Pokaż listęUkryj listę

Moja Rachela, wyczyszczony do połysku ból staje się trwałą radością...

20.06.2020 r.

 

Kiedy Bóg ma potrzebę wygadania się stwarza jeszcze jeden wszechświat dla najbardziej wrażliwych.

 

W każdym z nas mieszka zdziczały pies ,który nie znosi gwaru i tandetnej czułości.

 

Zatrzymaj się,znajdź ten czas, usiądź obok Ciszy zanim Cisza nie zabiję cię swoim przeraźliwym krzykiem.

 

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Powolne i ociężałe słońce wisi nad jałową pustynią duszy.Wychudłe skrzydła podnoszą się ku niebu i opadają bezsilnie. Jak trudno mówić innym o własnym cierpieniu i szukać źródła tam gdzie uprawiany jest tylko egocentryzm ,pokazowy emocjonalny fowizm albo niewiedza,zniecierpliwienie lub nawet agresja.Ludzie boją się spieczonej krwi na cudzych skrzydłach,uciekają,chowają głowę w piasek.Drażni ich chlupot zbyt głośnych łez bądź matowy błysk zbyt smutnych oczu.Wolą prymitywny hedonizm,sztuczne uśmiechy bądź zwykłe trwanie w opanowanej codzienności.Choroba dziecka to nieustanny niepokój i toksyczna cenzura czyniona przez bardziej zdrowych i spokojnych.To cienie dawno zmarłych nawołujące w zaroślach zwątpień.To brzydota chwili i piękno ukryte widoczne czasami tylko dla rodziców.

Z pewnością nieliczni zostali przy nas.My rodzice chorej nastolatki i zmarłego niemowlęcia jesteśmy po prostu za trudni.Co chwilę potykamy się o własną niemoc, grzęźniemy w potokach lepkiego strachu.Nie mamy czasu na skoczny dżingiel i pogaduszkę o niczym.Za trudni,za nudni...Parzące iskry ukryte za bielmem narastającej rozpaczy.

Noc jest zarwana.Ślęczeliśmy nad internetową farmakopeą próbując zrozumieć jak działają różne leki,jak dawkować coś co jeszcze może przepisać lekarz.Obłożone zwątpieniami i domysłami mózgi rodziców nie znają wytchnienia.Nawet w nocy każde zboczenie z drogi poszukiwań traktowane jest jak swoista dezercja.Szkoda czasu nas sen.Zanim dusza nie wysunie się z szyn rzeczywistości trzeba działać, nieustannie szukać odpowiedzi.Co dolega naszej córce, jak jej pomóc?Podsycani przez strach nie możemy przerwać tą gonitwę myśli.

Z trudem podnosimy Rachelkę z łóżka ,wciskamy jej picie i wyprowadzamy z hotelu.Może uda się przemycić do jej żołądka odrobinę serka i chałki.Szmaragdowe pióropusze palm daktylowych pod naciskiem rozświetlonych chmur robią się złote.Zwężająca się ku górze bursztynowa kłodzina iskrzy się w blasku słońca. Rachelka mruży oczy i chowa twarz pod kapturem bluzy.Jest jak napięta struna pod cienkim obcasem rzeczywistości.Nic ją nie cieszy.Nie zauważa kolorowych kwiatostanów, wysokich traw i dziwnych ptaków wzywających do życia.Jest jak naczynie odwrócone dnem do góry,nie można do niego nic wlać.

 

-Rachelko,palmy wyginają swoje rozłożyste liście by cię przywitać-mówi przekonująco ojciec-Na pustyni z takich liści budowaliśmy pachnące szałasy,pletliśmy maty a z pestek daktyli dziewczynki robiły sobie naszyjniki.Bóg ma bez przerwy nas na oku, będzie dobrze. Musi być dobrze.Spójrz, jak ciepły wiatr zaplątuje się we włosach palmy. Palmy podnoszą zielone dłonie i śpiewają psalmy. Specjalnie dla ciebie palmy i psalmy!

 

-Spójrz, córeczko-powtarzam z naciskiem-Dolne liście palmy już wyschły lecz ona dalej jest piękna.Piękno drzew przerywa bieg gorzkiej rzeki,przynajmniej na chwilę możemy być bardziej wolni.Trzeba kochać i zauważać drzewa!

 

Mijamy olejowce gwinejskie, sagownice i winodanie.Gęste białe grona woniawców napełniają powietrze balsamiczną mgiełką.Krzątające się pomiędzy listowiem kolorowe ptaki popiskuj radośnie.Lecz Rachelka trzyma się kurczowo mojej ręki, drży cała i nerwowo przycisk podbródek do piersi.Zapach wanilii,cynamonu i kumaryny drażni ją.Dźwiękowe i świetlne wodospady wzbudzają w niej ból i chęć ucieczki.Gdy dusza przestaje wypuszczać pędy radości zaczyna chorować i zsuwać się do przepaści pełnej żarłocznych cieni.Tak bardzo boję się o własne dziecko.Sama też przestaję zauważać żywy korowód kwiatów i ptactwa.Cierpienie udaremnia każdą próbę lotu. Pełzamy więc zlepieni własną niemocą.

Mijamy obskurny zakład fryzjerski,kilka sklepów spożywczych, kręgielnie i basen. Pod kawiarnią w której mieści się salka do gry w bingo dostrzegamy młodą kobietę z trójką maluchów.Opatulona w kolorową chustę dumnie pcha wózek z najmłodszym dzieckiem.Metalowy sagan wypełniony jabłkami iskrzy się w koszu pod wózkiem.Jest taka naturalna i szczęśliwa w swoim macierzyństwie.Energicznie pokrzykuje na pociechy i poprawia pieluszkę pod główką synka.Furkot białych zdrowych skrzydeł otacza to macierzyństwo. To dobrze,że nie każdy musi cierpieć osłabiony gorzką bezsennością i nieustannym lękiem o swoje niepełnosprawne dziecko.Nie każde macierzyństwo to toksyczna boleść łamiąca serce i prześladująca duszę.Nie każdy los to marznący śnieg z deszczem i łodygi wgniecione w kamienie...

W morskich wodach przybrzeżnych jest dużo kolorowych ślimaków i ładnie oszlifowanych kamieni.Widzę jak się mienią w słońcu.U nasady ślimaczych czułków mikroskopijne oczka spoglądają na świat. Co one widzą pod perkalową gładzią fal?Niektóre z nich nie mieszczą się w ozdobnych muszlach i wylewają się na ten dziwny świat.Wpół przytomne ciałka chłoną życie i walczą z lękiem.Bo zbyt silny lęk po kryjomu zabija swojego chlebodawcę.Nie trzeba aż tak bać się życia i śmierci.Powracające z frontu życia dusze wygną swoje zgarbione plecy i już na wieki będą wyprostowane. Nie trzeba się bać...Takie proste i cholernie trudne...

 

-Emanacja zła tkwi w nieudolnych przejawach dobra-twierdziła moja ciotka Nina Kaganowic- Nie staraj się być idealna w świecie cuchnącym niedoskonałościami.Z Bogiem rozmawiaj o ledwo dostrzegalnym bólu bo ten wielki ból i tak jest dla Niego widoczny.Dostojeństwo i mądrość przyjdzie z czasem.Ważniejsza jest zaduma sięgająca największych wątpliwości.Bóg też musi nauczyć się przełykać kamienie które sam stworzył. Rozglądając się na wszystkie strony Bóg widzi bunt swoich stworzeń.Lecz nawet bunt uodparnia i uczy. Wiążąc tefilim na swojej lewej ręce Cierpliwość staje się Mądrością.I pamiętaj nigdy nie załamuj się, nie próbuj unikać bólu.Szczęście to zawsze podtopiona grobla między trzęsawiskami.Po prostu żyj tu i teraz a etap wieczności i tak nadejdzie bez udziału naszych lęków i jałowych modlitw.Po prostu bądź pomagając innym w zbyt silnym bólu i zbyt głupiej radości. Aw ha-Rachamim, Ojcze miłosierny, naucz nas szerzyć na nowo twoją kojącą dobroć...Naucz nas w tym dusznym świecie przemijania i niepewności oddychać pełną piersią...Naucz nas miażdżyć własnym bólem śmierć i nigdy nie umierać duchowo!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Freya 21.06.2020
    Absolwentka filologii tak pisze?
    Być może nie w tym języku...?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania