Miecz i Kwiat- Rozdział III- Skoro świt

Shaló i Nuji stali jeszcze jakieś pół godziny na targu, rozmawiając o podróży strażnika do Ninki i planach chłopaków na kolejne dni. Miło się zaskoczyli, gdy dyskusję kilka razy przerwali im klienci chętni nabyć węgorze, wśród których był niedowidzący sąsiad Nujiego i Upi, Kumi i pewna sympatyczna staruszka, która przyjechała, jak mówiła, by odwiedzić swą chorującą córkę. Kumi, zrzędliwy rybak, któremu z pobytu we flocie wojennej z młodości został tatuaż z wizerunkiem morskiego smoka na przedramieniu, kupił trzy węgorze i płoć, a starsza pani małego suma, który według niej w jej stronach uchodzi za przysmak. Shaló podawał Nujiemu ryby, które drugi młodzieniec z uśmiechem na ustach pakował i wręczał klientom. Po jakimś czasie obaj, nieco znużeni, zwinęli towary i udali się do domu pana Nôtuka. Gdy weszli do kuchni, Shichi i Upi siedzieli na niewielkich pufach i gawędzili o swych tegorocznych osiągnięciach w połowach, popijając z czarek wino gruszkowe.

-Coś sprzedaliście? - spytał pierwszy z nieukrywaną ciekawością Upi.

- Tak, dziadku, zaraz sprawdzę, spisałem sobie- odrzekł Nuji, sięgając po cienki pasek papieru w prawej kieszeni swego granatowego ulú*.

Po zdaniu przez młodego strażnika raportu goście posiedzieli jeszcze jakiś czas w kuchni, po czym pożegnali się. Nuji wychodząc, wręczył kompanowi krótki liścik z wierszykiem:” Dwie ryby pod siecią, sum i węgorz”, co miało być aluzją do planowanego wypadu na inspekcję wartowniczą. Shaló ściskał w rękach tę karteczkę, z satysfakcją myśląc o obu umówionych eskapadach. Skądś przypominał mu się też ten krótki utwór, zwany dónen. Chłopak początkowo chciał porozmawiać ze stryjem na temat ewentualnych odwiedzin w koszarach Nujiego. Gdy zorientował się jednak, że Shichi bez słowa wyszedł i zaszył się w swym warsztacie, postanowił poczekać z tą kwestią do jutra. Wziął się za naprawianie wędek, które widocznie stryj już wcześniej zostawił mu pod drzwiami pokoju. Po skończonej pracy spojrzał z zadumą na jezioro i odbijające się w nim zachodzące krwawo słońce. Czuł, że kolejny dzień nie będzie zwyczajny. Udał się do pokoju i ułożył do snu, a usypiały go pohukiwania sów i dalekie poszczekiwanie psów.

Shaló kilkukrotnie w ciągu nocy się budził, więc nie było dla niego problemem, by po jednej z takich pobudek zerwać się z łóżka i wyjść na zewnątrz. Założył na siebie zwiewną granatową tunikę i energicznie przemył twarz wodą z wiadra. Było mniej więcej wpół do piątej nad ranem, a wioska Jamók dopiero nieśmiało budziła się do życia. Na kamienną ścieżkę prowadzącą do targowiska i drewniane dachy chat rybackich padały nieśmiało pierwsze promienie słońca. Zza małych okiennic widać było rzemieślników gaszących kaganki w swych izbach i udających się do pracy, w innych oknach gospodynie przygotowujące zupy i smażące ryby dla miejscowej tawerny. Młodzieniec podążył ku niskim wzgórzom, na zachodnim brzegu jeziora, gdzie kończyła się i tak znikoma droga brukowana, a słońce ogrzewało wylegujące się na piaszczystych ścieżkach węże. Chłopak wszedł do brzozowego zagajnika na jednym ze wzgórz, gdzie miał spotkać się z Nujim. Po chwili oczekiwania ujrzał strażnika w ciemnozielonej tunice, na którą założył szkarłatny, nieco poszarpany kaftan.

-W sam raz! Wyspałeś się, druhu? - spytał rozpromieniony Nuji.

-Nie narzekam.- odrzekł Shaló. - A więc idziemy? - zapytał towarzysza.

-Tak jest! Przyszedł czas i nas goni! - ponaglał ruchem ręki wnuk Upi, po czym obaj podążyli w głąb lasu.

 

Szli kilkanaście minut dziarskim krokiem, po czym ich oczom ukazał się wysoki na jakieś dziesięć metrów budynek klasztoru Uświęcenia. Las okalający przybytek spowijała mgła z okolicznych moczarów. Z klasztorem związana była lokalna legenda o nieszczęśliwej miłości poławiaczki i księcia, a w samym obiekcie odbywała się coroczna ceremonia Przemienienia, związana z fazami księżyca i tą właśnie legendą. Zaszyci w leszczynach obserwowali głównego mnicha w masce myszołowa, pozdrawiającego klasztornych adeptów. Budynek nie miał wydzielonej bramy, prowadził do niego wysłużony drewniany most, wchodzący wprost na podwórze. Za drewnianymi kolumnami, podtrzymującymi wewnętrzną kaplicę odbywał się rytuał ognia. Mnisi symbolicznie przykładali ogień z pochodni w okolice ust i upadali kolejno na ziemię. Kompani, zaciekawieni widokiem uroczystości, chcieli przejść przez most, postanowili jednak jeszcze chwilę pozostać w cieniu leszczyn. Gdy rytuał się zakończył i mistrz ceremonii zdjął maskę, powietrze przeszył głośny krzyk. Nuji i Shaló początkowo wzięli go za element ceremonii, szybko jednak spostrzegli, co się dzieje.

Z prawej strony wewnętrznego dziedzińca wybiegli zamaskowani wojownicy, uzbrojeni w długie miecze kommu, nieco krótsze chi, jak i sú, którymi dysponowali strażnicy. Mnisi ku zaskoczeniu obserwatorów przyjęli walkę, najpierw broniąc się drewnianymi pałkami, a gdy te się łamały, pięściami, stosując przy tym zróżnicowane uniki. Gdy jeden z broniących się przyniósł z małego magazynu obok kilka sztuk mieczy typu chi, mężczyźni przystąpili do kontrataku, ciężko raniąc kilku napastników. Gdy Nuji ujrzał, jak jeden z agresorów ostrzem miecza podcina gardło starszemu, siwowłosemu mnichowi, przystąpił do odsieczy.

-Muszę tam iść. Zawsze gotów bronić! - głośno szepnął młody mężczyzna do ucha Shaló.

-To wielkie niebezpieczeństwo. Nie będę umiał ci pomóc w razie jakiejś tragedii. Ich jest wielu, anas zaledwie dwóch!- podniósł lekko głos poddenerwowany chłopak, patrząc Nujiemu prosto w oczy.

- Jestem strażnikiem, Shaló. Przysięgałem. Dochowam przysięgi.- te ostatnie słowa wypowiedział głośniej.-Nie ruszaj się, a mój towarzysz pomści krew niewinnych.- krzyknął, dobywając miecza, po czym przebiegł przez mostek i zaatakował zaskoczonych napastników. Pierwszego wojownika powalił kopniakiem z półobrotu w puklerz, drugiemu wytrącił miecz z ręki i zranił g w ramię, lecz kolejnych trzech otoczyło go przy jednej z kolumn. Wróg najbliżej Nujiego zamierzał jednym ruchem miecza pozbawić go życia, lecz wskutek zwinnego uniku strażnika, obciął mu jedynie czubek kucyka, w który związał wcześniej włosy. Szybko obracając się, wyprzedził kolejny ruch napastnika i ugodził go brzuch, nie mógł jednak przewidzieć ciosu z przeciwnej strony. Wtedy jeden z wojowników zdjął maskę i oczom młodego strażnika ukazał się młody mężczyzna o gładkiej, starannie wygolonej twarzy, z włosami związanymi w upięty na czubku głowy kucyk, pogardliwie na niego spoglądający. Gdy kopnął go w pierś tak, że zabrakło mu tchu i przyłożył miecz do szyi, Nuji myślał, że to ostatni widok w jego życiu. Nagle jednak w stojącego obok napastnika w masce wbił się wypuszczony skądś nóż. Chwilowo zdezorientowało to mężczyznę w kucyku, szybko jednak znów zbliżył miecz do swej ofiary, a kompanom nakazał wymordować resztę mnichów. W tle było słychać cichnący szczęk broni, a napastnik wykonał stanowczy zamach mieczem, gdy nagle z jego ust wypłynęła strużka krwi i upadł bezwładnie na ziemię. Nuji był zszokowany, za konającym złoczyńcą stał bowiem Shaló, trzymający nieco nieporęcznie, acz stanowczo, zdobyty gdzieś miecz.

- Shaló... Ty... - chłopak nie mógł wyjść z podziwu, patrząc na młodzieńca. - ... uratowałeś mi życie. -wycedził.

-Ja... nie, tylko nie mogłem patrzeć, jak się wykrwawiasz. - rzekł troskliwie Shaló. -Jesteś ranny. Idźmy stąd. Podejrzanie cicho tu.- zdziwił się.

 

Rzeczywiście, wszyscy pozostali przy życiu i niezranieni napastnicy rozpierzchli się, zostawiając krwawe pobojowisko. Mnisi próbowali bezskutecznie ratować umierających kolegów. Jeden z nich podszedł do Nujiego i Shaló.

-Chodźcie z nami, schronicie się na jakiś czas.- zaproponował starszy mężczyzna z ogoloną głową.

-Ja ...dziękuję ci, przyjacielu. - Nuji chwycił Shaló za dłoń, a ten uśmiechnął się delikatnie i przywołał ruchem dłoni mnicha, by pomógł jego towarzyszowi. Bardzo proszę o opatrzenie przyjaciela. - ukłonił się młodzieniec. Mnisi zaprowadzili chłopaków do jednego z pokoi po prawej stronie dziedzińca, a po chwili Shaló ruszył pomagać zbierać rannych i poległych. Jeden z obrońców klasztoru pobiegł do wioski, zawiadomić pomoc. Wcześniej został rozpalony ogień, by dać sygnały dymne.

-Kim byli ci ludzie? Co chcieli? Drogi bracie Żywiołów **, co się tu stało? -Shaló mijał nastrój bojowy i zszokowany próbował się dowiedzieć czegokolwiek od towarzyszącego mu mnicha.

-Woda głęboka, a ryb wiele. Wejdźmy do środka, opatrzymy rannych, w tym twojego przyjaciela. Potem porozmawiamy- rzekł mężczyzna, mówiąc te słowa z kamienną twarzą.

Shaló wraz ze staruszkiem opatrywali w jednej ze sal rannych, dwaj młodzi mnisi tymczasem regularnie donosili opatrunki i zioła uśmierzając im ból. W oddali było słychać donośne śpiewy żałobne nad poległymi adeptami klasztornymi.

Lekko ranny Nuji wyszli z Shaló i towarzyszącym im mnichem po kilku minutach na niewielki taras, skąd rozciągał się widok na rzeczkę Miri i gęsty las mieszany. Dało się słyszeć śpiew zięb i kosów. Mnich zasępił się i zaczął kontynuować wywód.

-Żyliśmy w spokoju. Do pewnego razu. Oni tu przyszli, kiedyś w nocy. Byli przebrani za strażników ze wsi, ale my się nie daliśmy nabrać, Daliśmy im jeść i pić, by dowiedzieć się czegoś więcej, a oni przycisnęli do ściany kilku naszych uczniów, młodych chłopaków. Jeden z nich powiedział, że przyjdą kiedyś skoro świt. Skoro tylko nastanie świt...- po czym sędziwy mnich rozpłakał się i udał się do pokoju modlitw na parterze.

Shaló podszedł do ciał poległych napastników i głowił się nad motywem ich ataku. Wtedy spostrzegł na ramieniu mężczyzny z kucykiem tatuaż. Taki sam, który nosił pan Kumi. Zawołał Nujiego, a ten po chwili dostrzegł coś jeszcze. Złoczyńca miał ze sobą zwój papieru z tajemnym symbolem okręgów wewnątrz kwadratu. Zaniósł zwój do jednego z pokoi i zaczął go studiować z przyjacielem. Po długich namyśleniach coś mu przyszło do głowy.

-Nuji, pamiętasz jeszcze ten wierszyk, który mi zostawiłeś, jak wczoraj wychodziłeś od mojego wuja? - zapytał się Shaló.

- Wierszyk? - zdziwił się strażnik. - Ach, wierszyk! - odrzekł już z przekonaniem. -"Dwie ryby pod siecią... dwie ryby pod siecią... - cedził niepewnie.

- Tak! Tu mamy rozwiązanie!- triumfalnie krzyknął bratanek Shichi. Dwie ryby oznaczają dwa różne cele, a sieć to metoda ich pochwycenia. Tylko musimy się zastanowić, kto kogo wplątał!

-Nie bardzo rozumiem. - rozłożył ręce młody mężczyzna.

-W jednym z dzieł, które czytywał mój ojciec, czytałem kiedyś o tym przysłowiu w kontekście dawnych wojen rodów Gi i Mazzó o władzę. Ichniejszy generał zamierzał zastawić na zwolenników Mazzó takie właśnie sidła. Rozumiesz? Poza tym te okręgi w kwadracie muszą być częścią mapy! - tłumaczył Shaló.

- A ryby to nawiązanie do naszej wsi... albo do łatwości, z jaką zemszczą się ci, którzy nam depczą po piętach. - dedukował zręcznie Nuji.

-Lub i jedno i drugie. Słusznie. Musi być jakiś wzór, zgodnie z którym będą postępować. Jakieś miejsce we wsi będzie następne, a czasu jest coraz mniej! Działajmy! - ponaglał kolegę, po czym obaj z pewnymi siebie minami wybiegli przez most w kierunku wioski. Tymczasem starszy mnich siedział na ganku klasztoru, cicho się modląc i popłakując.

-Skoro świt, dobre duchy! Dlaczego skoro świt...

 

* ulú-tradycyjny strój higański, noszony początkowo (do ok. X w. n.e.) przez uboższe warstwy społeczeństwa

** brat Żywiołów- tradycyjny zwrot do mnicha (lecz nie kapłana) kacjańskiego, mającemu wedle wierzeń kontakt z każdym aspektem natury.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania