Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Moment

MOMENT

 

“One day, whether you are 14, 28 or 65,

you will stumble upon someone who will start a fire in you that cannot die.

However, the saddest, most awful truth you will ever come to find––

is they are not always with whom we spend our lives”

Beau Taplin, Hunting Season

 

Kładąc się spać tego wieczoru postanowiła, że kolejny dzień będzie bez tam. To będzie piątek bez ram i zasad. Bez tej bezlitosnej autodyscypliny, którą sobie narzuciła, aby móc normalnie funkcjonować na co dzień. Leżąc w łóżku i wpatrując się w ciemny sufit całkowicie świadomie pozwoliła sobie na zanurzenie się w tęsknocie, która tym razem wyjątkowo nie bolała. Radość ze zbliżającego się spotkania przysłaniała całą trudną resztę.

 

Zakochała się w nim w czerwcu. W czasie gorącego warszawskiego lata, w pierwszy tydzień wakacji. Cztery dni szkolenia, kilkanaście wspólnie spędzonych wieczornych godzin. A może zakochała się wcześniej? Na pewno straciła dla niego głowę jeszcze zanim jej dotknął. A dotknął jej w czasie pierwszej minuty ich pierwszego fizycznego spotkania.

Potem były pierwsze pocałunki. Dotknięcia najpierw ukradkowe, a potem już całkiem śmiałe, oszałamiające siłą oddziaływania. Ze świadomością kończącego się czasu, niepowtarzalności każdej chwili, w akompaniamencie tykających wskazówek wewnętrznego zegara.

 

Mógł tak wiele… Mógł pytać, a ona odpowiadała. Mógł zaprosić ją do auta, a ona wsiadała. Mógł wieźć ją nocą przez uśpione miasto, ciemność lasu… a ona się nie bała. Zagłuszał jej rozsądek i wszystko co miała w siebie wpojone. Stawała się wilgotna na samo krótkie wspomnienie momentu, kiedy ten jeden raz na chwilę włożył w nią swoje palce. Jego twarz za kierownicą, oświetlana migotliwie światłem mijanych latarni, wryła się w jej pamięć w sposób nieodwracalny. Podobnie jak odgłos wody obijającej się o molo, gdy wsłuchiwała się w jego zapewnienia o miłości. Była nieśmiała i niepewna. Niełatwo zdradza się męża. Niełatwo zakochuje się.

 

W ogóle to przecież nieprawda, że można zakochać się od pierwszego wejrzenia. To tylko bujda, literacka fikcja mająca poruszyć te bardziej wrażliwe, a mało rozsądne dusze. A jednak! To jak kilka, czy kilkanaście godzin, może przewrócić cały dotychczasowy porządek świata i przewartościować wyznawane prawdy jest absolutnie nieprawdopodobne. Bo najniebezpieczniejsze co można pomyśleć o sobie to to, że samego siebie bardzo dobrze się zna. Że wszystko się o sobie wie. I w tym zadufaniu, w tej zwodniczej arogancji, spróbować czegoś nowego lub wystawić się na nieznane dotąd okoliczności. Potem tylko trudno uwierzyć, jak bardzo można samego siebie zaskoczyć. Jak obezwładniające mogą być uczucia.

 

Dla niej to była totalna nowość. Introwertyczka z manią kontroli i ogromną potrzebą niezależności. Chodząca powściągliwość, trzymająca nawet najbliższe otoczenie na dystans. Straciła siebie samą na rzecz człowieka, do którego nie miała i nigdy nie będzie mogła mieć żadnego prawa. Który obiektywnie w ogóle do niej nie pasował. W którym najpierw dostrzegła masę wad, dopiero później pierwsze zalety. A mimo to… zdominował jej świat. Zniewolił samym faktem swojego istnienia. Gdzieś tam, daleko. Świadomość istnienia jego osoby na tej samej plancie wystarczała do życia w nadziei spotkania. Która jutro miała się ziścić, po miesiącach tęsknoty. Tak wielkiej, że odczuwanej fizycznie: ściśnięty żołądek, bezsenność, niemożność osiągnięcia orgazmu z mężem, schudnięcie, zwiększona na muzykę i poezję wrażliwość, i ten nieokreślony ból w klatce piersiowej zmuszający do objęcia kolan i kołysania się – w rzadkich chwilach, kiedy można było pozwolić sobie w samotności na słabość.

 

Tej nocy spała wyjątkowo dobrze. Śniła o jego dłoniach. Na kierownicy, na dźwigni zmiany biegu, na kubku kawy, na jej dłoniach, brzuchu, udach… Wstała spokojna. I wypełniona po brzegi oczekiwaniem, które sączyło się z jej ciała, wypełniało głowę, paraliżowało myśli. Po chłodnym prysznicu, stojąc naga przed lustrem przeciągnęła paznokciem po szyi, dekolcie, prawej piersi i sutku, potem niżej po brzuchu… „Dotknie mnie” jak neon wypełniało przestrzeń. Znowu poczuje jego zapach, zobaczy te zawadiacko radosne, choć zmęczone oczy i w końcu poczuje go w sobie… do końca…

Idąc do biura czuła się wreszcie lekko, radośnie. Przez chwilę żałowała, że razem z nim nie może i nigdy nie będzie mogła, cieszyć się promieniami słońca tańczącymi na tafli morza w marinie. Ale to nie był czas na tego typu rozmyślania. Czekała na niego. Na służbowych spotkaniach nie tracąc rezonu przy negocjacjach, nieustannie doświadczała ogromnej siły przyciągania przez tysiące kilometrów. On działał na nią jak magnes. Czuła, że on też czeka.

 

Lot do Polski był jak ciąg dalszy snu. Uwolnione myśli przyniosły powódź wspomnień. Refleksje mieszały się, z tym co było, i z tym co będzie. Spragnione ciało mrowiło. Trzy godziny w dusznym samolocie, ze słuchawkami w uszach i wspomnieniami pod powiekami. Każda chwila wypełniona muzyką, szumem silników samolotu i cichymi rozmowami pasażerów była jak święto.

 

„Wołają mnie twoje dłonie, twój język,

Odmierzam czas i zostawiam świat za sobą.

Chce ukryć się w tobie znów…”

 

Wielkie święto oczekiwania… Cieszyła się, że trafiło jej się miejsce przy oknie. Że już z daleka będzie mogła zobaczyć światła Warszawy. Wiedząc, że on gdzieś tam jest. Dyskretnie zacisnęła uda. Czuła szorstkość koronki biustonosza, który ocierał się o tak wrażliwe dziś piersi. Była gotowa. Kiedy tuż przed lądowaniem rozpoczął się ostatni serwis, zamówiła wino z red bullem uznając, że to idealna mieszanka na dzisiejszą wyjątkową noc.

 

W pierwszej toalecie na lotnisku poprawiła makijaż wpatrując się w swoje zamglone oczy i usta układające się w lekki uśmiech niezależnie od tego, jak bardzo starała się być poważna. Czuła skrzydła. Czuła jego obecność za kilkoma ścianami. Prosty elegancki strój, dyskretna biżuteria, torba z laptopem. Numer hotelowej rezerwacji w pamięci telefonu. Była całkowicie gotowa. Była czekającym, stęsknionym pragnieniem. Była pulsującym pożądaniem.

 

Tunel prowadzący do hali przylotów rozbrzmiewał stukotem jej obcasów. Przejście z ciasnego korytarza do ogromnej przestrzeni wypełnionej podróżnymi, zawsze powodowały u niej kilka sekund dezorientacji. Przez moment, w czasie którego skanując otaczające ją twarze nie mogła znaleźć tej właściwej pomyślała, że nie przyjechał. Ale nie, był. Był! Stał tuż przy wyjściu z lotniska dystansując się do stojącego przy barierce tłumu.

 

Fala gorąca odczuwana na policzkach była czymś, czego się spodziewała. W czerwcu też tak silnie na niego reagowała. Minęło kilka długich miesięcy, a nie zmieniło się ani to, ani witające ją niepokojąco blade tęczówki i pewny siebie uśmiech.

 

- Czeeeść Mała – zanim zdążyła pomyśleć oplotły ją silne ramiona. Poczuła zapach. Usłyszała głos. Panując nad sobą wypowiedziała jakieś słowa powitania uśmiechając się nieprzytomnie. Dwie pary oczu krzyżowo zatrzymały się na dwóch parach ust. Jeszcze nie. Te usta jeszcze nie mogły się spotkać, nie publicznie. Jeszcze chwila. Kilkadziesiąt metrów do auta. Zdawkowa rozmowa zachrypniętymi od domagającego się wypełnienia braku. Czarny lakier karoserii wydawał się świecić w ciemności. Po prostu wsiedli do środka, bez kurtuazyjnych zaproszeń. Wsiedli i na chwilę zamarli patrząc na siebie.

 

Jej ręka, tak jak w czerwcu, bez udziału woli powędrowała na jego policzek, a kciuk zaczął pieścić usta. Niemal w tej samej chwili poczuła na karku przyciągającą siłę i poczuła swój głęboki wdech. Pocałunek był jak… nie mogła powiedzieć, że jak powrót do domu, bo dom to dom. Mąż, córka, kuchnia z widokiem na ogród, piaskownica pod lipą i jej wygodny fotel w szmaragdowym gabinecie. Ten pocałunek był jak powrót do korzeni, do istoty rodzącego się „ja”, do głębi i podstaw tego, co składało się na to, kim teraz była. I wywołał falę ciepła, głęboko w mostku i u styku ud.

 

- No to gdzie jedziemy? – wypowiedziane z ocierającą się o fałsz swobodą, nieco ją zirytowało. Wiedziała, że on wie. Że czeka na jej decyzje. – Spacer?

 

Ale to był ten moment. Te sekundy dzielące ją wyartykułowania słów, które zmienią dwa światy. Jego i jej. Mogła powiedzieć „odwieź mnie do domu”. Mogła powiedzieć „spacer”. Mogła, bo przy nim zawsze miała wolność wyboru. Przynajmniej tę w teorii, bo siła jego oddziaływania złamała ją już dawno. Ale już po tym, kiedy okoliczności pozwalały na oddanie mu wszystkiego. Wyćwiczone przez lata mechanizmy sprawiania wrażenia zdystansowanej i opanowanej ciągle działały, więc on o tym jej poddaństwie nie wiedział.

 

- Aleja Krakowska 193 – podała po prostu adres hotelu. Po chwili milczenia, uruchomił silnik i ruszył z wbijającym w fotel przyspieszeniem. Zauważyła tylko raz, jak jego palce na kierownicy zacisnęły się bardzo, bardzo mocno. Cztery przecznice, pusta nocą droga, kilka minut. Recepcja, przytłumione światła w korytarzu i donośne „pik” zwalniające blokadę zamka od drzwi pokoju.

 

Są takie momenty w życiu, które mijają niezarejestrowane. Nawet ich nie zauważamy i nie jesteśmy w stanie do nich wrócić po godzinie. Ale są też takie, które pamiętamy po latach, które są jak nieblaknące zdjęcia w albumie migawek życia. Pierwszy raz wiedziała, że to właśnie taki moment, zanim minął. Odgłos zamykających się za nimi drzwi połączony z szelestem spadającej z jej ramienia torby z laptopem i jego kroku w jej stronę. Dopadli do siebie jak para rozbitków przez wieczność uwięzionych na bezludnej wyspie i niewiedzący o swojej obecności. Jakby od tego mocnego uścisku zależały ich życia. Jakby po długim bezdechu właśnie oboje poczuli w płucach tlen. Ścisnął ją tak, że poczuła fizyczny ból.

 

Zdała sobie wtedy sprawę, że ta noc nad ranem się skończy. A on odejdzie… Nie myślała o tym wcześniej, gdy była tylko czekaniem. Ta świadomość spadła na nią zupełnie niespodziewanie. Ich jutra nie będzie, całe ich jutro było dziś. Było tylko raz, właśnie teraz, tej nocy. W obcym hotelowym pokoju. Jakby odczuwając to samo, przyciągnął ją do siebie jeszcze bardziej. Pocałował ją gwałtownie, niemal brutalnie. I po prostu pociągnął za poły jej białej koszuli. Pierwszy raz usłyszała dźwięk rozrywanego materiału i obrywanych guzików. Kolejny pierwszy raz z nim. Poczuła chłodne palce na obnażonych półkulach piersi, zachłannie przesuwające się w stronę zapięcia biustonosza na plecach. Głośno wciągnęła powietrze, a jej oddech wyraźnie przyspieszył.

 

Sięgnęła po sprzączkę od jego paska spodni, pociągnęła mocno i rozsunęła rozporek. Złapał ją za nadgarstki i przygwoździł do ściany nad jej głową.

- Ej Mała… Jesteś pewna, że już… Bo jeśli to zrobisz, to będzie już…

- Teraz. Muszę. Proszę – tylko tyle zdołała wyszeptać. Nie puszczając jej nadgarstków sięgnął językiem do jej ucha. Polizał je przeciągle a potem dotknął ustami pulsującej żyły na szyi.

- Tak tęskniłem za Tobą… - wyszeptał – Każdego dnia…

 

W odpowiedzi tylko wyjęczała jego imię. Uniósł ją nagle do góry, a ona ściśle oplotła nogami jego biodra. Pasowali do siebie idealnie. Dwoma krokami doprowadził ich do łóżka, gdzie wpadli w miękki materac. Pragnienie stało się nie do zniesienia. Po prostu musieli się poczuć, teraz, zaraz. Nie istniało nic poza przestrzenią pokoju. Cały świat, z ich rodzinami, domami, wyrzutami sumienia, karierami zawodowymi, kredytami, obowiązkami… wszystko to stało się odległe o lata świetlne. Splątani ginęli w odmętach pościeli i plątaninie ubrań. Jeszcze zanim w nią wszedł byli zjednoczeni. To było jak czyste, pierwotne szaleństwo. Przyspieszone oddechy przeplatały się, współgrały w jednym rytmie, który odnaleźli dawno temu wymieniając ze sobą pierwsze zdania. Ostateczność tej jedynej nocy sprawiła, że każdy pocałunek, ruch, każdy jęk, każde liźnięcie, przygryzienie, westchnienie… były jak taniec zachłannej, bezsilnej, ale przepełnionej namiętnością rozpaczy. W pewnym momencie usiadła na nim i oplatając ściśle jego szyję, zaczęła najmocniej jak mogła przyjmować go w siebie. Nabijać się na niego, napełniać nim siebie. Przez ciało przepływały fale przyjemności mieszające się ze wzruszeniem.

-„Nie mogę żyć bez Ciebie, nie mogę bez Ciebie kurwa żyć, nie mogę...” – szeptała w rytm swoich falujących bioder.

Nie potrafiąc tego znieść zdjął ją z siebie, odwrócił tyłem i przyciskając jej głowę do materaca wbił się w nią bezlitośnie, bardzo mocno. Jakby chciał ją naznaczyć i tym aktem samczej brutalności sprawić, że choć w części będzie tak naprawdę jego. Jakby mógł zetrzeć z niej piętno przynależności do innego mężczyzny symbolizowane przez cienką obrączkę. Jego ruchy stawały się coraz szybsze, a jej jęk coraz głośniejszy. Czuła go bardzo głęboko w sobie. Razem zmierzali tam, skąd nigdy nie chcieli wracać.

 

„Nawet jeśli to nasz ostatni raz,

Do utraty tchu żegnaj mnie”

 

To było jak trzęsienie ziemi, którego nieuchronność powala, każde zatrzymać się i dać porwać miażdżącej sile. On krzyknął głośniej niż ona, a przez jej ciało zaczęły przepływać dreszcze w rytm doświadczanej przyjemności. Ulga rozlała się po jej ciele paraliżując mięśnie i odbierając dech. Czuła jakby zapadała się w to hotelowe łóżko, spadała gdzieś w głąb Ziemi, w głąb siebie, w nicość. Na ten krótki moment zostawiła świat za sobą. A on spadał razem z nią.

 

Bo ostatecznym rozrachunku, razem mogli tylko upaść.

 

To była bardzo długa noc. Nad ranem obudził ją dźwięk bardzo delikatnie zamykanych drzwi. Nie otworzyła oczu. Nie musiała tego robić, żeby być pewna, że została sama.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Aisak 20.03.2019
    O, kurczę weszło głęboko.
    Poczułam się peelką.
    Bardzo bardzo mi się podobało.
    Jeśli o miłości, to właśnie w ten sposób.
    Szkoda, że to nie noc i że muszę zaraz wysiąść, bo zamknęłabyn się z tym tekstem w pokoju i nie wychodziła tydzień.
  • asderg 20.02.2020
    rozumiem tę projekcję. ale to nie było ostatni raz! kiedyś napiszesz ciąg dalszy...

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania