"Na skraju cienia" Rozdział 1. i 2.

ROZDZIAŁ 1. Prośba

 

- Gorąco! Chce umrzeć...

 

Wracałam do domu, kiedy żar lał się z nieba wprost na moją głowę. Ledwo doczłapałam się do wejściowych drzwi. Całą drogę łudziłam się, że w środku będzie chłodniej. Myliłam się, wewnątrz budynku nie było wcale lepiej, ale przynajmniej słońce nie miało tu dostępu. Chociaż to!

 

Cała byłam mokra od potu. Czułam, jak grzywka przykleja mi się do czoła. Zdjęłam pantofle, a tornister rzuciłam w kąt.

 

- Mamo? Wróciłam! – zawołałam będąc jeszcze w przedpokoju.

 

- Rina? – usłyszałam jej głos dochodzący z kuchni - Witaj w domu!

 

Skierowałam się tam od razu. Ujrzałam ją, kiedy stała obok kredensu. Miała czarne włosy sięgające jej ramion. Małe, ciemnobrązowe oczy zwężały jej się w prawie niewidoczne szparki, kiedy się uśmiechała do mnie. Mama była dość niska, choć miałam dopiero 15 lat, już dawno ją przerosłam o pół głowy.

 

Tak naprawdę Ina Sparede nie była moją prawdziwą mamą, ale prawie nie pamiętałam swoich rodziców, więc nie potrafiłam sobie teraz wyobrazić kogoś innego na jej miejscu.

 

Moja rodzina zginęła zamordowana przez wampiry, kiedy miałam 5 lat. Nie pamiętam jak trafiłam na wyspę Cross. Jak się uratowałam? Kto mnie tu sprowadził? Prawdopodobnie sama wyparłam przykre wspomnienia, których doświadczyłam. Może to lepiej, że teraz żyję tu, tak jakby z czystą kartą? Powinnam być za to wdzięczna losowi. Choć czasem zastanawiam się nad tym, co straciłam. Czy nadal byłabym taką samą osobą, gdyby wampiry nie stanęły na mojej drodze?

 

Niektóry traktują możliwość zamieszkania na tym odludnym kawałku lądu na równi, z tym jakby trafili do nieba. To raj pozbawionego okropnych potworów, które wysysają ludzką krew i pozbawiają ich wolnej woli. Wyspa Cross to jedyne wolne od wpływu wampirów miejsce na Ziemi. Otacza ją bariera. Nie wiem na jakiej zasadzie ona działa, ale wampiry nie mogą dostać się przez nią do środka, dlatego właśnie jesteśmy tu bezpieczni..

 

Wiem jedynie z opowieści innych mieszkańców, jakie strasznie rzeczy dzieją się ludziom na kontynencie. W niektórych miejscach ludzie nie są nawet świadomi ich istnienia, a inne państwa traktują wampiry jak bogów. Oddają im swoją krew dobrowolnie. Przemieniają się w ich osobiste sługi lub karmicieli.

 

Wzdrygnęłam się na samą myśl. Dobrze, że ludziom udało się stworzyć tę wyspę.

 

Opadłam ceremonialnie na krzesło.

 

- Jestem wykończona... - wyjęczałam kładąc głowę na stół.

 

- Jak było w szkole?

 

Ina podała mi dzbanek chłodnej herbaty. Wypiłam szklankę jednym haustem.

 

- Lekcje do zniesienia, ale ten upał... Na zajęciach ze sprawności fizycznej ganiali nas w tym upale, wyobrażasz sobie?

 

Ina znowu się uśmiechnęła. Marzyłam o tym by wyspa przeniosła się o kilka mil w stronę północy albo żeby nadeszła już pora deszczowa.

 

- Nie wiesz gdzie jest twój brat? – spytała nagle – Dziś kończy wcześniej. Powinien już być.

 

Kiedy byłam mała naprawdę myślałam, że Sai jest moim brata. Saito Sparade ma 17 lat i jest rodzonym synem Iny. Kiedy wampiry porwały jego ojca, przenieśli się na wyspę, 4 lata przed tym, jak ja się zjawiłam.

 

„Pewnie znowu gdzieś się włóczy" – pomyślałam. Ostatnio znikał gdzieś i wracał późno. Kiedy widzę, jak wieczorami Ina oczekuje na jego powrót, mam ochotę nim potrząsnąć. Czemu zaczął się tak zachowywać?

 

- Nie wiem – powiedziałam szczerze, niechcący szczękając zębami o szklankę.

 

- Myślałam, że pomoże mi dziś moich obowiązkach – westchnęła Ina.

 

„Kurczaki! Jego obowiązki spadną teraz na mnie." - spanikowałam w myślach.

 

Udawałam niewinny wyraz twarzy błagając by tym razem mi odpuściła. Mama ma kury, krowę i 4 kozy. Podobno, gdy mieszkali na kontynencie miała tego więcej. Tutaj w mieście, gdzie każdy skrawek ziemi się liczył, musiała zadowolić się tylko kilkoma zwierzętami. Po części tak zarabia na życie, sprzedaje jaja i mleko innym mieszkańcom. Zwykle pomagał jej przy nich Sai.

 

- Ojciec Tutor odwiedził nas dzisiaj. Prosił byś wpadła do niego jeszcze dzisiaj – zmieniła nagle temat.

 

„Moja furtka! Jestem uratowana! Upiekło mi się!"

 

Dopiłam pospiesznie resztkę herbaty.

 

- Ciekawe czego potrzebuję? – zastanowiłam się na głos - Powinnam od razu się do niego udać. Wiesz, w końcu to mój nauczyciel, więc powinnam pomagać mu zawsze, kiedy tego oczekuje.

 

Zasalutowałam do mamy i już podnosiłam się z krzesła, gdy poczułam jej ciężką dłoń na moim ramieniu.

 

- Nie tak szybko!

 

Zrobiłam minę małego kotka, nie zdającego sobie z niczego sprawy.

 

- Najpierw przebierz się! Pomóż mi w gospodarstwie – powiedziała łagodnie, ale stanowczo.

 

Jak mus to mus! Wolałam być jej ulubioną adoptowaną córką, niż niewdzięcznym rodzonym synem. Zawlekłam się do swojego pokoju. Przebrałam się w stare ciuchy, najwolniej i najstaranniej, jak tylko umiałam, odwiesiłam mundurek szkolny do szafy. Założyłam o wiele za duże na mnie gumiaki, wzięłam małą kankę na mleko i wyszłam na rozpalone słońcem podwórze.

 

***

 

Kiedy w końcu uporałam się z wszystkimi pracami domowymi, stanęłam przed budynkiem, w którym mieszkał ojciec Tutor razem z innymi zakonnikami. Budowla przypominała trochę stary zamek. Składał się z kilku niesymetrycznych brył. Tu i ówdzie wystawały w nich wysokie, okrągłe wieżyczki. Otaczało go mnóstwo drzew, a żywopłot piął się po ścianach. Wnętrze również były mroczne i pachniało tam stęchlizną.

 

W naszej małej społeczności księża byli traktowani z szacunkiem. Oni jako pierwsi wypowiedzieli wojnę przeciw wampirom. Początkowo mieli na to marne sposoby, takie jak kołki i czosnek, ale z biegłem lat założy coś na kształt organizacji zwalczającej wampiry. Na wyspie Cross prowadzili pewnego rodzaju szkolenia dla Zabójców Wampirów. Każdy kto miał trochę chęci mógł zostać łowcą. Większość zakonników była dobrze wyszkolonymi Łowcami. Prawdopodobnie jeden z nich mnie ocalił i przywiózł tutaj.

 

Ojca Tutora znałam od zawsze. To on przyprowadził mnie do Iny i poprosił, by mnie przygarnęła. Początkowo myślałam, że to on mnie uratował. On jednak wielokrotnie temu zaprzeczył.

 

Po krótkiej wędrówce ciemny korytarzem skierowała swoje kroki na pierwsze piętro, gdzie znajdowała się kancelaria Tutora.

 

- Witaj, panno Sparade! – powitał mnie jak zwykle miłym głosem.

 

Tutor był staruszkiem z pokaźną łysinką na głowie. Jego twarz była usiana wieloma wyraźnymi bruzdami, a nad uszami sterczały małe kręcone kępki włosów. Jak zwykle był ubrany w prostą tunikę koloru worka na ziemniaki, przepasaną w pasie zwykłym sznurkiem.

 

- Dzień dobry, Ojcze! Po raz drugi... chyba? – odpowiedziałam z lekkim wyrzutem w głosie - Mieliśmy przecież dziś zajęcia, mógł ze mną ojciec porozmawiać wcześniej.

 

Nie czekając na jego reakcję podeszłam do pokaźnego regału z książkami. Wszystkie należały do Tutora i wszystkie były o wampirach. Nie należały do literatury faktu, były raczej zbiorem tego, co ludzie myślą o wampirach lub jak wampiry chcą, by ludzie o nich myśleli. Wampiry w tych książkach nie były w cale takimi złymi istotami. Niektóre z nich nawet przypominały zachowaniem ludzi. Nie byli pozbawionymi sumienia potworami. Byli zdolni do odczuwania wyższych uczuć takich jak miłość. Mieli jedną jedyną wadę, ale przecież nic nie mogli na to poradzić, że żywią się krwią śmiertelników.

 

- Ina powiedziała mi, że musisz jej najpierw pomóc – wyjaśnił.

 

Zdjęłam z półki jedną z książek i przyjrzałam się namalowanemu na niej księżycowi. Czasami zabierałam sobie niektóre z tych książek do domu. Choć Tutor cały czas zrzędził, że to nie jest dla mnie najlepsza lektura.

 

- Hej, nie ignoruj mnie, młoda damo! Zbyt często tu przychodzisz. Zachowujesz się jakbyś była we własnym domu – usłyszałam za plecami.

 

Chyba się lekko zdenerwował. Przewróciłam oczyma, po czym odwróciłam się w jego stronę.

 

- Jak mogę Ojcu pomóc?

 

Na szczęście od razu jego wyraz złagodniał i przeszedł do sedna sprawy.

 

- Mam do ciebie małą prośbę. W lesie na północnym skraju wyspy mieszka pewien człowiek, którym się opiekuję. Każdej soboty przychodzę do niego z lekarstwami, ubraniami i paroma innymi rzeczami. Normalnie poszedłbym tam osobiście, ale niestety dziś muszę wziąć udział w ważnej naradzie.

 

- Myślałam, że nikt nie mieszka za murami miasta? – spytałam zaciekawiona. Nawet na wypas zwierząt za murem potrzebowaliśmy specjalnego pozwolenia.

 

- To wyjątkowa sytuacja. Ten człowiek jest chory i potrzebuje pozostać w izolacji.

 

Zmarszczyłam czoło zniesmaczona. Wyobraziłam sobie tego człowieka mieszkającego w lesie. Na pewno to jakiś staruszek z trądem albo jakiem innym ropnym paskudztwem na ciele. Ble! Może to odra, albo jakaś inna choroba zakaźna. Sama nie chorowałam na to, ale Saito do dziś ma na twarzy okropne blizny na twarzy.

 

- Nie martwi się ojciec, że się czymś zarażę?

 

- Bez obaw, on nie zaraża, sam byłbym już chory – zapewnił mnie mnich – Należy jednak zachować pewne środki ostrożności. Po prostu zostaw tę paczkę na progu lub wepchnij ją przez drzwi do środka. Nie musisz nawet z nim rozmawiać. Postaraj się wrócić do miasta przed zmierzchem.

 

Biedny człowiek, sam pozostawiony w środku lasu, kaszlący i jęczący z bólu. Zastanawiałam się czy nie powinni zająć się nim mnisi w klasztorze. Przecież nie brakowało wśród nich dobrych lekarzy.

 

Biedna Ja! Dlaczego mam chodzić po lesie, kiedy z nieba leje się taki żar. Było już po południu, więc czerwone promienie słońca przygrzewały jeszcze bardziej.

 

- Co ja będę z tego miała?

 

- Zrobisz dobry uczynek. Pomożesz człowiekowi w potrzebie – odparł używając swoich ulubionych i oklepanych regułek. Nie cierpiałam tego.

 

- Niech mi Ojciec postawi bardzo dobrą ocenę z Zielarstwa – poprosiłam.

 

- Wykluczone – odparł, ale po przemyśleniu zaproponował. - Mogę zapomnieć brać cię do odpowiedzi przez jakiś czas.

 

- Sai mnie wkurza. Całe popołudnie nie ma go w domu i wszystko muszę robić sama. Ktoś musi na niego nakrzyczeć, a mama tego nie zrobi – dalej licytowałam warunki.

 

- Dobrze, porozmawiam z nim – zapewnił.

 

- I zabieram to – pokazałam całkiem pokaźny tomik. Okładka książki była całkiem czarna z białym półksiężycem tuż pod tytułem. Jeszcze dziś w nocy zamierzałam walnąć z 50 stron przez zaśnięciem.

 

Tutor pokręcił tylko głową nic nie mówiąc. Nie wiem, czy się uśmiechnął, czy po prostu powiększyły my się bruzdy na twarz. Wzięłam pod pachę kartonowe pudło i wyszłam zatrzaskując niezbyt delikatnie drzwi.

 

________________________

 

ROZDZIAŁ 2. Spotkanie

 

Moje dobre nastawienie szybko mnie opuściło, gdy tylko zostawiłam za sobą chłodne wnętrze siedziby zakonników. Myślałam, że się ugotuję, jak tylko moja stopa stanęła na rozgrzanym bruku. O dziwo, strażnik bramy nawet nie zwrócił na mnie uwagi i po prostu pozwolił opuścić miasto. Wyszłam na całkiem łyse łąki, okalające miasto.

 

Znowu było mi gorąco. Do tego musiałam taszczyć jeszcze całkiem ciężkie pudło. Co ten ojczulek tam nawkładał? kamieni? Podejrzewałam, że zrobił to celowo, by mnie jeszcze bardziej dobić. Gdy doczłapałam się do cienia drzew niezbyt ostrożnie walnęłam kartonem o żwirówkę. Coś szklanego zadzwoniło, ale chyba nic się nie potłukło, taką miałam nadzieję. Zdjęłam bluzkę na długi rękaw. U mnichów nie wypadało być tak rozebranym, ale w lesie nikt mnie nie zgani za nieodpowiedni strój. Pozostałam w samej podkoszulce na ramiączka. Bluzkę zawiązałam na biodrach, tak by mi nie przeszkadzała.

 

Podniosłam z ziemi ten przeklęty karton i ponownie ruszyłam przez las. Szłam przez kilka minut całkiem dobrze wydeptaną ścieżką, o której wspominał mi Tutor. Korony drzew rzucały długie cienie. Strasznie chciało mi się pić, ale nie miałam wody ze sobą. Tym bardziej postanowiłam przyspieszyć marszu, by jak najszybciej wrócić do domu.

 

W końcu zauważyłam stary, drewniany domek pośród drzew. Nie wyglądał zbyt obiecująco. Był to jeden z tych starodawnych domków, które miały trzy izby: małą, dużą i alkierz. Miał dziurę w dachu, chyba jakieś drzewo wyrastało przez jego ścianę. Szyby w oknach były potłuczone, a niektóre całkowicie zabite deskami. Jego ściany porastał mech i wyglądał jakby miał za chwile się zawalić. Nie wyobrażałam sobie, by ktoś mógł tam mieszkać.

 

Podeszłam do starych drzwi. Miałam tylko zostawić rzeczy przed nimi, nie musiałam się z nikim spotykać, ale ciekawość nie dawała mi spokoju.

 

Zapukałam dość głośno w drewno. Drzwi zaskrzypiały i same lekko się uchyliły. Zajrzałam przez szparę, jednak nie było tam niczego prócz kilku mebli zasłoniętych białymi prześcieradłami, stołu bez krzeseł i starej wersalki.

 

- Halo, czy jest tu ktoś? – zawołałam głośno, ale niepewnie. Szarpnęłam mocniej drzwi. Uchyliły się w okropnym piskiem.

 

Nagle kątem oka dostrzegłam jakiś ruch w pomieszczaniu i usłyszałam czyjś chrypły głos:

 

- Tak wiele lat minęło, odkąd widziałem jakąś kobietę. Jak tu się dostałaś?

 

Włos zjeżył mi się na skórze. Zaczęłam ganić się w myślach:

 

„Chciałaś wrażeń, to masz! Nie lepiej było pędzić do domu, co tchu? Przecież wiadomo, że to jakiś zboczeniec i psychopata!!! Kto by chciał mieszkać na takim odludziu?"

 

Przełknęłam ślinę i starałam się odpowiedzieć normalnym głosem:

 

- Przynoszę leki i rzeczy od ojca Tutora. Może pan je wziąć. Proszę się pokazać.

 

Nagle wyłonił się z drzwi prowadzących do odrębnego pomieszczenia. Nie byłam przygotowana na to, co zobaczyłam. Nie był wcale tak stary, jak się podziewałam. Mógł mieć dwadzieścia parę lat. Był dość wysoki i miał kruczoczarne, sięgające ramion włosy. Najbardziej jednak zdziwił mnie brak jakichkolwiek, ropiejących ran na skórze. Jego twarz była gładka, prawie całkiem blada, bez cienia kilkudniowego zarostu. Był boso, miał na sobie podarte spodnie i zżółkłą koszulę. Nie wyglądałoby to najlepiej na kimś innym, ale na nim nie prezentowało się aż tak źle. Koszula była rozpięta, wiec dobrze widziałam jego szczupłe, ale nieźle zbudowaną klatkę. Był całkiem przystojny.

 

- Ojczulek chyba postradał rozum – prawie nie słyszałam, co do mnie mówi, przez to, że jego słowa zagłuszało moje walące serce – Sam robi w gacie przychodząc do tej części wyspy. Zazwyczaj zostawia mi rzeczy na progu. Nie powie ani „dzień dobry", ani „pocałuj mnie w dupę". Nie powinien cię tu przesyłać, przecież tu jest niebezpiecznie.

 

Czułam, że się rumienię na twarzy. Nogi zrobiły mi się całkiem miękkie w kolanach. Nawet przekleństwa w jego ustach brzmiały jak muzyka.

 

- Skoro jest tu tak niebezpiecznie, to czemu pan tu mieszka? Przecież panu też się może coś... stać.

 

Dokończyłam zdanie po przerwie, bo nie mogłam nabrać oddechu i jednocześnie mówić. Jego spojrzenie przygwoździło mnie do podłogi. Co się ze mną działo? Czemu obchodził mnie ten człowiek? Przecież to był jakiś obcy facet. Do tego grubo starszy ode mnie. Jakiś wewnętrzny instynkt kazał mi uciekać, ale nie mogłam się ruszyć.

 

Skrzyżował ręce na piersi.

 

- Oczywiście. Konspiracja. Nic nikt nie wie, tak najlepiej – wymamrotał pod nosem, po czym dodał zwracają się już od mnie lekko oschłym tonem – Zostaw rzeczy i odejdź. Zamknij drzwi jeśli łaska.

 

Poczułam się rozczarowana. Czyżby moja obecność mu przeszkadzała? To nie było zbyt miłe. Z drugiej strony głupio jest zarzucać brak wychowania samotnikowi mieszkającemu w lesie.

 

Otrząsnęłam się z odrętwienia. Mogłam postawić karton po prostu na podłodze, ale dostrzegłam stół oddalony kilka kroków przede mną. Chciałam postawić na nim karton, lecz w połowie drogi moja noga zahaczyła o nierówność w podłodze.

 

- Uważaj! – usłyszałam głos mężczyzny.

 

Pakunek wypadł mi gdzieś z rąk. Coś szklanego wypadło z niego i potoczyło się po ziemi. Przymknęłam oczy, a moje ciało opadałam bezwładnie, czekając na zderzenie z podłożem. To się jednak nie stało. Nawet nie słyszałam, jak do mnie dobiegł. Moje dłonie napotkały szorstki materiał starej koszuli. Instynktownie przytrzymałam się na jej palcami. Poczułam w tali czyjeś silne dłonie. Moja głowa oparła się na jego piersi.

 

Dopiero po chwili zrozumiałam, co się stało. Gdy już moje nogi odzyskały stabilne podparcie, ośmieliłam się spojrzeć na niego.

 

- Przepraszam - powiedziałam spanikowana.

 

. Z bliska był jeszcze piękniejszy. Początkowo jego twarz nie wyrażał nic szczególnego, jednak po chwili dostrzegłam nagłe zdziwienie w jego oczach, jakby dopiero teraz mi się dokładniej przyjrzał. Co takiego zobaczył? Może też pomyślał, że jestem ładna? Po chwili zrozumiałam, o co chodzi. Gapił mi się w dekolt.

 

Osunęłam się od niego trochę zbyt gwałtownie. Uklękłam i zaczęłam zbierać porozrzucane na podłodze rzeczy, żeby się czymś zająć. Pilnowałam by mój podkoszulek już tyle nie odsłaniał. Zarzucałam sobie włosy do przodu. Moje serce waliło jakbym biegła. Policzki mnie wręcz paliły. Było mi strasznie głupio. Jak mogłam być taka nieporadna przy nim?

 

Już prawie wszystko pozbierałam, gdy zaczął mi pomagać. Nadal starałam się na niego patrzeć. Byłam zawstydzona i przeżywałam to, co przed chwilą się wydarzyło. Nigdy żaden chłopak nie był tak blisko mnie.

 

- Kogoś mi przypominasz. Jak masz na imię?

 

- yy Jestem Rina. Rina Sparade – powiedziałam to mechanicznie.

 

Głupia! Nie powinnam podawać swojego imienia.

 

Spojrzałam na niego ukradkiem. Na jego twarze dostrzegłam również cień zamyślenia. Jakby nagle sięgnął pamięcią do jakiegoś odległego wspomnienia. Kogo mu przypominałam? Może mi się wydawało, ale wrzucił ostatnią książkę do kartonu jakby odrzucając wszystkie te myśli.

 

Podnieśliśmy się prawie jednocześnie. Odstawił karton na brzegu stołu. Spojrzałam przez szparę w oknie, kolor wpadającego przez nią słońca zmienił się już na pomarańczowo-czerwony. Słońce zaczynało chylić się ku zachodowi. Dziwiło mnie, że minęło już tyle czasu.

 

- Muszę już wracać – powiedziałam.

 

Stał do mnie bokiem, jakby też podziwiając tę samą smugę światła, co ja.

 

- Tak, już późno – potwierdził moje słowa – Odprowadziłbym cię, ale nie mogę za bardzo stąd wychodzić.

 

- Nie ma potrzeby by się pan fatygował – zapewniłam - Ojciec tutor mówił, że jest pan chory i musi wypoczywać. Sama sobie poradzę.

 

Podrapał się dłonią po karku i obrócił się do mnie twarzą.

 

- W porządku. Tak poza tym jestem Schade. Dziwnie mi, jak zwracasz się do mnie tak oficjalnie. Naprawdę wyglądam na tyle starszego od ciebie?

 

- Ani trochę. Wygląda pan młodo – zająknęłam się - To znaczy wyglądasz młodo.

 

Wymieniliśmy się uśmiechami.

 

- Mogę tu wpaść w poniedziałek. Dotrzymam panu towarzystwo

 

Dopiero po chwili zrozumiałam, co tak naprawdę powiedziałam. Jak mogłam tak po prostu to zaproponować? Nie poznawałam swojego głosu, jakby należał do innej osoby. Wiedziałam jedno, że chce go lepiej poznać.

 

- Jeśli będziesz miała czas. Będzie mi miło.

 

Pożegnaliśmy się. Wyszłam stamtąd lekko otępiała. Po drodze zgubiłam gdzieś moją bluzę na długi rękaw. Nie wiem, czy zgubiłam ją po drodze, a może pozostała w chacie? Pewnie z powodu odkrytych ramion ludzie na ulicy dziwnie mi się przyglądali, ale mnie to nie obchodziło.

 

W końcu opadłam się na łóżko w moim pokoju z książką w ręku. Po całym dniu aktywnie spędzonym na dworze należało mi się trochę spokoju. Musiałam zająć czymś myśli. Nie zdążyłam przeczytać nagłówka pierwszego rozdziału, kiedy nagle sobie coś przypomniałam. Zerwałam się gwałtownie.

 

Przez to, że miałam zajęte popołudnie zapomniałam przeprać mundurka. Miałam do dyspozycji dwa, ale tamten drugi też był brudny.

 

„Przecież nie pójdę w poniedziałek w przepoconym. Jutro jest niedziela i powinnam powstrzymywać się od prac niekoniecznych, wiec muszę to zrobić jeszcze dziś."

 

Zgramoliłam się z łóżka niczym skazaniec.

 

______________________________

 

Schade czyt.

Średnia ocena: 1.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania