Nad morzem

Gdy nas zabrakło, wszystko stało się czarno-białe.

Kolory straciły swoją wyrazistość.

Trudno je teraz zauważyć. Żeby ujrzeć choćby jeden pigment, należy bacznie przyglądać się słońcu. A od tego bolą oczy. Nawet umarli czują ból.

To ona odebrała światu barwy. Ja tylko sprawiłem, że wszystko wyblakło.

Miałem w tym niewielki udział.

Ale to ja- nie ona- mogę chodzić po ziemi.

Od teraz nad morzem króluje czarno-biały sztorm.

 

***

 

Zachody słońca nad oceanem zawsze były piękne.

Turkusowa woda wspaniale tłumiła eksplozję barw ognistej gwiazdy. Sprawiała, że stawała się spokojna, ciepła, wręcz potulna.

A to przecież sztuka, okiełznać ogień.

Każdego dnia ten fakt zadziwiał go na nowo -że błękitna woda potrafi tresować płomienie lepiej niż niejeden człowiek.

Mimo, że zawsze po wizycie na plaży musiał wytrzepywać nogi(i nie tylko) ze złotego piasku, przechodzić się całkiem spory kawałek, w swój najbardziej ulubiony kawałek plaży i wielokrotnie tłumaczyć się, dlaczego nie został w domu, odwiedzał to miejsce codziennie wieczorem.

Taka mała samotność była odskocznią, czasami nawet lepszą niż malowanie.

Bo na plażę nie trzeba było mieć weny.

Szum fal wyciszał go i pozwalał zapomnieć o pędzie codzienności. Całym tym nadganianiu, robieniu wszystkiego na czas. Na raz. Nad morzem nie było obowiązków, nie było odpowiedzialności, nie było niepowodzeń, ani smutku.

Był tylko on.

No, dzisiaj może nie do końca.

Długo zbierał się, żeby porozmawiać z nią o wszystkim, co jest między nimi. To nie było takie łatwe. Nie mógł zacząć tematu po tym jak dowiedziała się prawdy o swoich rodzicach, po tym, jak jeden z ich przyjaciół okazał się zdrajcą. Po prostu czekał na odpowiedni moment. I ten wieczór miał nim być.

Siedział na piasku po turecku, dokładnie tam, gdzie umówili się kilka minut temu.

Czuł na policzkach chłodną bryzę. Morski wiatr lekko smagał go po twarzy. Jego dotyk był delikatny, jak nieśmiały pocałunek.

Nad nim rozciągało się w pełni ugwieżdżone niebo w pełnej krasie -mógł bez trudu zobaczyć każdy, nawet najmniejszy śnieżnobiały punkcik na czarnym atramencie nieboskłonu.

Nie lubił gwiazd -kiedyś Diana powiedziała mu, że to, na co spogląda swoimi oczami nocą, tak naprawdę nie ma racji bytu. Przecież każda gwiazda którą widzi co wieczór już dawno nie istnieje-wygasła.

Były jak wampiry -nieżywe, ale zniewalająco piękne.

Ich uroda nie zmieniała jednak faktu, że kłamały -a kłamstwa Julian nienawidził najbardziej.

Był wystarczająco blisko brzegu, by z zaciekawieniem spoglądać na przypływ -za każdym razem wodę i jego kolana dzieliły niewielkie centymetry. Jej błękit przyciągał wzrok, jednak nie chciał poczuć słonej wilgoci na skórze. Chciał tylko delektować się jej barwą.

Miał na sobie jedynie granatowe, przetarte jeansy i czarną bluzę z kapturem, rozpiętą do miejsca, w którym kończą się żebra. Nie potrzebował na tę okazję niczego więcej.

Oblizał usta i przeczesał dłonią włosy. Przygryzł wargę na dłuższą chwilę i obejrzał się dokoła.

Zauważył ją.

Gdyby był idiotą(a przecież nie był) gwałtownie odwróciłby wzrok i udawałby, że jej nie zauważył.

On jednak wolał zrobić to subtelniej.

Uśmiechnął się delikatnie i lekko odwrócił się w stronę wody.

Nie zauważyła.

Gdy usłyszał jej kroki w piasku(zabawne, ale tylko ją potrafił usłyszeć w ten sposób), uśmiechnął się jeszcze szerzej.

Niemal c z u ł jak oddycha.

Położyła mu dłonie na ramieniu. Jej złote włosy opadły mu na twarz.

-Cześć. -powiedziała, jakby szczęśliwa. Jasne oczy odbijały światło gwiazd.

-Cześć. -wygiął szyję w jej stronę i posłał jej szeroki uśmiech, obnażając przy tym białe zęby. -Siadaj -wskazał jej miejsce obok siebie, a ona chwilę później znajdowała się na piasku bladym tak, jak jej włosy. Wpatrywała się w niego. Wyraźnie chciała, żeby zaczął.

Albo chciała mieć to za sobą.

-Jak dzieciaki? -zapytał, łapiąc się pierwszego tematu, który przyszedł mu do głowy.

Po chwili zbeształ się za to w myślach.

-Dobrze. -odpowiedziała, śmiejąc się krótko. Zawsze gdy się śmiała, przystawiała dłoń do ust. -Nie zorientowały się nawet, że cię nie ma.

-Kochane szkraby. -powiedział, tłumiąc śmiech, ale jego serce biło niespokojnie.

-Ale chyba nie po to się od nich uwalniałeś, żeby znowu o nich rozmawiać, prawda?

Wiedziała, co się szykuje.

Patrzyła na niego z uniesionymi brwiami.

Lubił ten wzrok.

-Zamknij oczy. -powiedział miękkim głosem, a ona uśmiechnęła się szeroko.

-Tajemniczo. -aż klasnęła w dłonie. -No dobrze. -powieki opadły szybko, zasłaniając błyszczące tęczówki.

W ułamku sekundy cały zaczął się trząść.

Nie chciał tego. To miało być subtelne, finezyjne, czułe. Brak opanowania nad ciałem na pewno mu tego nie zagwarantuje.

Odetchnął głęboko i objął ją ramieniem. Oparł głowę o jej głowę i postarał się, by ich oddechy się wyrównały.

Przez moment nie reagowała. Cały czas miała zamknięte oczy. Wyglądała jakby spała.

Ale chwilę później podniosła głowę i delikatnie odepchnęła go od siebie.

-Jules, nie. -powiedziała ze smutkiem.

Zdrobnienie jego imienia było jak policzek.

Gdy po raz pierwszy się całowali był Julianem. Nie Julesem. Mógł poczuć się dorosły. Poczuć się godzien jej.

Po tym wszystkim "Jules" w jej ustach było jak cofnięcie go w rozwoju.

Nadal trzymała dłoń na jego dłoni.

Była zimna.

***

 

Gdy nas zabrakło, wszystko stało się zimne. Dziwnie martwe.

Zarówno atmosfera, jak i cudze serca.

Jakby wraz z naszym zniknięciem, cała miłość z nich uleciała. Jakbyśmy to my mieli na nią jakikolwiek wpływ.

Ich ruchy, każdy najmniejszy gest stały się lodowato-mechaniczne.

Jakby wykonywały je roboty.

Mechaniczne istoty z sercem pompującym nie krew, a olej.

Ja naprawdę nie chciałem, żeby tak to się skończyło.

Od teraz nad morzem każdy topielec zamarza.

 

***

 

-Emma... -zaczął, ale język zaczął mu się plątać. -nie rozumiem.

-Nie możemy, Jules. -była śmiertelnie poważna.

A przynajmniej próbowała.

I znowu "Jules". Traktowała go jak dziecko. Jak młodszego brata.

Którym przecież powinien dla niej być.

-Emmo... -udawał zdezorientowanego. A może rzeczywiście był. Przez nią przestał zwracać uwagę na to, co czuje. Liczyła się tylko ona. -jesteśmy parabatai...

-No właśnie. -przerwała mu. -Zero eros. Nie mówi ci to nic?

-Eros? Emma, ja zwyczajnie chciałem cię przytulić. -zmarszczył brwi. -Tego też zabrania Kodeks?

Obdarzyła go przeszywającym spojrzeniem.

Długo patrzyła się w jego oczy, aż w końcu podniosła się z piachu.

Otrzepała się niechlujnie. Miała łzy w oczach.

-Nie. -powiedziała twardo, ale wyczuł, że głos się jej załamuje.

A więc była nadzieja.

-Nie. -pokręciła głową z uporem maniaka. -Przepraszam, Ju... -zaczęła, ale przerwała, gdy zobaczyła, jak na nią patrzy. -Przepraszam, Julian. Przepraszam.

Wzięła głęboki oddech, przygryzła wargę, starając się unikać jego spojrzenia.

I uciekła.

 

***

 

Jeżeli istniały rzeczy, których Ty nienawidził, to był to dotyk i gry karciane.

Kit Rook( a może raczej Christopher Herondale) uświadomił mu, że jest inaczej.

Śmieszne, bo jakby ktoś mu powiedział, że będzie siedział oparty o czyjeś plecy, dzielił się z tym kimś słuchawkami i trzymał w dłoni pięć kart z czarno-czerwonej talii, najpewniej by go wyśmiał, gdyby tym kimś nie była Livvy.

Ale teraz to robił. A plecy o które się opierał, z całą pewnością nie były kobiece.

-Masz jakieś dwójki? -zapytał niebieskooki. Tiberius słyszał jak delikatnie stuka palcami o posadzkę.

-Nie rozumiem tej gry. -powiedział, głośniej niż zwykle.

Przy nim, jak przy Livvy zawsze mówił odrobinę głośniej.

-Przecież już ci tłumaczyłem. -powiedział lekko poirytowany blondyn i wygiął głowę tak, że opierała się o jego ramię. -To ta klasyka cię rozprasza. -powiedział i wyjął zręcznym ruchem słuchawkę z jego lewego ucha. Ze swoją zrobił to samo.

-Przestań. -powiedział ze śmiechem i wziął telefon z podłogi. -Uspokaja mnie.

-Moim zdaniem jesteś za spokojny. -westchnął głęboko. -Ona cię wypala, Ty.

-Betoven mnie nie wypala. - powędrował oczami w górę. -On dodaje do mnie ognia. -jego kruczoczarne włosy sterczały niesforne z głowy. Wyglądał, jakby przed chwilą wstał z łóżka.

A była piętnasta.

-Faktycznie. -odrzekł z drwiną. -Dla Elizy nieźle daje do pieca.

-Odczep się od klasyki. -prychnął. -To najlepsze, co kiedykolwiek w życiu słyszałem.

Swoim zachowaniem przypominał Kitowi kota. Ale nie dorosłego, zwinnego czarnego dachowca. Tiberius był małym kotkiem. Płochliwym, niezdarnym i urokliwym. Takim, który dopiero uczy się, jak rozróżniać dobro od zła; małym zwierzątkiem o czarnym futerku.

I jego przyjaciel pozostawał zamknięty w tym kotku -może nieświadomie, a może całkowicie z własnej woli.

Ten zwierzak tworzył dla Tiberiusa maskę, która tak naprawdę była jego wyznacznikiem. Czymś charakterystycznym.

-Nikt nie powiedział ci niczego lepszego?

Wszystko się zatrzymało. Wiatr ucichł, a cała reszta wydała się stłumiona.

Słychać było tylko ich oddechy i Betovena w słuchawkach.

 

***

 

Gdy nas zabrakło, wszystko ucichło.

Wręcz wstrzymało oddech, czekając na nasz powrót.

W tej ciszy niezwykle trudno im się odnaleźć.

I o wiele trudniej usłyszeć wołanie o pomoc. Bo ta pusta pauza stała się tak pełna, że zagłusza każdy krzyk.

A oni wołają.

Wołają.

I nie mogą usłyszeć siebie nawzajem.

Od teraz nad morzem nawet wiatr pada trupem.

 

***

 

-N..n.. nie. -odpowiedział, prawie niesłyszalnie. -Tak. -poprawił się po chwili. -Chyba.

-A chciałbyś? -spojrzał mu w oczy

Kiwnął głową. Najpierw niepewnie, potem zdecydowanie.

Christopher oblizał usta i uśmiechnął się delikatnie.

Złapał go za rękę.

-Tiberiusie Blackthornie. -zaśmiał się krótko i kontynuował.

Był jak marzenie. Jak sen, kilka sekund przed obudzeniem.

Chłopak mocniej ścisnął go za rękę.

-Jesteś pierwszą osobą, której bezgranicznie zaufałem. Obok której nie potrafiłem przejść obojętnie. Z którą świetnie się rozumiem. -przerwał na chwilę i odgarnął złoty kosmyk ze swojego czoła. -Owiewa cię tajemnica, Ty. Nie wiem, czy straszna, czy wspaniała. Czy mnie zniszczy, czy naprawi. Czy jest warta poznania. Nie wiem, czy doda mojemu życiu barw. Nie wiem, czy mnie ich pozbawi. I nie wiem, jak długo będę ją odkrywał. Chcę po prostu ją poznać.

Blada twarz Tiberiusa przybrała barwę lodów truskawkowych, a jego usta wygięły się w tak szczery uśmiech, że Kit aż oniemiał z wrażenia.

Chciał go takiego widzieć codziennie.

Wpatrywał się w niego, jak w obrazek, aż w ułamku sekundy był przy nim.

Ale nie tak daleko jak ułamek sekundy temu. Teraz go przytulał. Najmocniej, jak tylko potrafił.

-Spokojnie. -zaśmiał się Herondale. -Wyłącz najpierw tę muzykę, bo za chwilę telefon ci padnie.

Na jego koszulkę skapnęła szara łza Blackthorna.

-Ludwig może zaczekać. -odpowiedział żywo Tiberius. -Ty nie powinieneś.

 

***

 

Kiedy zapukał do drzwi -jak zwykle o tej porze -piła kawę. Miała na sobie letnią sukienkę w róże i leżała na łóżku, czytając jakiś magazyn. Prawa dłoń od czasu do czasu przerzucała śliskie strony, a lewa trzymała z gracją filiżankę z czarnym napojem bogatym w kofeinę.

Ciemne włosy opadały jej kurtyną zasłaniając wąskie, opalone ramiona i smukłą szyję.

Czerwone usta były jak wyrazista plama na jej twarzy.

Plama, której chciał posmakować.

-Czy można? -zapytał cicho, ale na tyle, by go usłyszała.

-Jasne, wchodź. -powiedziała sucho.

Przynajmniej próbowała.

W kilka chwil stracił pewność siebie. Ton, którym się posługiwała mówił jedno- "znikaj mi z oczu ".

-Chciałabyś poświęcić mi chwilę? -zapytał, dążącym głosem.

Jasne, że tak. Na Razjela, tak!

-Jeżeli musisz. -powiedziała spokojnie.

Wiedziała jednak, że bicia serca nie da się tak łatwo zatuszować.

 

***

 

Gdy nas zabrakło, wszystko stało się zakłamane.

Od słów, przez gesty, aż po same uczucia.

Każde skinienie, każdy uśmiech, każda łza, przepełnione były fałszem. Złamaną obietnicą.

Chociaż wcale nie chcieli kłamać -w głębi duszy pragnęli jedynie kochać. Kochać prawdziwie; to życie ich do tego zmusiło.

A przecież nigdy nie zmusza -zawsze daje wybór.

To ich rozumy pragnęły kłamstwa.

Tylko dlatego, że uważały prawdę za brutalną.

Męczy mnie świat człowieka -

To śmiech, to szloch bez tchu.

Od teraz, nad morzem tylko kłamcy uciekają od szumu fal.

 

***

 

-Cristino, między mną i Kieranem nic nie ma.

-Mędzy mną i Diego też, ale tydzień temu się całowaliśmy. -uśmiechnęła się przez sekundę. Wyglądało to strasznie.

Poczuł, jakby wbiła mu w serce nóż.

-I wiesz, co ci powiem? Było cudownie.

I przekręciła.

-Jak mogłeś? -zaczęła, teraz na poważnie. -Ja naprawdę myślałam, że może być z tego coś więcej. Liczyłam na ciebie. A ty byłeś jednocześnie ze mną...

-Cristino...

-Nie odzywaj się do mnie. -powiedziała z pogardą. -Miałeś swoją szansę.

-Kieran to nie było nic poważnego. Kocham tylko ciebie. -czuł, że jeżeli nie ochłonie, serce (bezużyteczne, bo już martwe) wyskoczy mu z piersi.

-Jemu też tak o mnie mówiłeś? -uniosła brwi. -Jesteś żałosny.

Trwało to chwilę. Mniej niż mrugnięcia oka.

Stał przed nią. Położył jej ręce na ramiona.

Spojrzał jej prosto w oczy.

Magazyn upuściła na łóżko, a filiżanka (już oprużniona) wylądowała na dywanie.

-Spójrz na mnie i powiedz, że nic do mnie nie czujesz. -mówił tak szybko, że ledwo go zrozumiała.

Ale wiedziała, o co chodzi.

-Powiedz to. Teraz.

Milczała.

Jak słodka była ta cisza.

Jej pierś unosiła się i opadała szybciej, niż powinna.

Przyciągnęła go do siebie i utonęli w pocałunku.

 

***

 

Gdy nas zabrakło, miłość przestała być oczywista.

Stała się zagadką. Wybitną łamigłówką, którą potrafią rozwiązać tylko najlepsi.

To piękne uczucie nabrało nowego znaczenia. Nie była już tylko magiczna, cudowna, żywiołowa, ale też niepoukładana, tajemnicza, zakazana.

Ci którzy zostali w świecie materialnym nadali jej nowego blasku.

Blasku jaśniejszego, niż ten słoneczny.

Ale ich blask nie oślepia.

Nie boli.

Potrafi tylko sprawiać radość.

Dobrze jest żegnać się że światem, kiedy ma się pewność, że został dobrze zmieniony.

Ja już mogę to zrobić.

Annabel dopiero przywita się ze zmianami.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania