Mishka

- Whisky raz.

 

Dochodziła północ gdy przybył do "Pod Złotym Łosiem". Księżyc w pełni świecił bladym światłem na pomalowane żółtą farbą rogi szyldu - witały zmęczone twarze mętów poszukujących złota.

Było tłoczno i gwarno. Piątkowa noc w najpodlejszej a zarazem najlepszej odsłonie. Na stole tańczyła boso półnaga dziewuszka, jej jędrne cycki podskakiwały w rytm muzyki. Śmierdziało dymem, potem i uryną.

Miał na sobie ciężkie trepy i gruby płaszcz który od razu zdjął, w kominku hulał ogień a bezzębny staruszek z miską kleiku co rusz dorzucał do ognia. Co jak co ale podczas mrozów na Alasce, to drewno okazywało się cenniejsze niż złoto.

Barman przyjrzał się przybyszowi spod gęstych brwi po czym nalał mu do kubka i wyciągnął rękę po zapłatę.

Rzucił mu grudkę, tym samym otwierając sobie kilkutygodniowy kredyt. Skrzypki rzępoliły dalej a ogień pijacko hulał po zakazanych mordach. Usiadł w kącie, powoli sącząc trunek.

By uniknąć kłopotów postawił dwururkę na widoku.

Płomień świecy drżał lekko.

 

Powieki opadały mu... - "nie spałem już dwa dni, jeszcze ci pieprzeni indiańcy na szlaku..."

Jego jedyny towarzysz podróży, niebieskooki husky, zginął dając mu czas na ucieczkę przed sforą wilków.

 

- Pieprzony los. - pociągnął solidny łyk.

 

- Hej przystojniakuu - namiętnie przepitym głosem zawołała do niego rudoblond panienka - nie mogła mieć jeszcze 24 lat, kanion jej biustu otworzył się przed nim czarną paszczą, w której zapewne liczni już zginęli.

- Nie chce mi się pieprzyć kotku, idź gdzie indziej.

- To może pogadamy, podrózniku...- dotknęła palcem ust.

- Niech ci będzie. - dał barmanowi znak by przyniósł piwo dla panienki.

- Co sprowadza cię do tej dziury, złoto czy złoto? - zapytała spijając bursztynowy płyn. Musiała być bardzo spragniona.

- Praca, jakakolwiek praca, czasami najmuję się przy ochronie konwojów, czasem likwiduję na zlecenie. - mówiąc to pogładził lufę dwururki.

- ooo...a..- przerwał jej jakiś spaślak w rozdartym kapeluszu, zatoczył się i wpadł na stół.

Przez knajpę przetoczył się pijacki śmiech.

 

Pozostawili go tak jak leżał i przesiedli do stołu obok. Siedział przy nim tylko stary pomarszczony indianiec pykając z fajki podejrzany tytoń.

Łypnął na nich bacznie jednak nie powiedział nic, przysłuchując się rozmowie.

Lola trafiła tu wraz z ojcem który szukał złota, mając nadzieję na wyjście z długów w jakie popadł. Zabrał ze sobą jedyną córkę, niestety tatka rozszarpały niedźwiedzie a ona została sama.

Musiała jakoś się utrzymać, nie narzekała jednak.

Była już mocno pijana, on mimo zmęczenia trzymał się jakoś.

- Gdybym tylko dorwała tego niedźwiedzia, to..to..- pokazała na rękach co by mu zrobiła i... zasnęła opierając się o niego.

 

Podrapał się w czoło, prawdopodobnie minęła już druga. Stary indianin nadal pykał fajkę, - przez gadaninę dziewczyny, prawie zapomniał o jego istnieniu.

Indianin zamlaskał i odezwał się w te słowy; - Znałem jej ojca, był głupcem lecz odważnym głupcem. - wypuścił kółko z dymu. Sam prosił się o śmierć podnosząc rękę na święte zwierzę.

- Święte zwierzę? Więc to nie był wypadek?

- Hahaa, nie. Skusił się na duże pieniądze. Handlarze oferują sporo złota za skórę niedźwiedzia z Kermode...nikomu jednak nie udała się ta sztuka, tfu - splunął gęstą śliną na podłoże. - W gardle mi zaschło - poskarżył się.

Postawił więc staremu kolejkę, po czym ten kontynuował.

- Klan Gitga'ata z którego pochodzę, czcił niegdyś to zwierzę, białego niedźwiedzia o tak...zapatrzył się gdzieś w dal.

Jednak te czasy minęły...jednak legenda żyje nadal. Nachylił się ku niemu - zwierzę jest szczególne, ktokolwiek go ujrzy i spojrzy w jego ślepia...odnajdzie się na nowo...i..khy, khy, khee - starzec dostał okropnego ataku kaszlu, złapał się za serce i osunął na podłogę a blask życia jego brązowych oczu zgasł na zawsze.

- Cholera, teraz nigdy się nie dowiem.

 

 

Następnego ranka był już gotowy do drogi, śnieg topniał na czubkach wysokich sosen, szczekały psy a miasteczko powoli budziło się do życia. Zaopatrzył się w prowiant u szynkarza, wziął parę butelek whisky oraz dokupił amunicję, wraz z innymi niezbędnymi rzeczami. Plecak ważył trochę, on jednak był krzepki.

Zapowiadało się słonecznie.

Lola cmoknęła go w policzek na pożegnanie i obiecała że jeśli mu się uda, zawsze będzie miał gratis.

Kusząca oferta, jemu jednak bardziej zależało na złocie i chwale z ubicia legendy.

Nie było to wcale takie proste, rejon gdzie widziano te osobniki nie należał do najłatwiejszych w przeprawie.

Tak jak i do najbezpieczniejszych. Stosunki z czerwonoskórymi były dość poprawne, ludność jednak nie integrowała się z nimi bardziej niż było to konieczne, handel, ewentualnie wynajem przewodników.

Nigdy nie było wiadomo co strzeli im do łbów.

Jeden z nich szedł teraz przed nim brodząc po kolana w śniegu. Najął go by zwiększyć swoje szanse.

Młody czerwonoskóry należał do klanu Kruków. W przeciwieństwie do tych ptaków siedział cicho.

Szli już czwarty dzień przez głuszę, księżyc powoli tracił swą pełność.Towarzyszył im tylko wszechobecny szum drzew i nocne ryki łosi.

Wilki bały się rozpalanych ognisk, już dwa razy musieli odstraszać je strzelbą za dnia.

- Tutaj. - odezwał się młody po pięciu dniach ciągłego milczenia. Podszedł do niego i wyjrzał zza drzew.

Przed nimi rozciągała się ogromnych rozmiarów nizina.

- Świetnie. Poczekasz tu na mnie trzy dni, jeśli nie wrócę...to trudno.

Indianin skinął mu głową. Widział wielu takich jak on.

 

Pohukująca sowa obwieściła czas nocnych łowów. Siedział skulony pod zwalonym konarem spróchniałego drzewa, niedaleko szemrzącego strumyka. Dla zabicia czasu żuł nabyty od przewodnika tytoń. Było mu niewygodnie a buty już dawno przemokły, jednak oczekiwanie opłaciło się.

Był znacznie większy niż przypuszczał, jednak nie było mowy o pomyłce. Poruszył lekko zesztywniałą ręką, poprawiając ułożenie broni na ramieniu. Zmrużył oczy.

Niedźwiedź futro miał niemal całkowicie białe, może biało - żółte. Ciężko było to stwierdzić.

Zwierz parsknął maczając pysk w strumieniu, zupełnie nie świadomy wycelowanej w niego broni.

Położył palec na spuście, już miał za niego pociągnąć, gdy niedźwiedź wiedziony może jakimś szóstym zmysłem zwęszył ryzyko śmierci. Podniósł łeb i zaczął uciekać.

Strzał przeciął nocną ciszę. Pudło.

 

Wyswobodził się z okalających go krzaków i wyskoczył z kryjówki, puszczając się sprintem za tym białym bydlakiem.

Prawie.

Przeskoczył wąską wstęgę strumyka, widmowa niedźwiedzia sylwetka nikła wśród gęstwiny ciemnego lasu.

Wiedział że powinien zaczekać przynajmniej do świtu, jednak nie mógł odpuścić.

Igły sosen kuły mu w pędzie twarz, śnieg skrzypiał. Gdzieś zawył samotny wilk.

Potknął się o korzeń, przeturlał po ziemi próbując złapać cokolwiek.

Nic nie widząc, runął w ciemność rozpadliny.

 

Głowa krwawiła mu mocno, nie zgubił jednak strzelby, wymacał ją leżącą w grubym śniegu dzięki któremu wciąż żył.

Usłyszał cichy, złowrogi pomruk. Mimo bólu wstał szybko na równe nogi, próbując wzrokiem przebić ciemność.

Jego biały łeb wychynął zza skały.

Przez chwilę mierzyli się na spojrzenia. Niedźwiedź posiadał je niemal ludzkie.

Było w nim coś... dziwnego. Zawahał się.

- A więc starzec mówił prawdę.

Nie spuścił jednak lufy. Palec na spuście drżał mu nieznacznie.

Wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze.

- Na nieszczęście dla ciebie, nie wierzę w bajki.

 

Wystrzelił.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Pasja 27.03.2017
    Bardzo fajnie się czytało i nagle koniec? Czy bedzie ciąg dalszy? Tak naprawdę to żal mi niedźwiedzia i nie lubię myśliwych.
    W podróżniku brakuje kropki nad z. Pozdrawiam serdecznie. 5
  • Henear 27.03.2017
    Dzięki, ogólnie piszę krótsze i dłuższe formy. Też nie wiem dokładnie jakie tu zwykle wrzucacie, - jak chcesz przeczytaj u mnie "Kwiat Burz" jest około 5 razy dłuższy. Pozdrawiam :)
  • Freya 27.03.2017
    Lubię takie klimaty - choć ileż to książek już zostało napisane odnośnie takich fabuł. No i trochę zmieniło się postrzeganie stworzeń. Dawniejszymi czasy; większość zwierząt była zabijana nawet nie dla mięsa, tylko właśnie dla skóry, futra albo ot tak po prostu bez wyraźnej potrzeby. Więszość bizonów wystrzelano dla ich skóry, a polujący brali po oskórowaniu tylko jęzor albo coś tam ze środka - reszta stawała się padliną. A było ich tam dziesiątki milionów... Pozdrawiam. ;)
  • Henear 27.03.2017
    A racja! Czytałaś może powieści Jacka Londona? To był mistrz opowiadań, gdzie Indianie, gorączka złota i twarde życie tworzyły ciekawych bohaterów. Pozdrawiam.
  • Freya 27.03.2017
    Henear London był tylko jednym z wielu takich pisarzy twgl. :)
  • Henear 27.03.2017
    Freya Do niego mam sentyment, u dziadka na wsi czytałem, ze starej biblioteczki wieczorami. Mmm miałem podwójny klimat ;D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania