Poprzednie częściMur (TW 02) – Rozdział 1
Pokaż listęUkryj listę

Mur ZL – Rozdział 36

Podróż trwała prawie wieczność. Znałem tę drogę i otoczenie, cieszyłem się z każdego centymetra znanego terenu, gdzie nie dominowały skały oraz ciemność. Jednak im bardziej byłem bliżej wioski, tym bardziej wyczuwałem, jakby metaliczny smród krwi. „To tylko wyobraźnia, to tylko wyobraźnia. Zaraz zobaczysz nietknięte mury wioski”, wmawiałem sobie, jednocześnie mając gdzieś z tyłu głowy makabryczne obrazy. Strach opętał mnie na tyle, by za cenę jednej przysługi nie do odmówienia, wymogłem pozostawienie samic z dziećmi w tyle. Trudno było nazwać olbrzymki słabymi, poradzą sobie z każdym zagrożeniem.

W końcu dotarłem na drugą stronę rzeki, wioska zdawała się trwać w swym normalnym stanie, lecz hałas dochodzący zza muru przeczył pozornej utopii. Nie mogłem czekać, musiałem wiedzieć, co się dzieje. Używając prostego zaklęcia, przebyłem pas wody i wskoczyłem na szczyt ogrodzenia. To, co zobaczyłem, sprawiło, że pomodliłem się do wielkiej Bogini. W czasie tego dobrobytu trochę zapomniałem o Pani z niebios, mimo to miałem nadzieję, że nie porzuciła takiego osła jak ja i usłucha mych słów. W dole walczyli moi „ludzie”, dzielnie odpierali jakiś bestioczłeków, odzianych w proste zbroje. Nie byli wymagającymi przeciwnikami dla obrońców, niestety liczebnością nadrabiali wszelkie swoje braki. Wzrokiem szukałem znajomych sylwetek dziewczyn, mając ogromną nadzieję na ich przeżycie. Nędzny był ze mnie wódz, skoro w sercu ważniejsze okazały się żony, niż wioska. Oby nie rokowało to źle dla przyszłości.

— Oby złe duchy pożarły wasze dusze...

Znajomy głos napełnił mnie szczęściem. Srebrnowłosą znalazłem dopiero za którymś podejściem. W tym gąszczu istot słyszenie kogoś, a zobaczenie to dwie różne rzeczy. W końcu ujrzałem ją, wystarczył tylko rzut oka na znajomą sylwetkę, by mieć pewność. Z pomocą magii opuściłem mur, biegłem niczym na przeźroczystych schodach, chcąc jak najszybciej sprawdzić, czy nie była ciężko ranna. Adrenalina wspomaga w walce, ale jednocześnie przysłania, otrzymane urazy. Wciąż nie potrafiłem uwierzyć, że przemierzam własną wioskę, przypominała typowe miejsce oblężenia. Smród krwi, okrzyki umierających, jęki rannych i znikąd nadlatujące kamienie, podobne do kul armatnich. Trzeba było szybko dowiedzieć się o sytuacji w mieście.

Przede mną stała para napastników, plecami, wpatrzeni tylko we Freje. Typowi żołdacy, szukający łatwej, najczęściej żeńskiej ofiary. Gotowi dać się zabić, byle tylko zaznać przyjemności ze strachu i bólu biednego dziewczęcia. Nie zależnie, po której stronie zawsze tacy przyprawiali mnie o wymioty. Jak zwykle wybór mógł być tylko jeden, pierwszemu skręciłem kark, drugi nawet tego nie zauważył, nie przestawał atakować srebrnowłosą, gotowy, aby w każdej chwili pozbawić jej równowagi. Długo nie musiał czekać, przy następnym ataku włócznią, zrobił unik i wyrwał broń ze zmęczonych dłoni.

— Pora przejść do właściwej zabawy... — Nieuzbrojoną ręką uderzył dziewczynę w twarz, przewracając ją. Nie musiałem spoglądać na twarz oprawcy, aby wyczytać nieukrywaną satysfakcje. Czy ja również tak wyglądałem, gdy zrobiłem to Kirze? Czy widziała w mnie tylko prostacką świnię, barbarzyńcę, myślącego tylko kroczem? Jakim cudem dostałem od ognistowłosej przebaczenie? Dlaczego nie stałem się koszmarem, dręczącym biedną duszę każdej nocy? Szczęście, miłość, a może wola Bogini? Osobnik przede mną nie miał możliwości na takie przemyślenia.

Używając zardzewiałego miecza, zupełnie niepotrzebnego stygnącemu ciału. Przebiłem pierś oprawcy, nim ten zdążył się choćby schylić. Puściłem ciężki oręż i nie spoglądając na swoje dzieło, podszedłem do swojej żony.

— Wszystko w porządku? — Pytanie idealne do sytuacji, podobne do osławionego "śpisz już?"...

— Bywało lepiej... — Piękne oczy pełne były wyczerpania, wspaniałe srebrne włosy straciły swój blask, a odświętne ubranie stanowiły tylko szmatki. Dopiero teraz do mnie dotarło, że siedzimy w jednej z chat. Nie miałem pojęcia, do kogo należy, ale raczej nie sądziłem, by się obraził za pożyczenie koca. Okryłem nim Freje, a następnie mocno przytuliłem do siebie, jakbym chciał odpokutować za spóźnienie. Nie zasłużyła na obarczenie takim obowiązkiem...

— Kolejna ofiara do zabicia... I... przekąska — Po donośnym głosie i drżeniu ziemi przy kolejnych krokach wiedziałem, że to potężniejszy wróg, lecz na chwile przestało to mieć znaczenie. Mieli czelność wejść do MOJEJ wioski, zaatakować MOICH ludzi, zniszczyć MOJĄ własność, będąc tylko podrzędną watahą, prymitywami, owładniętymi miernymi ambicjami, żyjący tylko by jeść, mordować i gwałcić. Poczułem, jak gniew wypełnia każdą cząstkę ciała, myśli zachodzą mgłą, a rzeczywistość staje się spowolnionymi, ruchomymi obrazkami. Nie mogłem użyć ognia, jednak nie znałem wody, ani ziemi. Na policzku poczułem, muśniecie zefiru. Tak wiatr, być wiatrem i z jego pomocą zniszczyć wszelkich najeźdźców. Nie wezwałem burzy, nie wykonałem żadnego potężnego zaklęcia, brakowało mi mocy. Mogłem jednak zrobić coś innego, ponownie tylko pojedynczy wybór.

Miałem wrażenie, że wszystko z góry zostało przewidziane. Wpadnięcie do dziury, znalezienie sojuszników, jakiś postęp z Kordelią i tak dalej... Odczuwałem lekkość, podobną do tego spadającego pióra. Popatrzyłem na dłonie, lecz ich nie było, głowę spuściłem na dół, tu również nic. Zamiast przerażenia, tylko spokój. Z niesamowitą prędkością znalazłem się za opasłą hieną, czy czymś podobnym z pysku do psa. Jak poruszał tym spasionym ciałem i dodatkowo machał gigantycznym toporem? Kolejne pytanie na dziś. Uczyniłem zamach dłonią, pozbawiając go głowy. Jak? Co? Dlaczego? A po co nad tym myśleć? Zaśmiałem się groteskowo i kontynuowałem łowy, zupełnie zapominając o bezpieczeństwie Frei.

Kolejne minuty, godziny mordowałem atakujących bez cienia żalu, czy wyrzutów sumienia odczuwałem przyjemność z krzyków bestii. Tu noga, tam ręka. Raz dekapitacja, a raz przecięcie w poprzek. Narządy wewnętrzne, krew i inne płyny ustrojowe zaczęły przeważać na ulicach. Mieszkańcy spoglądali na mnie, jak na mściwego ducha, który ich ochraniał. Nic dziwnego zważywszy, że nie wyglądałem na człowieka. Czy w ogóle można nazwać wyglądem kilka prawie niewidocznych podmuchów wiatru?

Wreszcie stanąłem w zniszczonej bramie, trzymając za gardło osobnika, przypominającego wodza. Wił się, próbował uciec. Coś krzyczał, lecz słowa nie docierały do uszu. Zaczął mnie irytować, jedno ściśniecie i ciało zwiotczało. Tak szybko umarł, a wyglądał, jakby coś potrafił. Żałosne. Na szczęście miałem, co robić. W stronę lasu uciekali jego pobratymcy, większość bez broni, czy prostej zbroi. Byle nie spowalniało w ucieczce. Głośno wciągnąłem powietrze do płuc, delektując się wszechobecnym przerażeniem. Zrozumiałem uczucia wszelkich dyktatorów, oprawców, czy katów... Być ponad kimś, wszechpotężnym i mieć przed sobą bezbronną istotę, która nic, a nic nie może zrobić. Zbyt uzależniające, wręcz przytłaczające zdrowy rozsądek, czy własne "ja". Przez noc okolicznymi terenami wstrząsały krzyki i odgłosy mordu. W swym szale unicestwiłem też parę innych watach, mające pecha, że akurat stanęły na mojej drodze.

Gdy słońce zaczęło powoli wstawać, poczułem ogromne zmęczenie i wróciłem do ludzkiej postaci. Cały lepiłem się od krwi, a każdy krok powodował paraliżujący ból. Jeśli teraz spotkałbym Inkwizycję, byłoby po mnie. Nie wiedziałem, jak daleko leżała wioska, dwa, trzy dni drogi? A może więcej, a może mniej? Dookoła zaczęły latać muchy, zwabione lepką substancją. Brakowało sił, aby choć jedną odgonić. Mało brakowało, aby jedna weszła do ust.

— Shadow! Shadow! — Usłyszałem znajomy głos, a po chwili wszystkie insekty odleciały, spłoszone dziwnym zapachem ziół. Czyjejś delikatne dłonie chwyciły moją głowę i przycisnęły do ciała. Czułem drgania, powodowane przez wypowiadane, niezrozumiałe słowa. Z następnymi sekundami przybywało więcej postaci. Mimo oślepienia przez słońce ciemność zaczęła pochłaniać przytomność. Nie był to żaden demon, czy zaklęcie. Celowałem albo w sen, albo śmierć. W tym momencie przestało to mieć znaczenie, oddałem się temu, nie myśląc o przyszłości.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • KuroKurama 18.08.2020
    Rozdział dobry,
    cieszę się z powrotu do wątku oblężenia bo ciekawiło mnie co się w wiosce dzieje. No cóż spodziewałem się, że będą mieli kłopoty ale koniec końców problemy się skończyły kiedy Shadow przyszedł; motyw przemiany w wicher i anihilacja wroga i kilku watach wydawał się trochę przekokszony ale można to wybaczyć, w końcu Shadow jest potomkiem wilczego króla (choć nie wiem jakie konkretnie daje to profity)
    z wyjątkiem kilku nie znaczących błędów nie widziałem nic co by mogło wpłynąć na ocenę.
    Sumując, fabuła rozdziału dobra, przełamanie oblężenia trochę naciągane(ale to można wybaczyć bo przyjemnie się czytało przybliżony obraz dokonanej rzezi a także można to jakoś wytłumaczyć krwią przodków), kilka błędów które nie są poważne(w moim mniemaniu).
    Na koniec, ocena ode mnie to 5.
    Pozdrawiam KK
  • krajew34 18.08.2020
    Możliwe że trochę przesadziłem, no ale bestioludzie to nadal tajemnica, a ich duchy mogą nie być tylko legendami czy też bajdurzeniem. Mogę tylko zdradzić, że ta moc nie była głównego bohatera. Dzięki za wizytę i komentarz

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania