Poprzednie częściMiłość syreny cz. 1

Miłość syreny cz. 3

Morze było spokojne i nieruchome. Leira wystawiła głowę nad taflę wody. Ostre słońce paliło w oczy, kilka białych chmur zdawało się tkwić w miejscu. Siostry wspinały się powoli na Łososiowe Skały. Kamienie były wygładzone bijącymi o nie przez lata tysiącami fal, ale śliskie i zdradzieckie. Na horyzoncie samotny biały żagiel rósł niezwykle powoli.

Mielizna i pasma szarych raf otaczały Łososiowe Skały – statek z pewnością ominie to miejsce. Leira miała nadzieję, że głos sześciu syren dotrze do załogi. Zanurkowała i skryła się u podnóża skał. Syreny ostrożnie wyglądały spomiędzy kamieni, tak by ludzie nie zdołali ich wypatrzeć. Leira wiedziała, że nie tylko ona jest podekscytowana. Marana trzymała się krawędzi, aż bielały jej kłykcie, Illoys i Cess szczebiotały do siebie, jak zwykle zakrywając usta, a Dala gryzła kosmyk włosów. Nawet Awicja machała nerwowo ogonem, jednocześnie oblizując usta. Leira patrzyła na nią z irytacją. A tak nie chciała płynąć! Pewnie będzie pierwsza do skosztowania człowieka. Marudna, głupia brzydula! Gdyby Leira nie potrzebowała swoich sióstr, kazałaby jej zostać. Oczywiście, Atlyntia została w pałacu. Przed wyruszeniem w drogę upewniły się, że smarkula jest wystarczająco zastraszona, aby milczeć. Teraz już nic i nikt nie zatrzyma wydarzeń.

Jedna troska ciążyła Leirze na sercu. Jak w całym nadciągającym chaosie znaleźć Edwarda, uratować go i wymknąć się z nim aż do kryjówki Ulzy? Od rana zadręczała się myślami o ataku. Nie mogła powiedzieć siostrom, że przybyły tutaj, by pomóc jej zdobyć ukochanego księcia. Córka króla Morskiego Ludu i człowiek! Niebywałe!

Później nikt nie będzie pytał, co się stało. Wtedy wszystko się ułoży. Leira nie ufała Ulzie. Nie była tak głupia i naiwna, za jaką brała ją morska wiedźma, ale na razie nie miała wyboru. Czarownica stanowiła jej jedyną szansę, ale z pewnością zażąda czegoś więcej niż złotej korony. Ta przysługa, o której wspominała? O co może chodzić?

Nieważne.

Zrobi co trzeba, aby zyskać Edwarda, nawet jeśli ma oddać Ulzie wszystkie skarby ludzi ze swojej kolekcji!

Słońce suszyło skórę i płetwy, więc co pewien czas syreny nurkowały do ożywczej wody i znów wracały na skałę. Statek zbliżał się niemiłosiernie powoli, aż Leira zaczęła modły do morskich duchów o zesłanie wiatru. Zadziwiające, ale wicher wkrótce nadszedł. Wydął żagiel i statek ruszył, tnąc fale bryzgami białej piany.

– Teraz! – rozkazała Marana i syreny wyszły z ukrycia, siadając na gładkich skałach. Ze statku dobiegły zdumione okrzyki. Leira widziała maleńkie postacie biegające w różne strony na grzbiecie tego drewnianego potwora i zastanawiała się, czy któraś z nich to Edward.

Marana zaintonowała pieśń. Ostry niczym żądło płaszczki głos poniósł się daleko. Syreny dołączyły do siostry.

Krzyki na statku ucichły, bieganina ustała. Przez chwilę zdawało się, że wszystko zamarło, aż nagle mała sylwetka stanęła na burcie i skoczyła, machając rozpaczliwie rękami. Druga zrobiła to samo i kolejna, i jeszcze jedna. Marynarze skakali do wody, po czym płynęli w stronę syren, które wciąż śpiewały. Leira patrzyła na opętanych ludzi i dziwiła się jak wielu ich było. Próbowała dojrzeć Edwarda, ale była za daleko. Nagle trwoga ścisnęła jej serce, gdy pomyślała, że nie wie, czy Edward umie pływać. Zanurkować, aby go odnaleźć? Za późno! Nie mogła się zdradzić przed siostrami, więc tylko śpiewała dalej. Wkrótce nikt już nie skakał. Statek dryfował dalej, pchany obojętnym wiatrem. Ludzie płynęli co sił w kierunku nagich uwodzicielek. Niektórych opuszczały siły i znikali pod spokojną taflą oceanu, zostawiając za sobą gromadę drobnych bąbelków.

– To wszyscy – przemówiła Marana, urywając pieśń. – Nie zostawcie nikogo żywego!

Syreny wskoczyły do wody na spotkanie ludzi.

Leira pędziła co sił. Szukała czarnowłosego księcia odzianego na biało, z czerwonym pasem na biodrach. Jak go znaleźć, gdy spod wody wszyscy wyglądali tak samo? Cienie na tle błękitnego nieba.

Ludzie zwolnili, zatrzymali się. Hipnotyzujący czar syrenich pieśni przemijał i marynarze rozglądali się oszołomieni. Niektórzy coś wołali.

Wtedy pomiędzy nich wpadły syreny i krzyczeli już wszyscy. Zapanował chaos. Leira krążyła między ludźmi, wypływała na powierzchnię, patrzyła od jednej przerażonej twarzy do drugiej, znów nurkowała i szukała dalej w innym miejscu. Wciąż ani śladu Edwarda – Leira jęknęła z rozpaczy. Co, jeśli nie wsiadł na statek? Niemożliwe! Przecież zawsze nim płynął. Może któraś z sióstr wciągnęła go już w głębię i opadał teraz bez życia w kierunku morskiego dna? Ludzie byli tacy słabi i niezdarni. W wodzie przypominali świeżo wyklute na plaży żółwiki, rozrywane dziobami żarłocznych mew, brnące niezdarnie do upragnionego oceanu.

Nieopodal Leiry, Cess pochwyciła bladego chłopaka o wyłupiastych oczach. Zdążył tylko nabrać powietrza, nim zniknął pod wodą. Syreny wysunęły kły. Gładkie twarze wykrzywiły się w twarde pyski. Zęby zatopiły w miękkich ciałach, szarpiąc i rwąc. Wstęgi krwi zabarwiły wodę. Marynarze rozpierzchli się we wszystkich kierunkach. Syreny topiły lub zagryzały uciekających, porzucały i ruszyły ku następnym, zostawiając posiłek na później.

Leira zaklęła.

Nie mogła być jednocześnie wszędzie. Zanurkowała, przepłynęła przez chmurę karmazynowej cieczy, wciągając w skrzela słodki posmak krwi, ruszyła ku grupie płynących ludzi. Byli tak powolni!

Dostrzegła Edwarda.

Rozpoznała go od razu. A potem rzuciła się mu na pomoc, bo szamotał się przerażony, wciągany w odmęty przez Awicję.

Zawsze ona!

Już w dzieciństwie podbierała Leirze zabawki. Skarżyła na nią do ojca, wypominając każdą wyprawę po ludzkie skarby. I teraz zamierzała pozbawić ją ukochanego!

Edward wymachiwał kawałkiem ostrego metalu, ale nie mógł dosięgnąć trzymającej go za wysoki but napastniczki.

Może Awicja miała zgrabniejszy ogon, piękniejsze łuski o kolorze najczystszego błękitu, ale to Leira pływała najszybciej. Teraz zaś, by ratować Edwarda, pomknęła prędzej niż niedoścignione żaglice.

Z sykiem uderzyła w Awicję i zadrapała szponami jej twarz, aż krew syreny zmieszała się z posoką marynarzy. Następnie zostawiła oszołomioną siostrę i chwyciła Edwarda. Miał zamknięte oczy. Dreszcz przerażenia przeszył ją od ogona po głowę, ale wypchnęła księcia na powierzchnię. Chwyciła jego twarz i pocałowała mocno, wdmuchując powietrze do słonych ust.

Zakaszlał, prychnął kropelkami wody, ale zanim Leira zdążyła się uśmiechnąć, coś chwyciło ją w biodrach i pociągnęło w głębinę.

Brązowe włosy Awicji przeplatały się z krwią płynącą z rozdartego policzka. Leira poczuła ostre zęby na biodrze, ale uderzyła Awicję w skroń i szczęki puściły. Zauważyła opadające powoli ciało Edwarda. Za nim, w oddali, brunatna woda zasłaniała obraz rzezi. Leira pisnęła, gdy pięść trafiła ją w skrzela i sama oddała cios, tłukąc głowę Awicji, drapiąc i szarpiąc za włosy. Zdołała się uwolnić z uścisku rozwścieczonej siostry, zgięła się, zrobiła obrót i popędziła do Edwarda. Jeśli on umrze, to wszystko stracone. Przez moment myślała, jak wytłumaczy siostrom atak na Awicję. Usłyszała za sobą wściekły krzyk i skoncentrowała się na machaniu ogonem. Jedna rzecz na raz – powtarzał jej często ojciec, gdy była mała, i choć w wielu sprawach uważała go za starego marudę – tę lekcję zapamiętała na zawsze. Zobaczyła błysk w ręku księcia. Bezwładne palce puściły ostrze, które zaczęło powoli opadać wraz z Edwardem. Leira momentalnie wpadła na idealny pomysł. Postraszy Awicję ludzkim żądłem, zabierze Edwarda i ucieknie. Niech sobie siostrzyczki plotkują, co chcą!

Zręcznie chwyciła ostrze, odwróciła się, by ostrzec Awicję, jednocześnie wysuwając przed siebie ludzką broń. Awicja była zbyt blisko, płynęła zbyt szybko. Leira nie zdążyła zareagować. Poczuła szarpnięcie w ręku i ostrze zagłębiło się w bladej piersi Awicji. Zderzyły się ze sobą, obie z rozszerzonymi w zdumieniu oczami. Obie z otwartymi w przerażeniu ustami. Leira na moment zapomniała o księciu, o morskiej wiedźmie i umierających żeglarzach. Krwawy bąbel wyleciał spomiędzy warg Awicji niczym rak pustelnik uciekający z nieprzydatnej skorupy. Po chwili pękł i czerwony obłok zasłonił twarz syreny. Jej głowa opadła bezwładnie.

Zabiła ją. Zabiła własną siostrę.

Ciało Awicji spłynęło z ostrza i zaczęło opadać, ciągnąć za sobą karmazynowy strumyk z rany.

Edward!

Był niedaleko. Wyrzuciła ze wstrętem okropny ludzki kolec. Chwyciła Edwarda i pocałowała tak jak wcześniej, wdmuchując powietrze w jego usta. Włożyła rękę pod marynarską koszulę, szukając bicia serca, przerażona, że się spóźniła. Musiała się zmusić, aby pamiętać o nabieraniu długich oddechów skrzelami. Jeśli żył – potrzebuje powietrza, jeśli nie…

Wolała o tym nie myśleć.

Wyczuła uderzenia serca i zalała ją fala ulgi. Teraz wszystko będzie dobrze.

Objęła go rękoma i ruszyła w drogę do jaskini Ulzy.

Bez przerwy widziała w myślach twarz Awicji. Te zdradzone oczy, gdy nadziała się na ostrze. To był wypadek, to była wina Awicji. Gdyby tylko jej nie ścigała, gdyby odpłynęła i zostawiła Edwarda w spokoju…

Leira mknęła przez podwodny świat, bez przerwy ofiarowując księciu powietrze.

Nim dotarła do jaskini Ulzy, płuca i skrzela paliły jak wychłostane parzydełkami meduzy. Zaciągnęła Edwarda przez tunel oświetlony migoczącymi rozbłyskami węgorzy; wpłynęła do jaskini, zastanawiając się, co ma teraz zrobić? Przecież nie mogła go puścić – utonąłby natychmiast. Oby Ulza miała jakiś pomysł.

Wiedźma pojawiła się z głębi groty. Sunęła pospiesznie na mackach, uśmiechnięta szeroko, ukazując drobne spiczaste zęby.

– Płyń, dziecko, płyń. Tu za mną.

Leira podążyła za Ulzą.

– Ludzie nie zniosą długo tutejszego zimna. Uważaj na kamienie. Ile już czasu obiecuję sobie, że je sprzątnę? Tam. – Wskazała na przyczepiony do skalnego dna bąbel powietrza. Tuż obok drugiego, który widziała wcześniej, wypełnionego zdobyczami z wraków ludzkich statków. Były oddzielone wąską ścianą wody.

W środku bańki spoczywało łoże z glonów i miękkich koralowców.

– Połóż go – rozkazała Ulza.

Gdy tylko Leira znalazła się w bąblu, poczuła ciepło, znacznie przyjemniejsze niż chłód wody dookoła. Oderwała wycieńczone usta od Edwarda i złożyła jego głowę na glonach. Bez sił legła obok, dysząc ciężko ze wzrokiem wpatrzonym w niknące w ciemności sklepienie.

Macki Ulzy uniosły księcia i delikatnie złożyły na posłaniu.

– Nie zużywaj powietrza, dziecko. Te sfery kosztują mnie wiele sił i czarów. No już, sio!

Leira niechętnie wpełzła w ścianę zimnej wody. Patrzyła na nieprzytomnego Edwarda. Był tu, w głębinach, zaledwie na wyciągnięcie ręki. Dokonała tego. Oddychał spokojnie, krople spływały mu z czoła i sklejonych włosów, mokre ubranie oblepiało umięśnione ciało, którego tak pożądała. Poczuła narastające ciepło w podbrzuszu. Chciałaby zamknąć się z Edwardem na zawsze w powietrznym bąblu i zapomnieć o całym świecie. Uśmiechnęła się do siebie, ale dobry nastrój prysnął, gdy przypomniała sobie opadające ciało Awicji.

– Leiro! – krzyk Ulzy powiał chłodem. – Nie czas na odpoczynek. Książę żyje, ale przed nami wciąż wiele pracy. Na razie utrzymam go we śnie.

– Co mam zrobić? Mówiłaś, że potrzebujemy jeszcze czegoś.

– Mamy już górną część twojego wymarzonego mężczyzny. Teraz czas na ogon.

– Skąd go weźmiemy?

– Przypuszczam, że są przyczepione do trytonów. – Zaśmiała się z własnego żartu.

Natomiast Leira wcale nie była rozbawiona. Pomasowała szczypiące miejsce, gdzie ugryzła ją Awicja, i czekała, aż wiedźma przestanie pleść głupstwa.

Tylko że Ulza nic nie mówiła.

Bardzo niepokojące i szalone podejrzenie zaczęło kiełkować w głowie Leiry.

– Nie mówisz poważnie…

– Ogon i skrzela trytona, Leiro. Muszę je mieć. Jak najświeższe. Och, nie patrz tak na mnie. Dobrze, dobrze, pomogę ci. Przyprowadź tu jakiegoś młodego trytona, a dobra Ulza zajmie się resztą.

Leirze zawirowało w głowie.

– Nie! Nic o tym nie mówiłaś!

Spojrzała na śpiącego Edwarda. Czy to jej wina, że zakochała się w człowieku? Szlak tej zakazanej miłości znaczyła krew. To przez nią Awicja i dziesiątki marynarzy stracili życie. A teraz Ulza domaga się kolejnej ofiary. Czy to się nigdy nie skończy?

– Nie mogę… – wyszeptała.

Ulza odwróciła się bez słowa, wznosząc macki ponad głowę i kreśląc nimi dziwne wzory.

– Och, cóż. W takim razie myślę, że powietrze nie będzie już księciu potrzebne.

Był to prosty, brutalny i okrutny szantaż. Leira zacisnęła pięści i syknęła cicho, pokazując kły. Przecież doprowadziła do śmierci Awicji, zbuntowała siostry przeciwko władzy ojca, złamała tyle zasad, że resztę życia powinna spędzić zamknięta w swojej komnacie. Zapłaciła tak wiele za swoją miłość, a dług wciąż rósł. Na moment znienawidziła Edwarda, jego ludzkie ciało, tak słabe i bezbronne, jego wiersze, szeptane nocami na statku tym spokojnym, ciepłym, miłym głosem…

– Zaczekaj!

Uniesione macki zamarły.

– Zrobię to. Przyprowadzę trytona – Leira nie wierzyła, że to mówi. Ze spuszczoną głową podniosła się z dna.

– Na pewno?

– Tak!

– Ruszaj, dziecko! Twój książę na ciebie liczy.

Wciąż słyszała śmiech Ulzy, gdy opuszczała jaskinię.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Bajkopisarz 08.05.2020
    „Syreny wyglądały spomiędzy kamieni, ostrożnie”
    Sugeruję szyk: Syreny ostrożnie wyglądały spomiędzy kamieni, tak by
    „aż Leira zaczęła modlić się”
    Zaczęła modły – znika się, które byłoby powtórką
    „płaszczki Głos poniósł”
    Głos jest celowo wielką literą?
    „Niektórzy coś krzyczeli.”
    Coś wołali (krzyczeli masz w następnym zdaniu)
    „Obok Cess pochwyciła bladego chłopaka o wyłupiastych oczach.”
    Obok – mylące, bo może być że Leira obok Cess pochwyciła, jak i Cess obok Leiry pochwyciła. Nie wiadomo z tego zdania kto pochwycił.
    „jak chłostane od parzydełek meduzy”
    Sugestia: jak wychłostane parzydełkami meduz
    „Były oddzielone wąską ścianę”
    ścianą

    Bardzo dobre opko. Za cały komentarz do tej części posłużyć może cytat z niej samej: Zapłaciła tak wiele za swoją miłość, a dług wciąż rósł.
    Zobaczymy, kiedy zadłuży się na tyle, że nie będzie już w stanie spłacać.
  • Rafał Łoboda 08.05.2020
    Jakbyś zamienił to zdanie z „Obok Cess pochwyciła bladego chłopaka o wyłupiastych oczach.” ? Dałem u siebie, "Nieopodal Leiry, Cess...", ale chyba można to jakoś lepiej napisać. Pozdrawiam
  • Bajkopisarz 08.05.2020
    Rafał Łoboda Nieopodal Leiry, jest ok. Tuż obok Leiry lub pływająca obok Leiry też by uszło. Albo w ogóle odpuścić "obok" bo określenie miejsca nie jest tutaj takie ważne.

    Tak myślałem, że Głos miał być specjalnie wielką, dlatego spytałem.
  • Rafał Łoboda 08.05.2020
    Głos miał być małą, ale mi umknął w poprawkach. Zakładałem wcześniej, że wabiący marynarzy syreni śpiew nazwę Głosem, ale potem uznałem, że nie warto dla krótkiej sceny tego wprowadzać.
    Dziękuję bardzo za resztę wyłapanych spraw :)
  • Clariosis 08.05.2020
    Niesamowicie opisana scena, pełna dynamizmu i emocji. :) Podoba mi się, że przedstawiłeś syreny jako krwiożercze, kuszące swoim głosem i wdziękami stworzenia, a nie milusie kobietki z rybimi ogonkami rodem z kreskówek i filmów animowanych. ;)
    Niby mowa jest tutaj o miłości, a jednak poczynaniami Leiry kieruje egoizm. Czy jeżeli się kogoś kocha, to powinno zrobić się wszystko, byleby go zdobyć? A co jeżeli obiekt westchnień nie ma ochoty stać się trytonem? Można by rzec, że nie miała innego wyboru, ale czy na pewno? Nigdy nie spróbowała przecież skontaktować się jakkolwiek z Edwardem. A może w sam raz by jej wysłuchał...?
    No zobaczymy, co będzie dalej. ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania