Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

MOJA GRUDNIOWA SAMOTNOŚĆ

Czy naprawdę myślisz, że każdy kto jest zdrowy , posiada pracę i dach nad głową, oraz kochających rodziców jest szczęśliwy ? Nic bardziej mylnego ! Życie jest w pewnym sensie jedynie sumą oddechów i bić serc, więc lepiej gdy przeżywamy je wspólnie z ukochaną osobą – więcej tchnień i uderzeń serca oznacza zdecydowanie pełniejszą egzystencję.

Mam na imię Łukasz. Urodziłem się w lipcu 1991 roku. Jestem osobą szczupłą, niską jak na mężczyznę – 173 cm. Przede wszystkim jednak co mnie definiuje to bycie samotnym facetem. Zmagam się z tym problemem od wielu lat. Ostatnimi czasy poszukuję atencji i miłości na aplikacji randkowej – z marnym skutkiem. Doszedłem do wniosku, że ciężko dojść do takiego momentu w relacji damsko-męskiej, gdzie obie strony byłyby jednakowo zaangażowane i poświęcały drugiej osobie jednakową ilość czasu i uwagi. Poza tym uważam, że zarówno kobieta jak i mężczyzna powinni inicjować spotkania, rozmowy – nie uważam, żeby było to zadanie jedynie dla chłopaka.

Mieszkam i pracuję w milionowym mieście – stolicy wielkopolski – w Poznaniu, lecz odwiedzam regularnie moją rodzinną, małą wieś również w tym samym województwie, gdzie mieszkają moi rodzice. Zauważyłem, że w mieście jest mnóstwo miejsc do których można pójść – kina, teatry, restauracje, puby, kluby. Doceniam te możliwości, które daje Poznań. Problemem jest to, że samemu albo się nie chce dokądś iść albo najzwyczajniej na świecie w pojedynkę nie ma takiej frajdy.

Tyle muzeów, parków, kawiarni, kin lecz mi w pojedynkę zwyczajnie się nie chce ich odwiedzać – nie widzę sensu pomimo tego, że uwielbiam odkrywać nowe miejsca, testować nowe smaki, szukać wiedzy i rozrywki. Zadaję sobie mimo to ciągłe pytanie: „Po co skoro itak samotnie nie da mi to pełni szczęścia?”

Bycie osobą samotną wiąże się z ciągłą walką z własnymi demonami – pożądanie załatwiasz intensywnym i nazbyt regularnym onanizmem, znudzenie włóczeniem się po mieście i myślami o alkoholu i papierosach – czasami pijesz za dużo tracąc energię i zdrowie tylko po to żeby zleciał Ci jakoś czas. Często zamiast wstać wypoczęty wcześnie rano z myślą o tym jak wiele fascynujących rzeczy dziś dokonasz, budzisz się późno i przeciągasz moment zejścia z łóżka, gdyż nie masz żadnych planów i motywacji, które by Tobą kierowały. Kładziesz się sam i budzisz się sam. Możesz przytulić się co najwyżej do poduszki. Nie możesz liczyć na to, że budząc się po swojej ukochanej dostaniesz świeże kanapeczki do łóżka, lub to Ty zrobisz jej śniadanie jeżeli wstaniesz wcześniej.

Przed zaśnięciem włączasz sobie kilka krótkich filmów pornograficznych z rzędu i zabawiasz się sam ze sobą nawet jeśli nie do końca masz na to ochotę – tylko po to, żeby przeżyć namiastkę seksualnej rozkoszy, żeby przeżyć jakiekolwiek emocje w wyzutym z uczuć, pustym i odizolowanym życiu. Czasami robisz to bo masz za dużo myśli w głowie i nie możesz usnąć. Czytasz książki i oglądasz filmy na laptopie zamiast być aktywnym i poznawać nowe miejsca, szukać swoich zainteresować, poznawać nowe rzeczy. Mnie prywatnie najbardziej chyba zadowala muzyka – słucham jej bardzo dużo w różnych konfiguracjach – na słuchawkach w trakcie podróży, na głośniku będąc w domu i leżąc na kanapie – kocham różne gatunki muzyczne, bo przedstawiają szerokie spektrum emocji i stanów, których ja nie miałem przyjemności przeżyć lub mam ich niedostatek. W pewnym sensie dźwięki muzyki są moim substytutem prawdziwych, realnych uczuć.

Ludzie często patrzą na nas – samotników i nie zauważają naszych zmartwień.

Może problemem jest to , że na co dzień potrafimy się nieźle maskować – rzucamy na lewo i prawo żartami, dużo się uśmiechamy, inicjujemy rozmowy, opowiadamy o czymś z pasją. Nie rozumieją tego, że zostając sami tracimy tą energię, pasję – osuwamy się w depresję, załamanie – brakuje nam motywacji do działania, wsparcia. Często przeżywam takie wzloty i upadki emocjonalne w gronie rodzinnym – bardzo cenię sobie towarzystwo mojej rodziny, pomimo tego, że z większością wujków, ciotek a nawet z moimi rodzicami prawdopodobnie mam bardzo mało wspólnych poglądów i przemyśleń. Nauczyłem się tolerować zgoła odmienne od mojego spojrzenie na świat. Bardzo cenię każdego rodzaju familijne zebrania – to dla mnie bardzo miłe, że mogę posłuchać np. historii z mojej rodzinnej wsi z której wyjechałem do miasta, żeby wykształcić się i zdobyć pracę. Wtedy podczas tych biesiad odczuwam radość i ukojenie. Lubię przebywać w gronie znajomych osób pomimo tego, że generalnie boję się tłumów i unikam ich. Wystarczy jednak, że te często zakrapiane alkoholem spotkania się kończą i wracamy do domu, lub wujostwo opuszcza nasze mieszkanie. Wtedy załamuję się, bo kończy się coś dla mnie przyjemnego i powraca monotonia, nuda.

Prawdę mówiąc naiwnie myślałem , że mój problem z samotnością zelżeje kiedy zacznę się bardziej uzewnętrzniać , mówić o niej więcej i częściej. Zacząłem więc śmiało i szczerze mówić o moim problemie moim rodzicom, bliskim znajomym – przestałem ukrywać to paskudztwo, które zawsze skrywałem w sobie bardzo głęboko. Oczywiście okazało się, że były to naiwne nadzieje mojej chorej głowy – takie postępowanie dało mi ukojenie jedynie na bardzo krótki czas – szybko okazało się, że nadal tak naprawdę nie zmieniło się nic. Co z tego, że kilka czy kilkanaście osób z mojego życia wie o moim największym wrogu, jeżeli nie mogą mi w żaden sposób pomóc poza wypowiedzeniem standardowych bzdur w stylu „Będzie dobrze” , „Wszystko się ułoży” , czy „Znajdziesz kogoś”.

Szczerze mówiąc czasami aż rzygam tymi bredniami i banialukami. Dla osoby, która przeżywa prawdziwy problem nie ma chyba nic gorszego do usłyszenia od bliskiej osoby jak takie drętwe gówno. Uzewnętrzniłem się chyba po to, żeby otrzymać jakieś rady, pomysły – może, żeby usłyszeć coś na mój temat, co mogłoby mi pomóc w moim poszukiwaniu miłości.

Ten tekst jest kolejnym elementem mojej walki z osamotnieniem. Chcę sięgnąć do własnego wnętrza pisząc te słowa. Podobno często jesteśmy odizolowani, ponieważ albo zbytnio kochamy samego siebie, albo się nienawidzimy. Będąc narcyzami nie jesteśmy w stanie pokochać prawdziwie innej osoby, ponieważ ciągle widzimy w niej jakieś wady – nieustannie taki osobnik doszukuje się w swojej wybrance jakichś przywar, czegoś w czym jest „gorsza” od niego. Po drugiej stronie medalu jest nienawiść, wręcz agresja w stosunku do nas samych. To dość logiczne, bo niby jak osoba która czuje do siebie ogromną niechęć może pozytywnie zaprezentować się innej osobie.

Ja mam świadomość zarówno własnych wad jak i zalet. Kocham w sobie część moich cech a z częścią walczę jak najlepiej umiem – niweluję je. Jestem świadom swojej niedoskonałości, ale już dawno zaakceptowałem zarówno swoje ciało jak i wnętrze. Moja aparycja znacznie zmieniła się na lepsze, szczególnie w porównaniu np. do czasów gimnazjalnych, charakter wyewoluował wraz z postępem edukacji i coraz większą ilością poznanych ludzi, przebytych prac. Jak widać po mnie takie wyśrodkowane – zbalansowane podejście do samego siebie również nie gwarantuje szczęśliwej relacji romantycznej.

Samotność, izolacja, odosobnienie – te stany emocjonalne dotyczą każdego z nas w konkretnych chwilach naszego życia. Rozstanie z ukochaną osobą, śmierć rodzica, nawet odejście z tego świata naszej ukochanej jaszczurki czy też innego zwierzaka, może doprowadzić nas do tych negatywnych faz. Nie jest niczym nadzwyczajnym smucić się, płakać, przeżyć krótkotrwałe załamanie. Prawdziwy problem zaczyna się, gdy zostajemy w tym stanie izolacji przez dłuższy okres czasu. Może to doprowadzić do depresji, apatii, zamknięcia w sobie. Zdarzają się nawet przypadki, gdy u takiej osoby pojawiają się zaburzenia osobowości, takie jak np. fuga dysocjacyjna.

W swoim dwudziestoparoletnim żywocie poznałem wiele osób samotnych w podobnym stopniu jak ja. Niektórych z nich nie ma już na świecie – zginęli przez alkoholizm, depresję, brak sensu życia. Samotność nie jest jednak taka sama u każdej osoby – przybiera różnorodne formy, wynika z bardzo zróżnicowanych przyczyn.

Póki co nadal mieszkam w akademiku – pewnie zadajecie sobie pytanie: jak osoba rezydująca w sporym obiekcie, gdzie przebywa w tym samym czasie cała masa osób często w podobnym wieku, może być samotna. Cóż – skończyłem studia, moi znajomi również. Niemal nie widuję już osób z którymi kiedyś biesiadowaliśmy najczęściej słuchając muzyki i upijając się piwkami lub wódką. Odeszły już te czasy kiedy wychodziło się nad rzekę, gawędziło, spacerowało, szło na miasto coś zjeść. Wrócił ten stan, gdzie robię wszystko sam – wieczorne spacery w osamotnieniu , często poprzedzone alkoholem, sam jak palec zasiaduję w knajpie na kebabie. Nie mam prawie żadnego towarzysza do wspólnych wycieczek. Jedynym wyjątkiem jest pewien chłopak, którego poznałem jeszcze w czasach konińskich studiów, z którym przez parę lat zwiedziłem kilka miejsc w Polsce, byłem również w czeskiej Pradze, oraz węgierskim Budapeszcie. Pozostało mi wiele wspomnień i zdjęć.

Czasami wracam do nich, gdy samotnie leżę przed laptopem albo odgrywam w myślach te dawne chwile, kiedy włóczę się bez ładu i składu po mieście zamieszkanym przez milion osobników.

Jestem samotny w tłumie – nie mieszkam na odludziu a mimo to przechadzam się chodnikami pełnymi innych ludzi w całkowitym oderwaniu od tego co mnie otacza, Między mną a miastem nie ma związku – żadnej immersji ze społeczeństwem. Wystarczy pójść na Stary Rynek, Plac Wolności, nawet do jakiegokolwiek parku – mnóstwo par trzymających się za ręce, jacyś młodzi kochankowie całujący się pod fontanną, zwyczajna ekipa znajomych, matka z dzieckiem w wózku – cała rzesza ludzi, którzy znaleźli jakieś towarzystwo. Ja w takich miejscach to istny kontrast – samotny ja szlajający się po mieście często bez celu i jakiegokolwiek sensu.

W momencie w którym pastwię się nad sobą samym pisząc ten tekst jest tutaj grudzień, lecz nie ma śnieżnej, zimowej otoczki. Wczoraj odbyłem wieczorny spacer, obserwując piękne iluminacje miasta, uroczo wyglądające po zmroku. Spędziłem całkiem miły czas z samym sobą – mimo to wiem, że dużo lepiej czułbym się spacerując z ukochaną osobą, rozmawiając o wspólnej przyszłości i słuchając jej opowieści o sobie i jej życiu. Grudzień przyniósł mi kilka ciekawych przeżyć , spędziłem trochę ciekawych wieczorów , poznałem dwie dość interesujące dziewczyny. Mimo to nadal jestem osamotniony. Relacje będące ciekawe w tzw. realu nie mają większego sensu jeśli chodzi o komunikację za pomocą internetowego komunikatora lub smsów. Brakuje tej prawdziwej interakcji , gdzie można wyczytywać z twarzy drugiej osoby konkretne emocje, lub akcentować swoje przemyślenia różnorodnym tonem głosu lub mową ciała. Rozumiem, że ludzie mają swoje zajęcia i nie zawsze mają czas, lecz nie mogę pogodzić się z faktem jak można kogoś ignorować pomimo rzekomej więzi i polubienia. Nigdy nie pogodzę się ze słowem „singiel”. Nienawidzę go, przeraża mnie, czuję do niego wstręt. Obiecuję nieraz samemu sobie, że nie poddam się bez intensywnej walki i zmienię swój status na „zajęty”.

 

Szóstego grudnia spotkałem się poraz pierwszy z Gosią. Pamiętam tą datę dokładnie, gdyż jak wiadomo jest to dzień mikołajek. Oczywiście nasze spotkanie było poprzedzone wcześniejszym długim okresem czatowania w internecie. Myślę, ze przypadliśmy sobie do gustu. W realu Gosia okazała się tak samo atrakcyjną dziewczyną, jak mogłoby wynikać ze zdjęć zamieszczonych w internecie. Jej długie, kobiece blond włosy, oraz piękny szczery uśmiech bardzo mnie zauroczyły. Czoło Małgorzaty zdobią blizny po dawnym upadku na rowerze – sam mam podobną skazę na prawym ręku tuż nad dłonią. Spotkaliśmy się w pubie i dość szybko znaleźliśmy wspólny język. Przez 4 godziny słuchając muzyki i popijając smaczne jasne piwo rozmawialiśmy o swoich zainteresowaniach, zajęciach, rodzinie, znajomych. Oczywiście uderzyło mnie dość szybko, że ta młodsza ode mnie o kilka lat dziewczyna ma jakieś życie towarzyskie w przeciwieństwie do mnie. Okazało się, że często wychodzi z koleżankami gdzieś na miasto a przede wszystkim to że je posiada. Gosia to w pewnym sensie wyjątkowa dziewczyna, ponieważ nigdy wcześniej na żadnym spotkaniu nie usłyszałem jasno i wyraźnie „Jestem introwertyczką”. Z jednej strony zszokowało mnie to jak jakieś wyznanie w stylu „Jestem chora” – wiem wiem, brzmi śmiesznie, ale odrazu pomyślałem sobie; że mówi mi to abym wiedział, że trzeba z nią w jakiś specjalny sposób postępować. Nie odczułem jednak jej rzekomego introwertyzmu – podczas rozmów niemal ciągle patrzyliśmy sobie w oczy, myślę nawet ze przesadzałem z kontaktem wzrokowym. Wpatrywałem się w jej piękne oczy nie tylko dlatego, że zachwycała mnie jej uroda, lecz także aby pokazać swoją pewność siebie i szczerość. W trakcie pierwszego spotkania chciałem i myślę, że gdzieś w głębi serca nadal chcę ją w sobie rozkochać.

To zadziwiające jak szybko nasz umysł potrafi sklasyfikować człowieka pod względem potencjalnej relacji z nami: mózg potrafi po kilkunastu minutach lub godzinach znajomości z kimś powiedzieć Ci: ta może być dobrą kochanką, ta przyjaciółką a jaszcze inna życiową partnerką. W jej przypadku zadziałała moja marzycielskość – coś z czym walczę, bo uważam za wadę mojego charakteru. Zwyczajnie zwizualizowałem sobie nasze potencjalne kolejne spotkania – kina, restauracje, puby, wiosenne spacery, pikniki w parku lub nad rzeką. Mój mózg pokazał mi jakąś wyimaginowaną wizję szczęścia, przeżywania życia w dobrym towarzystwie. Na początku myślałem, że rozkochanie w sobie Gosi to łatwiejsze zadanie – spotkaliśmy się potem jeszcze jeden raz po dłuższej przerwie.

Tym razem miło spędziliśmy czas przy pizzy, spaghetti i drinkach w restauracji a potem w cocktail barze naprzeciwko. Myślałem wtedy, że zbliżyliśmy się do siebie bardziej, gdyż atmosfera między nami była jeszcze luźniejsza niż na pierwszym spotkaniu. W mojej głowie działo się sporo pomimo tego, że nie okazałem tego w żaden sposób – patrząc na jej piękne, długie, złociste włosy marzyłem, żeby ich dotknąć i przytulic ją do siebie, ale nie tak jak na zakończenie pierwszego spotkania – nie po przyjacielsku, lecz np z pocałunkiem. Trochę dłużej przytrzymać ją w swoich ramionach i pokazać, że mi zależy – ze nie szukam raczej zwykłej koleżanki a kogoś z kim mógłbym spędzać od tej chwili sporą część mojego życia i poznawać się dalej. W rzeczywistości wyszliśmy zbyt późno na tramwaj a następny byłby dopiero za 20 minut. Ledwo zdążyła dobiec do podjeżdżającego pojazdu więc nasze pożegnanie wyglądało tak, iż wyciągnęła dłoń w biegu , pomachała mi nią, wsiadła do tramwaju i odjechała.

Te dwa spotkania z Gosią niewątpliwie łączyła wspólna cecha – będąc z nią na mieście, spędzając z nią czas czułem się fantastycznie. Doceniony za swój humor, wysłuchany, przeżyłem wkońcu jakieś miłe chwile w swoim życiu. Z kolei świeżo po spotkaniu, zarówno pierwszym jak i tym kolejnym poczułem ogromną pustkę. Bardzo szybko z mega zadowolonego, pewnego siebie, dziarskiego mężczyzny przeobraziłem się w kruchą istotę zdająca sobie sprawę , że ulotne radosne chwile się kończą – że czeka mnie powrót do mojego największego koszmaru – samotnego, nudnego, rutynowego wręcz życia. To, że zaraz wrócę do akademika i znów nie będę mieć jakiegoś wybitnego celu albo kreatywnego zajęcia dobija mnie za każdym razem kiedy kończy się spotkanie.

Nie wiem co powinienem myśleć o Gosi – na spotkaniach wydawała się być mną bardzo zainteresowana, widać ze doceniała moje towarzystwo. Sam z kolei myślę o niej jako ambitnej, wesołej, szczerej dziewczynie, którą naprawdę warto poznawać dalej. Wszystko odmienia się o 180 stopni gdy się nie widzimy – w internecie jest bierna – nie inicjuje rozmów , rzadko odpowiada na moje wiadomości – ostatnimi czasy przestałem nawet się komunikować, bo nie chcę wyjść na natręta. Szanuję jej czas ale jestem samotnikiem – to oznacza, ze chciałbym spędzać więcej czasu z ludźmi, którzy są dla mnie interesujący a szczególnie z nią, nawet jeśli polega to na zwyczajnym przesłaniu sobie śmiesznych zdjęć, jakiegoś żartu, krótkiego opisu dnia dzisiejszego. Czasami długo zastanawiam się co jest przyczyną jej mało aktywnej postawy. Jak już wiecie urodziłem się w 1991 – od jakiegoś czasu nie jestem młodziutkim chłopaczkiem – życie toczy się w zaskakującym tempie a ja naprawdę boje się bycia samotnym, tym bardziej, że ta przypadłość wciąga jak bagno.

 

Drugą dziewczyną, którą poznałem dzięki aplikacji randkowej jest Agata. Zacząłem z nią pisać w trochę późniejszym okresie niż z Gosią, spotkaliśmy się poraz pierwszy również po szóstym grudnia – dokładnie chyba dwa dni później, lecz tego już dokładnie nie pamiętam. Agata to zupełnie inny typ dziewczyny. Przede wszystkim muszę przyznać coś na starcie opisu mojej „relacji”z nią. W ogólnym rozrachunku ta młoda studentka poznańskiej politechniki nie pociąga mnie niemal wcale fizycznie – nie jest według mnie atrakcyjną dziewczyną. Nawet nie chodzi o to, ze nie jest w moim typie – to nie do końca prawda. Jest niższa ode mnie, ma długie brązowe włosy, bardzo miły wyraz twarzy, uroczy uśmiech. Problemem jest tutaj pewna niekompatybilność – Agata jest zwyczajnie dziewczyną o lekko rubensowskich kształtach – nie zrozumcie mnie złe – nie uważam , ze jest bardzo otyła, ale myślę też, że zdecydowanie nie należy do kobiet szczupłych czy nawet jakiejś standardowej postury. Ja sam natomiast jestem chudzielcem. Żywe 60-64 kilo wagi w męskim wydaniu.

Mimo to jestem człowiekiem dla którego ostatnimi czasy wygląd ma coraz mniejsze znaczenie , a coraz większą role odgrywa charakter. Zginął już tamten dawny Łukasz, który potrafił chamsko ranić kogoś tylko za wygląd. Już nie używam głupich określeń, nie wyśmiewam. Nie wiem czy w pewnym sensie w moim dojrzewaniu nie pomogła moja największa zmora – samotność. Być może to przewlekłe przebywanie z samym sobą zmusiło mój niegdyś jeszcze głupszy i mniej tolerancyjny rozumek do poszukiwania czegoś więcej niż tylko atrakcyjnej sylwetki. Wkońcu ciało to tylko opakowanie dla duszy i co za tym idzie całego charakteru, zbioru zachowań, ludzkich emocji. Człowieka nie definiują przecież takie parametry jak skóra i kości, waga i wzrost, kolor włosów czy kształt tyłka.

Umawiając się na spotkanie z Agatą wiedziałem tylko jak wygląda jej twarz – nie znalem jej postury. Wiedziałem, że ma naturalnej urody buzie z ciemnymi oczami i uroczym uśmiechem. Nigdy nie lubiłem wymalowanych i pustych lasek pozujących do zdjęć z charakterystycznym dziubkiem i całą tęczą na twarzy – zawsze doceniam naturalną urodę. Zdjęcia buzi, kilka mądrych zdań opisu w aplikacji i może 2-3 tygodniowe czatowanie na Tinderze– to wystarczyło aby umówić się z nią na spotkanie. Myślę , że w pewnym sensie wystąpiła miedzy nami chemia z powodu wspólnych zainteresowań – oboje lubimy zwiedzać i opowiadać o tym co zobaczyliśmy w postaci anegdot, porównań, historii. Czas mijał nam bardzo przyjemnie w pubie o peerelowskim wystroju, gdzie za szybą tuż przy wejściu znajduje się popiersie Lenina. Rozmawialiśmy o naszych wycieczkach i miejscach, które odwiedziliśmy, wymieliśmy się informacjami o naszym oryginalnym miejscu zamieszkania – okazało się, że cechuje nas w pewnym sensie lokalny patriotyzm. Wypiliśmy po kilka rożnych piw, lecz nie wiem w którym dokładnie momencie zaczęło się budować między nami wzajemne napięcie seksualne. Nie wiem jak do tego doszło, że pokazałem jej swoje akty z nagiej sesji zdjęciowej, które posiadałem w telefonie. Tak samo nie potrafię określić też, czy zaczęła bawić się moją rudą brodą przed zobaczeniem tych fotosów czy już po. Nasze gawędziarsko-alkoholowe posiedzenie zakończyło się w gruncie rzeczy tuż przed końcem działania lokalu więc jakoś przed godziną 2 w nocy. Nie wiem czy jakoś uzgodniliśmy to miedzy sobą czy zwyczajnie było to już tak naturalne, ze nie potrzebowaliśmy słów; lecz skończyło się na tym, że pół drogi do jej miejsca zamieszkania przespacerowaliśmy trzymając się za ręce jak jacyś zakochani nastolatkowie a drugie pól przejechaliśmy tramwajem w czułej atmosferze. Myślę, że chęć skosztowania jej ciała narodziła się w mojej głowie już w pubie, mniej więcej w fazie głaskania brody i podziwiania moich nagich zdjęć.

W sumie będąc bardzo podpici, żeby nie użyć tutaj sformułowania pijani, pograliśmy jeszcze w grę karcianą Uno. Szybko zmodyfikowałem reguły , tak że po każdej turze pozbywałem się jednej części własnej garderoby. Oczywiście chciałem być jak najszybciej nagi, więc niemal odrazu pozbyłem się własnych spodni i bielizny. Po dość krótkim czasie sytuacja wyglądała mniej więcej tak, że siedzieliśmy we dwoje na łóżku Agaty w jej wynajętym pokoju, pomiędzy nami znajdowały się rozrzucone karty do gry w Uno a ona w bardzo sensualny sposób dotykała mojego nagiego penisa, pieszcząc go swoją maleńką, lekko pulchną dłonią. Cały czas uśmiechała się przy tym do mnie zalotnie a ja odwzajemniałem te erotyczne uśmieszki. Niedługo potem wziąłem sprawy w swoje ręce i rozebrałem ją tak aby móc się do niej ostatecznie zbliżyć. Wkońcu myśl o tym siedziała w moim umyśle już od zbyt długiego czasu. Bardzo pragnąłem, aby mój sterczący penis znalazł się wreszcie w jej ciele. Założyłem prezerwatywę, gdyż nawet po alkoholu nie tracę głowy w tym temacie – bezpieczny seks to jedyny rodzaj zbliżenia jaki praktykuje; a potem wszedłem w nią jak tylko najdelikatniej i najmniej pospiesznie mogłem pomimo rosnącego do niewyobrażalnych wręcz granic pożądania. Kochałem się z nią w pozycji klasycznej, misjonarskiej ciągle całując po szyi i gładząc jej śliczne włosy pachnące miętowym Head&Shoulders. Czasami dotykałem jej obfitych choć nieco obwisłych, mało sprężystych piersi z dużymi brodawkami sutkowymi. Po wszystkim zasnęliśmy jak dwa małe aniołki a rano po wspólnym przebudzeniu w objęciach ubrałem się i odszedłem wcześniej żegnając się obejmując ją przed wyjściem.

Spotkaliśmy się jeszcze ponownie dwa razy za każdym razem lądując ostatecznie w łóżku, uprawiając seks i śpiąc razem. Wtedy za pierwszym razem odczułem taką dziwną, zwierzęcą wręcz satysfakcję – dumę, że w ogóle doznałem erekcji po dużej porcji alkoholu. Poczułem się męsko i bardzo daleko od samotności – wkońcu nie spałem sam, dodatkowo zaspokajając siebie i młodą dziewczynę. Nie chodzi mi tutaj o samo fizyczne zbliżenie ale także o tą więź – czułość, która przy okazji między nami się narodziła. Myśląc o sobie w szerszym kontekście dochodzę do wniosku, że mam jednak jakiś kręgosłup moralny, gdyż duma i zadowolenie z rozkoszy cielesnych, które nagle po długiej przerwie pojawiły się w moim życiu, to nie jedyne emocje towarzyszące mi do dziś, związane z tą niecodzienną relacją między mną a Agatą.

Mam także ogromne poczucie winy, pomimo tego jak wspaniale w dotyku jest jej ciało – bielutka naga skóra , oraz jak przyjemne w dotyku i zapachu są jej włosy. Wiem, ze nie można ranić innych ludzi i bawić się ich uczuciami. Co prawda nie określaliśmy naszych emocji względem siebie, lecz z wielu przesłanek mogę wnioskować, iż w jej głowie mogla zakiełkować myśl o czymś więcej niż tylko tak popularne w dzisiejszych czasach „friends with benefits”, popularnie skracane do fwb. Do takiego myślenia szybko zmusiło mnie to, że często pytała o to co u Gosi (tak – wiedziała, że spotykam się z inną dziewczyną, która na dodatek strasznie mi się podoba) a w dodatku przyszła kiedyś do sklepu w którym pracuję, abym pomógł jej w wyborze świątecznego prezentu – torebki dla swojej mamy.

Ostatni raz ja i Agata spotkaliśmy się dwa dni przed wigilią. Na chwilę obecną nie widzieliśmy się od ponad tygodnia. Miałem wielu czasu, aby uporządkować myśli i wiem już, że muszę jasno określić, że między nami nie dojdzie do długotrwałej miłosnej relacji. Moje stargane sumienie najbardziej gryzło mnie podczas rodzinnej wieczerzy wigilijnej. Nie mogłem poradzić sobie z myślą, że siedząc przy tradycyjnych potrawach i życząc sobie wesołych świąt tak naprawdę moja dusza kryje jakiś ogromny ciężar, którego nie mogę ot tak zwyczajnie zrzucić z siebie.

Wigilijny wieczór to czas radości i miłości. Mi natomiast ciągle doskwierał brak normalnej, zdrowej relacji damsko-męskiej. Sytuacji nie pocieszał fakt bycia z rodzicami – wkońcu oni zawsze są tutaj, w mojej rodzinnej wsi. Kiedy tylko chcę mogę ich odwiedzić, zjeść z nimi obiad, porozmawiać. Chciałbym jednak posiadać swoją drugą połówkę – odnaleźć ją i pokochać – kochać i być kochanym. Moja praca w okresie przedświątecznym pokazała na czym najbardziej zależy społeczeństwu – pieprzeni materialiści, bałwochwalcy, konsumpcjoniści – już dawno zatracili wartości. Teraz mało kto docenia obecność w swoim życiu drugiej osoby, ludzie przestali się szanować a co dopiero kochać.

Samotność w tłumie i skomplikowane relacje damsko-męskie to nie jedyne sytuacje sprawiające, że odczuwam wewnętrzny ból – swoisty Weltschmerz. Wszystko to jednak są rzeczy z którymi wiem jak się uporać – pracę łatwo można zmienić na przynoszącą lepsze zyski, miejsce zamieszkania też nie jest problemem – szybko można polepszyć swoją sytuację mieszkalną. Prawdziwym wyzwaniem jest osamotnienie, które przezywam z przerwami przez bardzo długi okres w życiu, rozpaczliwie szukając rozwiązania i nieustannie natrafiając na jakiś mur.

Jestem lekkim skrzatem (ze względu na wzrost), lecz mimo to dorosłym, wydawałoby się dojrzałym facetem a mimo to czasami łzy napływają mi do oczu, bo nie potrafię znaleźć odpowiedzi na pytanie : „dlaczego tak właściwie jestem sam?”a co dopiero odszukać rozwiązanie tego przeklętego problemu.

Poza tymi dwiema dziewczynami miałem również wirtualny kontakt z innymi młodymi kobietami, lecz nic nie zastąpi realnych spotkań – to jedyna metoda, żeby poznać się w prawdziwy i szczery sposób. Takie długie czatowanie bez spotkania się nie doprowadziło mnie do niczego za każdym razem.

Pisanie przez internet kiedyś zawsze się urywało – brakowało tematów, nie było emocji. Mimo to doceniam każdy jakikolwiek kontakt jaki udaje mi się ustabilizować nawet na krótkotrwałe chwile.

Tak oto docieram do końca mojego grudniowego opowiadania stojąc przed oknem akademika w którym mieszkam i paląc czerwonego Rothmansa. Moje odbicie w szybie nie daje mi żadnych odpowiedzi – kiedyś byłem pryszczatym, paskudnym kolesiem bez cienia poczucia wartości, zakompleksionym i zamkniętym w sobie. Dzisiaj jestem bardzo otwartym, szczerym i pewnym siebie młodym mężczyzną. Czerwone pryszcze już nie szpecą mojej twarzy. Wyhodowałem rudą pełną brodę. Zmieniło się we mnie wiele zarówno pod kątem psychicznym jak i fizycznym. Jedno co nieustannie pozostaje takie samo to moje osamotnienie.

 

KONIEC.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • stefanklakson 31.12.2018
    Doczytałem. Miejscami coś by można poprawić, ale ogólnie rzecz biorąc jest to dobrze napisany tekst. Nie był też nudny jak na tekst tak długi. Samotność jest prawdopodobnie jedną z chorób ludzkości, ludzką kondycją. Poszukiwanie kogoś, kto będzie nas naprawdę rozumiał, to poszukiwanie kogoś, kto nie istnieje. Pozdrawiam samotnego Autora!
  • pocztapolska 31.12.2018
    samotni łączmy się.
    wkurzają mnie miejscami te dziwnie postawione znaki interpunkcyjne, ale już trudno. znam ból, do końca doczytałam. sama natomiast muszę się pogodzić z faktem że nigdy nikogo nie znajdę.
    BTW, aplikacje randkowe to gówno, niczego tam nie szukaj, bo jaką masz pewność, że jesteś jedyny, albo że ta osoba dla ciebie trwale usunie aplikację.
  • Pan Buczybór 31.12.2018
    technicznie tekst jest średni. Brakuje przecinków, czasami są jakieś mniejsze błędy, literówki. Nie przeszkadza to jednak w czytaniu, a samo opowiadanie jest serio ciekawe. Ładnie to wszystko opisałeś, bez super długich opisów lub innych syfów - jest prosto, konkretnie, wystarczająco, by samemu sobie wszystko zobrazować. Temat samotności sam w sobie nie jest oryginalny, ale dobrze go wykorzystałeś i przedstawiłeś. Jest realistycznie, można zrozumieć bohatera i to, z czym się mierzy, czego mu brakuje. Ogólnie - całkiem niezły tekst.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania