Mołdawia, Kiszyniów - zawiedzione nadzieje małego kraju

Wstęp

Co można zobaczyć w Kiszyniowie? Nic. I na dodatek były to słowa Mołdawianina. Kiszyniów określa się często jako ‘najbrzydszą stolicę Europy’. Ale ja jestem dziwny i lubię brzydotę, atrakcje, które nie są ‘kurortami’. Dużą radość daje mi poznawanie miejsc nieoczywistych. Dlatego więc wybrałem się tu.

 

Lato 2019 było w Polsce i w UK wyjątkowo paskudne i kapryśne. Nie wygrzałem się. W czerwcu po raz pierwszy w życiu musiałem nosić kurtkę zimową. Lipiec był jak listopad. No i wypad do Rosji w sierpniu. Też ta pogoda nie rozpieszczała. Tak więc chociaż przez 4 dni chciałem jechać do miejsca, gdzie uzupełnie zapas witaminy D na ciężką od wilgoci i codziennego, upierdliwego deszczu angielską zimę. No i pojadę do…Naddniestrza!

 

Warszawa - Kiszyniów

Niewiele brakowało, a bym przegapił swój samolot. Kiszyniów to mało popularny kierunek. A na Okęciu duży ruch, jakieś kolejki do Odessy i innych miejsc. A ludzie jak to ludzie. Robią durną kolejkę pół godziny przed wejściem do samolotu. Tak jakby ci na końcu musieli stać podczas całego lotu trzymając się poręczy. Niczym w starym Ikarusie na warszawskie Bródno Ugory. Do samolotów wzywa jakaś histeryczka. Nie idzie jej zrozumieć w żadnym języku, a potem jakiś facet, który nie umie wymawiać słów. Kto im dał robotę?

 

Zmiarkowałem się na szczęście i w ostatniej chwili dotarłem do bramki na odlot. Jeszcze takim małym samolocikiem nie leciałem. Wygląda to jak jakiś czarter dla małej firmowej wycieczki biznesowej. Wewnątrz biznes-klasa bez firanek, więc ludzie z ekonomicznej mogą ‘biznesom’ zaglądać w talerze i zazdrościć. Pytanie czy jest czego? Dostali jakieś żarcie z mikrofali i gazetę do czytania. Szału nie ma.

 

Lot zlatuje szybko. Pilot chyba nie doświadczony w takich lekkich samolotach, bo gruchnął o ziemie tak, że aż mnie odbiło od fotela. Bagaż główny odebrałem jeszcze na płycie lotniska i idę na kontrolę paszportową.

 

Mniej poważna granica

Przekraczając granicę Mołdawii na lotnisku w Kiszyniowie można się poczuć jakby się odbierało list na poczcie. Lekka atmosfera. Brak jakiś barier, zabezpieczeń. A jeszcze na stanowisku bardzo ładnej, ciemnowłosej pani pograniczniczki hashtag ‘be our guest’. O wiele lżejsza atmosfera niż w Rosji, chociaż i tam się wiele zmienia i jak tam byłem poszło gładko. Ale Rosja to dwugłowy orzeł, imperium, które świat zachodni i dalekowschodni chce najechać i zniewolić, więc carat musi trzymać fason. A tu? Od wejścia czuć europejskość. Lotnisko kiszyniowskie jest małe, ale bardzo zadbane.

 

Witamy w Kiszyniowie - dojazd do hotelu

W internetach coś piszą, że do miasta odjeżdża jakiś express numer A. Idę się utwierdzić w temacie w informacji turystycznej. Akurat nikogo tam nie było. No cóż. Przecież to nie pustynia Gobi, ktoś coś musi wiedzieć. Przy innym stanowisku dowiedziałem się, że to nieaktualne. Zamiast niego jest trolejbus numer 30 za 2 leje (44 grosze). Trzeba mieć gotówkę.

 

Bałem się, że jak tu przyjadę to przynajmniej w Mołdawii (Naddniestrze to wiadomo inna sprawa), że ludzie będą tu mówić głównie po rumuńsku, a po rosyjsku mogą być problemy. Nic z tych rzeczy. Ludzie tu są wymieszani – rosyjskojęzyczni z rumuńsko. No i mówią albo w jednym albo w drugim języku. Tak więc luz. Znając słabo rosyjski, nawet ‘zruszczając’ polskie słowa idzie wyżyć.

 

W trolejbusie akurat trafiłem na konduktorkę, która nawet z miejscowymi rozmawiała po rosyjsku. Próbowała mnie oszukać na 5 lejów, czyli 1 zł 11gr. Skapnąłem się i mi wyrównała, ale nawet gdyby ona ‘wygrała’ to jakoś nastroju mi to by nie zepsuło. Co jest gorsze? Bycie oszukanym na złotówkę z hakiem, a bycie rabowanym zgodnie z prawem na 3.90 funta gdy czasem jadę rano metrem w Londynie. Na, którą sumę trzeba dłużej pracować z pokornymi przygłupami i ojcami rodzin bez żadnych zainteresowań poza piłką nożną? Wjeżdżam do miasta. Najpierw zielone pola, potem obdrapane monumentalne budynki, o których więcej później.

 

Wysiadam na początku ulicy Decebal na końcu, której znajduje się mój hotel. Dystans mniej więcej 2.5 km. Zamiast jechać cały czas w blaszanej puszce, warto trochę się przejść i zobaczyć. Jest piękna, słoneczna pogoda, suchy zaduch. I tego właśnie chcę latem. Tego mi bardzo brakowało.

 

Odwiedziłem Dublin, Belfast, trochę Rosji, Danie i południową Szwecję, zmokłem w Luton, ale od teraz tylko ciepłe kraje. Żadnych układnych, nudnych, drogich i przede wszystkim zimnych Skandynawii, Islandii czy Kanadów. No, chyba że miałbym jechać do Workuty. Dla Workuty zrobię wyjątek.

 

Naokoło mnie taka Ukraina, podobne dziury w chodnikach i klimat polskich lat 90. ze straganami co krok. Wolny rynek wg Wilczka. A obok eleganckie restauracje, gdzie klienci mogą smacznie zjeść w ogródkach obiad z dodatkiem spalin z ulicy. Choć Kiszyniów jest i tak mniej zasmrodzony niż Odessa. Koło pasów mijam pozostałości glazury, pewno jakiejś historycznej, bo tak sobie ją zostawili.

 

Hotel Jumbo

Hotel, w którym się zatrzymałem to 4-gwiazdkowy wypas. Recepcjonistka mówi wyśmienicie po angielsku. Można by więc z nią pogadać nie tylko o jakiś podstawowych sprawach, ale o niuansach literatury romantycznej w Anglii i we Francji. No ale nie po to tu przyjechałem. Płace od razu za pokój, około 450 zł za 4 dni. Wolę to mieć wcześniej z głowy. Jakby mi ukradli kartę w trakcie pobytu to przynajmniej mam, gdzie wrócić spać. W cenie jest nie tylko pokój, ale śniadanie ’szwedzki stół’ i 3-daniowa kolacja z winem. Wszystkie potrzeby egzystencjalne mam więc zaspokojone.

 

Przekręt lodówkowy

Czuję się w tym hotelu prawie jak prezydent na oficjalnej wizycie w zaprzyjaźnionym kraju. Niewiele brakowało i dałbym się ponieść przesadnej euforii. Zaglądam do lodówki, a tam selekcja alkoholi, rożnych ‘piersiówek’, do tego jakieś czekolady, ciastka, ‘skolko ugodno’. Ale ci ludzie tutaj kochają przybyszów.

 

Już miałem wyjadać i się alkoholizować, ale przypomniałem sobie i tu pozdrowienia dla Atora za to, że wspominał on o ‘barkach-pułapkach’ na turystów. Jesz, pijesz, bo masz to w pokoju, a potem trzeba za to zapłacić olbrzymi rachunek przy wyjeździe. I rzeczywiście. Cennik za te wszystkie lodówkowe wiktuały był dostępny do wglądu, ale…pięć pięter niżej…na recepcji.

 

Z okna hotelu mam chyba najpiękniejszy możliwy widok. Żadna tam morska bryza czy błękitna laguna. Ulica wielkiego miasta i skrajnie szpetne blokowisko. Tak brzydkie, że aż piękne i niesamowicie fotogeniczne. Miejscówka, jakby to określił reżyser Krzysztof Zanussi ‘wspaniała do zdjęć, niekoniecznie dobra do życia’.

 

Wieczorne wyjście

Przyjechałem do Kiszyniowa tak w połowie dnia, więc zostało mi jeszcze pare godzin na rozpoznanie miasta. Cel jaki sobie wyznaczyłem na te kilka godzin to przynajmniej dotarcie do Luku Triumfalnego, miejscowego symbolu stolicy Mołdawii.

 

Piękny dworzec główny

Po drodze zachodzę do skromnego, niewielkiego, ale pięknie odrestaurowanego kolejowego dworca głównego. Styl budynku i okolicznych kamienic mieszkalnych kojarzy mi się trochę z Barceloną, trochę z jakąś włoską prowincją. Obszedłem opustoszałą stację. Na peronie siedzą jacyś panowie w średnim wieku i umilają sobie czas grając, dmuchając w jakąś dmuchawkę, liść czy odpowiednio modulując ustami. Południowa, leniwa atmosfera.

 

Idę dalej. Na jednym z głównych rond miasta, bezstylowe centrum handlowe i działający hotel ‘Cosmos’ z pomnikiem Kotowskiego, bolszewika, o którym wspominałem już w artykule o Naddniestrzu. (https://markdmowski.wordpress.com/2019/10/08/naddniestrze-rosyjskie-deja-vu/)

 

Miasto urbexu

Gdybym miał krótko określić Kiszyniów to nazwałbym go ‘miastem urbexu’. W każdym kraju na świecie znajdują się jakieś porzucone zabudowania, ruiny budynków. Ale z reguły są one zlokalizowane gdzieś na przedmieściach czy w gorszych dzielnicach. Inaczej jest w Kiszyniowie. Tu urbexy można spotkać w ścisłym centrum, koło reprezentacyjnych arterii. Pierwszym z nich jest dawny hotel ‘National’. Kiedyś to musiało być naprawdę ładne miejsce. Budynek jak z folderów turystycznych promujących wyjazdy do Bułgarii, a koło niego resztki fontanny.

 

Obok mieści się przejście podziemne, oświetlone jedną czy dwoma małymi żarówkami. A schody jakie ‘cudne’. Stopni brakuje. Właściwie co trzeciego, czwartego. Najbrzydsze miasto Europy? Już mi się tu podoba.

 

A po drugiej stronie ulicy kiszyniowska wersja warszawskiego ‘bristolu’, czyli hotel ‘Chisinau’ i pomnik ku czci ‘wyzwolicieli Kiszyniowa spod jarzma faszyzmu’.

 

Ściemnia się

Wraz z zapadaniem zmroku klimat naokoło zmienia się. I nie mam tu na myśli pogody, a fakt, że z rożnych dziur wyłażą rożne patologie, przede wszystkim cyganie, którzy coraz śmielej sobie poczynają, zaczepiają. Trzeba być ostrożnym.

 

Poza tym w Kiszyniowie i w dzień i wieczorem jest bardzo wielu żebraków oraz bezdomnych psów. Przerażony kot minął przechodniów miaucząc panicznie i gnając jak rakieta. W samym centrum. Podpalali go czy jak?

 

Łuk Triumfalny

Dotarłem do Łuku Triumfalnego. Co ciekawe postawili go Rosjanie w XIX wieku, żeby uczcić swoje zwycięstwo nad Turkami. Tą budowlę zbudowano jednak tak trochę ‘przypadkiem’. Odlano dzwon, który był przeznaczony do jednego z miejscowych soborów. A że był za duży, to żeby go gdzieś powiesić, wzniesiono właśnie ten łuk. Teraz w miejscu dzwonu znajduje się flaga narodowa Mołdawii. Nie jest to jakaś wielka budowla. No ale kraj mały to i łuk mniejszy. Jeśli się chce zobaczyć monumentalizm w tym temacie, to trzeba jechać do Bukaresztu, Moskwy, Leningradu, Phenianu albo…Paryża.

 

Atrakcje kolejnych dni

Następnego dnia znów wybrałem się do centrum Kiszyniowa. Ale już nie zamierzam przez pół godziny drałować na piechtę. Co miałem zwiedzić po drodze to już widziałem. Szkoda czasu, a ten trolejbus nie jest drogi, żeby na niego żałować.

 

Informacja turystyczna

Budynek informacji mieści się w ścisłym centrum na głównej promenadzie imienia Stefana Wielkiego. Młoda dziewczyna w tradycyjnej koszuli mołdawskiej, z którą można rozmawiać też po angielsku, odpowiedziała na wszystkie moje pytania. Nawet pogadaliśmy trochę o polityce, sytuacji z Naddniestrzem. Akurat trafiłem na mołdawską patriotkę, która nie chce pójść na kompromis w tym temacie. Poprawiała mnie nawet gdy używałem “rosyjskopochodnej” nazwy Bendery i mówiła, że to miasto nazywa się Tighina. Na koniec rozmowy spytała mnie skąd jestem, a gdy dowiedziała się, że z Polski otrzymałem od niej mini-przewodnik po polsku. Tak więc, nie ma się do czego przyczepić.

 

Park miejski

Naprzeciwko łuku triumfalnego, po przejściu przez ‘defiladową’ promenadę, mieści się budynek rządowy, a zaraz potem park miejski. Przy wejściu stoi pomnik najwybitniejszego przywódcy Mołdawii – Stefana Wielkiego. Wszyscy królowie przed nim i po nim byli tylko gorsi. Mołdawia ma naprawdę ciężko ze swoim położeniem geograficznym. Mimo to, Stefan Wielki z sukcesami zwalczał zakusy na swój kraj ze strony trzech najeźdźców – Polaków, Węgrów i Turków. Nie będę przepisywać Wikipedii, więc wspomnę jedynie, że kolegą Stefana, był Wład Palownik, czyli protoplasta słynnego na cały świat Drakuli.

 

Na ogrodzeniu parku akurat natrafiam na wystawkę poświęconą współczesnej historii Mołdawii, w tym przede wszystkim tematyce paktu Ribbentrop-Mołotow. Po powrocie z Rosji i słuchania tamtejszych rewelacji, że układ ten był paktem ’obronnym’, tu znów wracam do normalności. Mołdawia była równie, a może nawet bardziej, niż Polska pokrzywdzona tym haniebnym sojuszem niemiecko-sowieckim. Od 1940 roku do 1945 kraj 3 razy przechodził z rąk do rąk. Teren Besarabii został zabrany Rumunom przez Sowietów w 1940. Po najeździe III Rzeszy na ZSRR znów wrócił do Rumunii, żeby w 1944 roku ponownie być wcielonym w granice Związku Radzieckiego.

 

Amerykański festyn

Główny park Kiszyniowa jest miejscem dla wielu ważnych wydarzeń w stolicy. Akurat miałem to szczęście i trafiłem na amerykański festyn. Ambasada amerykańska zrobiła show promujący kulturę amerykańską, rekrutujący ludzi na studia itd. Pomnik Puszkina (koło którego kiedyś rosła kapusta) zasłonięty został sceną, na której ustawiono mównicę w stylu prezydenckich konferencji prasowych.

 

Jak to zwykle bywa na takich spędach można dostać rożne gadżety. A nawet się najeść bez płacenia. Zdobyłem kilka flag amerykańskich, kilka długopisów, w tym jeden po wygraniu loterii ‘ilu posłów jest w mołdawskim parlamencie’ Odpowiedź brzmi 107.

 

Co do jedzenia i picia napiłem się darmowego napoju, który smakował trochę jak herbatka miętowa. Chwilę stałem w kolejce po darmowe hamburgery, frytki i colę, ale szło to tak wolno, że sobie darowałem. Starsza pani, obok jednak nie chciała odpuścić. Może dlatego że całe życie żyła w jednym miejscu, albo emerytura niska i chciała odhaczyć obiad za dzisiejszy dzień. A może po prostu nigdy czegoś takiego nie jadła. Ja znów ‘chickeny’ i inne burgery mam na co dzień. Blinów bym pojadł albo jakiś pierogów.

 

Jak to wszędzie na świecie bywa można tu też spotkać wielu Polaków. Najpierw rozmawiam sobie z Polonusem ze Stanów. Gość dobrze mówi po polsku, choć akcent amerykański już słychać. No i natrafiam na stoisko polskiej fundacji, która pomaga Mołdawii w różnych oddolnych inicjatywach biznesowych. Miło się rozmawiało, oni wyjaśnili mniej więcej czym się zajmują, ja powiedziałem, że prowadzę bloga podróżniczego.

 

Trochę się głupio poczułem, bo sprzedałem za darmo pomysł na nazwanie Kiszyniowa ‘urbex city’. Odniosłem wrażenie, że gość próbował ze mnie wyciągać pomysły. Czułem się jak na jakieś burzy mózgów w korporacji. Tak, tyle że za dobra intelektualne trzeba płacić, a nie, że sobie bierzemy za darmo i używamy jak swoje.

 

Sobór koło łuku triumfalnego

Po stronie łuku triumfalnego mieści się główna świątynia Mołdawii – Sobór Narodzenia Pańskiego, zbudowany w XIX wieku. Dawniej był to o wiele większy kompleks. Dziś została tylko sama cerkiew. Sobór to taka ‘nadcerkiew’ odpowiednik ‘katedry’ w katolicyzmie, która jest tak jakby ‘nadrzędnym kościołem’.

 

W soborze akurat odbywał się jakiś ślub, na który tak po prostu wlazłem. Trochę barejowsko wyglądała sytuacja gdy panna młoda przepędzała mnie z drogi, bo chciała wyjść po wzięciu ślubu. Na parę młodą czekała limuzyna ślubna z naddniestrzańską rejestracją. Nieuznawane państwo? Akurat. Pewno mają lepsze ceny niż w Kiszyniowie.

 

Pomnik Komsomołki

Nie przyjechałem do Kiszyniowa, żeby zwiedzać kościoły, parki i wąchać kwiatki. Wypytałem w informacji turystycznej o sowieckie ślady w Mołdawii. Niewiele tego zostało, ale coś jeszcze można zobaczyć. Pierwszym z takich miejsc jest pomnik komsomołki. Niedaleko też znajduje się pomnik ku czci miejscowych żydów wywiezionych przez Niemców z getta na zagładę.

 

Rzeczywiście kierowcy tu jeżdżą trochę wariacko. Pasów też nie ma w niektórych miejscach, a wieczorami światła są wyłączane. Trochę się zmęczyłem przechodząc przez ulice w niektórych miejscach.

 

Zrujnowany cyrk

Oddaliłem się kilka kilometrów od centrum. Po drodze minąłem promenadę z pomnikiem dedykowanym olimpiadom z pięcioma charakterystycznymi kołami. Docieram do zrujnowanego cyrku. Ten piękny budynek został zbudowany w 1981 roku i funkcjonował zgodnie ze swoim przeznaczeniem do 2004 roku. Gdy zamknięto obiekt, żeby zrobić remont.

 

No i trwa on do dziś. Kryzys i brak pieniędzy sprawił, ze sytuacja stała się podobna jak z budową ‘złotego wieżowca’ na dzisiejszym Placu Bankowym w Warszawie. Teraz to miejsce jest 'uroczo' zrujnowane, a pod budynkiem zbierają się ludzie, żeby wyjeżdżać do pracy za granicę.

 

W drodze powrotnej do centrum można jeszcze znaleźć kamień upamiętniający założenie miasta Kiszyniów. Nie powala, no ale nie musi.

 

Stare Miasto?

Szukałem w Kiszyniowie typowej części każdego szanującego się miasta jakim jest Stare Miasto. I nie znalazłem. Miasto było zniszczone w czasie wojny w prawie 80%. Jednak nie tak jak w Warszawie nie próbowano zrekonstruować historycznej zabudowy. Jest w centrum sektor ormiański, jakieś budynki w stylu romańskim, ale nie jest to jakaś zwarta struktura jak gdzie indziej. Kiszyniów nie ma starówki i tyle.

 

Dzielnica rządowa - w drodze do kaskad

Znów wracam do centrum miasta. Kieruję się teraz na polecane przez ‘Agnieszka MP Vlog’, utalentowaną, polską vlogerkę ze Szwajcarii kaskady. Mijam imponujący parlament z napisem ‘Moldowa’ na trawniku. Tak jak na Ukrainie można odnieść, że ten kraj już od dawna jest w UE. To nie, że jakiś ‘euroentuzjasta’ powiesi sobie flagę na sklepie czy hotelu. Flaga z gwiazdkami jest na każdym budynku rządowym, tuż obok narodowej. Chcieliby, no ale nie mogą. Ale w sumie to mały kraj. Unia nie jest sojuszem wojskowym, więc może Rosja pozwoli?

 

Naprzeciwko parlamentu widzę najdziwniejszy pałac prezydencki jaki widziałem do tej pory w życiu. Budynek ten wygląda trochę jak katedra albo jak jakiś brutalistyczny, awangardowy wieżowiec. Nie dostrzegłem też tu żadnej ceremonii, zmiany warty, czegokolwiek pod turystów, czy nawet czegoś historycznego i ładnego, żeby zademonstrować swoją tożsamość narodową.

 

Muzeum Etnograficzne - dawny meczet? festiwal hinduski

Nie wszystko w Kiszyniowie jest zrujnowane i zaniedbane. Chlubnym wyjątkiem jest Muzeum Etnograficzne, które wygląda jakby było odbite Turkom czy innym muzułmanom. Budowla wygląda jak dawny meczet. Jak się dowiedziałem z internetu, jest to styl mauretański. Ładnie i funkcjonalnie. Ale do środka nie wchodzę. Nie, to miejsce nigdy nie było meczetem. Muzeum zbudowano w 1889 roku, od razu z przeznaczeniem pod muzeum. Czemu w takim stylu? No bo ładnie wygląda, więc czemu nie?

 

W ogrodzie przy muzealnym właśnie odbywa się jakiś hinduski festyn. Wstęp płatny i to drogo, więc nie wszedłem. No ale festyn jak festyn. Ostre jedzenie, muzyka z regionu. Ja takie rzeczy mam na co dzień.

 

Dzielnica ambasad

Po drodze do kaskad mijam też dawną ‘wieżę ciśnień’. Dziś jest tu Muzeum Historyczne i punkt widokowy. I w końcu wychodzę na taki kiszyniowski odpowiednik warszawskich Alei Ujazdowskich, czyli bogatą część miasta, na której znajdują się ambasady. O dziwo nawet tu jednak można spotkać wiele opuszczonych, zrujnowanych budynków.

 

Ambasady jak ambasady, nie eksplorowałem zbytnio tematu. Zwraca uwagę ambasada amerykańska stylizowana na posiadłość w stylu jaki można zobaczyć w serialach w rodzaju ‘Północ-południe’ o wojnie secesyjnej. Zasieki na zasiekach, ‘zakaz fotografowania’ już na trawniku, policjanci mołdawscy chodzą. Jak to Amerykanie, nadwrażliwi. Albo po prostu wiedzą, że mają wielu wrogów. Robią wiele złych rzeczy, no to trudno, żeby ich wszędzie kochali.

 

Napotkani tu ludzie to taki high-life, Mołdawianie z bardzo dobrym angielskim, w dobrych samochodach.

 

Kaskady i jezioro

I w końcu natykam się na nie wiem jak to nazwać – arkady, pól-łuki, coś w rodzaju bramy wejściowej prowadzącej na 100% do kaskad. Przy wejściu stoi mnóstwo wypasionych samochodów na mołdawskich rejestracjach. Tak, tak, tu balują politycy, ich synowie i córeczki, biznesmeny, wszyscy ci, którzy się ustawili, nawet żyjąc w Mołdawii. Mając pieniądze można fajnie żyć właściwie wszędzie, nawet w bardzo biednym kraju. A że ktoś obok wegetuje w nędzy. Niech zmieni pracę i weźmie kredyt, nie? Proste.

 

Schodzę w dół zadbanymi (!) schodami stylizowanymi na klasycystyczne i w końcu docieram do tych słynnych kaskad. Jest to jedna z najładniejszych miejscówek Kiszyniowa, co wykorzystywane jest między innymi do ślubnych fotografii i filmów. Właśnie koło mnie jacyś ślubni są ‘obsługiwani’ przez profesjonalnych fotografów. Filmują ich nawet mini-dronem, który lata sobie nad wodą. Ciekawostką jest fakt, że ten park fontannowy powstał w miejscu dawnych pogańskich rytuałów.

 

Aha, pomimo niezaprzeczalnego piękna miejsca brakuje jednego klosza do lampionu. Nie wiem, stłukł się od wiatru czy jakiś ambasador w okolicy potrzebował do lampki nocnej?

 

Cała instalacja kończy się u brzegu uregulowanego jeziora. Bardzo ładna okolica, ścieżki rowerowe, równe chodniki. Akurat tu ktoś wyłożył pieniądze na renowacje. Rzadkość w Kiszyniowie.

 

Ostatni Lenin w Kiszyniowie

Po drugiej stronie jeziora znajduje się chyba ostatni już pomnik Lenina w Kiszyniowie, ukryty w parku Valea Morilor. Lenin plus park został tu postawiony z inicjatywy Leonida Breżniewa. Proszę, w Kaliningradzie kazał wysadzać zamki krzyżackie, a tu jaki z niego Kazimierz Wielki.

 

Trochę wstydziłem pytać rumuńskojezycznych o pomnik gościa, który ich zniewolił przez tyle lat. Mogliby mnie wziąć za jakiegoś komunistę. Ale ja po prostu jestem ciekaw świata, a to nie musi oznaczać, ze wspieram ideologię. No ale szczęśliwie trafiłem na rosyjskojęzyczną parę. Z widoczną życzliwością, że spotkali pasjonata tematu wytłumaczyli mi jak tam trafić: ‘oczy powiodą cię do celu’.

 

Czyta się w internetach, że Mołdawianie mają sentyment do dawnych czasów. Trudno mi stwierdzić w jakim stopniu jest tak naprawdę. Patrząc jednak na kondycję pomnika to wielka miłość do ‘jedynie słusznej drogi do szczęścia mas pracujących’ już im przeszła. Lenin stoi tu z kolegami – Marksem i Trockim. W porównaniu z Naddniestrzem jest to wszystko bardzo zaniedbane. Miejsce to chyba już służy tylko do libacji alkoholowych i jako toaleta na łonie natury. Rządowi mołdawskiemu brakuje już chyba jedynie funduszy, żeby to wszystko rozwalić. Gdyby mieli więcej pieniędzy w budżecie to Lenina by już tu nie było.

 

Poza mną pomnik wodza rewolucji obfotografowała jakaś mała grupa z ukraińskiego autokaru. Prawie na pewno przyjechali ze wschodniej części kraju. W sumie mają niedaleko. Tak więc śpieszmy się odwiedzać pomniki, zanim je rozwalą.

 

Sowiecki pomnik wyzwolenia i cmentarz żołnierzy radzieckich

Ostatnim post-sowieckim miejscem, o którym tu napisze jest miejsce o nazwie ‘Eternitatę’. Idzie się do niego ulicą Ismaila. Po drodze pytam człowieka czy to ta ulica. Potwierdził i spytał czy nie potrzebuje jeszcze jakiejś pomocy. Ale nie. Chciałem tylko się upewnić. Wiem gdzie idę. Po drodze wrażenia średnie, trochę zwykłych domków jednorodzinnych, mijam też kolejne ruiny – Stadionu Republikańskiego.

 

Gaz wybuchł niedaleko, bo mija mnie jadąca na sygnale – karetka, straż pożarna i pogotowie gazowe. Docierając do pomnika ‘wieczności’ mijam jakąś imprezę alkoholową. Jednak nie czuje zagrożenia. Spokojni ludzie. Po prostu dobrze się bawią pod chmurką.

 

Instalacja ‘Eternitatę’ to kompleks zawierający w sobie typowy radziecki pomnik z wiecznym ogniem, park z ławkami oraz cmentarz żołnierzy radzieckich, którzy tu zginęli walcząc z Niemcami i sprzymierzonymi z nimi Rumunami.

 

Zwiedzając ten teren mijam bezdomnego psa i rodziny z niemowlakami. Można tu odpocząć pławiąc się w promieniach zachodzącego słońca.

 

Mural Wałęsy

Wracam się do Dacia Avenue i jadąc parę przystanków trolejbusem dojeżdżam to muralu, który przyuważyłem przypadkiem jadąc do Naddniestrza. Dedykowany jest on niesławnemu Lechowi Wałęsie i związku zawodowemu ‘Solidarność’. W Polsce legenda tego człowieka już przeminęła, ale w Mołdawii oni są zapatrzeni w nasz kraj i to jak daleko zaszliśmy. Polska pomimo problemów z post-komunistami ustawiła się zdecydowanie lepiej na tej całej ‘transformacji’.

 

Brama Kiszyniowa

Końcowym punktem, do którego chciałem dotrzeć jest piękny widok na blokowiska, które swoim kształtem tworzą coś w rodzaju gigantycznej bramy wjazdowej do Kiszyniowa. W tym celu docieram od ‘muralu’ do pętli trolejbusowej ‘Bulwar Dacia’.

 

Tak w ogóle Kiszyniów to takie małe, ciche miasto, które chce sprawiać wrażenie wielkiej metropolii na miarę Moskwy czy Sankt Petersburga. Przy ‘bramie kiszyniowskiej’ widać to najlepiej.

 

Relacja Mołdawia – Naddniestrze

Mołdawia pogodziła się z sytuacją w Naddniestrzu. Nie antagonizują, nie izolują, nie próbują walczyć. Nie mogą ich ‘przywołać do porządku’ siłą, NATO im nie chce pomóc, to próbują metodami pokojowymi, jak mogą. Starają się dogadać, gdzie mogą starają się wpływać na ‘sporny teren’. Niby Naddniestrze uważa się za oddzielne państwo, ale np. informację turystyczną postawiono z funduszy UE dla całej Mołdawii, ten festyn amerykański też tam się wybiera, tak jakby ten teren był nadal pod jurysdykcją rządu w Kiszyniowie.

 

W stolicy Mołdawii widzę całkiem sporo samochodów z naddniestrzańską rejestracją, na której jest jedynie hologram i mała flaga zielono-czerwono-zielona bez nazwy kraju.

 

Zawiedzione nadzieje

Mołdawia nawet w porównaniu z innymi republikami ZSRR miała pecha. Była łojona z wina i innych bogactw, a inwestycji w tej odległej sowieckiej prowincji było niewiele. Na dzień dzisiejszy kraj ten pozostaje w zawieszeniu. Nie są w Unii, ale aspirują do świata zachodniego. Desperacko chcą wyjść z ‘ruskiego miru’. Wszędzie hołdy pro-unijne, nawet kwietnik w stylu flagi UE w samym centrum. Idąc do kaskad natknąłem się też na centrum współpracy z NATO.

 

Dzień po festynie amerykańskim, w parku koło fontanny organizowana była pikieta, na której nieliczne zgromadzenie wznosiło błagania do wszystkich potężnych tego świata – jak UE, NATO, USA, żeby im pomogli i uporządkowali sytuację w Mołdawii, a potem, żeby kraj mógł zjednoczyć się z Rumunią. Wszystko to zawiedzione nadzieję, marzenia o tym, że kiedyś stanie się cud.

 

Transport publiczny

W Kiszyniowie bardzo dobrze funkcjonuje sieć trolejbusowa. Jest ona tania, trolejbusy jeżdżą często. Wadą jest fakt, że nie ma pojazdów przegubowych i komunikacja jest prawie zawsze zatłoczona. Autobusy jeżdżą bardziej na peryferiach, albo jako tabor ‘wspierający’ trolejbusy. Bardzo ucieszył mnie fakt, że na mieście idzie jeszcze spotkać węgierskie Ikarusy. Ten charakterystyczny odgłos silnika. Od razu przypominają mi się wyjazdy na działkę jak byłem dzieckiem i to jak bawiłem się w pętlę autobusową Żerań FSO.

 

Bilety jednorazowe staroradzieckim zwyczajem kupuje się u konduktora, ale czasem idzie przejechać się za darmo. Konduktorzy nie są jakoś strasznie skrupulatni. To nie Anglia. Czasem jak się ich ignoruje to i oni ignorują ciebie. Albo dziewczyna zamiast sprzedawać bilety zajęta jest czymś ważnym w telefonie. A niech sobie patrzy, a ja oszczędzę.

 

Nie udało mi się rozkminić czy dostępne są jakieś bilety jednodniowe, tygodniowe? Coś w miejscowej telewizji mówili, że nad tym pracują. Unia da to wprowadzą.

 

Tak, tak nie żartuje. Unia Europejska ufundowała Kiszyniowowi nowe, niskopodłogowe trolejbusy. Stosowne nalepki są na przystankach. Bez tego to…chyba zaczęliby wozić ludzi ciężarówkami albo furmankami jak po wojnie. Albo po prostu komunikacja by rzadziej kursowała.

 

Nieodwiedzone

Co do Kiszyniowa czuję się zaspokojony. O Naddniestrzu napisałem w oddzielnym artykule. Jeśli chodzi o Mołdawię kontrolowaną przez rząd mołdawski to z interesujących mnie miejsc nie dotarłem do Soroki, miasta cyganów. Jest też Gagauzja – rejon, który również ma tendencje separatystyczne jak Naddniestrze. Jednak w Gagauzji Mołdawianie dali radę – trochę siłowo, trochę poprzez pójście na lekkie ustępstwa utrzymali ten teren. Może następnym razem wpadnę, na bardziej ‘wiejską’ mołdawską przygodę.

 

Powrót Kiszyniów-Warszawa

Ostatniego dnia przed wylotem musiałem jeszcze podjechać do centrum,

Żeby kupić sobie kubek z Kiszyniowa. Jakoś nie miałem fazy, żeby za wszelką cenę dołączyć coś do mojej kolekcji. Poza tym słaby wybór jest tego na mieście. Mało popularny kierunek turystycznie, pewnie dlatego. Ale gdzieś w bocznej uliczce znalazłem to co szukałem. Piękny kubek z kieliszkiem wina i jakimiś budynkami. Słabe by było jeśli miałbym mieć z tej wyprawy jedynie jakąś sowiecką propagandę. Zapłaciłem 84 leje i szybko wracam wymeldować się z hotelu.

 

Na lotnisko jechałem z przesiadkami. Trolejbus numer 4 jest trochę wycieczkowy, jedzie bokami, ale w końcu dociera gdzie trzeba, na wylot z miasta do pętli ‘Dacia Boulevard’. Stamtąd już na lotnisko numer 30.

 

Czekając na wezwanie do odprawy siedzę pod halą odlotów. Tureccy piłkarze właśnie przyjechali na mecz z reprezentacją Mołdawii. Więcej ochroniarzy niż fanów. Nie ma tu jakiejś histerii z tym związanej.

 

Przechodzę bezproblemowo kontrolę graniczną i na wolnocłowej kupuję dwa koniaki marki ‘Kwint’. Nigdy nie kupuję na wolnocłowej, ale jest tu tanio – w sumie za dwie półlitrowe butelki zapłaciłem 9. 50 euro. Można też kupić koniak koszerny – chyba włosy po nim nie wypadają?

 

Tak daleko, tak blisko. Godzina z hakiem i jestem z powrotem w Warszawie.

 

Podsumowanie

Mołdawia nie była dla mnie jakimś priorytetem z miejsc do zobaczenia, ale cieszę się, że tu przyjechałem. Szykowałem się na jednodniowy wypad będąc już w Odessie, ale tak jak jeden dzień to za mało tak cztery to w sam raz. Kiszyniów jest stolicą małego kraju. I miasto i cała Mołdawia ma do zaoferowania coś innego niż intensywne zwiedzanie i oszałamiające atrakcje. Nie jest to jakieś ‘wow-miejsce’, ale raczej coś w stylu wypadu na prowincję, gdzie jest kilka ulic, ale wszystko jest przyjazne, swojskie i żyje się tu trochę wolniej. Wolniejsze podróżowanie – tak bym to określił.

 

Ludzie są tu spokojni jak Czesi, wręcz ulegli. Dlatego tak łatwo było im zabrać kawałek ich własnego państwa. Biedne życie nie zepsuło ich tak jak to już ma miejsce w Polsce. Klepał bidę, a potem nagle zaczął zarabiać 2 złote więcej od drugiego i okazuje pogardę. Mołdawianie są bardzo przyjaźnie nastawieni do przybyszów. Są tak pomocni, spełnią chętnie nawet jakieś twoje dziwne zachcianki jak np. wpuszczą cię na nieoficjalny taras widokowy. Człowiek czuje się tu odprężony i mile widziany. Poczynając od kontroli granicznej (‘be our guest’), aż do rożnych interakcji na mieście, spotykaniu przypadkowych ludzi, w informacji turystycznej, kończąc na hotelu.

 

Czy się zawiodłem? Przede wszystkim odpocząłem, w pięknych okolicznościach, w cieple, w pozytywnej atmosferze. A widoki? Przede wszystkim budynki miażdżą zmysł wzroku swoim odrapanym wyglądem i prowizorką na każdym kroku. Dla fanów ‘urbexu’, czyli miejskich ruin i wolniejszego wypoczynku Kiszyniów to miejsce idealne. Poza tym z racji łagodniejszego klimatu wino jest tu wyjątkowo tanie i ogólnodostępne jak herbata. Czego chcieć więcej?

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Tjeri 20.02.2020
    Od znajomych słyszałam, że w Kiszyniowie "to bloki tylko" ;). Dobrze napisane, czuć klimat miejsca.
    Wyczytałam, że prowadzisz bloga - rzuć adresem, chętnie zajrzę.
  • MarkD 21.02.2020
    Oto link - https://markdmowski.wordpress.com/
  • Tjeri 20.02.2020
    Zapomniałabym... "Tak więc śpieszmy się odwiedzać pomniki, zanim je rozwalą."
    Może powinniśmy tworzyć cmentarzyska pomników? (zamiast je całkiem rozwalać). Jakiś fragment parku, w którym można obejrzeć okryte wstydem pamiątki. Byłoby to ciekawe i wymowne. A pomniki - nawet te niepożądane - są jednak częścią historii.
  • MarkD 21.02.2020
    Są takie miejsca - w Budapeszcie, no i w Moskwie.
  • Tjeri 21.02.2020
    MarkD czuję się okradziona z pomysłu :)))
    Znalazłam artykuł na ten temat:
    https://www.national-geographic.pl/blogi/archiwum/moskwa-cmentarz-upadlych-pomnikow
  • Ozar 17.04.2020
    No cóż kolejny ciekawy "film" pokazujesz opisując wszystko tak, jak bym to widział na ekranie. Na bloga zajrzę chętnie bo mam nadzieję, że są tam zdjęcia z twoich podróży. Kurdę jak czytam zwiedziłeś kawał świata i to jak widzę sam. Tu trzeba i odwagi i chyba trochę szczęścia. Napisałeś " "Tak więc śpieszmy się odwiedzać pomniki, zanim je rozwalą" - bardzo dobra parafraza znanego powiedzenia chyba księdza Twardowskiego. Cóż więcej można napisać, jak zwykle kawałek świata opisany bardzo ciekawie i prosto. Pozdrawiam 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania