Poprzednie częściMur (TW 02) – Rozdział 1
Pokaż listęUkryj listę

Mur – Część III – Rozdział 10

Ogrom ruin przeraziłby każdego, choć może nazwa gruzowisko bardziej odpowiadała aktualnemu obrazkowi. Przepiękne freski już dawno wypłowiały, ulice przykryte grubą warstwą pyłu, straciły oryginalny kształt, a budynki straszyły wykrzywionymi kikutami, lamentując o swej dawnej, chwalebnej, acz utraconej przeszłości. Przez kolejne godziny wędrowaliśmy, jednocześnie przeczesując okolicę. Czuliśmy się jak intruzi, którzy naruszają tutejszy spokój i ciszę, niemal widzieliśmy duchy zmarłych, patrzących na nas z nienawiścią. Równie dobrze mogły to być obrazy z wyobraźni, wywołanymi przez grozę tego miejsca. Wszystko tu emanowało negatywnymi uczuciami, jakby sam diabeł, ustanowił swą nową siedzibę.

W końcu znaleźliśmy się na większym placu, skąd unosił się dym. Ogień w wilgotnej jaskini, bez światło słonecznego i innych czynników łatwopalnych? To nie mógł być przypadek. Rozdzieliliśmy się, otaczając teren. Z trudnością poruszałem się po cichu, omijając „głośne” kawałki materiału. Próbując nie wywołać hałasu, w końcu doszedłem do właściwego miejsca i niemal natychmiast dostrzegłem zapalone ognisko. Osobnik siedzący przy nim nie przypominał typowego bestioludzia, preferującego wygodną ludzką formę, bez żadnych widocznych cech zwierzęcia. Odziany w zniszczone ubranie, które w czasach świetności raziło złotą barwą. Zauważyłem również ręce, od których wychodziły dwie duże płetwy, schowane pod nimi. Najwięcej uwagi przyciągała rekinia głowa z długą paszczą pokrytą licznymi bliznami, największa z nich biegła przez oczy, aktualnie puste oczodoły, patrzące tępo bez wyrazu.

— Wyjdźcie obcy — powiedział cicho z mocą. — W przeciwnym razie nie obiecuje, że zatrzymacie życia. — Ręka spoczęła na rękojeści miecza.

Posłałem, czającej się do ataku Kirze, ostrzegawcze spojrzenie. Jeszcze tego brakowało, by rzuciła się do ataku na przeciwnika bez żadnej informacji, czy planu. Ta jej dzikość i prostota wahała szale raz na stronę wady, raz na zalety, ostając według sytuacji. Kiwnąłem na resztę, by nie wychodziła, a sam powoli ruszyłem w pobliżu ogniska, aby usiąść na kamieniu.

— Czyli tylko ty masz jaja — rzucił grubym, basowym głosem. — Rozsądek czy strach? Sam nie wiem, co gorsze.

— Technicznie rzecz biorąc, masz rację, choć jest jeszcze młody niedźwiedź, ale on jest tylko dzieckiem. Reszta to kobiety, choć próżno u nich szukać delikatności i słabości, a tym bardziej rozsądku, czy strachu. Ja już stanowię bardziej ludzki czynnik, kontrolując swój strach, dbając o rozsądek, bardzo często pozbywając się go. Rozsądek i głupotę dzieli naprawdę cienka granica. — Z trudem zachowałem spokój, instynkt podpowiadał mi, że mam przed sobą wojownika, nieznającego litości i pacyfizmu.

— Grupę wokół mnie poniekąd rozumiem i potrafię oszacować niebezpieczeństwo, jakie ze sobą przynoszą. Jeszcze nie spotkałem tak równie bijących trio serc, są tak spokojne, że budzą u mnie niepokój. Ty! — Nachylił się ku mnie, jakby chciał przewiercić nieobecnym wzrokiem. — Stanowisz dla mnie zagadkę. Wewnętrznie drżysz niczym zmarznięta foka, próbujesz cały czas zwalczyć swoje tchórzostwo. Mimo to siedzisz tu przede mną, czempionem! Jak gdyby nic, prowadząc rozmowę. W swym długim niezbyt dużo wartym życiu wyrobiłem sobie dwie kategorię istot żyjących. Głupców, którzy próbują uciec, używając do tego nędznych, beznadziejnych metod i odważnych głupców, sięgających po miecz, by umrzeć z nim w dłoniach. Ty nie pasujesz do żadnej z nich, jesteś anomalią, niebezpieczną muszką, niosącą ze sobą jakieś zagrożenie. Nie wiadomo, czy ubić, czy zignorować.

Sekundy dłużyły się niesamowicie, pierwszy raz nie byłem pewien, czy z łatwością pokonam oponenta. Nigdy nie miałem z tym problemu, tnąc każdego na swojej drodze. Tu nawet nie chodziło o sam strach, a niepewność, zgubę największych wojowników.

Ponad dwumetrowy rekini olbrzym podniósł się i z głośnym okrzykiem, wyciągnął ręce w górę. Echo rozniosło ryk po całej jaskini, przyprawiając nas o ciarki.

— Dawno już nie miałem gości, gdyby nie zapach morza, który się od was rozchodzi, zapewne nie bawiłbym się w rozmowę. Ach ta nostalgia, kiedy ostatnio pływałem pośród czystych wód Rekiniego Pływu? Straciłem rachubę po stu latach. Nie wiem, dlaczego wy obcy mówicie na to Wielkie Jezioro. Nie czujecie soli, nie widzicie fal? No, chyba że przejście do oceanu zostało zamknięte. Król Kraig Shark uwielbia izolację, gdzieś ma handel, na którym zbijaliśmy fortunę. Nie zdziwiłbym się, gdyby pozwolił na odcięcie od Zamorza. Nie przybyliście z Lazurowego Grodu, więc musieliście przejść przez strażnika. Już za to należy wam się życie. — Zaciągnął głośniej nosem. — Dziwna z was banda. Czuję tu lwicę, wilczycę i niedźwiedzia. Twój zapach i jeszcze jednej osoby nie jest mi znany, ale nie pasujecie mi do reszty.

— Nie jesteśmy twoimi wrogami. — Jakby to zapewnienie miało coś dać. — Chcemy dostać się do góry.

— Do miasta? Pragniecie śmierci? Nic oprócz niej was tam nie czeka. Jeszcze parędziesiąt lat temu dochodził stamtąd śmiech dzieci, wesoły gwar kobiecych plotek, czy przechwałki mężczyzn. Teraz to tylko upiorna cisza, przerywana odgłosami stali. Jakby wszyscy żywi przestali żyć. Jak chcecie opuścić to miejsce, musicie iść cały czas na północ aż do rzeźby Posejdona. Tam tchnijcie magią w uchwyt i przekręćcie go, lecz strzeżcie się. Prócz ostrzy nie dostaniecie innego powitania.

Dałem znak, by dziewczyny poszły za mną. Cofnąłem się do wyjścia, nie odwracając plecami do milczącego olbrzyma.

— Już wiem! — krzyknął nagle, zmuszając nas do wzmożonej ostrożności. — Lwica, wilczyca, niedźwiedź i ludzie. Ha! Kto, by pomyślał, że znów poczuję ten porzucony zapach z czasów mojej młodości, gdy chcieliśmy przekroczyć ów wysoki, daleki mur. Wielu wtedy zabiłem i równie wielu straciłem. Człowieku, jeśli kiedyś tu wrócisz, zmierzmy się. Zaczynam trochę rdzewieć.

— Jeśli taka będzie wola Bogini, nie zawaham się, wbić miecza.

— I taką odpowiedź rozumiem! Nie oczekuj litości przy naszym kolejnym spotkaniu. Przeżyj, by tu umrzeć. — Jego głos niósł się szerokim echem. Miałem skrytą nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie, choć serce wojownika twierdziło inaczej. Rozumne istoty to jedna, wielka sprzeczność. Intrygowało mnie zachowanie ów tajemniczego jegomościa, wpuścił ot tak obcych do swego miasta, chociaż może było to związane z przeniknięciem przez strażnika? Z drugiej strony jego pewność, że czwórka istot plus dziecko, to nie problem dla pełnego rekinów miasta. Powoli wkraczaliśmy na teren prawdopodobnego wroga, bez planu, bez informacji, ślepi niczym krety. Jak to mawiał jeden z moich zmarłych towarzyszy, jak się bawić, to się bawić. Pewni siebie ruszyliśmy do wskazanego punktu. Ach Bogini, ile musisz się namęczyć, by chronić takich naiwnych głupców, jak my. Czy nasze szczęście, a twoja opieka ma granice, która będzie naszą zgubą?

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • konfiguracja 01.07.2019
    Wahać szale? Przeważyć szale.
    E, cienko, takie kreowanie dla kreacji.
    2+
  • krajew34 01.07.2019
    Dzięki za wpadnięcie.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania