Naddniestrze - rosyjskie ‘deja vu’

Wstęp

Marzenie, żeby tam pojechać siedziało we mnie przez wiele miesięcy. To miejsce śniło mi się natrętnie po nocach. W każdym z tych snów chodziłem po upalnym mieście, spotykałem różnych ludzi, coś tam się działo…i więcej nie pamiętam. Pojechałem do Mołdawii właśnie przede wszystkim po to, żeby tam dotrzeć. Do krainy, gdzie wg informacji w internecie skorumpowana policja-milicja każe płacić łapówki turystom pod byle pretekstem. Miejsce straszne, gdzie dachówki lecą na głowy, a kochane polskie MSZ nie będzie w stanie udzielić człowiekowi żadnej pomocy w razie wpadki i zaleca się wręcz omijanie tego miejsca. Naddniestrze – ‘państwo, które nie istnieje’, ‘sowiecki skansen’. A jak jest tam naprawdę? Zapraszam do przeczytania mojego artykułu. Wpis ten będzie częścią dłuższej serii z moich ostatnich wypraw do Mołdawii i Rosji, więc wkrótce spodziewajcie się tu kolejnych (mam nadzieję) ekscytujących postów.

 

Jak tam dotrzeć?

Do Naddniestrza można dotrzeć na kilka sposobów. Dłuższa droga prowadzi z Odessy, pociągiem lub marszrutką. Będąc w Odessie odpuściłem, bo jechać co najmniej 5 godzin w jedną stronę tylko po to, żeby spędzić 4 godziny na miejscu? Trochę bez sensu. Nie powiem, lubię wyzwania, ale też bywam wygodnicki i pragmatyczny, więc jeśli już jadę gdzieś daleko to chcę wycisnąć z tej szansy jak najwięcej. Druga opcja to około godzinny wypad busikiem ze stolicy Mołdawii. I tak się szczęśliwie złożyło, że na kilka pięknych wrześniowych dni 2019 roku przyjechałem do Kiszyniowa. I tym razem nie mogłem zrezygnować z wyprawy do Naddniestrza, do Tyraspolu.

 

To nie jest żadna hardcorowa podroż. Po prostu bierzesz ważny paszport i jedziesz. Bez względu na to czy jesteś Polakiem czy Amerykaninem. Jeśli nie jesteś jakimś miejscowym politykiem z czarnej listy po prostu nie ma co się zastanawiać. Warto tu przyjechać.

 

Wyjazd z Kiszyniowa

Z hotelu, w którym się zatrzymałem docieram śmiesznie tanim (44 grosze) trolejbusem do centrum miasta. Z głównej arterii zbaczam w stronę wielkiego bałaganu jakim są okolice zwane Placem Centralnym. Wszędzie wokół rozłożyli się handlarze dóbr wszelakich. Można odnieść wrażenie, że nie obowiązują tu żadne zasady. Każdy orze jak może.

 

Przeciskając się pomiędzy straganami docieram do równie chaotycznego dworca autobusowego. Koniec języka za przewodnika. Pytam jednej, drugiej osoby, gdzie ‘awtobus do Tiraspola’. Pokierowany docieram do kasy, tylko gotówką, więc potem do bankomatu, potem znów do kasy, gdzie płacę około 10 zł w jedną stronę i w końcu ląduje w niebieskim, nieklimatyzowanym autobusie w stronę spełnienia jednego z moich marzeń.

 

Autobusem opiekuje się konduktorka. Nie nazwałbym jej stewardessą, no bo z wyglądu jest już grubo ponad normę. Choć angielski co nieco zna. Tłumaczy przestraszonemu Amerykaninowi, że jak na ‘one day’ to nie trzeba zameldowania. Jak się pracuje na takiej trasie to mus znać obce języki. W końcu trasa międzynarodowa, a nie jakiś wypad do babci na wieś. Ale ta kobieta kojarzy mi się bardziej z ‘prowadnicą’ z rosyjskich pociągów, taką opiekunką pasażerów, prawie jak matka. Dwóch chłopaków usadziła razem obok siebie, ‘nie pogryziecie się przecież’. W busiku jadą miejscowi, ale też jest sporo turystów, jacyś Polacy oraz dewizowcy, anglojęzyczni.

Nie zazdroszczę ludziom z Zachodu jak tu przyjeżdżają. Znaczy, nie zjedzą ich tu, ale dla Polaka, jeszcze takiego co żył, choć przez chwilę w komunie ten ‘ruski świat’ z jego różnymi absurdami jest bardziej swojski. Zanim ruszymy, do autobusu wchodzi handlarka wachlarzy i kobieta z portmonetkami i saszetkami. A po niej żebraczka z dokumentami szpitalnymi. Prosi, żeby ją poratować, bo potrzebuje pieniędzy. Na chore dziecko. Prawda to czy nie? Całego świata nie zbawisz.

 

W końcu ruszamy. Trasa wiedzie przez miasto, postsowiecką arterię Dacia Avenue z blokowiskami po obu stronach. Po drodze mijam mural ku czci ’Solidarności’ i Wałęsy. Ten pan już nie jest dla mnie legendą, ale chętnie tu później wpadnę zobaczyć ten polski ślad w Mołdawii. Następnie mijam lotnisko i busik wyjeżdża za miasto. Krajobraz dość monotonny, typowy dla centralnej, wschodniej Europy. Może momentami jest trochę bardziej sucho, ale step to jeszcze nie jest.

 

Przede mną siedzi chłopak z bransoletką z napisami po angielsku. Coś o rejonie Dniestru. Po co ta demonstracja? Co chce tym udowodnić? Trochę to głupie. A jak ja osobiście do tego podchodzę? Ano tak, że na przykład będąc w Moskwie kupiłem sobie piękną koszulkę ’T-34 czołg zwycięstwa’. Nie kupię koszulki z sierpem i młotem czy z Putinem, ale ten genialny w swej prostocie czołg i rola Sowietów przy wypędzeniu Niemców z Polski. Chwalebna. Inaczej by nie było nawet PRL-u, tylko nieliczni Polacy siedzieliby gdzieś w ziemiankach koło Uralu. Mniej chwalebne było to, co się działo już po wejściu Armii Czerwonej. Pewno, że fajnie by było, żeby nas wyzwolili Amerykanie i wojna skończyła się dla Warszawy jak dla Paryża. No ale Zachód miał nas gdzieś. I wracając do kwestii mojego podejścia w podróży. Nie antagonizuje, ani też nie podlizuję się. Dlatego koszulka z czołgiem czeka na moment wyjazdu do Londynu. Wtedy bardzo chętnie ją założę.

 

Przejście graniczne w Benderach

W niecałą godzinę dojeżdżam do przejścia granicznego. Najpierw mija się budkę policji mołdawskiej, bo dla Mołdawii nie jest to granica państwowa. Policjantów nie obchodzą autobusy, więc żadnej kontroli. Pewno zatrzymują tylko podejrzane samochody. Potem zaczynają się lekkie, przenośne zasieki, stoją nieliczni żołnierze tzw. rosyjskich sił pokojowych. Czołgu nie dostrzegłem. Podobno kiedyś był. No i granica państwowa Naddniestrza. Nawet nie próbuję robić zdjęć. Nie ma co ryzykować. W ogóle mam niepisaną zasadę, że nie łamie prawa w takich miejscach i nie robię zdjęć na granicach, a co dopiero tutaj.

 

Miejsce wygląda dość zwyczajnie. Ot wiata w bardzo ładne barwy zielono-czerwone Naddniestrza, na górze godło z sierpem i młotem, po prawej budka, do której ‘innostrancy’ (czyli cudzoziemcy) idą się odprawić. Z racji tego, że to państwo nie jest uznawane to pogranicznicy nie mają prawa wbijać pieczątek do paszportów. Poradzili sobie jednak inaczej z tym problemem. Biorą paszport, skanują w takiej maszynce ten kod na dole i wydają karteczkę. Coś w rodzaju numerka na poczcie, na której są podstawowe dane z paszportu, a także akceptowany czas pobytu w regionie. Nie trzeba niczego wypełniać.

 

Mówi się tylko ile chcesz zostać. Ja powiedziałem, że do wieczora chcę i dostałem prawo pobytu na 10 godzin. A gdy chcesz zostać dłużej to musisz pokazać potwierdzenie np. rezerwacji hotelu. Spytano mnie też czym przyjechałem. Autobus czekał na ludzi już za przejściem. Na każdej granicy poza strażą graniczną, która odpowiada, za przepływ osób istnieje coś takiego jak służby celne. Tutaj rolę celnika pełni 2 metrowy facet, który dość nieudolnie obchodzi przejeżdżające samochody. Wygląda jak ten wielki gość z filmów Zespołu Filmowego Skurcz i podobnie się porusza. Mniej o nim słychać, może Walaszek dał mu wymówienie z pracy, więc się zatrudnił tutaj.

 

Status Naddniestrza

Naddniestrze było zawsze częścią Mołdawii. Tyle że Mołdawii jako państwu było bardzo ciężko utrzymać swoje terytoria. Cięgle ktoś ich podbijał. Kawałek dzisiejszego Naddniestrza od 1569 do 1793 roku nawet należał do Polski. Jak na dzień dzisiejszy Naddniestrze jest państwem, ale na tej zasadzie jak NRD w relacji z RFN.

 

A co do tych terenów to nawet dziś w nazwie jest określenie ‘Naddniestrzańska Republika Mołdawska’, więc nie wypierają się tak do końca tego kim są. Ich sytuację można porównać do sytuacji Irlandii Północnej. Bliskość potężnego sąsiada (Ukraina jest niepodległa dopiero od lat 90. XX wieku) jakim jest Rosja sprawiła, że miała tu miejsce silna rusyfikacja, a nawet osiedlanie się Rosjan czy Ukraińców na tych terenach. W chwili gdy Mołdawia odzyskiwała niepodległość od Sowietów, zbyt mocno naciskano na romanizację całego kraju. Następnie włączyła się Rosja i mamy to co mamy.

 

To jest coś tak jakby w Polsce np. w województwie białostockim żyło mnóstwo ludzi rosyjskojęzycznych i nagle pewnego dnia Polska chce na siłę spolonizować ten kawałek swojej ziemi, wymusić na mieszkańcach mówienie wyłącznie po polsku. I co się dzieje? Rosja upomina się o swoich obywateli. Ale nie anektuje bezpośrednio tych ziem, lecz pozostawia niedokończoną sprawę tylko po to, żeby osłabiać cały kraj, a nie tylko jeden region. To samo aktualnie ma miejsce na Ukrainie czy w Gruzji.

 

Z takim ‘bagażem’ Mołdawia jest trzymana w szachu i nie może wejść do Unii Europejskiej, a co ważniejsze dla Putina nie przyjmą jej do NATO. No bo przecież Amerykanie nie przyjmą Mołdawii do Paktu Atlantyckiego tylko po to, żeby zaraz potem ruszyć na wojnę z Rosją. Amerykanie nie chcą babrać się w wojnę, z której nie mają żadnych korzyści. Nawet jeśli nie byłoby bezpośredniego starcia amerykańsko-rosyjskiego tylko lokalna wojenka, gdzie Naddniestrze wspiera Rosja, a Mołdawię Amerykanie.

 

Putinowi wystarczy ’status quo’, dlatego nawet Rosja nie uznała Naddniestrza. Rosja ma tutaj takie swoje Wyspy Dziewicze, gdzie język ten sam i nawet policja wygląda tak samo, ale zasady są nieznacznie inne. W Rosji zakazano kasyn poza nielicznymi specjalnymi strefami, w Naddniestrzu powszechnie występują. Bogaci, różni mafiozi, dawni funkcjonariusze sowieckich tajnych służb mogą tu robić to, co w Rosji im nie wolno.

 

I co Mołdawianie mogą na to poradzić? Ano nic. Na dodatek sytuację pogarsza ich własne niezdecydowanie. Pomimo wspólnego języka i historii nie chcieli np. połączyć się z Rumunią. I tak sobie żyją w tym zawieszeniu. Mołdawia ma świadomość, że nie wygra z rosyjskim niedźwiedziem i nikt im w tej walce nie pomoże, więc powoli dogadują się z naddniestrzańskimi politykami. Polacy gdyby to był ich teren to pewnie robiliby jakiś ruch oporu, siedzieliby po lasach, atakowali posterunki, ale Mołdawianie nie są aż tak bojowi.

 

No i przede wszystkim, wojują ludzie młodzi a młodych tu prawie nie ma. Młodzi mieszkańcy Naddniestrza jeśli chcą sobie jechać do pracy w UE to mogą dość łatwo wyrobić sobie rumuński paszport i jadą. Chcą pracować w Rosji to dostaną paszport rosyjski. Nikomu nie opłaca się robić tu bezsensownej wojny.

 

Bendery

Myślałem, że Bendery są jakoś z tyłu i żeby dotrzeć do tej miejscowości to trzeba dopiero wyjechać za Tyraspol od drugiej strony. Ale nie miałem racji. Zaraz za przejściem granicznym wjeżdża się na most w barwach Naddniestrza i Rosji, a potem mijając historyczną twierdzę autobus dociera na dworzec autobusowy na krótki postój.

 

Rzuca się w oczy zmiana oznakowania, a właściwie stosowanego alfabetu. Wszystko cyrylicą. Ulice szersze, bardziej zadbane, ale troche pustawo. Mijam rosyjski dom oficera, typowy rosyjski bazarek. Ot rosyjska prowincja. No i reklama polskiej farby…’Śnieżka’.

 

Tyraspol

Po około 20 minutach docieram do końcowego przystanku jakim jest miasto Tyraspol. Wysiadam koło zadbanego dworca kolejowego i autobusowego, i idę w dół do miasta ulicą Lenina. Nie, nazwanie ulicy imieniem Lenina nie szokuje mnie. Zaledwie parę tygodni temu byłem w Rosji i nie dziwią mnie sierpy i młoty czy pomniki komunistów. W Rosji to rzecz powszechna i nie trzeba jechać na drugi koniec miasta, żeby znaleźć ślady ZSRR. Związek Radziecki to po prostu część ich historii.

 

Już na granicy słyszałem rozmowy po polsku, a wysiadając na dworcu pogadałem sobie z dwoma Polakami, ‘backpackersami’ jadącymi, aż z Odessy. Tak jak myślałem, droga z tamtej strony nie jest zbyt fajna: fatalne drogi i na dodatek mnóstwo patologii, prostytutek itd.

 

‘Robota w Polszy’

Co pierwsze rzuca się w oczy w Tyraspolu? Spokój, porządek, cisza? No dobra. To też. Ale przede wszystkim wszechobecne reklamy pracy w Polsce. Tej samej firmy, która rekrutowała w Mołdawii. Tyle, że w Kiszyniowie były ulotki po rumuńsku a tu po rosyjsku. Kto by pomyślał, że Polska jest takim rajem.

 

Informacja turystyczna…z funduszy UE i zdobyczne flagi

Jednak zwiedzać wolę sam, a nie w grupie i w miłej atmosferze rozdzieliliśmy się. Mimo że wiem mniej więcej co chcę zobaczyć w Tyraspolu to musiałem zajść do miejscowej Informacji Turystycznej. Trochę, żeby ich ‘przetestować’, może coś więcej się dowiedzieć albo wziąć ulotki czy kupić souveniry.

 

Bardzo ciekawą rzeczą jest to, że to Info Centrum zostało postawione z funduszy…Unii Europejskiej. Jak dla mnie rzecz niepojęta. Nie dość, że sama Mołdawia nie jest w UE, to jeszcze tutaj mamy sytuację jak kto woli z separatystycznym regionem lub z quasi-państwem mocno zintegrowanym z Rosją. Więc czemu Unia w to wkłada pieniądze? No ale centrum-wypas. Gdyby było otwarte…a jest ‘pół-otwarte’.

 

W Informacji ja i jeszcze jakaś niekumata Chinka (jak to oni) próbujemy coś się dowiedzieć o mieście. A przede wszystkim kupić jakieś pamiątki. Okazuję się, że sklep z pamiątkami jest zamknięty, koleżanki nie ma, a jest środek dnia. Dostajemy jedynie mapki. Próbuje przekonać panią z informacji, że ja jej chętnie zapłacę za kubek czy magnes, tyle ile trzeba, a ona później przecież może przekazać pieniądze koleżance. Niestety nic nie wskórałem. Wobec niezdecydowania pani, wziąłem sobie z okna chociaż dwie piękne flagi Naddniestrza - za darmo. Chyba mnie nie wsadzą do łagru z tego powodu, że tak się garnę do ich symboli narodowych. Postawię sobie te flagi obok… amerykańskiej, zdobytej dzień wcześniej na jankeskim festynie w Kiszyniowie. Festiwal ten dziś przyjedzie do…Tyraspola, ale o tym później.

 

Aleja 25 Października

Plan zwiedzania miałem taki, że oblecę Tyraspol, a potem pojadę trolejbusem numer 19 do Benderów. Ostatecznie odpuszczam jednak Bendery i skupiam się wyłącznie na stolicy Naddniestrza. Większość atrakcji znajduje się na głównej promenadzie miasta, czyli ‘Alei 25 Października’. To tu zlokalizowane są te wszystkie post-sowieckie budynki, billboardy z sierpem i młotem itd.

 

Najpierw moje kroki kieruję w stronę miejscowego Parku Pabiedy (Zwycięstwa), żeby zobaczyć czy Amerykanie już się rozłożyli z festynem, który wczoraj widziałem w Kiszyniowie. Dziś ma on przyjechać właśnie tu. Na tym wydarzeniu będą rekrutować mieszkańców do wyjazdu do USA, na studia, staże, promować kulturę itd. Trochę to surrealistyczne w miejscu, gdzie prawie co krok stoją pomniki Lenina, ulice nazwane są na cześć komunistów radzieckich czy niemieckich. Dadzą mi na tym festynie amerykańską flagę, pójdę sobie niewinnie nią machając pod dawną siedzibę KGB i mnie zastrzelą za imperialistyczne ciągoty.

 

Dom Sowietów, teatr, uniwersytet

Po drodze do parku mijam piękny ‘Dom Sowietów’ – siedzibę władz miasta, biały, imponujący budynek, z lekko kolorowaną elewacją i pierwszym tego dnia popiersiem Lenina. Obok sowieckiego domu znajdują się też typowe dla całego byłego ZSRR tak zwane ‘winogrona’, czyli tablice z zasłużonymi obywatelami i weteranami wojennymi. Stolica Naddniestrza to również centrum kultury i niedaleko znajdują się teatr miejski i uniwersytet.

 

Zakupy w Sheriffie

‘Sheriff’ to jedyny słuszny biznes w Naddniestrzu posiadający w swoich rękach telefonię, telewizję, stadion piłkarski, ale jest gorąco i przede wszystkim interesuje mnie należąca do ‘Sheriffa’ sieć supermarketów. Zakupy w tym miejscu to taka atrakcja turystyczna sama w sobie. Ludzie na Instagramie pozują z siatkami. Dla jednych idolem jest ‘Biedronka’, dla innych ‘Sheriff’. A ja chcę się napić kwasu chlebowego i zjeść bułkę. Czytałem, że w Tyraspolu nie da się płacić kartą VISA, jednak sam ‘Sheriff’ to człowiek sprytny i poradził sobie z międzynarodowymi ograniczeniami. Nie ma żadnych problemów z płaceniem zagranicznymi kartami. Miejscowy kwas chlebowy jest wyśmienity. Mają tu też spory wybór ‘domowego piwa’, oczywiście nie wspominając o wybornych i tanich koniakach marki ‘Kwint’.

 

Park Pabiedy

I wreszcie docieram do Parku Pabiedy, który jest o wiele mniej imponujący niż jego moskiewska wersja. Mała brama, wewnątrz wypielęgnowane alejki, wesołe miasteczko, muzyczka gra, dzieci jeżdżą na osiołku.

 

A na to wszystko spogląda z cokołu Grigorij Kotowski - syn zrusyfikowanego Polaka i Rosjanki, bolszewik, którego brygada brała udział w wojnie polsko-sowieckiej w 1920 roku, zamordowany w daczy nad Morzem Czarnym w 1925 roku.

 

Festyn amerykański zacznie się o 16tej, dopiero rozkładają stragany. A ja nie przyjechałem tu, żeby jeść hot dogi, więc tylko upewniwszy się, że Amerykanie w Naddniestrzu to nie jest jakaś kaczka dziennikarska wracam do Alei 25 Października.

 

‘Dom Knigi’ i wykład o przyjaźni naddniestrzańsko-rosyjskiej

Idąc nieco opustoszałą główną promenadą mijam psychodeliczny sklep z zabawkami. Czemu psychodeliczny? Ten wystrój po prostu miażdży percepcję. Ale co ja tam się znam. Już dawno nie jestem dzieckiem. Po raz kolejny mija mnie hałaśliwa kolumna samochodów z weselnikami.

 

Muszę kupić sobie kubek z Naddniestrza i jakiś magnes. Wstępuję w tym celu do ‘Domu Książki’ (‘Domu Knigi’). Sprzedaje tu starszawa Rosjanka z Moskwy, która przyjechała tu w poszukiwaniu spokojnego życia na stare lata. Niestety nie można u niej płacić kartą. Mam trochę rubli rosyjskich. Miałem nadzieję, że jeśli są zaprzyjaźnieni z Rosją to ruble rosyjskie są tutaj jak Euro w Unii Europejskiej i po prostu będę mógł nimi płacić. A gdzie tam. Robię jej wykład, że jak to tak przyjaciele jesteście, miłość jak w Unii Europejskiej, a muszę ruble wymieniać na ruble niewymienialne. No ale ona nic nie może. Śmieje się, uspokaja mnie, ale po ‘dziengi’ trzeba iść.

 

Udaję się do bankomatu koło najsłynniejszego rosyjskiego banku – Sberbank. Bankomat nie uznaje mojej karty, nie idzie wypłacić gotówki w żadnej walucie. Tak jak radzili w internetach wchodzę do wnętrza banku i po skomplikowanej procedurze przy “okienku” (z okazaniem paszportu) polegającej na przeliczeniu na dolary, a dopiero potem na ruble naddniestrzańskie wypłacam równowartość 2 dolarów.

 

U pani z ‘Domu Knigi’ pamiątki lepsze, niż w Informacji Turystycznej. Żaden tam kicz dla Anglików czy Amerykanów z kubkiem z angielskim napisem ‘kubek z kraju co to nie istnieje’. Kupiłem sobie kubeczek z pięknym sierpem i młotem promieniejącym niczym słoneczko nad rzeką Dniestr. Aż serce rośnie. Poza tym magnes lodówkowy z budynkiem, którego podobno nie wolno fotografować, bo kiedyś tam było KGB. Dziś jest tam tylko parlament.

 

Kolejne święto w Naddniestrzu i rynek Suworowa

Docieram na główny plac Tyraspolu, czyli rynek Suworowa. Oni chyba ciągle tu mają jakieś święta, parady. Jest początek września, a właśnie jestem świadkiem przygotowań do koncertu. Scena rozstawiona, nad ulicą wiszą flagi wszystkich miast Naddniestrza.

 

W samym sercu miasta stoi pomnik Suworowa. Tego samego, który w 1794 roku zmasakrował warszawską Pragę – dzielnice, w której się wychowałem i zawsze będę dumny, że z niej wyszedłem. Suworow w jednym miejscu mordował niewinnych cywili, a w drugim przyczyniał się do powstania miasta. Nazwa ’Tyraspol’ oznacza z greckiego ‘miasto nad Dniestrem’.

 

Obok placu z wielką ulicą pośrodku stworzoną specjalnie do parad wojskowych znajduje się też szereg budynków takich jak niewielki Pałac Kultury, Dom młodzieży i park, z którego można dojść nad rzekę. Mijam też odjechany samowar, który służy jako automat do kawy/herbaty.

 

Zanim pójdę nad rzekę idę zobaczyć miejscową ‘wieżę Eiffla’ – symbol miasta jakim jest czołg mierzący swoją lufą w cerkiew, która wygląda jak butelka koniaku.

 

Czołg i cerkiew w kształcie koniaku oraz Parlament, dawne KGB

Oprócz czołgu i cerkwi zaraz obok znajduje się pomnik dla uczczenia pamięci poległych za odrębność Naddniestrza, wojny w Afganistanie i dla 'likwidatorów' katastrofy w Czarnobylu. Oczywiście wszystko zrobione w stylu typowo rosyjskim, w środku pali się wieczny ogień. Pewno podsycany gazem, który Naddniestrze dostaje od Rosji prawie za darmo. A i tak za wszystko ma płacić Mołdawia nie mając kontroli nad tym terenem.

 

A za pomnikiem znajduje się nieinteresujące mnie muzeum oraz sławetny Parlament, którego podobno nie wolno fotografować. Nikt mi nie robi żadnych problemów. A gdyby co, warto mieć taką zasadę, żeby takie ewentualnie ‘przypałowe’ miejsca fotografować z drugiej strony ulicy.

 

Rzeka Dniestr - rosyjska sielanka

I już tak prawie na koniec mojego dnia w Tyraspolu idę sobie nad rzekę Dniestr. Nad rzeką znajduje się zadbany most dla pieszych oraz plaża. Sielankowy, małomiasteczkowy klimat ubarwiają przepływające co chwila statki wycieczkowe, z których na cały regulator grają rosyjskie szlagiery. Witamy w rosyjskim raju.

 

Trochę z pragnienia, a trochę z chęci pozbycia się naddniestrzańskich rubli kupuję sobie za ostatnie 2 ruble w budce za mostem bardzo dobry kwas chlebowy w kubeczku. Jeszcze inny w smaku niż ten kupiony w ‘Sheriffie’. W internetach można znaleźć ludzi degustujących alkohole, kebaby, od kwasu chlebowego by się jeszcze przydał. Szukam tych blaszanych domków, o których się dowiedziałem z ‘Bez Planu’. A nie, one są w innym mieście, Dniestrowsku, na południu.

 

Ostatnie chwile i ‘święta’ caryca

Wracam do ‘High Street’, mijam popiersie carycy Katarzyny, które w internecie niektórzy przedstawiają jako świętą z aureolą na głowie. Kolejna bajka z netu. Niedaleko monumentu znajduje się latarnia ze światłami na wszystkie strony. Gdy się odpowiednio skadruje można wtedy uzyskać efekt aureoli, jak na załączonych zdjęciach.

 

Przechodzę koło wejścia do ambasad trzech nieuznawanych przez świat, a uznawanych przez Naddniestrze republik – Abchazji i Osetii Południowej. Pierwsze skojarzenie co do flagi Abchazji? Przez tą rękę wygląda to trochę jak jakaś flaga z Wojen Gwiezdnych albo Pana Kleksa.

 

Zmęczony już jestem, późno się robi, a ostatni busik do Kiszyniowa 18:45. Nie chciałbym tu zostać na noc, bo nie kręci mnie perspektywa deportacji i kary 50 euro za nielegalny pobyt. Na karcie-paragonie migracyjnym mogę tu przebywać do 22giej. Co nieco jeszcze obchodzę miasto, fotografuje jakąś cerkiew czy budynek, ale kieruje się coraz bardziej w stronę dworca.

 

Miejsca nieodwiedzone

Dużo tego. Jeden dzień to zdecydowanie za mało na Naddniestrze. Miejsca nieodwiedzone muszę podzielić na te, których nie zobaczyłem z braku czasu, bo po prostu nie było szansy, żeby tam dotrzeć w tak krótkim czasie i na te, które ‘zaniedbałem’, bo mnie aż tak nie interesują. W Tyraspolu pominąłem ‘zielony bazar’, a także nową siedzibę dawnego KGB, dzisiejszego MGB. No ale co do tego ostatniego gdybym tam zaszedł to mogliby mnie ‘za darmo’ zaprosić do środka i niekoniecznie byłoby to miłe.

 

Nie zwiedziłem też reszty regionu. Bendery widziałem tylko z busika. Nie byłem na stacji, z której nie odjeżdża żaden pociąg, ale pracują kasjerki. Wyjeżdżając z Tyraspola, zaraz za pieszym mostkiem znajduje się droga do wsi Kićkany z piękną świątynią z darmowym tarasem widokowym, a także domem kultury z wielkim Leninem. Nie dotarłem do miast przemysłowych z pewnymi pozostałościami polskiej bytności tutaj jak Rybnica. Nie odwiedziłem blaszanych domków nad jeziorem ani wesołego miasteczka w klimacie jak po wybuchu w Czarnobylu.

 

Powrót do Kiszyniowa

Bilet powrotny można kupić w budynku dworca kolejowego. Nie trzeba mieć naddniestrzańskich rubli, mołdawskie leje również wezmą. Powrót – około 8 zł.

 

Wyjeżdżając z Tyraspolu filmuje stadion Szeryfa (miejscowa drużyna dała łupnia Legii Warszawa), potem jadę jeszcze raz przez Bendery.

 

W mieście znajduje się wspaniale ozdobiony garnizon armii rosyjskiej. Następnie mijam twierdzę Bendery, wały obronne. I wtem gdy zatrzymałem nagrywanie zza wałów wyłania się czerwona gwiazda i koszary armii Naddniestrza. Może to i lepiej, że schowałem kamerę. Strażnik łaził. Potem jest most, o którym wspominałem wcześniej.

 

Na granicy pogranicznik jedynie sprawdza czy wszyscy pasażerowie wyjeżdżają zgodnie z karteczką otrzymaną na granicy, nawet jej nie zabiera jak to się robi w Rosji. Ja trochę spanikowałem, bo nie chcę za sobą palić mostów i prawie, że wysiadłem z autobusu, żeby się dać sprawdzić. No ale dla wszystkich, którzy pójdą w moje ślady nie ma stresu. Siedź wygodnie, wysiadać nie trzeba. Kierowca marszrutki jedzie w dość wariacki, południowy sposób, jak to mogłem już zauważyć w samej Mołdawii. Macha ręką do policjantów gdzieś po drodze, a potem jeszcze dodaje gazu. Dziura na dziurze, ale jak ktoś się boi to niech się modli.

 

Podsumowanie

To był udany dzień, ale będąc znów w Mołdawii człowiek czuje jakiś taki większy powiew wolności. Choć i Rosja czy Naddniestrze będące taką mini-Rosją to nie jest jakieś skrajnie totalitarne państwo jak to było kiedyś. Będąc znów w Mołdawii ma się uczucie, że jest się gdzieś na obrzeżach Europy, może tylko trochę biednej, i z tą jedną różnicą, że nie są w strefie Schengen. Cieszę się, że wróciłem do europejskiego świata. Z drugiej strony coś ciągle mnie ciągnie do świata post-sowieckiego.

 

Tak jak nasyciłem się Kiszyniowem (relacja wkrótce) tak Naddniestrze wyłącznie zaliczyłem. Jeden dzień to stanowczo za mało. Przestały mi się jedynie śnić uporczywe sny o tym miejscu. Lecąc do Polski z Mołdawii miałem jeszcze tylko jeden sen. Była to wizja wyświetlonej na jakimś budynku flagi Mołdawii, która zmieniała się w twarz Chrystusa jak z Całunu Turyńskiego. Na sam koniec ta twarz przeobraża się w malutkie sierpy i młoty.

 

Jeśli będzie taka możliwość to bardzo chętnie wrócę do Naddniestrza, na dłużej, na kilka dni. Może kiedyś, wcześniej lub później. A na razie mogę chociaż spać spokojniej.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Keraj 08.10.2019
    Kawał historii opowiedziałeś, z przyjemnością zanurzyłem się w czytaniu.5
  • MarkD 09.10.2019
    Dziekuje :)
  • Bogumił 08.10.2019
    Ciekawe choć nie czytałem do końca. Jutro wrócę. Temat, który lubię. Pozdrowienia dla autora.
  • MarkD 09.10.2019
    Zapraszam :)
  • Ozar 16.04.2020
    Przeczytałem i znów jestem pod wrażeniem. Co ciekawe bardzo dobrze opisałeś Naddniestrze czyli ten dziwny twór którego w zasadzie nikt nie uznał. To właściwie ani Mołdawia, ani Rosja, ani Ukraina a taki sztuczny zlepek tych państw pod oczywiście “władzą” Rosji. Mimo, że temat jest trudny dałeś sobie radę tak, że nawet człowiek nie znający polityki, w miarę sobie ów twór może wyobrazić zarówno politycznie jak i gospodarczo. Tam jak słusznie piszesz obok pomników Lenina kwitnie handel ala Europa, co jest na pierwszy rzut oka dość dziwne I niezrozumiałe, ale tak jest. Zresztą w czasach RON Polska także miała w tym rejonie swoje znaczenie choć małe.
    Masz jak widzę też smykałkę do pisania fajnych a nawet dowcipnych zdań typu: “Dadzą mi na tym festynie amerykańską flagę, pójdę sobie niewinnie nią machając pod dawną siedzibę KGB i mnie zastrzelą za imperialistyczne ciągoty”, albo “No ale co do tego ostatniego gdybym tam zaszedł to mogliby mnie ‘za darmo’ zaprosić do środka i niekoniecznie byłoby to miłe”. Takie zdania nie dość, że wywołują uśmiech, to także dają odskocznie od samych faktów I powodują, że tekst nie jest nudny.
    Masz dar opowiadania I opisywania miejsc w których byłeś, co nie jest dane każdemu podróżnikowi.
    Reasumując kolejny bardzo fajny “film”, bo czytając czuje się jak na seansie pokazujący w sumie bardzo mało znany zakątek Europy, choć trudno to nazwać Europa. Na koniec mała uwaga. Dla mnie historyka z zamiłowania trochę mało historii w tym co piszesz, ale to nie zarzut a raczej moje “zboczenie zawodowe”.
    Pozdrawiam 5 I będę czytał dalej.
  • MarkD 16.04.2020
    Lubię wycieczki historyczne, ale nie chce przesadnie przeładowywać moich artykułów przepisywaniem internetu. Jeśli kogoś zainteresuje bardziej temat to źródeł w internecie jest od liku. Chodzi o to, żeby nie zanudzić czytelnika, ale rozpalić iskrę, żeby chciał wiedzieć więcej. Może ty zrobisz taką dokładniejszą historyczną analizę i moja relacja będzie zachetą do zajrzenia do Ciebie ;)
  • Ozar 16.04.2020
    Mark D mam tu ma opowi kilkadziesiąt artykułów historycznych , możesz wejść na mój profil o znajdziesz tam choćby cykl ciekawostki historyczne A także inne artykuły. Zapraszam. Co do Nadniestrza to akurat nie moje klimaty bo ja się specjalizuję głównie w II wojnie św.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania