Poprzednie częściMur (TW 02) – Rozdział 1
Pokaż listęUkryj listę

Mur – Część III – Rozdział 11

Otaczała nas cała masa rekinów, uzbrojonych we wszelaką broń, jaką można sobie wyobrazić, lecz nie ostrza przykuły moją uwagę, tylko kusza. Broń starożytnych, już dawno nie używana, wyparta przez znacznie bardziej użyteczny oręż, jednak trudno nie odmówić jej potęgi. Wygrawerowane magiczne runy, energia sprężystości, pozwalającą na wystrzelenie śmiertelnego pocisku. Widziałem u jednego kolekcjonera, co potrafi zrobić z ciałem i zbroją. Profesorek nie próżnował, postarał się aż za bardzo. Stojąc plecami do siebie z chłopcem pośrodku, gorączkowo rozmyślaliśmy nad swoją sytuacją. Zaraz, zaraz. O co w tym chodzi? Ktoś, słysząc tę opowieść, zapytałby: Ale jak? Przed chwilą byliście w nudnych, opuszczonych ruinach. Cofnijmy się o kilka minut, gdy dotarliśmy do posągu.

Mierzył on dwa razy tyle, co my, w dłoniach dzierżył coś, przypominające widły. Z dziwnych powodów przedstawiony został, jako nagi mężczyzna, który prócz dziwnego oręża, trzymał sieć rybacką. Czyżby jakiś fetysz? Chwyciłem za uchwyt, znajdujący się w podstawie kolosa, najpierw wprowadzając do niego manę. Magiczny mechanizm nie stawiał oporu, otwierając po chwili ukryte, wielkie schody, prowadzące do odległych drzwi, które teraz z głośnym zgrzytem ruszyły w górę. Tym razem chciałem zachować ostrożność, powoli sondując zaklęciem każdy centymetr terenu. Dobrymi chęciami jest jednak piekło wybrukowane, Kira puściła się pędem w stronę wyjścia, mając gdzieś moje starania. Muszę pamiętać, by nie obsadzać jej do misji, polegającej na skradaniu.

Z niezwykłą gracją i szybkością pokonywała kolejne schody, przeskakując nad różnymi pułapkami. Nie ruszały ją słupy ognia, trucizny w dymie, czy tradycyjne przeszkody w postaci kolców i ostrz. Przegrywały z wrodzonym i wyćwiczonym instynktem wojownika oraz zwinnym ciałem. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, gdy stanęła na szczycie.

— Wiesz, że nawet szczęście głupca, kiedyś się kończy? — rzuciła Freja, gdy dołączyliśmy do lwicy.

— To nie szczęście, to umiejętności. Gdybyś była równie pewna, co ja, uczyniłabyś tak samo. Czyżbyś w siebie wątpiła? — Spojrzała na nią prowokująco.

— Marna próba, impulsywna wojowniczko. — Pstryknęła ją w czoło. — Teraz trochę przystopuj, nie jesteśmy na neutralnym terenie, tu potrzeba skradania, nie szybkiego natarcia na hura.

Pozostawiłem na chwile dziewczyny i skupiłem się na obserwacji otoczenia. Sala, do której weszliśmy, nie miała końca, oświetlona ogromnymi, płonącymi zniczami. Po bokach nie można było nie zauważyć potężnych kolumn, podpierających strop, również wokół nich wyrzeźbione zostały postacie, niby podtrzymujące sufit. Tutejsi cierpią na manie wielkości w każdym calu. Największy strach powodowały ciemności, stojące na granicy światła. Kto wie, co budowniczy mogli tam ukryć.

— Na co czekamy? Nie cierpię czekać, walka sama do nas nie przyjdzie. — Kira dziarskim krokiem ruszyła naprzód.

— Zaczekaj! — wołałem na próżno. — Nie wiemy nic o tutejszych zabezpieczeniach. Tamte pułapki mogą być niczym, w porównaniu do tych, a miejsca do tego nie brakuje.

— Nie wiedziałam, że w rodzinie mam same tchórzliwe kurczaki... — Machnęła na nas dłonią i nie przestawała iść dalej. W końcu z głuchym odgłosem nadepnęła na ukryty przycisk. W ostatniej chwili uratował ją młody, ciągnąc za rękę, stalowa pułapka zacisnęła swe zęby tylko na pustce.

— Kolejny raz uratował cię tylko fart. Kiedy ty zmądrzejesz dziewczyno? — Freja pokręciła głową, ciężko wzdychając.

— Przesadzacie... — Pogłaskała chłopca i wstała, otrzepujesz przy okazji ubranie z kurzu. — Przecież nic się nie stało.

W tym momencie, jakby los chciał zakpić z tych słów, z mroku zaczęli wyłaniać się uzbrojeni strażnicy, nie minęła chwila, a już zapełnili sale.

— Nic się nie stało, co? — Gniewnie spojrzała Freja. — Mogłabyś choć raz powstrzymać ten swój niewyparzony język. Duchy nie lubią pysznych i srogo za to karzą.

— Phi, to tylko kilku więcej wrogów. Wystarczy wybić sobie drogę. — Wysunęła pazury, nadal nie używała pożyczonego noża, a przecież tyle razy mówiłem jej, że to niebezpieczne używanie własnego ciała, jako broni. Machnęła uzbrojoną dłonią, rysując tylko tarcze. Przy kolejnej próbie szpony uległy zepsuciu, łamiąc się. Z głośnym krzykiem wycofała rękę, lecz nie zaprzestał walki. Używając tylko siły fizycznej, wzmocnionej magią, niszczyła osłony i zadawała obrażenia. Z pomocą silnych nóg, skręcała karki, powoli oddalając się od nas.

— Freja, Kordelia, ruszajcie za nią. — Przekazałem srebrnowłosej tymczasowe zwierzchnictwo kontraktu nad niewolnicą.

— A co z tobą? Nie możemy cię zostawić.

— Ja sobie poradzę, ale tej niemyślącej idiotce przyda się pomoc. Zaczyna tracić siły, a wrogów nie ubywa. — Zaklęciem wiatru przeniosłem je nad głowami rekinów. To nie był czas na dyskusje.

Teraz pozostało się obronić. Wyjąłem miecz z przeciągłym wyciem stali i szybko zamachnąłem się.

Przeciąłem pierwszego, wzbijając fale błękitnej krwi. Uniknąłem bełtu, który zahaczył o ramię, rozcinając skórę. Poczułem pieczenie, ale zignorowałem to, na lizanie ran nadejdzie odpowiednia pora. Wzniosłem ponownie swoją broń, mierząc w odsłonięte gardło przeciwnika. Niestety zbyt płytko i zbyt wolno, zdążył się zasłonić. Z niepokojem zauważyłem, jak z wiernego ostrza ulatuje znaczny fragment. Szybko wyciągnąłem ramie do przodu i z pomocą zaostrzonego zaklęcia wiatru, poszatkowałem wrogów przede mną.

Stos ciał zaczynał rosnąć, podłoga lśniła od posoki, a ja traciłem siły. Połowy many zużywała osłona na chłopaku, gdyby nie ona, już dawno zasiliłby morze trupów. Pozostał tylko nóż, którym co najwyżej mogłem odpierać ataki i to niezbyt długo. Klinga zdążyła się wyszczerbić. Many pozostało na kilka prostych zaklęć albo na jedno potężne. Postanowiłem odejść z hukiem, szkoda, że nie potrafiłem ochronić chłopca, oberwie się Kirze za to w następnym życiu.

Skoncentrowałem energie w dłoniach, zagęściłem do tego stopnia, powodując ogromny ból, ogarniający powoli całe ciało. Każdy normalny mag nazwałby takie zachowanie głupotą, a wręcz samobójstwem, lecz martwi nie przejmują się efektami ubocznymi.

Już prawie uwalniałem moc, gdy usłyszałem szum wody, dobiegający z naprzeciwka. Z sekundy, na sekundę stawał się coraz głośniejszy, a wielka masa nieubłaganie zmierzała w naszą stronę. Poczułem, jakby uderzył mnie mur cegieł, a następną chwilę byłem niesiony przez prąd, który sprawiał problemy nawet strażnikom, odzianym w ciężkie zbroje.

Z trudem udało mi się złapać Carla, krążącego bezładnie dookoła. Cóż to była za siła, skoro nie miała wobec siebie oporu? Kątem oka zauważyłem filar, jeśli o niego uderzymy, zginiemy. Spróbowałem zebrać manę, bez rezultatu. Może i zaklęcie nie zadziałało, lecz energia została zmarnowana. Oddalona śmierć, ponownie zbliżyła się do mnie, poklepując lodowatą dłonią po ramieniu, jej upiorna twarz wykrzywiona była w szyderczym uśmiechu. Czekała na mnie.

Jednak jej lico zmieniło się w osłupienie, widząc jak silna dłoń, wciąga nas do ciemnego tunelu. Ratunek, czy niebezpieczeństwo? O tym miałem się zaraz przekonać.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania