Mikołaj ma na imię Damian (dramat)

//tekst pisany z duuuużymi przerwami od chuj wie kiedy. Miało być na święta 2019, ale jest teraz, bo z nudów dokończyłem. Życzę przyjemnej lektury :)//

//lepsza, fajniejsza wersja googledrive, bo Opowi oczywiście nie ma formatowania: https://docs.google.com/document/d/1U-S64eHkZ87i47pqG1FFkKN-UUVMqnud7kdEz8c0YSo/edit?usp=sharing //

 

Wprowadzenie:

Pusta scena, kompletna ciemność. Po chwili zapala się jedna lampa. Ukazuje się BARD - ubrany w zielony kaftan, w ręce lutnia.

 

BARD:

 

Oto żem przybył by głosić opowieść!

(kłania się publiczności)

W czas ten świąteczny, w czas Narodzenia,

taką przeto głoszę nowinę:

Bóg nie umarł, lecz żyje

i ma swego posłańca!

Objawił się on w duszy nieszczęśnika,

by wypełnić puste serce.

Dał mu oczy i rozum, i z nim ruszył

szerzyć wesele.

Bowiem wiecie, co ten czas oznacza

i co znów on też znaczy,

więc jednakowo pojmujecie,

że zrodzenie wigilijne jest

bożym narodzeniem!

Tak przeto Damian, syn biednego Łukasza

stał się człowiekiem!

(ciszej, cofając się w mrok)

... dla waszych prezentów.

 

Akt I

 

Scena I

 

Dom Damiana, salon. Kominek, fotel naprzeciwko, stół pośrodku, dzieci bawiące się w kącie - DAMIAN JUNIOR (ubrany w granatowy sweter i z czerwonymi polikami), IRENA (jego siostra w białej sukieneczce). Na fotelu DAMIAN - czarno ubrany, potargane włosy, podkrążone oczy.

 

IRENA:

 

(zostawia zabawki, podchodzi do ojca)

Ojczulku kochanieńki!

Okienko otwarte, zimno na dworeczku,

a ja jeno w cieniuśkiej sukieneczce,

co ciepełka nie trzyma!

 

DAMIAN:

(z obojętnością)

Nie umrzesz przecie dziecię.

Idź się baw, a się ogrzejesz

i nie będą marznąć rączki.

 

IRENA:

(skarżąc się)

Ale tatuśku kochanieńki!

Damianek ma sweterek i jemu cieplutko,

i rękawiczki ma i kurteczkę,

a ja jeno sukieneczkę!

Nawet jak na dworek wychodzim,

to ja tylko w sukieneczce,

i nic więcej tatku,

bo wzbraniasz ciągle,

(wieszając się na ręce Damiana)

a ja marznę, tatku!

 

DAMIAN JUNIOR:

(również podchodzi do ojca)

Prawda to tatku, prawda.

Irenka tak nie może,

bo umrze, jak kiedy matka,

albo gorzej - jeszcze ją porwą,

zwiążą złośliwie i zostawią, by

zmarzła na zimnie.

 

DAMIAN:

(odtrącając córkę, patrząc się na syna)

Jeśli to prawda i tak Bóg powiedział,

to odziej ją, śmiało, tak jak ja bym

ją ubrał, gdybym miał za co.

 

DAMIAN JUNIOR:

(z zażartością)

Ależ tatku!

Masz za co, bo widzę

jak pieniądze wydajesz,

dostajesz od szefa i

płacisz rachunki!

Tatuśku, masz za co,

więc czemu nie chcesz?

 

DAMIAN:

(wstając z fotela)

Synu mój, córko moja,

(głaszcze dzieci po główkach)

wiecie, że was kocham

i niczego nie żałuję.

(patrząc na Irenę)

Jednak tobie jednego tylko wzbraniam!

Tylko sukieneczka, nic więcej,

bo będzie pomór!

(klękając)

A ja nie chcę, dzieci,

waszej przedwczesnej zguby...

 

DAMIAN JUNIOR:

(ze zdziwieniem)

Zguby?

Ojczulku kochany,

co żeś znów pleciesz?

Czemuż to sukieneczka,

zwykły przedmiot lniany,

miałby by być śmiercią

dla naszej Irenki?

 

DAMIAN:

(z powagą)

Nie zrozumiesz dziecko,

nie zrozumiesz,

to kara i nagroda

za dawno poczynione pakty.

 

IRENA:

(z zaciekawieniem)

Pakty? Jakie pakty?

Mówże ojczulku!

 

DAMIAN:

(wstając)

Nie, nie dzisiaj,

noc już, późno,

chodźmy spać.

Zaniosę was do łóżek.

 

DAMIAN JUNIOR:

Niech będzie tatku, lecz

wiedz, że nie zasnę, póki

nie obiecasz opowiedzenia

mi tej historii.

 

IRENA:

Ja też, ja też, tatulku,

jednakowo nie posnę,

jeśli nie opowiesz historyjki!

 

DAMIAN:

(z lekką czułością)

Dobrze, dobrze już dzieci.

Przyrzekam na serce waszej matki,

że poznacie tę historię.

 

Scena II

 

Sypialnia Damiana. Łóżko, Damian śpiący na nim. Praktycznie ciemno; trochę światła księżycowego padającego na leże.

Po chwili hałasy: burczenie, dźwięk ostrzonych noży, przewracana choinka.

 

DAMIAN:

(podnosi się z łóżka zaniepokojony)

Któż tam się pałęta

o tak późnej porze?

 

TAJEMNICZY GŁOS:

(słychać z prawej strony)

Ja tylko.

Zara będę.

Poczekaj.

Chwileńka tylko.

 

(Damian przerażony jeszcze bardziej, słychać kolejne hałasy: przewracana komoda, ciągnące się po podłodze łańcuchy choinkowe. Nagle z prawej strony wychodzi DIABEŁ: ubrany w skórzany płaszcz, z rogami na czole; nieprzyjemny wyraz twarzy i łańcuch choinkowy uwiązany u nogi)

 

DIABEŁ:

Wybacz, że tak głośno

towarzyszu niedoli.

Minęło trochę czasu;

już nie jestem tak zwinny, bystry...

(po chwili)

Coś ci chyba przewaliłem...

 

DAMIAN:

(z wrogością)

Po co znów przychodzisz,

ty diable, ty!

 

DIABEŁ:

(ze zdziwieniem)

Skąd ta złość?

Przy ostatnim spotkaniu

stopy mi całowałeś, klękałeś,

czołgałeś się jak robak,

śpiewałeś hymny...

A teraz? Teraz jestem zawiedziony

twą niegościnnością.

 

DAMIAN:

Dawno to było.

Głupi byłem, młody...

Teraz, teraz cię nienawidzę,

za to, jak mi uprzykrzyłeś życie!

 

DIABEŁ:

(lekceważąco)

A tam uprzykrzyłem...

Bzdury prawisz, towarzyszu, bzdury.

Ja dałem ci to, co chciałeś,

ty się nie odpłaciłeś i dostałeś swą karę,

według boskiego słowa.

 

DAMIAN:

(opanowując się)

 

Mówże lepiej, po co przypełzłeś

i po co zakłócasz mój sen.

 

DIABEŁ:

Dobrze, że już nie rozdrapujesz starych ran, towarzyszu.

Przejdę więc do sedna,

jak ci tak bardzo zależy...

(podchodzi do łóżka)

Mikołaj nie żyje, a ty,

wraz z mą duszą go zastąpisz.

 

DAMIAN:

Czemu to?

 

DIABEŁ:

Bom cię wybrał.

 

DAMIAN:

(z obojętnością)

Nie ma innych?

 

DIABEŁ:

(przebiegle)

Nie ma innych córek.

 

DAMIAN:

(natychmiastowo wstając z łóżka)

Co jej zrobiłeś?

Co chcesz zrobić Irence?

 

DIABEŁ:

(odsuwając się)

Nic jeszcze, a jak już

to nie ja, tylko moje słowo.

 

DAMIAN:

Nie odważysz się.

 

DIABEŁ:

(śmiejąc się)

Ja się nie odważę?

Cóż za bzdury, towarzyszu!

Bądź grzeczny i posłuszny,

a włos jej z głowy nie uleci,

(prowokacyjnie)

ani nitka z sukieneczki...

 

DAMIAN:

(rzucając się na Diabła)

Jak śmiesz!?

Zaduszę cię zaraz

i skończą się problemy!

 

DIABEŁ:

(machając palcem przed nosem Damiana)

Spróbuj tylko,

a razem ze mną do piekła

powędruje twoja córka.

 

DAMIAN:

(podnosząc się)

Niech będzie więc twoja wola.

 

DIABEŁ:

(zacierając ręce)

Znakomicie!

Pozwól więc, towarzyszu,

że odczynię odpowiednie czary.

(odsuwa się, szaleńczo wymachuje rękoma nad głową Damiana)

Na kolana, pomocie!

(Damian natychmiastowo upada na ziemię)

Słuchajcie chóry anielskie,

demony losu!

Ten tu człowiek i ja

będziem jednością!

(Łapie Damiana za głowę)

Przelewam mię w ciebie,

ciebie w mię, Mikołaja świętej pamięci w ciebie i mię jednocześnie!

(na scenie pojawia się czerwony dym przysłaniający Diabła i Damiana, słychać grzmoty, światła gasną)

(gdy dym opada zapala się światło i widać nową postać - DIABMIKOŁAJ DAMIANA; ubrany w czerwony płaszcz, z wielkim worem na plecach, czarną brodą i jednym rogiem z prawej strony czoła)

 

DIABMIKOŁAJ DAMIANA:

(do siebie)

Achże widzisz, Damianku

siebie w nowym wdzianku!

(ze śmiechem)

Achże widzisz, Diabele

siebie w nowym ciele!

(wesołym, ciepłym głosem)

Ho, ho, ho!

Trza rozdać prezenty!

(wyciągając palec w górę)

Tak, to nasz cel, Mikołaju!

Ja!

Damian!

I ty, czerwony grubasku,

jedziem!

(wesoło podskakuje, idzie w prawą stronę)

Ho, ho, ho!

Jedziem, jedziem rozdać upominki!

(śmieje się, nadal podskakując, wychodzi ze sceny)

 

Scena III

 

Parking przed domem Damiana, ciemno, jedna tylko latarnia, z prawej strony sanie z reniferami, DIABMIKOŁAJ DAMIANA wychodzi wesoły z lewej strony.

 

DIABMIKOŁAJ DAMIANA:

(podskakuje)

Damianku, Damianeczku,

cóż to tam stoi?

Diabełku, Diabeleczku,

to sanie są przecież!

Ho, ho, ho!

Doprawdy, tępsi wy od trupa!

Ho, ho, ho, Mikołaju

prosta droga do raju!

(zatrzymuje się, grozi palcem)

Nie przeholuj!

Panowie, panowie,

sanie, pamiętajcie o saniach!

(podchodzi do sań, głaszcze renifera po głowie)

 

RENIFER:

Ho, ho, ho, Mikołaju!

Rychło w czas!

 

DIABMIKOŁAJ DAMIANA:

(ze zdziwieniem)

On mówi!

(do siebie)

Jasne, ho, ho, ho, że mówi!

Diabele z choinki żeś się urwał!

(stanowczo)

Skupienie, panowie, skupienie!

Pamiętajcie o misji.

 

RENIFER:

(zaniepokojony)

Mikołaju drogi,

czy wszystko w porządku?

 

DIABMIKOŁAJ DAMIANA:

(wesoło)

Ho, ho, ho!

Ależ oczywiście reniferku!

Ruszajmy! Nie ma czasu!

 

WSZYSTKIE RENIFERY:

Ruszajmy! Nie ma czasu!

 

(Diabmikołaj Damiana wsiada do sań)

 

DIABMIKOŁAJ DAMIANA:

Ho, ho, ho!

W drogę, renifery!

W drogę!

 

(Renifery ruszają w lewą stronę, Diabmikołaj się śmieje, ochoczo je popędza, po chwili wyjeżdżają ze sceny)

 

Scena IV

 

Pokój w domu pewnego chłopca; z lewej strony łóżko - w nim śpiący CHŁOPIEC. Obok łóżka choinka, bardziej po lewo kominek z jarzącym się ogniem.

 

DIABMIKOŁAJ DAMIANA:

(słychać z góry)

Ho, ho, ho!

Pali się, pali i jak wejdziemy?

Trza będzie drzwiami,

tylko cicho, by nie pobudzić domowników!

(Diabmikołaj wchodzi z lewej strony na palcach, starając się zachować ciszę)

 

DIABMIKOŁAJ DAMIANA:

(szepcząc do siebie)

Ho, ho, ho.

Jak słodko śpi chłopiec.

I choinka świeci taka ładna...

Zaraz dam mu prezent!

(zrzuca wór z pleców, wyciąga z niego rózgę)

Nie, nie, nie, nie, diabełku,

to nie dla niego.

(chowa rózgę z powrotem do wora, wyciąga rakietę tenisową)

Nie, nie, nie, nie, Damianku,

nie dla chłopca te uciechy.

(chowa rakietę tenisową, wyciąga zawinięty w czerwony papier, duży, kwadratowy przedmiot)

A cóż to, Mikołaju?

Czy to kostka jaka czy coś innego?

Klocki, panie Damianie, klocki.

Pragnienie tego chłopca zaklęte w plastiku.

 

CHŁOPIEC:

(podnosi się z łóżka, przeciera oczy)

Któż to tu harcuje?

 

DIABMIKOŁAJ DAMIANA:

Zguba zła!

(stanowczo do siebie)

Diabele! Weź nie kracz,

jak nie musisz!

Wizerunek nam psujesz!

 

CHŁOPIEC:

Czyż to jesteś Mikołajem?

Przybyłeś mi dać prezent?

 

DIABMIKOŁAJ DAMIANA:

(wesoło)

Ho, ho, ho, ależ owszem!

Bądź pozdrowiony, miły chłopczyku!

(chrypliwym głosem)

I grzeczny bądź, bo do piekła trafisz!

 

CHŁOPIEC:

(trochę zdezorientowany)

Gwiazdorze, czy aby wszystko dobrze?

Dziwny twój głos i oblicze...

 

DIABMIKOŁAJ DAMIANA:

Ho, ho, ho, ależ owszem!

Wszystko ze mną dobrze!

(chrypliwym głosem)

Poza tym, że zimny ze mnie trup!

(stanowczo do siebie)

Diabele, akcję nam sabotujesz!

Idźmy stąd lepiej, bo szlag mnie trafi!

(Diabmikołaj szybkim krokiem idzie w lewą stronę, schodzi ze sceny. Chłopiec podąża za nim wzrokiem do samego końca)

 

Scena V

 

Pusta scena, kompletna ciemność. Po chwili zapala się jedna lampa. Ukazuje się BARD.

 

BARD:

I tak to się działo

wigilijnego wieczora…

Chaotyczne działania,

diabelskie psoty,

damianowe zmartwienia.

Udało się jednak

i okrążyli cały świat,

nie zostawiając żadnego dziecka bez prezentu.

Męczyli się trochę,

kłócili w umyśle,

ale intencje były dobre.

Bóg się narodził, przełamały się opłatki,

a prezent jeszcze jeden został do wydania…

 

Scena VI

 

Dom Damian ponownie. Sypialnia dzieci. Całkiem ciemno, dwa łóżka obok siebie, a w nich DAMIAN JUNIOR i IRENA. DIABMIKOŁAJ DAMIANA wchodzi z lewej strony, skradając się.

 

DIABMIKOŁAJ DAMIANA:

Toż to mój dom!

(chrypliwym głosem)

A kogóż to obchodzi?

Ostatni - to jest fakt ważniejszy.

(stanowczym głosem)

Ciszej panowie, bo nam dzieci zbudzicie.

(Diabmikołaj zrzuca wor z pleców, wyciąga z niego dwa dobrze zapakowane prezenty)

 

DIABMIKOŁAJ DAMIANA:

(podchodząc do łóżka, na którym śpi Damian Junior)

Ho, ho, ho,

samochodziki dla Damianka,

co by na podłodze wyścigi urządzał.

(podchodząc do łóżka, na któym śpi Irenka)

Ho, ho, ho,

a dla Irenki…

(z przerażeniem, wyrzucając prezent z rąk)

Buciki!?

 

IRENA:

(budząc się)

Cóż to?

Spać nie miałam, a senno było…

Mikołaj? Prezent?

 

DIABMIKOŁAJ DAMIANA:

(szarpiąc się)

Diabele przeklęty!

Cóż tu uczyniłeś?

Mordu chcesz, mordu!

Oszukałeś mnie okrutnie!

(lekceważąco)

Los przewrotny, los nietrzeźwy…

Ukryte pragnienia, ukryte ręce

w akcie desperacji podcinają

złudną nadzieję…

(gniewnie)

Oż ty!!

 

DAMIAN JUNIOR:

(budząc się)

Cóż to za harmider?

 

IRENA:

(zbliżając się do brata)

Straszne to braciszku…

 

DIABMIKOŁAJ DAMIANA:

(stanowczym głosem)

Panowie, panowie

jesteśmy w jednym ciele!

To samobójstwo ta szarpanina!

(z wściekłością)

Usuń ten prezent!

Odczaruj, diabele!

Zróbże coś, oszuście!

(śmiejąc się)

Czar nie pryśnie,

póki uśmiech nie zagości.

Dalej, dziecko, to twa misja:

przyjmij prezent, zbliż do serca,

łaska Pana… Taki podarek.

 

DAMIAN JUNIOR:

Groźny nadnaturalizm…

Przyjm, jak powiedział.

Mikołaj to w końcu - tak myślę…

Dobry być musi prezent,

jeśli dla ciebie.

 

IRENA:

(odpakowując prezent)

Buciki!

Boże, chwała ci za tak cudowny prezent!

 

DIABMIKOŁAJ DAMIANA:

(z łzami w oczach)

Nie, Irenko, nie!

Trucizna, mord, przekleństwo!

Ja twój ojciec, Damian.

Usłuchaj, spal szkaradzieństwo!

(stanowczo)

Ho, ho, ho,

ciesz się prezentem, moje dziecko!

Dusza niespokojna,

chcę ulecieć…

Przyjm, a zniknę,

a szczęście twoje wieczne!

(chrypliwym głosem)

Dobrze, Mikołaju, dobrze!

Niby żeś święty,

a pomocnik Diabła…

Chwała takiej sposobności!

 

DAMIAN JUNIOR:

Nadnaturalności szkaradne…

Nie wiem, co sądzić,

ale ubierz może buciki,

a mara zniknie.

Wbrew zakazom ojca,

co prawda, ale czego oko nie zobaczy…

 

IRENA:

Dobrze więc,

zakładam!

(zakłada buciki)

 

DIABMIKOŁAJ DAMIANA:

(z rozpaczą w głosie)

Boże uchowaj!

Za grzechy młodości,

pustą głowę - śmierć niewiniątek!

Boże miłościwy, lituj się!

Nie w noc twego narodzenia…

(szyderczym tonem)

Za późno, Damianku, za późno!

Spójrz - ona…

 

IRENA:

(słabnącym głosem)

Ojcze nasz…

(umiera, pada na podłogę)

 

DAMIAN JUNIOR:

(z przerażeniem w głosie)

Nadnaturalności frywolne…

Zgroza, śmierć, przekleństwo!

(pada na kolana)

Ojcze, ojcze!

Przyjdź, pomóż, zobacz!

 

DIABMIKOŁAJ DAMIANA:

(spokojnym głosem)

Dusza wolna, ale za jaką cenę…

Diabele - przeklinam!

(pojawia się czerwony dym wokół Diabmikołaja. Na powrót pojawiają się Damian i Diabeł po opadnięciu dymu)

 

DAMIAN:

(podchodząc do ciała córki)

Przyszedłem, pomóc nie mogę, zobaczyć śmierć…

Synu, synu…

(pada na kolana)

Zgroza, śmierć przekleństwo… mojej winy.

Frywolny nad naturą los…

Przeklęty…

 

DIABEŁ:

(z dumą w głosie)

Misja ma skończona.

Dzięki ci, druhu!

Do zobaczenia w piekle!

(wychodzi)

 

DAMIAN:

(krzycząc w stronę diabła)

Przepadnij!

(po chwili)

Dziecię moje utracone…

 

DAMIAN JUNIOR:

(ze smutkiem)

Cóż zrobimy?

 

DAMIAN:

(podnosząc się z ziemi)

Spocznie koło matki,

prawdziwej opiekunki, niezawodnej…

Zawiodłem, umarłem razem z nią,

ale głębia ziemi jeszcze nie dla mnie,

me ciało to jeszcze nie proch…

 

Epilog

 

Ciemny pokój. Jedno światło na górze. Wchodzi Damian ubrany cały na czarno.

 

DAMIAN:

(wzdychając)

Ciężkie me życie jak gołębi śpiew…

Huka i grucha, wznosi się w błękit,

a i tak tylko mówią o dachu - tam jego miejsce.

(przechodzi na środek sceny)

Serce niespokojne, skruszone niczym lód.

Oczy zapomną, dusza nie przebaczy -

Irenko, twej śmierci, kieruję mój ból.

Laudatio twe skromne tak jak sukieneczka.

Nic więcej nie przywdziałaś,

twe życie - asceta.

Oczy jeziorem, w których skrywał się sens -

Ile bym nie błądził, w ich tafli, w tafli tych łez…

Szczęście słodsze niż wino najdroższe.

Ubolewam okropnie, że łodyga tak cienka.

Raz cię ocaliłem - stąd ta udręka.

Nie ma cię już - nic nie warte me żale.

Serce już suche, choć czuję, że padnę

z tęsknoty, co wyżera duszę…

Te wszystkie katusze -

Boże, nie starczy mi życia, by się wypłakać.

Brak mi promienia, bym mógł czekać końca -

owszem, nie umrę, ale cóż to za życie?

Radość, wesele - obce mi słowa…

(wychodzi ze sceny)

 

KONIEC

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Johnny2x4 27.04.2020
    Nic odkrywczego. Dramat wyszedł przeciętnie. Dialogi... nie. Forma słaba.
    Sceniczne rozwiązania - mizerne.
    Dramaturgia - ujdzie.
    3.
  • Pan Buczybór 27.04.2020
    heh, dzięki. Tak to już jest jak się robi koślawą autoparodię, mając braki w gatunku... i odkopując projekt sprzed roku chyba. Dzięki za komentarz :)
  • Johnny2x4 27.04.2020
    Pan Buczybór Spoko. Próbuj dalej, Bucz, i działaj. Potencjał literacki, posiadasz.
  • Pan Buczybór 27.04.2020
    nawet więcej niż potencjał, ale nie w dramatach. To tutaj to raz na ruski rok na szczęście :)
  • Johnny2x4 27.04.2020
    Pan Buczybór Ale próbujesz, a to już coś.
  • maga 28.04.2020
    Johnny2x4 - My chyba nie czytaliśmy tego samego tekstu? Polecam Panu kurs czytania scenariuszy. Szanowny Dzony 16 :) Pozdrawiam :)
  • maga 28.04.2020
    Scenariusz to nie jest tekst adresowany do szerokiego grona odbiorców. Dużo dialogów i mało opisów. Całkiem inaczej to by wyglądało w teatrze na scenie.
    Fabuła ciekawa. W dialogach może być więcej emocji. Gruby piątal dla Ciebie :)
    Jak na razie to wszystko. Może później jeszcze się odezwę.
  • Pan Buczybór 28.04.2020
    ok. Dziękuję za komentarz
  • illibro 02.05.2020
    Ogólnie nie znam się na takich rzeczach, ale mnie to wciągło przywołując myśli o schizofrenikach i egzorcystach. To by była dobra sztuka, jakby na pensję dla aktora zabrakło, po co dwóch, jak może zagrać jeden:) A diabeł lubi się podszywać:)
  • Pan Buczybór 02.05.2020
    Dziękuję za komentarz

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania