Nadzieja- jedna z matek...

Jak zwykle po zmroku, tuż po wspólnej kolacji i wieczornej toalecie, położyła się do łózka. Zaczęła czytać kolejny rozdział książki i długo nie mogła zasnąć. To, co miało wydarzyć się jutro spędzało jej sen z powiek...

Poza tym, coraz dotkliwiej męczył ja permanentny brak prywatności, ograniczający jej wolność. Zazdrościła rówieśnikom ze szkolnej ławy ich własnych pokoików- przytulnych pomieszczeń na wyłączność, w których mieli to szczęście wieszać na ich osobistych ścianach kalendarze albo plakaty swoich czempionów, supergwiazd, bożyszczy, krótko mówiąc, po prostu ulubieńców. Mogli stawiać książki lub inne gadżety na swoich prywatnych półkach, a przede wszystkim - przeglądać, przy własnych, osobniczych biurkach, rodzinne albumy ze zdjęciami i wspominać, przy tym, cudowne chwile spędzone z najbliższymi.

Jej przyjaciółki ze szkoły, Weronika i Agnieszka, mogły, o czym wielokrotnie mówiły głośno, zaszyć się w ich własnościowych czterech ścianach, dając - pomiędzy nimi- upust swoim nagromadzonym emocjom i zachowaniom, najczęściej nieujawnionym w szkole. Były w stanie pozwolić sobie, w swojej krainie szczęścia, na działania, które koniecznie należało trzymać w tajemnicy, z rożnych powodów, przed koleżankami i kolegami z klasy. W ogóle, przed całym światem. Wolno im było wieczorami płakać, bez świadków, w swoich niepublicznych łóżkach. Wolno im było przeżywać drobne niepowodzenia w stworzonych specjalnie dla nich, przez ich troskliwych rodziców, wielbiących ich bałwochwalczo, enklawach, opokach, kryjówkach i bastionach, i rozmyślać w nich o pierwszych miłosnych zauroczeniach, mając przy tym...wsparcie wiele rozumiejących mam.

Matka. Dla większości - ta jedna. Jedyna. Na stałe. Na zawsze. Na wieczność. A nie, tak jak tutaj, w bidulu, mama na weekend albo raz w miesiącu, albo raz na pół roku, albo wcale...

W domu dziecka, wychowawca, w zależności od płci, zastępujący mamę lub tatę, nazywany jest chwilową ciocią albo tymczasowym wujkiem i jest dla wszystkich, rzecz jasna, w godzinach swojej pracy. Jest dla wszystkich i tak naprawdę dla nikogo z osobna na dłuższą metę - w tej nędznej, smutnej, perspektywie przyszłości opiekuńczego ośrodka. Jeśli ktokolwiek myśli, ze zatrudnieni w placówce ludzie są w stanie zniwelować osamotnienie dziecka, to jest w błędzie. Żaden ośrodek nie zastąpi dziecku rodziny, z jej niepowtarzalna atmosferą.

*

Ona nie miała takiego komfortu jak jej przyjaciółki. Dzieliła pokój z pięcioma osobami. Mimo że życie w domu dziecka dawało jej jakieś poczucie stabilizacji, to jednak o intymności nie mogło być mowy. Do placówki trafiła mając dziewięć lat. Jej ojciec i młodsza siostra zginęli w wypadku samochodowym, a matka, po tragedii, która odebrała jej chęć do życia, zaniedbała dom i swoja jedyną żyjącą córkę. W końcu sąd pozbawił ją praw rodzicielskich, gdyż, jak stwierdził, przez nadużywanie alkoholu, prowadziła tryb życia nie zapewniający prawidłowego rozwoju dziecka.

Eunika w sierocińcu przeszła przez wszystkie fazy choroby sierocej: fazę protestu, fazę rozpaczy i trzecią - wyparcia. Jako maluch, z tęsknoty za rodzicielską miłością, rodzinną zażyłością, bliskością znanych jej osób, całymi dniami krzyczała, płakała, wołała wszelkimi możliwymi sposobami o obecność mamy.

Często, jako dziesięcioletnia dziewczynka, nachalnie przytulała się do każdego napotkanego dorosłego, natarczywie żądając miłości. Tuliła się do pluszowych misiów, polarowych poduszek, bawełnianych ręczników i miękkiego dywanu. Wszystkiego, co mogło dać jej odrobinę ciepła...

Momentami przychodziło zupełne zobojętnienie. Nie protestowała, przestała płakać, nie szukała bliskości. Stała z boku, samowolnie izolując się od wszystkich. Błądziła, jedynie, godzinami pustym wzrokiem po swoim pokoju, po krzywych ścianach i popękanym suficie z pleśnią w jego narożnikach. Przywierała do swojego zajęcia z nie znającą ograniczeń egoistyczną zachłannością i przy najmniejszej próbie jej ograniczenia stawała się niebezpieczna. Potrafiła okrutnie zadrapać policzek swojemu opiekunowi.

Z upływem lat pojawiły się kompleksy, poczucie niesprawiedliwości przeradzające się w agresję, wrażenie skrzywdzenia, rozpacz, objawiająca się częstym napadem histerycznego płaczu. Ryczała tak wściekle, że traciła głos. A potem, z wycieńczenia, zapadała w sen.

Tęskniła. Jakże ona tęskniła za rodzicielską bliskością i miłością. Z nosem przyklejonym do szyby przez te wszystkie lata niemal codziennie wypatrywała namacalnego dowodu swoich pragnień- znanej, bliskiej jej sercu, sylwetki kobiety.

*

A teraz, dziś, kiedy ma siedemnaście lat, siłę i wiarę w lepszą przyszłość dawała jej nadzieja na odnalezienie kogoś, kogo tak bardzo kochała - matki, której nie widziała od ośmiu lat. Odłożyła książkę na półkę, wpatrując się raz jeszcze w wyświechtane, czarno- białe zdjęcie mamy ukryte między kartkami Stu lat samotności Marqueza. Uśmiechnęła się do siebie i westchnęła z nadzieją, głęboko wierząc w to, że jej sytuacja poprawi się, a dalsze życie zmieni się na lepsze. Liczyła na to, ze jutrzejszy dzień, tak skrzętnie planowany od wielu miesięcy, da jej wszystko to, co od wielu lat było przedmiotem jej wishful thinking...

Wiedziała, że trzeba stoczyć bój o swoje marzenia, była świadoma dróg nie do przebycia, była przygotowana na dojście do celu innymi ścieżkami. Musiała zaryzykować, by później nie mieć do siebie pretensji, że nie próbowała, bodaj raz jeden, zobaczyć matki.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Aisak 09.08.2018
    Mam inne zdanie na ten temat.

    Jesteśmy, jak drzewa, bez korzeni obumieramy.

    four.
  • oxygen 09.08.2018
    Masz prawo mieć inne zdanie na ten temat. Temat- do tego- bolesny, dla tych, ktorzy na wlasnej skorze przezyli cos podobnego...

    ''Dwoje ludzi patrzy na to samo, a widzi dwie różne rzeczy – oto niezgłębiona tajemnica ludzkiej duszy''. (Cejrowski )
    Pozdrawiam, milego dnia, Aisak.
  • Aisak 09.08.2018
    :)

    Mówią, że lepsza byle jaka, od żadnej.
    Uważam, że
    Lepsza żadna od byle jakiej.

    Ludzie porzuceni przez rodziców, są jak reklamówki na wietrze.
    Nie należą do nikogo.
    Każdy chce Przynależeć do kogoś.
    Tacy jesteśmy.


    :)
  • oxygen 10.08.2018
    Wiesz, mam to szczescie, ze do teraz mam obok siebie kochajacych rodzicow. I nigdy, tak naprawdę, nie dowiem się, jak może czuc się porzucone dziecko, wepchniete, decyzja sądu, do bidula.
    Natomiast, pracuje, od kilkunastu lat, z takimi dziecmi, które z roznych wzgledów znalazly się w domu dziecka. I dalej uwazam, ze wiem niewiele, bo ksiazki, które daly mi wiedzę teoretyczna i moje doswiadczenie zawodowe w temacie: jak się czuje porzucone dziecko w chwili porzucenia i jak ten fakt rzutuje na jego przyszle życie , to zaledwie kropla w morzu...
    Wiedzialabym wiele więcej, gdyby rodzice mnie porzucili.

    Nadzieja, jak dobrze zauwazylas, ma w sobie ambiwalencję. Daje kopa w chwilach zwatpienia, jest sila sprawcza i motywuje, sklania do tego, by czlowiek realizowal swoje pragnienia. Mam nadzieje, ze dostane się na studia – często slyszymy - i bach, zyczenie się spelnia.
    W innym wypadku, kiedy pragniemy czegoś, co nie od nas zalezy w zadnym stopniu ( albo znikomym) – taka nadzieja może wpedzic czlowieka w smutek i niemoc.

    Ja natomiast nie wyobrazam sobie mojego zycia bez nadziei. Wole byle jaka, niż zadną. Z jednego prostego względu – bez niej, nie widze wyjscia... A taki stan rzeczy, z kolei, cholernie przygnebia.
    Moja matka chorowala na raka. Gdyby nie jej wiara i nadzieja w to, ze będzie lepiej... , kto wie, co byloby dzisiaj. Gdyby nie miala nadziei na to, ze jej stan się polepszy, nie podeszlaby do leczenia. A gdyby nie podeszla do leczenia- mozliwe, ze odwiedzalabym ja dziś na cmentarzu.

    Oczywiscie, ze jestesmy istotami spolecznymi i potrzebujemy drugiego czlowieka do zycia. Potrzeba przynaleznosci, obok potrzeb filzologicznych, potrzeby bezpieczenstwa, uznania i samorealizacji to jedna z nawazniejszych potrzeb w zyciu czowieka. I kropka. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania