Poprzednie częściMur (TW 02) – Rozdział 1
Pokaż listęUkryj listę

Mur – Część III – Rozdział 4

Z niepokojem wpatrywaliśmy się w elfkę, badającą naszą towarzyszkę. Jej ręce z gracją przesuwały się po nieprzytomnym ciele, jakby stanowiły oczy uzdrowicielki.

— Jej dusza tańczy na rozdrożach śmierci i życia — powiedziała Loreen. Znałem jej imię, ponieważ przedstawiła się swym długim, nie do zapamiętania imieniem, gdy wnosiliśmy ranną do domu. W mej pamięci został tylko pierwszy człon długiego miana. — Jednak was smutek jest zbyt wczesny. Nadal można ją uratować, to silny organizm. Lwico, ruszaj w głąb lasu i znajdź ziele o charakterystycznym zapachu, nie sposób go pomylić, żadna z roślin nie roztacza takiego aromatu. Zleciłabym tę pracę waszemu towarzyszowi, ale jego ludzki nos jest bezużyteczny.

— Ile tego mam przynieść? — spytała Kira.

— Jak najwięcej do zachodu słońca, weź moją torbę. Wisi za drzwiami. — Wskazała w odpowiednim kierunku. Lwica skinęła głową i już jej nie było. — Wasza podróż prowadzi do świtu zniszczenia w deszczu ognia i metalu.

— Nawet bez niej i tak w końcu do tego dojdzie. Jeśli nie uzbroję swoich ludzi, czeka nas masakra.

— Kolejne koło zębate dodane do maszyny zagłady, teraz tylko czekać, aż ruszy. — Na jej twarzy pojawił się smutek. Skinęła dłonią nad ogniem, w którym pojawiły się obrazy. — Żyje już tak długo, że mogłabym oszaleć. Widziałam początek i koniec wcześniejszego świata. Byłam świadkiem ludzkości, zmierzającej do zagłady. Tyle śmierci i zniszczenia zaległy w mojej duszy, że mrok niemal mnie pochłonął. Gdybym nie poświeciła się na walce z moją ułomnością, zapewne nie byłabym tą samą osobą, która siedzi przed tobą. Jednak czy jesteś pewien swojej decyzji i jej znaczenia?

— Ciemność i światło różnią się, dzieli je bardzo cienka granica. Mimo to muszę wkroczyć na niestabilną ścieżkę, dla dobra osady i moich ludzi. Przez lata błąkałem się, zabijając na rozkaz. Nie miałem żadnych wartości, czy też celów. Przeżyć, to było jedyne zadanie. Przez to skrzywdziłem masę osób, zarówno winnych, jak i niewinnych. Nie szukam przebaczenia, zostanę za to rozliczony. Teraz mając dwie najbliższe osoby, a na mych barkach niosąc los osady i jej mieszkańców, nie mogę się odwrócić i zadbać tylko o siebie. Znam możliwości broni palnej, przeczytałem masę książek z epoki starej cywilizacji, uczestniczyłem w wielu bitwach, wiem oraz widziałem , co ona niesie ze sobą. Jestem również świadomy, że ciągle pragnienie większej potęgi i władzy, prowadzi do powstawania przerażających tworów, dzieł zniszczenia i strachu. — Spojrzałem na nią z powagą. — Tym razem, jeśli będzie to konieczne, zginę, nie ucieknę.

— Biję od ciebie siła, a twoje serce przyćmiewa moje widzenie. Skoro już tak postanowiłeś, pamiętaj o konsekwencjach. Każda dwunożna istota ma w sobie wojnę i do niej dąży, w tobie również ją widzę. Nie daj się pogrążyć i omotać. Łatwiej jest niszczyć, niż budować, jednak to tworzenie przetrwa wieki. Zanim wpadnie tu lwica, powiem ci ostatnią rzecz, trzymając kamień, nie potrzeba zaraz rzucić, można go po prostu upuścić.

— Mam to zielsko, o jakie prosiłaś! — Wpadła, jak grom z jasnego nieba. Cała torba pełna była lśniącego różnymi kolorami kwiatu.

— Spełniłaś swoje zadanie, teraz odpocznij. Twój oddech męczy moje uszy. — Odebrała z jej rąk swoją własność i opróżniła zawartość do gotującej wody.

— Co jej w ogóle jest? — Kira położyła się na łóżku, rozciągając zmęczone kończyny. Na szczęście było na tyle duże, by pomieścić obie. — Nie ma widocznych ran, czy innych objawów.

— Nazywamy to chorobą częściową, powodują ją komary z wielkiego bagna. Każdy z nich przenosi określoną cząstkę chorobotwórczą, wstrzykiwaną podczas wysysania krwi. Gdy ukąsi cię określona sekwencja komarów, zapadasz na wysoką gorączkę i tracisz bardzo szybko siły. Zupełnie, jakby coś pożerało cię od środka. — Wrzuciła garść kolejnych roślin do kotła.

— Mnie i Shadow też gryzły te paskudztwa, a nic nam nie jest.

— Brudna ruletka — odpowiedziała szybko Loreen. — Tak brzmi druga nazwa, nie wiadomo, które osobniki przenoszą elementy, łączące się w jedną całość. Próbowaliśmy je łapać i badać, niestety albo umierały, albo czynnik był ten sam. To tak jakby coś pojawiało się w czasie pożywiania się. Eksperymenty na krwi, też nic nie pokazały. Skupiliśmy więc na ważniejszej kwestii, stworzenia leku na tę chorobę. Chociaż to się udało. Prócz wymyślonego przez nas tworu, można użyć zamiennika w postaci zwielokrotnionej dawki lekarstwa na gorączkę, obliczanej według masy ciała, podzielonej przez cztery. Barwne ziele jest jednak bardziej skuteczne i bezpieczniejsze. Chora jest w zaawansowanej fazie, musimy jej to wstrzyknąć w żyłę. — Wyparzyła strzykawkę i igłę.

— Przecież to jest niebezpieczne... — zacząłem.

— Nie bardziej niż lekarstwa. Robiłam wiele takich zabiegów, uwierz mi, to jedyna możliwość.

Spojrzałem na Kirę, nie wiedząc, co robić. Jej przestraszony wzrok zdradzał, że również nie ma pojęcia. W tym momencie Freja krzyknęła i wygięła się w łuk, na jej twarzy malowało się ogromne cierpienie.

— Rób, jak uważasz. Jeśli ona straci życie, ty również. — Mój głos zabrzmiał lodowato. Lorren nabrała płynu i z naszą pomocą zaaplikowała rannej. Nieprzytomna napięła wszystkie mięśnie i opadła cicho na łóżku.

— Czy już po wszystkim? — rzuciła przerażona Kira.

— Myślę, że tak. Gdyby medykament nie zadziałał, z wszystkich jej otworów ciała wylewałaby się krew i inne substancje. Co znaczy, że teraz trzeba jej odpoczynku i ziół wzmacniających. W ciągu kilku dni dojdzie do siebie. — Wrzuciła strzykawkę do misy z wodą i wróciła do picia naparu.

— Gdzie ja jestem? — szepnęła Freja. Podszedłem do jej łóżka i chwyciłem za rękę.

— W bezpiecznym miejscu — odpowiedziałem, odgarniając włosy z czoła.

— Śniłam, że jestem nad skrajem przepaści i prawie do niej wpadam. — Była tak zmęczona, że nie otwierała nawet oczu. — Czuje się taka śpiąca, ale boję się, że jak zasnę, to koszmar znów się pojawi.

— Nie bój się, śpij spokojnie. Niebezpieczeństwo już minęło. Wstawaj szybko, nie mam z kim się kłócić głupia wilczyco — wtrąciła się Kira.

— Głupia wilczyco? Później się z tobą za to policzę. — Odwróciła głowę i zasnęła.

— Z tyłu jest namiot, używa go czasami Gerd. Nie obawiajcie się. — Uśmiechnęła się. — Codziennie używam na nim zaklęcia oczyszczającego. Nic wam nie będzie, a wasza towarzyszka musi tu zostać. Dalsza podróż w tym stanie, doprowadzi do kalectwa, a nawet śmierci.

Niezbyt opłacało się takie opóźnienie, jednak zdrowie Kiry i Frei były na pierwszym miejscu, nie mogłem wystawić je na znaczące niebezpieczeństwo. Profesor musiał zaczekać. Ruszyliśmy za dom, gdzie znaleźliśmy okazały namiot, zabezpieczony magią z wielkim łóżkiem pośrodku. Przydałaby się nam kąpiel, śmierdzieliśmy gorzej od goblinów, a nasze ubrania kleiły się do ciał. Byliśmy zbyt zmęczeni, aby uczynić coś innego, niż zaśniecie. Opędzanie się od komarów i innych latających paskudztw, upał lejący się z nieba, choroba Frei, przebywanie w kopalni pośród wrogów, mógłbym wymawiać tak dalej. Wszystko to pozbawiło nas z sił. Wyczerpani legliśmy obok siebie, zatapiając się w świat snu.Znów śniłem o dalszych przygodach wilka i jej towarzyszki.

Po uratowaniu dziewczyny i mojej mutacji przenieśliśmy się do kryjówki w lesie, gdzie mogłem się nią zająć. Miała liczne rany, podarte ubranie i puste oczy. Nie była już ciepłą i pełnią życia kobietą. Nie czułem jej obecności jakby ciało bez duszy. Udałem się nad rzekę, teraz wydawało się wszystko takie małe. Używając łap, złapałem cztery, tłuste ryby, idealnie nadadzą się na obiad. Kiedy wróciłem do obozowiska, znalazłem trzech oprychów, wpatrujących się z pożądaniem w dziewczynę, ta prowokowała ich uśmiechem, odkrywając swoje wdzięki, lecz w oczach miała tylko szaleństwo.

Bez trudu pozbawiłem ich życia, idioci myślący przyrodzeniem. Podszedłem do niej.

— Dlaczego ty się nie bronić? — Wciąż nie potrafiłem w pełni dobrze mówić.

— A czy to ważne? Może ty też chcesz skorzystać? — Rozchyliła nogi.

Uderzyłem ją delikatnie w policzek.

— Twoje ciało należeć tylko do twojego samca. Musi być ukryte przed innymi.

— Ukryte? Po co skrywać coś, co i tak zostało zbrukane. Jestem już nieczysta. — Zaczęła drapać się do krwi po całym ciele. Chwyciłem ją za ręce i spojrzałem w oczy.

— Ty być silna. Ty nie dać się, walczyć — powiedziałem, nie puszczając jej.

— Dla kogo? Nie mam już nikogo. Jestem brudna, splugawiona, martwych rodziców i wioskę. Zostałam całkowicie sama. — Niemal krzyczała, patrząc na mnie z desperacją. Przypomniałem sobie, że ludzie potrzebują bliskości w trudnych chwilach i lgną do siebie. Podszedłem do niej i otoczyłem ramieniem. Po chwili usłyszałem głośny płacz, nie wiedziałem dlaczego, ale czułem, że to jej pomaga. Wreszcie ucichła, delikatnie odsunąłem ją od siebie. Miała oczy zamknięte, ale oddychała. Na szczęście nie użyłem zbyt wiele siły. Ułożyłem śpiącą tuż obok ogniska na wygodnym kawałku materiału i zacząłem sprzątać pobojowisko, pogrzebałem ciała i pozbyłem się krwi. Zapatrzony w zachodzące słońce, czekałem na nadejście jutra.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Wrotycz 19.06.2019
    Ciekawie się rozpisujesz, poczytuję :)
  • krajew34 19.06.2019
    Dzięki za wpadnięcie, szczerze mówiąc, nie spodziewałem się :)
  • Ozar 04.12.2019
    Kolejny ciekawy odcinek. Choroba zawsze kogoś dopadnie, ale co to się przydarzyło Frey jest dziwne. A co do reszty, no cóz czują się zbrukane i zostawione na pośmiewisko.To pobojowisko pokazuje ż e czasem trzeba komuś pomóc bez względu na swoje przemyślenia! Ciekawie to prowadzisz! 5
  • krajew34 04.12.2019
    Miło, że wpadłeś.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania