Najpierw bulgocze krew, potem jednego mniej (I)

Opowijskie spotkanie, historia inna, wersja Marka

 

 

Lato zawsze mnie brzydziło. Krew bulgotała w żyłach na samą myśl, że za chwilę nadejdzie ta ukochana przez resztę świata pora. W końcu zacznie się pełny wakacyjny szał, plaże zanikną pod rozlanymi fałdami tłuszczu wiecznych nierobów i ich przeciwieństwami. Choć dla tych miejsca wiele nie będzie. Cóż, dobór naturalny dwudziestego pierwszego wieku.

I może mam fioła na punkcie nienawiści do tej cholernej pory roku, a może po prostu jestem jedynym normalnym w tym kręgu absurdu i bezsensownych zdarzeń. Ale obrzydzenie do pięknej pogody i wszechobecnej sielanki do tej pory nie stanowiło problemu. Od kiedy nauczono mnie, że Ziemia jest w sumie nawet okrągła, gdy tylko promienie słońca zaczynały prażyć zbyt mocno jak na wiosenną aurę, uciekałem. Uciekałem, gdzie śnieg nigdy nie topnieje i tam spędzałem ''drugą zimę''. W tym roku miało być podobnie. Miałem już spakowane najpotrzebniejsze rzeczy i kilka bezużytecznych śmieci, tak w zgodzie z tradycją. Kumulowałem w głowie wspaniałe obrazy śnieżnych pejzaży i nakręcałem się z każdym kolejnym dniem. Zahartowanie było niezwykle ważne. Nawet jeśli to moja któraś z kolej dublowana zima. Tydzień przed planowanym wyjazdem przez bite siedem godzin oglądałem obrazy zimowych krajobrazów i szczęśliwe mordy nieznanych mi ludzi na tle choćby Himalajów. Pożółkłe zęby kontrastowały z aksamitną, czystą bielą śniegu a mimo to nie zniechęcały. Nic co ludzkie... I tak dalej w koło Macieju.

I żyłbym długo i szczęśliwie, gdyby nie ten list. Biała koperta. Ów zwiastun przykrych następstw leżał trochę na biurku, bo strach z uporem nie pozwalał mi sięgnąć po niego. Gapiłem się więc na list próbując uruchomić skrywaną w duszy moc rentgena i przeczytać treść przez kopertę. Nic z tych rzeczy. Ale raz kozie śmierć. Złapałem i otworzyłem. Od razu przeczytałem i oniemiałem. Z przerażenia, ze złości, a może ze szczęścia? To ostatnie odpada. Dwie pierwsze opcje były na tyle prawdopodobne, że połączyłem je w jedno i wyszła przerażona złość. Tomasz idioto, w takim momencie. Treść listu była w swojej prostocie przystępna i nie skłaniała do głębokich przemyśleń. Prosto z mostu: Jest akcja, domek nad jeziorem i trochę napoi wyskokowych. Chodziło o jakiś melanż, ale bynajmniej nie jednodniowy. I wiecie co, zgodziłem się. Idiota. Zgodziłem się ot, tak, bez targu, bez pieniędzy. A mogliby zapłacić nie mało. Dusza towarzystwa się ceni. Ale ta dusza ma awersję do lata.

 

**********************************

W życiu może zaistnieć pewna sytuacja, której byt jest teoretycznie niemożliwy. A jednak. Słyszałem o tym pseudoparadoksie kilka razy i zawsze w stanie intensywnego upojenia. Trzech gości w polonezie, zgrzewka kasztelana i muzyka ryjąca umysł od wczesnych lat dziewięćdziesiątych w tym świetnie pomyślanym kraju. Jechaliśmy przez zalany zielenią las dobrą godzinę. Nic tylko drzewa i drzewa. I choć nuda była naszym opiekunem podświadomie czułem, że w głębi nie, pośród dębów, sosen, buków dzika zwierzyna prędzej rozszarpie twoje ciepłe, miękkie ciało niż głupio ucieknie w popłochu. Mimowolnie wyobraziłem sobie resztki trójki dobrych znajomych porozrzucane to tu to tam. Wszystko zakropione dużą ilością krwi a po kilku godzinach również chmarą much. Piękny obrazek.

— Jeszcze trochę, jeszcze trochę — wył Tomasz, błagając swojego gruchota, by ten nawet nie śmiał zgasnąć. A to po dźwiękach dochodzących spod maski było bardzo prawdopodobne.

— Polska myśl techniczna nigdy nie zawodzi, durniu. Zamknij się i trzymaj kierownicę odpowiednio. Reszta sama przyjdzie — uspokajał swoim stylu Filip. Gość ordynarny i niekiedy nad wyraz sarkastyczny, choć wbrew wrażeniom były to jego zalety.

— Widzisz gdzieś ten zjazd? To już chyba pora, żeby wypatrywać go. — Tomasz jeszcze raz przejechał delikatnienie dłonią po desce rozdzielczej. Ten czuł akt miłości sprawił, że poczciwy poldek nabrał rumieńców i nowej energii, takiej nie miał nawet za nowości.

Śmigaliśmy kolejne kilkanaście minut, spokojnie przekraczając dziewięćdziesiąt na liczniku. Nawet na chwilę udało mi się zapomnieć o lecie, a przecież to było już praktycznie wszędzie.

— Chyba to ten zjazd — wskazałem na odchodzącą od asfaltowej jezdni zarośniętą nieco drogę.

— Tak, hamuj Tomasz — oznajmił z radością Filip. — Już prawie jesteśmy.

Droga była wyboista i prowadziła w głąb lasu, gdzie nawet letnie promienie słońca z trudem się przedostawały. Liście delikatnie szumiały, zagłuszając dziwne jęki lub wycia dochodzące z oddali. Sarny, dziki? A może coś bardziej krwiolubnego? Po trzecim kasztelanie takie tematy schodziły na dalszy plan. Sielanka to było numero uno. Poldek roczni dziewięćdziesiąt cztery znosił dzielnie wszelkie koleiny, sapiąc, stękając i przeciągle wyjąc co jakiś czas. Filip wykorzystał okazję i sprzyjające w jego przypadku wibracje przerodził w pretekst do drzemki. Tomasz dzielnie trzymał fajerę i obserwował. Czekał, aż zbłąkana sarenka trafi pod koła auta i w mig zostanie zaklasyfikowana jako wieczorna uczta dla trzech chłopa. Lenistwo pukało do drzwi. Ale gdzie są klucze?

Średnia ocena: 4.2  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (16)

  • 00.00 15.02.2019
    A gdzie Tekla? Spokojny wstęp, chociaż ta wizja trupów z towarzystwa... Zacznie się teraz jadka. :)
  • marok 15.02.2019
    Będzie, będzie, Wszystko po kolei :)
  • fanthomas 15.02.2019
    To masz trochę tych kont ;)
  • Canulas 15.02.2019
    HS
    Maj
    Mar
    NpnN

    Około 6-ciu miękko
  • marok 15.02.2019
    Żadnego nie łapię. Chociaż ten pierwszy to przejściowa forma pewnego kwasu, ale reszta, nica, a nic.
  • fanthomas 15.02.2019
    marok aż tyle? Ooo
  • fanthomas 15.02.2019
    Ale ten HS. Nie kojarzę
  • Margerita 05.03.2019
    chwileczkę ja to ja we własnej osobie, a nie żaden marok
  • Canulas 15.02.2019
    Nie każ mi kupować samogłosek
  • marok 15.02.2019
    W twoich skrótach jest co najmniej jedna, dwa razy, więc i tak już je masz.
  • Canulas 15.02.2019
    marok, nie dłubmy. Masz prawo do różnych twarzyczek
  • marok 15.02.2019
    Canulas twarz mam jedną, jedynie maski mogę założyć
  • Agnieszka Gu 15.02.2019
    Witam,

    drobiazgi:
    "— Widzisz gdzieś ten zjazd? To już chyba pora, żeby wypatrywać go. — Tomasz jeszcze raz przejechał delikatnienie dłonią po desce rozdzielczej." — żeby go wypatrywać?

    "Nawet na chwilę udało mi się zapomnieć o lecie, a przecież to było już praktycznie wszędzie." — trochę karkołomne zdanie ;)

    "Liście delikatnie szumiały, zagłuszając dziwne jęki lub wycia dochodzące z oddali. Sarny, dziki? " — ale, że o co chodzi? wyjące sarny i dziki ;))

    "Poldek roczni dziewięćdziesiąt cztery znosił dzielnie wszelkie koleiny, ..." — literówka rocznik

    Teraz tak, mamy tu fragment taki:

    "— Tak, hamuj Tomasz — oznajmił z radością Filip. — Już prawie jesteśmy.
    Droga była wyboista i prowadziła w głąb lasu,...." — tu się pogubiłam. Słowo hamuj - sugeruje, że się zatrzymali ... A dalej tak piszesz, jakby jednak jechali jeszcze... To jechali czy stanęli, a może skręcili... ? Trochę się zamotałam :))

    Niemniej doceniam twoje, Maroku eksperymenty pisarskie i jestem pełna uznania, że niezrażony, śmiało się ich podejmujesz :))
    Do tego z powodzeniem, raz mniejszym raz większym - wiadomo, każdy z nas tak ma :))
    Niemniej, pełnam uznania :))
    Pozdrowionka serdeczne :))
  • marok 15.02.2019
    Eksperymenty są potrzebne. Nie można siedzieć w jednym i się tego trzymać. Te potworki w wolnym czasie na pewno poprawię. Dzięki ;)
  • marok 15.02.2019
    Byłem też przekonany że ten tekst może być nieco drewniany i suchy
  • Agnieszka Gu 15.02.2019
    Nie, bez przesady. Tekst jest przyzwoity w moim odczuciu. Po to są eksperymenty = ćwiczenia, coby uczyć się oganiać takie rzeczy :)))

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania