Najwyższa cena cz.9
Paul wziął ją za rękę i siłą zaprowadził do salonu, gdzie wisiał worek treningowy. Stanął za nim i przytrzymał go.
- Wal! - powiedział.
- Po co?
- Uderzysz w worek, a się dowiesz.
Lisa od niechcenia lekko uderzyła w worek.
- Ale porządnie, z całej siły.
Jeszcze nie wiedziała, co miało to dać i jaki miało sens. Uderzyła ponownie w worek raz, drugi, trzeci, a każdy jej kolejny cios był silniejszy, mocniejszy, dokładniejszy. Czuła szybko narastającą złość, która uchodziła z niej wraz z kolejnymi uderzeniami.
- Właśnie tak. O to chodzi. Wyżyj się. Nie tłum w sobie tych emocji, wyrzuć je z siebie - dopingował ją.
Osłabła. Trzęsły jej się ręce. Oddychała szybko i ciężko.
Paul stanął przed nią. Chciał ją przytulić. Odsunęła się.
- Zostaw mnie! To przez ciebie tata nie żyje! Gdybyś nie wpadł na pomysł z tą akcją, tata by żył! Ty go zabiłeś! A teraz nic cię to nie obchodzi. Nikogo to nie obchodzi! Wszyscy na komendzie o nim zapomnieli! Żyją jakby nic się nie stało. I jeszcze ten cały Feliks... Widziałeś go? To żółtodziób! Na miejsce jednego z najlepszych policjantów na komendzie, Kruger przyjęła szczyla, który nic nie rozumie. Udaje, że mu przykro z powodu śmierci taty, a gdyby nie ona, to nie dostałby tej pracy. Rozsiadł się przy jego biurku jak przy swoim. Miał czelność wszystko zmienić, choć nikt mu nie pozwolił, a ty siedzisz zadowolony, bo ma ci kto kawę robić. Zapomniałeś o tacie! Najpierw go zabiłeś, a potem o nim zapomniałeś! - krzyczała przez łzy.
Nie potrafiła się opanować. Musiała wszystko z siebie wyrzucić. Był to przymus, którego nie mogła, albo nie chciała powstrzymać.
Paul patrzył na nią i spokojnie czekał, aż skończy. Mocno ją przytulił, głaskał po głowie, uspokajał, chcąc tym samym dodać jej otuchy, upewnić, że wszystko rozumie oraz w pełni akceptuje jej myśli i słowa, które tak trudno było mu z niej wyciągnąć.
Stali tak dłuższą chwilę. Myślał, że wypłakała się mu na ramieniu, że już się uspokoiła. Nawet nie zauważył, kiedy Lisa jednym szybkim ruchem wyciągnęła broń schowaną w futerale przy jego spodniach.
Odsunęła się od niego o kilka kroków. Trzęsły jej się dłonie, a wraz z nimi pistolet, którego ledwo zdołała utrzymać. Załadowała go i wymierzyła w Paula.
- Lisa, co ty robisz? - pytał nie dowierzając.
Tego nie był w stanie przewidzieć. Nie pierwszy raz ktoś do niego celował. Zawsze potrafił jakoś wybrnąć z opresji, zawsze miał jakiś plan. Tym razem stojąc naprzeciwko załamanej psychicznie nastolatki, która w przypływie emocji była zdolna zrobić wszystko, zupełnie nie wiedział, jak się zachować. Przestępcę mógłby pobić, czy zranić, założyć kajdanki i byłoby po wszystkim, ale jej przecież nie uderzy, ani nie zamknie w celi. Chciał tylko sprowokować ją do rozmowy, a nie bez potrzeby ryzykować życie. A może to właśnie było konieczne, by dojść do porozumienia? Sytuacja już dawno wymknęła mu się spod kontroli. Musiał szybko coś wymyślić, inaczej mogła stać się tragedia, a tego nie wybaczyłby sobie ani on, ani tym bardziej ona.
- Zabiłeś mi tatę! Zabrałeś wszystko, co miałam! To ty powinieneś zginąć, nie on! Nienawidzę cię! - nie opuszczała pistoletu.
- Lisa, oddaj mi to, proszę - powiedział spokojnie. - Nie chcesz mnie zabić, spokojnie. Kto się tobą zaopiekuje, jeśli nie ja? - powoli szedł w jej kierunku.
- Stój! Nie podchodź! - cofnęła się i położyła palec na spuście.
- Lisa, oddaj mi broń. Nie rób nic pochopnie, bo później będziesz tego żałować. Oddaj mi to, Lisa - podszedł kilka kroków.
Im był bliżej niej tym jego głos stawał się cichszy, jakby spokojniejszy, łagodniejszy. Patrzył w dziewczęce, zalane łzami, niebieskie oczy.
Uspokajał ją jego poważny i opanowany wyraz twarzy. Serce o mało nie wyskoczyło z jej młodej piersi. Przez moment nie wiedziała, co się w ogóle dzieje. Jakby przedtem była w jakimś amoku, transie, a dopiero teraz wszystko zaczęło do niej dochodzić.
Policjant od razu zauważył rozkojarzenie nastolatki:
- Już wszystko będzie dobrze, tylko oddaj mi pistolet.
Powoli opuściła broń.
Stanął bardzo blisko niej. Czuł szybki, płytki oddech dziewczyny. Ich twarze dzieliły minimetry.
- Ciii... Już dobrze - szepnął.
Wyciągnął pistolet z jej dłoni. Odłożył go na stolik. Mocno objął Lisę nie chcąc jej wypuścić z ramion. Kamień spadł mu z serca, a na jego śmiertelnie poważnej twarzy pojawiła się ulga. "Udało się", pomyślał.
W jego ramionach czuła opanowanie. Spokój powoli zastępował złość i nienawiść, którymi była przepełniona przez ostatnie kilkanaście dni. To takie dziwne uczucie, gdy jeszcze przed chwilą była pewna, że zabije Paula, a teraz pragnie zostać przy nim i trwać bez końca. Jej serce biło coraz wolniej, oddech zdawał się wracać do normy, uspokajała się.
Paul nagle poczuł, jak Lisa osuwa się w jego objęciach. Jej głowa bezwładnie opadła na jego ramię, oczy miała w połowie przymknięte, a twarz bladą.
- Lisa! - wystraszył się kładąc ją na podłodze.
- Duszno mi - szepnęła.
Wziął ją na ręce, zaniósł do łóżka i otworzył okno. Usiadł obok niej. Delikatnie musnął dłonią jej twarz.
- Zaraz będzie ci lepiej. To tylko zasłabnięcie. Jesteś zmęczona. Miałaś ostatnio za dużo emocji.
- Ja chciałam cię... - wycedziła przez zęby.
- Nic nie mów - przerwał. - Śpij. Jutro porozmawiamy.
Siedział przy niej jeszcze kilkanaście minut. Głaskał ją po włosach i ramieniu czekając, aż zaśnie.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania