Poprzednie częściMięsożerny - część I

Mięsożerny - część II

W 1932 roku Atlantic City było niezwykle brudnym miastem. Brudnym w sensie metaforycznym jak i dosłownym. Ulice pełne szczurów, karaluchów i jeszcze gorszych od nich imigrantów. Skorumpowana policja na usługach włoskiej mafii. Władze przymykające oko na wszechobecny czarny handel, nie wspominając już o ignorowaniu prohibicji. Do tego ciągłe morderstwa, gangsterskie porachunki i porwania. No właśnie, „porwania”. William wiedział, że jak w tym zdegenerowanym mieście ktoś zaginie to praktycznie nie ma szans na jego odnalezienie. No chyba, że rozkładające się ścierwa w pobliskiej rzece.

Jednakże tak jest w przypadku egzekucji mafijnych. Inna sprawa gdy zginie upośledzona siostra wpływowego arystokraty. Wtedy jest nadzieja. Szczególnie jeśli ma się jakiś trop.

Tym tropem był wspomniany kairski cyrk dziwadeł o egzotycznej nazwie „Sekret Kleopatry”. Przypłynął on do Atlantic City (jest to portowe miasto na północnym wschodzie USA) w zeszłym tygodniu z portugalskiej Lizbony. Rozbił się na obrzeżach miasta i przyciągał codziennie setki prymitywnych Amerykanów chcących zobaczyć kobietę z brodą za pół dolara.

Gdy tylko się pojawił dziwoląg Blackwoodów zaginął. Dziwne, prawda? I nawet jeśli był to tylko niefortunny przypadek wymagał oczywiście gruntownego zbadania.

Nazajutrz po wizycie w Blackwood’s Hall William postanowił udać się na obrzeża miasta by sprostować swoje podejrzenia. Był jednak świadomy, że jeśli jest to mylny trop to dziewczyna została najpewniej pochłonięta przez gangsterski półświatek na zawsze. Cyrk dziwadeł był jego jedyną nadzieją.

Detektyw wsiadł do taksówki i po piętnastu minutach jazdy szybką Alfą Romeo RM był już poza zatłoczonym centrum miasta.

- Jedzie pan do tego cyrku, prawda? – zapytał taksówkarz, przerywając tym samym niezręczną ciszę w pojeździe, podczas której detektyw ciągle patrzył przez szybę na ubogie dzielnice robotnicze, skąpane w blasku jesiennego zachodu słońca.

- Słucham? – odparł skołowany William, pochłonięty analizowaniem śledztwa.

- Pytałem czy jedzie pan do tego „Sekretu Kleopatry”? – powtórzył.

- Tak… tak jadę – rzekł, po czym znów skierował spojrzenie na robotnicze kamienice i ich smutnych mieszkańców.

- Wożę tam ludzi cały czas. Wszyscy chcą zobaczyć żałosne dziwadła by poczuć się lepszym człowiekiem, prawda? – powiedział taksówkarz chcąc nawiązać rozmowę – Choć wie pan, tam chodzą raczej prości ludzie, wymagający prostej rozrywki. Pan na takiego mi nie wygląda – dodał patrząc się na elegancki płaszcz i kapelusz detektywa.

- Bo ja w innej sprawie – odparł w końcu William – służbowej.

 

Taksówka przejechała przez obskurną dzielnicę polskich imigrantów, następnie podejrzaną „Małą Sycylię” i śmierdzące China Town, dojeżdżając wreszcie we właściwe miejsce. Pole, na którym znajdował się cyrk.

William wysiadł z pojazdu i od razu uderzył go nieprzyjemny klimat tego miejsca. Było niezwykle tłoczno i hałaśliwie. Setki ludzi gnieździły się na skromnej polanie wokół namiotu cyrkowego, jedząc popcorn, watę cukrową

i śmierdzące orzeszki firmy Lucky Charms.

Na środku zaś wznosił się ogromny namiot, niepasujący nieco swą estetyką do tego chaotycznego miejsca pełnego prymitywnych Amerykanów. Był cały w kolorze kruczej czerni ze złotym akcentem hieroglifów i egipskich malowideł.

Nad wejściem, które zdobiły pomniki lwów i węży, widniał zaś obraz sępa z napisem „Sekret Kleopatry”. Całość utrzymana była w klimacie mrocznej egzotyki, coś jak powiedzmy „Jądro Ciemności” Josepha Conrada.

I kiedy William patrzył się na egipski cyrk dziwadeł, jesienne słońce schowało się za czerwonym lasem na horyzoncie, a na granatowym niebie zagościły perłowe gwiazdy. Nastała noc, potęgując tym samym jeszcze bardziej nastrój tajemniczości i mroku jaki czarny namiot cyrku wywoływał w sercu Clegane’a.

Po chwili w ozdabianym złotymi pomnikami dzikich zwierząt wejściu pojawiła się pewna istota, a na jej widok tłum gapiów zamilkł. Była to półnaga kobieta o egzotycznej karnacji z cytrynowym boa dusicielem na szyi, który wił się wokół jej smukłej talii i syczał, wkładając łeb w czarne włosy. Niewiasta uniosła ręce z długimi pazurami do góry i zaczęła subtelnie ruszać biodrami, wprowadzając tym samym węża (jak i całą publikę) w swego rodzaju trans. Tańczyła z ogromnym dusicielem na szyi niczym Santanico Pandemonium z „From Dusk Till Down”, a wszyscy patrzyli zafascynowani na jej egzotyczne ruchy.

W końcu egipska piękność zakończyła wężowy taniec, zdjęła boa z szyi i rzekła:

- Słońce zaszło a na niebie pojawił się Księżyc. Nastała noc pełna słodkich i zakazanych tajemnic, tylko dla odważnych. Czy jesteście gotowi poznać to co kryje się w mroku? – powiedziała z egipskim akcentem, na co wszyscy zebrani zaczęli wiwatować i przytakiwać – W takim razie witam was w największym na świecie cyrku dziwadeł prosto z gorącego Kairu! Witam was… w „Sekrecie Kleopatry”.

Tajemnicza kobieta odwróciła się na pięcie i kręcąc półnagim biodrem wróciła do środka, z wężem na rękach pełnych złotej biżuterii. Gdy tylko znikła w ciemnościach dwa strumienie ognia wydobywające się z paszcz lwich pomników rozświetliły na chwilę nocne ciemności. Następnie głos kobiety dodał „Zapraszamy!”, a tłum ludzi rzucił się do wejścia, gdzie stało już dwóch Egipcjan sprzedających bilety.

„Teatrzyk dla prostych ludzi” pomyślał William, po czym dołączył do kolejki czekającej na wejście by sprawdzić czy nie ma tam Catherine Elizabeth Blackwood. Po kilkunastu minutach stania w tłocznej kolejce detektywowi udało się wreszcie kupić bilet. Następnie przeszedł przez bambusową zasłonę i w końcu znalazł się w środku czarnego namiotu.

Od razu uderzył go panujący wewnątrz smród, gorąc i wszechobecne ciemności. Rozświetlały je jedynie blade pochodnie rozstawione przy żelaznych kratach po obydwu stronach tajemniczego korytarza. William od razu domyślił się, że owe kraty tworzą swego rodzaju klatki, a w nich znajdują się upiorne atrakcje cyrku. Zniewolone dziwadła, które obserwowane przez bezdusznych ludzi stają się niemalże zwierzętami. Godziło to nieco w jego kręgosłup moralny. Czuł obrzydzenie patrząc na tłustych Amerykanów obżerających się popcornem, dla których atrakcją była tragedia i cierpienie innych.

Nie analizowali tego kim są ci ludzi. Nie obchodził ich horror jaki przeżywały te żałosne istotny, ani to, że płacąc za bilet do cyrku napędzają jednocześnie machinę zbrodni tworzoną przez jego socjopatycznych właścicieli.

Fakt ten napawał Williama odrazą i współczuciem dla upokorzonych mieszkańców tego miejsca, jednakże poczucie obowiązku przewyższało etyczne konwenanse. Wziął więc głęboki oddech i podszedł do pierwszego eksponatu.

Była to skromna klatka pokryta suchym sianem i obgryzionymi kośćmi, przy której widniała tabliczka z napisem „Lily, kobieta wilkołak”. W środku zaś, skryta w cieniu, siedziała kilkunastoletnia dziewczyna w lnianej sukience. Całą jej skórę pokrywała gęsta, ciemna sierść (co przypominało bardziej małpę aniżeli wilka), a ostre, spiłowane zęby wystawały lekko z uchylonych ust. Oczy świeciły w półmroku bijąc wielkim smutkiem i obrazem zrozpaczonej osoby, która zmuszona jest żyć w klatce jako potwór. Wszyscy zgromadzeni wokół wskazywali na nią palcami, rzucali jedzeniem i śmiali się z nieszczęścia tego „dziwadła”.

Widząc to William pokręcił jedynie głową, spojrzał się w jej zeszklone oczy, i ruszył dalej eksplorować to ohydne miejsce.

Przeciskał się przez tłum obserwując jednocześnie każdą z żelaznych klatek. Niestety. Nie było ani śladu Catherine. Kobieta z brodą, powykręcane bliźniaki syjamskie, mężczyzna ważący sześćset kilo, starzec z czaszką wielkości jabłka, a nawet „Kali, Wielka Matka Pająków”, czyli Azjatka, która nosiła na swoim ciele gniazdo włochatych ptaszników. Było tam wszystko, ale ani śladu po zaginionej.

Jednakże pojawiła się pewna zastanawiająca kwestia, albowiem jedna z żelaznych cel stała kompletnie pusta, mimo że na tabliczce widniał napis „goblino-człek”. Widząc to William podszedł do stojącego przy sąsiedniej celi Egipcjanina i zapytał o powód braku eksponatu. Pracownik jedynie odwrócił spokojnie głowę do detektywa i powiedział „Z pytaniami do Pani. Ja zaprowadzić”. Następnie skierował się korytarzem w przeciwną stronę, a Clegane ruszył za nim.

Po chwili Egipcjanin skręcił w lewo, schodząc tym samym z głównego korytarza rojącego się od ludzi, po czym zatrzymał się przed bambusową zasłoną. „Tutaj” powiedział i wskazał ręką na tajemnicze przejście. Następnie odwrócił się na pięcie i zniknął w ciemnościach zostawiając Williama samego sobie. Detektyw stał chwilę w niepewności, po czym usłyszał kobiecy głos zza zasłony mówiący „Proszę!” i wszedł do środka.

W jednej chwili znalazł się w zupełnie innym miejscu. Odraza i kicz zniknęły na rzecz prawdziwej, gorącej egzotyki. Pomieszczenie pokrywał beżowy, mączysty piasek niczym z karaibskich plaż, z którego co chwila wyrastały małe palemki. Po obydwu stronach bambusowych ścian znajdowały się zaś śpiące hieny pręgowane na pozłacanych łańcuchach, wywołując u detektywa „lekki” szok. Widząc ich potężne pyski pełne ostrych zębów, silne łapy z wielkimi pazurami i rudą sierść pokrywającą masywne ciało, Williama sparaliżował niemały strach, a zimny dreszcz spłynął po drętwym kręgosłupie.

- Spokojnie. Dopiero co jadły. Nic panu nie zrobią – powiedziała niespodziewanie kobieta z drugiego końca pustynnego korytarza. Była to ta sama egipska piękność z żółtym boa na szyi co wcześniej. Tak samo ponętna i intrygująca – Zapraszam do mojego gabinetu – dodała, po czym zniknęła za kolejną zasłoną.

Clegane natychmiast ruszył za nią, wchodząc tym samym do kolejnego, upiornego pomieszczenia. Tym razem było jednak bardziej, powiedzmy cywilizowanie. Pokój wyścielony był miękkimi skórami dzikich zwierząt, na których stał potężny, hebanowy stół w towarzystwie bogatego barku, luksusowych foteli i wysokiej lampy w czerwonym kloszu.

Jednakże to eleganckie pomieszczenie miało też drugą, mroczną twarz, albowiem przy secesyjnych meblach stało ogromne, szklane terrarium pełne najróżniejszego koloru węży, od czarnych kobr po brunatne pytony tygrysie.

I choć wijące się w szklanym akwarium gady były niezwykle odrażające, to prawdziwy koszmar tego miejsca znajdował się tuż obok. A mianowicie nienaturalnie wielkich, gigantycznych wręcz rozmiarów sęp siedzący majestatycznie na drewnianym kredensie.

Miał nagą, purpurową szyję i łeb z zagiętym dziobem, przypominającym hak do rozrywania mięsa. Cielsko porastały pióra, na górze jasne, przechodząc subtelnie do ciemnego grafitu, a nawet i kruczej czerni na potężnych skrzydłach. Przy jego chudych, skutych żelaznym łańcuchem nogach wyrastały zaś długie, sinoniebieskie pazury wbijające swe ostrza w mebel, na którym siedział.

Gdy tylko detektyw wszedł do tego niepokojącego miejsca, ptaszysko momentalnie odwróciło łysą głowę i spojrzało swymi pustymi, czarnymi jak bezgwiezdna noc oczyma wprost na Williama, wprawiając mężczyznę nie tyle w przerażenie co raczej trans, albowiem poczuł w jego wzroku coś jakby astralnego. Coś nie z tego świata…

- Piękny prawda? – powiedziała kobieta siedząca na jednym z foteli z papierosem w szklanej lufce, przerywając tym samym zatrważającą analizę Williama – Kiedy rozłoży skrzydła mierzy ponad siedem metrów. Niezwykła istota…- dodała po chwili.

- Tak… doprawdy niezwykła… - odparł skołowany, przenosząc wzrok z bestii na egzotyczną niewiastę.

- Napije się pan czegoś? – zapytała uprzejmie, wskazując smukłą dłonią na szklany barek pełen najróżniejszego rodzaju alkoholi, od karmazynowych win po jaśminowe nalewki.

- Przepraszam ale nie. Zacznijmy od tego, że mam pytanie. Czemu mnie tutaj w ogóle przyprowadzono? Zapytałem tylko o to czemu jedna z klatek stoi pusta, na co…

- Oh, proszę – przerwała kręcąc głową i podchodząc do barku, by po chwili wyjąć z niego dwa kryształowe kieliszki - Oboje wiemy, że przybył pan tutaj z jakimś określonym celem. Drogi płaszcz, szary kapelusz nachodzący na oczy, skórzane buty i przenikający wszystko wzrok. Gdy tylko to zobaczyłam, a proszę mi wierzyć, jestem dość spostrzegawcza, od razu kazałam tutaj pana sprowadzić – zatrzymała na chwilę by napełnić naczynia bursztynową brendy – Wie pan, do mnie przychodzą głównie robotnicy, chłopi… Generalnie proletariat rządny wrażeń. A tutaj od razu widać, że coś jest nie w porządku. Więc? Kim pan jest? Policjantem? Śledczym? A może jakimś morderczym psychopatą szukającym ofiary?

Słysząc to William roześmiał się i podszedł do stołu gdzie czekał na niego drink.

- Nie, proszę pani, nie jestem psychopatą – odparł uśmiechnięty podnosząc kieliszek – Ale muszę przyznać, że była pani blisko. Prywatny detektyw William Clegane. Miło mi – dodał wyciągając rękę na znak przywitania.

- Madame Nefreti – odwzajemniła uścisk, uprzednio gasząc papierosa –

A więc? Co tutaj pana sprowadza, panie Clegane?

- Cóż… Sprawa wygląda tak, że zostałem wynajęty w kwestii zaginięcia miejscowej arystokratki. Nazywa się Catherine Elizabeth Blackwood i jest poszukiwana od 17 października. Niestety tutejszy oddział policji jest najbardziej skorumpowanym i bezwartościowym po tej stronie Gór Skalistych, więc nie zrobią w tej sprawie praktycznie nic, a jedyną nadzieją pozostaje moje śledztwo. Więc, proszę okazać dobrowolną pomoc i odpowiedzieć na moje pytania, zgoda? – zapytał, starając się zachować atmosferę uczciwości i zaufania.

- Oczywiście. Zawsze chętnie służę pomocą. Szczególnie jeśli chodzi o biedne, zaginione hrabiny – odparła z uśmiechem na ustach – Tylko nie rozumiem jaki związek z tą sprawą miałby mieć mój freak show?

- Dobrze, już pokazuję – odparł, wyciągając z kieszeni płaszcza upiorne zdjęcie kobiety z domu Blackwoodów i pokazał je Madame Nefreti – Dlatego właśnie tutaj jestem.

Egipcjanka dokładnie przyjrzała się swymi błękitnymi oczyma zżółkłej fotografii ze zmutowanym dziwolągiem, jednakże nie okazała żadnego skrzywienia czy odrazy. Nic. Jedynie zimne, socjopatyczne wręcz spojrzenie pełne chłodnej kalkulacji i ewidentnego braku jakichkolwiek emocji. Następnie oddała zdjęcie detektywowi, delikatnie się uśmiechnęła i podeszła do wężowego akwarium.

- Już rozumiem skąd pytanie o pustą klatkę. Pan myśli, że ją uprowadziliśmy i zrobiliśmy jednym z naszych dziwadeł – rzekła głaszcząc wijącego się boa, na co William wzruszył jedynie ramionami – Wie pan, prowadzę ten interes od bardzo, bardzo dawna. Zaczynaliśmy w Egipcie. Potem był Bliski Wschód. Stamtąd do Indii, Chin i Japonii gdzie „Sekret Kleopatry” zdobył globalną sławę. Następnie Cesarstwo Niemieckie, Wielka Brytania, Portugalia, a nawet i Francja. Wszędzie tam była pełnia kultury i elegancji… - schyliła się do terrarium i wyciągnęła swego cytrynowego dusiciela owijając go wokół szyi – Aż w końcu przybyliśmy do Ameryki… pełnej brudu i złego smaku, gdzie wita się mnie oskarżeniami o uprowadzenie tylko dlatego, że zaginiona była chora… Po prostu brak słów panie Clegane… Brak słów.

- Chora? Jest kompletnie zdeformowana, tak samo jak wasze popieprzone atrakcje! – odparł William, zapominając na chwilę o rozwadze i budowaniu zaufania – Poza tym data zaginięcia zgadza się z waszym przyjazdem. Macie pustą celę, której nazwa „goblino-człek” pasowałaby metaforycznie do wyglądu Catherine, a wasze niewiadomego pochodzenia stwory z horroru niczym nie odbiegają od zaginionej.

Po tych słowach nastała chwilowa cisza, podczas której detektyw lekko ochłonął, a kobieta powoli zbliżyła się do niego trzymając w dłoni syczący łeb węża.

- Wie pan jak zdobywam moje dziwadła? Znajduję je w poszczególnych miastach, do których przybywam, owszem, ale nie poprzez uprowadzenie ich, a dobrowolną propozycję dołączenia w moje szeregi. Bezdomne, głodne i nieakceptowane mogą wreszcie znaleźć swój dom wśród podobnych sobie, niezrozumianych dusz. Taka jest prawda, panie Clegalne. A jeśli przeszukał już pan cały mój cyrk i zadał wymagane pytania, proszę skończyć drinka i wyjść. Nie widziałam jej i nie mam nic więcej do powiedzenia.

Dysputanci wymownie spojrzeli sobie w oczy. Następnie William uśmiechnął się uprzejmie i wychylił złotego drinka.

- Oczywiście Madame Nefreti., już wychodzę. Jednakże proszę mieć na względzie, że niedługo znowu możemy się spotkać – rzekł i skierował się do wyjścia, na co kobieta odpowiedziała cynicznym śmiechem.

- W to nie wątpię, sir… – odparła.

Detektyw wyszedł z gabinetu Egipcjanki, minął śpiące spokojnie hieny i po chwili znalazł się w głównych korytarzach cyrku. Jednakże wyglądały one teraz zupełnie inaczej, albowiem nie było już tam ani jednego ze zwiedzających czy egzotycznych pracowników. Nic. Tylko ponure ciemności i chłodna, wszechobecna cisza.

W tej mrocznej konwencji William poczuł się wyjątkowo nieswojo. Był sam pośrodku pustych korytarzy tajemniczego cyrku pełnego czyhających w mroku dziwadeł, rodem z gotyckich powieści Mary Shelly.

Przypomniał sobie jednak, że w kieszeni płaszcza zawsze nosi paczkę papierosów oraz elegancką zapalniczkę gazową – prezent od matki na Wigilię 1930 roku. Wyciągnął więc swój atrybut i rozświetlił delikatnie panujące ciemności, a to co zobaczył było jeszcze gorsze od bezdennego mroku i pustki.

Pod skórzanymi butami detektywa znajdował się ogromny jak talerz, brunatny ptasznik amazoński zmierzający swymi włochatymi odnóżami wprost na Williama, na co ten podskoczył w akcie arachnofobii i wrzasnął zszokowany,

a jego echo niosło się po całym „Sekrecie Kleopatry”.

- Spokojnie! To tylko moje małe dziecko… – powiedział nagle kobiecy głos łamanym angielskim zza żelaznych krat znajdujących się przed detektywem – Jak dobrze, że pan go znalazł, chodź do mnie Nagini, no chodź… - dodała, a pająk skierował się momentalnie w jej stronę.

- Dziecko?! To cholernie wielki ptasznik, a nie dziecko… Jezu, co za popieprzone miejscu… - odparł William – Kto hoduje takie rzeczy?

Po tym ciętym komentarzu w klatce rozlało się złociste światło i jego oczom ukazała się starsza Hinduska w tradycyjnym, indyjskim stroju, trzymająca lampę naftową w jednej ręce, i zardzewiałe kraty w drugiej. Po całym jej pomarańczowo-czerwonym stroju oraz ciemnych rękach chodziły zaś mniejsze lub większe pajęczaki, wszystkie jednakowo obrzydliwe i jednakowo włochate.

- Witam. Jestem „Kali, Wielka Matka Pająków” i z całego serca przepraszam pana za moich małych przyjaciół. Czasami zapominam jakie uczucia wywołują w ludziach… Tylko ja je rozumiem…

- Tak… Jasne… - odparł William, zszokowany widokiem kolonii potworów na jej ciele – Już wcześniej panią widziałem, kiedy byli tu jeszcze ludzie.

- Zamknęli jakieś dziesięć minut temu. Zgubił się pan? – zapytała uprzejmie.

- Jeśli mam być szczery to tak. Byłem w gabinecie Madame Nefrati, a kiedy wyszedłem cyrk jest pusty.

- A czegoż szukał pan u tej wiedźmy?! – rzekła oburzona podnosząc ton i wytrzeszczając brązowe oczy w akcie ewidentnego strachu przed wspomnianym imieniem.

- W zasadzie to jestem detektywem. William Clegane, miło mi – ukłonił się kulturalnie, nie podchodząc jednak ani o krok do rojącej się od ptaszników klatki pełnej białych pajęczyn i pudełek świerszczy.

- Alisha Katmandhi, tak między nami oczywiście – mrugnęła okiem – Czego taki miły detektyw może chcieć od tej wrednej suki?

- No więc, prowadzę śledztwo w sprawie zaginięcia pewnej dziewczyny. Może pani coś widziała – odparł wyjmując zdjęcie hrabiny – Proszę

Kiedy podał je Hindusce, ta ewidentnie pobladła a uśmiech zniknął z jej pomarszczonej twarzy.

- Ta dziewczyna… Jest tutaj chłopcze – powiedziała, a William dostał gęsiej skórki – Trzymają ją gdzieś w ukryciu i chcą dać Kha’ Lagashowi!

Po jej słowach w korytarzu pojawił się ognik pochodni zmierzający w stronę klatki oraz rozbrzmiały donośne kroki.

- Ktoś tu idzie chłopcze. Nie wiem gdzie ona może być, ale jeśli chcesz ją żywą to musisz się pospieszyć – mówiła szepcząc – A teraz idź proszę bo będę miała chłostę od Nefreti.

- Dobrze i dziękuję za pomoc, ale kim jest ten Kha’ Lagash i o co w ogóle chodzi?! – zapytał, lecz kobieta wyłączyła jedynie lampę i rozpłynęła się w mroku, a do Williama podszedł egipski pracownik cyrku.

- Witam pana. Już zamknęliśmy kwadrans temu, także proszę do wyjścia. Jutro można przyjść znowu jeśli dziwolągi się tak podobały, że musiał się pan tu z nimi chować.

- O…oczywiście – odparł skołowany Will, po czym spojrzał się ostatni raz na klatkę Alishy i opuścił ponury freak show.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania