób ma tu cholerny problem. Zapisujesz tak, jak lubię. Z doinformowaniem w środku. Jestem na tak, jeśli idzie o ten zabieg.

    "— Mogłabym cię spytać dokładnie o to samo, ale nie będę odbierać Thanielowi tej przyjemności. — Odrzuciła długie włosy na plecy. — Jestem dziewczyną wychowaną przez Łowców, by być Łowcą — powiedziała z dumą tak płynnie, jakby była to wyuczona formułka." - i to również mi się widzi. Fajnie, że ogarniasz, które wtrącenia dialogowe z małej, które z wielkiej. Bardzo git.

    "— Odmawiam. — Próbowałem brzmieć stanowczo, lecz nie bardzo mi to wyszło. Głos mi drżał, dygotałem na całym ciele" Znów dwa razy "mi" - Twoją piętą Achillesa jest nadmiar osobowych dopowiedzeń.

    "— Nikt cię nie pytał o zdanie — prychnęła dziewczynka. Podeszła do mnie, a ja usilnie próbowałem jeszcze bardziej wcisnąć się w szpary między cegłami." - znowu występuje słowo "mnie". Może zamienić na "bliżej" czy coś?


    "Piętnastolatka była prawie o całą głowę niższa ode mnie, ale wystarczyło tylko jej zimne spojrzenie, by zmrozić mi krew w żyłach." - tu już chyba ogarniasz, czego za dużo? - : Piętnastolatka była prawie o głowę niższa, ale wystarczyło tylko jej zimne spojrzenie, by zmrozić mi krew w żyłach. - i wystarczy. Trzy wyrazy mniej.


    "W równie bladych dłoniach dzierżyła dwa szerokie, błyszczące srebrem ostrza, przy rękojeściach miały jakieś błyszczące symbole. Ubiór tej postaci również był szczególny — na koszulce z wyszytym nieznanym mi znakiem i jasnych wąskich spodniach miała jakąś dziwną, skórzaną uprząż i szeroki pas," - przy opisie postaci jest dwa razy "miała". Może za drugim razem/ w drugim przypadku napisać "widniała" czy cos? Jakoś rotować.

    "— Wiem, co sobie teraz myślisz — powiedziała, patrząc na mnie gniewnie. — Że jestem mała, słaba, wredna, że nie nadaję się na Łowcę, że nie..." - bez "na mnie" Alternatywy dla "patrząc" spozierać, taksować, wlepiając wzrok, lustrować, itd. Synonimy.

    "Mężczyzna był mniej więcej w moim wzroście" - źle!. Podobny wzrostem/mojego wzrostu.

    "Mężczyzna był mniej więcej w moim wzroście, ale był zdecydowanie bardziej wysportowany. Pierwszy raz go widziałem i już zazdrościłem mu idealnej, jak dla mnie, sylwetki" - do tego, 2x był. Spróbuj tak: Mężczyzna był mniej więcej mojego wzrostu, ale zdecydowanie bardziej wysportowany. Ewentualnie: Mężczyzna był mniej więcej mojego wzrostu, jednak o atletycznej budowie ciała.


    "Wyglądał pięknie, nawet w ubraniu podobnym do tego, w którym była Helodia. W momencie, gdy przede mną stanął, moja zazdrość objęła całą jego personę." - przede mną/ moja. Już chyba nakreśliłem, w czym rzecz. Dalej tego nie będę uwypuklał, chyba że będzie wyjątkowo razić.


    Dialogi masz całkiem ok, więc jesteśmy kawałek dalej. Tu mam nie zarzut, a dygresję.

    "Rozejrzał się niespokojnie wokół. Ja nic niepokojącego nie zauważyłem, prócz tych egipskich ciemności, tak gęstych, że trzy metry dalej budynki w nich tonęły." - tworzysz nowy, tajemniczy świat. Są zdobne, tajemniczo brzmiące imiona, zmory, mierze i... odległość wyrażana w metrach? Może jardy, mile, łokcie, stopy albo jakiś autorski system?

    " Nie pozwolę sobie ot tak odebrać tego wszystkiego, co składało się na moje życie." od "co" - kasacja, bo to nadinformacje, dodatkowo mnożące słowo "moje".


    "Zacząłem się wahać." - czasem coś sie dzieje bez startu, nie każdą czynność trzeba zapisywać jako "zaczynającą się". Czasem lepiej opisać już coś trwające. Np: Zawahałem się.



    Ok. Minuta przerwy.
    Zbiorcza myśl, po tym wyimku wyżej.

    Jest nieźle, choć, co starałem się ukazać, kilka rzeczy można dokręcić. Tekst rokuje fabularnie, a technikalia są do wypracowania.

    ~*~ - odtąd już tylko czytam, bez wyciągania, chyba że naprawdę coś nietypowego będzie. A tak - zostawię coś następnym czytelnikom.

    "Blondyn znalazł to, czego szukał. Jakieś dwadzieścia centymetrów " - znów współczesny system miar.

    " Lepiej schodzić nogami w dół, bo tutaj jeden schodek ma jakiś metr wysokości " - i tu się jeszcze metr zaplątał. No chyba że zechcesz tak zostawić, lecz jeśli nie, tu masz stosowne wyimki.



    "No dobra, niech będzie. Czułem się niezręcznie, naruszając jego przestrzeń intymną, ale ciepłe ciało Łowcy dawało mi poczucie bezpieczeństwa." - bardzo ładny zapis. generalnie wyjebać dookreślenia, odpalić synonim net i jakoś będzie.

    " — Dobrze sobie poradziłeś ze schodzeniem — pochwalił mnie, stanąwszy obok i złapał mnie za rękę. Była tak przyjemnie ciepła..." - i żeby unaocznić problem jeszcze jeden wyimek z 2x mnie.

    No i tyle tak na szybko. Wyjąłem ze 35% wątpliwości, bo
    A) nie wszystko naraz.
    B) nie wszystko naraz.

    Panujesz nad poprawnością dialogów, stoisz dobrze dość interpunkcyjnie (choć tego nie tykam) i bardzo ładnie ortograficznie. Reszta to kwestia wypracowania stylu, który możesz nabyć tylko i wyłącznie (pisząc/czytając) - To truizmy, ale od lat się sprawdzają.

    Lekcja numer jeden - Ciąć dookreślenia.

    Pozdroxix.



    Ps. Kim ma rację. Bez to w łapki i skompresuj. Profil - moje pyblikacje - prawa strona.

    Ciao.
  • Po pierwsze, dziękuję Ci za tak długi komentarz — naprawdę podziwiam, że chciało Ci się go pisać! Co do krytyki, zdrowo się na nią uodporniłam, więc możesz mi wytykać każdy błąd. Nie obrażę się, będę wdzięczna, bo będę wiedziała, co mam jeszcze poprawić i nad czym popracować, żeby stać się lepszą pisarką.

    Długość jest wyrażana we współczesnych jednostkach, ponieważ ten świat jest... hm. Można powiedzieć, że to świat współczesny, tyle że zmory można zabijać tylko za pomocą zaklętych ostrzy i kul. Helodia i Thaniel preferują tradycyjne bronie, przez co można odnieść mylne wrażenie, że akcja toczy się w zamierzchłych czasach.

    A wszystkie uwagi dotyczące tych usterek, o których wspomniałeś, przyjmę do siebie i zacznę się z tym pilnować. Jak dotąd publikowałam to opowiadanie tylko na Wattpadzie, a tam przeważają nastolatki i młodzi dorośli. Przez to ciężko się dopatrzeć zaniedbań we własnym tekście. Widzę, że Opowi stoi poziom wyżej, mam nadzieję, że z pomocą tutejszych doświadczonych czytelników i pisarzy uda mi się wzlecieć na własnych skrzydłach do sukcesu.

    A, i dziękuję za pokazanie, gdzie się edytuje posty. Przyda się wiedzieć na przyszłość. Ostatni raz byłam tu dawno, dawno temu, dużo się od tego czasu pozmieniało.

    Również pozdrawiam cieplutko i życzę miłej nocy/przyjemnego dnia w zależności, kiedy to czytasz :)
  • Canulas 08.05.2018
    Emelia "Dravelia" , ok spox. Wattpad znam. Przychylam się. Kręgi adoracyjne nie są dobrym miejscem do nauki. Tutaj wypunktowałem pewne rzeczy, by unaocznić. Powoli i pomału pracuj, bo bazę (jej trzon) posiadasz.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania