Poprzednie częściMur (TW 02) – Rozdział 1
Pokaż listęUkryj listę

Mur – Część III – Rozdział 2

Im dalej szliśmy, tym okolica stawała się bardziej wilgotna. Z gęstego lasu, pełnego słońca i wszelakich drzew dotarliśmy do bagien. Powietrze było duszne i ciężkie, z trudem brnęliśmy w dalszą drogę, nie ułatwiały tego liczne owady i niestabilny grunt.

— Freja, kiedy na wielkiego Manitu dotrzemy wreszcie na miejsce? Wszystko tutaj wygląda jak siedlisko złych duchów. Nawet owady są... — Z głośnym trzaskiem zabiła komara siedzącego na jej ramieniu. — Przeciwko nam.

— Wielkie moczary ciągną się bardzo długo aż do Lasu Tropikalnego — odpowiedziała srebrnowłosa, wpatrując się w mapę. — Możemy je ominąć, używając systemu jaskiń.

— Żartujesz prawda? — jęknęła Kira. — Nie cierpię goblinów i nietoperzy. Jedni gorsi od drugich.

— Albo brzęczące komary i rany na ciele, albo konfrontacja z małymi rabusiami i przygłupimi jaskiniowcami. Nie ma innego wyboru. A ty co myślisz, Shadow? — zwróciła się do mnie.

— Podziemia stanowią znaczne niebezpieczeństwo, jednakże znamy wroga, który je zamieszkuję. Za to o bagnach zbyt dużo nie wiemy, prócz tego, że jest duszno, wilgotno i pełne irytujących robali. Kto wie, co kryje się w tych mętnych wodach. Skorzystajmy z pierwszego rozwiązania, stabilny grunt, chłodniej i ze znanym wrogiem. — Nie zamierzałem wędrować przez gorące tereny, nie znosiłem takiej pogody. Ani mrożącego kości zimna, ani spalającego skórę słońca.

— Dobra, może być. Byle szybko, zanim te brzęczące cholerstwa opróżnią mnie do końca z krwi. — Odganiała się przed chmarą, która wyleciała z najbliższego drzewa.

— Musimy skręc... — Zdążyłem ją złapać, nim wpadła do bajora. Dopiero teraz zauważyłem, że była cała rozpalona, zrzuciłem to na żar z nieba, jednak bestioludzie mają mocne organizmy i nawet taka pogoda nie powinna stanowić dla nich wyzwania. Spojrzałem na mapę, na całe szczęście byliśmy niedaleko jaskiń. Podniosłem nieprzytomną i ruszyliśmy w kierunku schronienia, wprawdzie zagrożenie podobne, ale nie musieliśmy martwić się o słońce i niestabilny grunt.

Chłód groty koił spieczone ciała i dawał ulgę. Wyjąłem z plecaka koc i ułożyłem ją na nim. Powoli i delikatnie sprawdziłem, czy nie ma wyraźnych ran. Wszystko zdawało się być w porządku prócz podłużnych kształtów na jej nogach.

— A mówiłam idiotce, że powinna włożyć wysokie buty. — Kira złapała się za głowę.

— Jako wiedźma nie mogę nosić niczego innego, niż oficjalnego stroju — szepnęła Freja.

— Zapominasz, że już nią nie jesteś, masz nowe obowiązki i rolę. — Nie wyglądało to dobrze, pijawki zdążyły już pochłonąć znaczną ilość płynów. Normalnie powinny same odpaść, widocznie nawet te paskudy zmutowały. Kira wyjęła nóż i zbliżyła się do towarzyszki.

— Co ty wyrabiasz? — spytałem zszokowany.

— No co? Musimy się tego pozbyć, wycinając je — odparła beztrosko.

— Na pewno nie w ten sposób. W ranie mogą zostać kawałki, powstanie zakażenie i będziemy mieli większe problemy. — Delikatnie odebrałem jej nóż.

— Masz jakiś lepszy pomysł?

— Na szczęście tak. Podaj mi sól. — Podała mi woreczek, nim zdążyła zadać wiadome pytanie. Posypałem zawartością pijawki, starając się nie dotykać ran. Po chwili ohydztwa odpadły, a Kira spaliła je magią ognia. Z kolejnej sakwy wyciągnąłem maść i zacząłem nakładać ją na ciało. Freja syknęła z bólu.

— Musisz wytrzymać, nie możemy pozwolić na zakażenie. Coś jeszcze ci dolega? — Z troską spojrzałem na umęczoną twarz.

— Głowa mnie boli, wszystko się kręci i jestem strasznie słaba — szepnęła niemal bezgłośnie. Rozpalone ciało nie było wynikiem słońca, tylko choroby. O Bogini, jeszcze tego nam brakowało. Nie mogliśmy tu zostać, kto wie, czy jaskinia, nie była noclegiem dla jakiegoś zwierza. Podałem chorej różne zioła i z pomocą Kiry niosłem ją na plecach. Biedaczka nie wyglądała dobrze.

Kilka minut później podczas wędrówki w ciemnościach, usłyszeliśmy za sobą ryk. Chyba dobrze zrobiliśmy, uchodząc stamtąd. Freja zaczęła majaczyć, a mi kończyły się zioła. Wprawdzie zauważyłem różną florę po drodze, ale nie znając ich właściwości, były bezużyteczne. Nagle z przodu doleciały do nas głosy, układające się w piosenkę.

— Święć, święć złotko, mrugaj swym okiem, zaraz zdobędę cię. Czy w zgrabny naszyjnik, czy błyszczącą sztabkę, w mig przetopię. Nie schowasz się nigdzie, wyrwę z martwych rąk, zeskrobię ze skały, potnę palców sto! Tyś największą ceną, największą perełką, za twój blask potnę nawet Boga. Ha, ha, ha, hej, hej, nie uciekniesz, nie! — Szpetny głos niósł się dookoła. W dalekim blasku pochodni dostrzegłem małe stworki o długich nosach i sterczących uszach. Gobliny, tylko ich brakowało. Wcisnęliśmy się głębiej w skalną niszę, bestię miały idealny słuch oraz wzrok, wystarczył, choć cichy szmer, by rzuciły się na nas, rozrywając, dzierżonymi w dłoniach dwoma metalowymi mieczami. Nie bawiły się w rozmowy, zabić, obrabować i pozostawić. Plotki mówiły również o pożeraniu, choć nigdy tego nie widziałem.

Gdy z tak z mocno bijącym sercem, przyglądałem się dziwnej procesji, usłyszałem jęknięcie Kiry. W mig odwróciłem się w jej stronę. Przy gardle dziewczyny dostrzegłem błyszczące w mroku ostrze, czyżby jakiś goblin nas dojrzał? Nie, to niemożliwe, oni nie bawią się w skrytobójstwo i atakują zawsze w grupie.

— Kim jesteście i czego szukacie w mojej kopalni? — Gruby głos wskazywał na mężczyznę. Mówił tak głośno, jakby w ogóle nie bał się istot maszerujących niedaleko.

— Tylko spokojnie. — Brawo Shadow, tak jakby napastnik z nożem miał posłuchać. Przepowiadam sobie wspaniałą karierę negocjatora. — Chcemy tylko przejść.

— Hm? Nie jesteście goblinami?

— A myślisz, że oni mają tak ładne kobiety? — Miałem nadzieje, że ciężką atmosferę rozwieje drobny żart.

— Prawda, ich kobiety są szpetniejsze od naszych. A to naprawdę cud. Widziałeś ty kiedyś samicę krasnoluda? Dzieci z naszej rasy powstają tylko po nocnym pijaństwie, ale do tego potrzeba masę dobrego alkoholu. Nie wielu zapuszcza się tutaj, czyżby gonił was troll albo inne ścierwo? — Spojrzał na nas podejrzliwie.

— Po prostu mamy dość pierwszej drogi, dodatkowo nasza towarzyszka jest ranna, nie mogliśmy nieść jej w taki upał. — Skąd on wziął trolla? Oczywiście o goblinach wiedziałem, nawet na ludzkiej ziemi stanowiły zmorę, ale baśniowe, przygłupie olbrzymy? Z drugiej strony przed sobą miałem krasnoluda, który też powinien być wymysłem. Świat zaskakuje na każdym kroku.

— Więc idziecie od strony wielkich bagien... — Podrapał się po długiej brodzie. — To wszystko wyjaśnia. No nic skoro nie jesteście goblinami, wracam do siebie.

Wprawdzie według różnych podań krasnoludy nie grzeszą wiedzą, wolą bitkę, to musiałem zaryzykować.

— Nie masz czasami ziół? — spytałem desperacko.

— Może mam, może nie. Dlaczego miałbym pomagać obcym?

— Jeśli to uczynisz, szybko stąd odejdziemy i nie będziemy szukać minerałów. Zostanie więcej dla ciebie — rzekłem szybko.

— Mógłbym was zabić. — Zza pleców wyjął topór.

— Skąd pomysł, że potrafisz? — zabrzmiała gniewnie Kira.

— Ha! Ma panienka jaja, o wiele większe od ciebie młody. Niech będzie, ale macie jak najszybciej się wynosić — rzucił, śmiejąc się głośno. — Nie musicie szeptać, ci durnie nie widzą świata, jak znajdą złoto. Czasem podrzucam im parę ochłapów, by móc w spokoju pracować. Chodźcie za mną, zielarz ze mnie lichy, ale parę receptur od mamuśki znam. Ach, cóż to była za kobieta.

Ruszyliśmy za nim, prowadził nas różnymi korytarzami, w większości musieliśmy się albo schylać, albo iść na czworaka, było to bardzo trudne, zważywszy, że musiałem nieść nieprzytomną Freje. Wreszcie dotarliśmy do wielkiej komnaty skalnej, wypełnionej wszelakim sprzętem górniczym i rzeczami domowego użytku.

— Witam w mych skromnych progach. Może nie ma królewskich luksusów, ale swojsko. — Usiadł na beczce i zapalił fajkę.

— Myślałem, że krasnoludy to tylko legendy. — zadałem pytanie, które już dawno mnie nurtowało.

— Jakoś na widok goblinów nie byłeś zszokowany. Pewnie już się z nimi spotkałeś, więc skoro oni istnieją, to czemu inne rasy miałyby nie istnieć? Świat nie kończy się na bestioludziach i ludziach.

— Jakoś nie spotkałam żadnego z was — wtrąciła się Kira.

— Żyjemy niemal od początku tego świata, nasze drogi różnie prowadziły, aż w końcu uznaliśmy, że ukrywanie się jest bardziej zabawne i korzystniejsze. Przez tyle wieków opanowaliśmy to do perfekcji, dodatkowo wasz mały konflikt i wieczne wojny domowe sprzyjają temu. Uwaga zwrócona w inną stronę, a my sobie żyjemy w spokoju. Z tego, co pamiętam, nie znajdziecie niektórych ras, szczególnie elfów, udali się za wielką wodę, na wschód od terytorium ludzi. Zabezpieczyli się odpowiednią magią i słuch po nich zaginął. Dobra, koniec tego pitolenia, w gardle mi zaschło, połóżcie młodą tam w kącie, zaraz wygrzebie ze skrzyni potrzebne zielsko. — Zeskoczył powoli i zbliżył się do sterty rupieci.

W tym czasie delikatnie ułożyłem Freje, sam nie wiedziałem, czy dobrze zrobiłem, prosząc o pomoc tego zwariowanego krasnoluda. Sytuacja wymagała niepewnych rozwiązań. Ta podróż może okazać się nie tak łatwa, jak myślałem. No cóż, nic nowego w moim życiu.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Ozar 21.11.2019
    Cześć. Wróciłem do muru. Przeczytałem od razu dwa odcinki, to znaczy poprzedni i ten. Ciekawe masz pomysły hahahaha szczególnie ten z Rekinami. Kurdę czasami trudno się "dogadać" z psem czy kotem, ale zupełnie sobie nie wyobrażam rozmowy z Rekinem. No i te dwie baby, które jak widzę za sobą nie przepadają. Osobiście wolę już czarodziejkę czy wiedźmę, bo jak rzuci czar to zazwyczaj może go naprawić czy rzucić inny, ale jak dostaniesz pięścią w nos to raczej nic tu już pomóc na szybko nie można.
    Jak widzę gobliny, krasnal no kurde coraz ciekawiej. Ale że akurat zachorowała Freja a nie Kira. Myślałem, że jest odporna na choćby owady, czy pijawki. Ciekawie i nie żałuje że zajrzałem. 5
  • krajew34 21.11.2019
    Miło, że wpadłeś. Dzięki za wizytę.
  • Berkas 30.12.2019
    „czy ów jaskinia" owa
    „choć ciszy szmer" cichy
    Poza tymi drobiazgami jestem bardzo wciągnięty. ;)
  • krajew34 30.12.2019
    Dzięki za wizytę, zaraz ogarnę błędy

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania