Poprzednie częściNarzeczona potwora, cz.0

Narzeczona potwora, cz.1

Opuściła pomieszczenie pod osłoną nocy, przymknęła drzwi.

Panele nie zawodziły, wręcz przeciwnie, trwały cierpliwie w ciszy, nie śmiąc wydać nawet najdrobniejszego szmeru, który mógłby zdradzić obecność panoszącą się po korytarzu.

Tamara miała ze sobą jedynie nieodzowne elementy swojego życia codziennego — naładowany pistolet, zapasowe naboje i krótkofalówkę. Wszystko, czego potrzebuje agent federalnych służb bezpieczeństwa.

Za pomocą zapasowych kluczy dostała się do wnętrza pokoju.

Jeden komputer, biurko, szafa, szczelnie zamknięte i zasłonięte okno. Nic specjalnego, a jednak właśnie w tym miejscu usytuowane były wszelkie informacje na temat poszukiwanych zbrodniarzy, jakich niekiedy nie podawano do publicznych wiadomości, a czasem również nie sycono nimi ciekawości pracowników FBI.

Morgan postanowiła samodzielnie nakarmić nieokiełznaną fascynację.

Usiadła przed monitorem, jednak zaniepokoił ją złudny dźwięk, dochodzący gdzieś zza okna. Nie brzmiał on jak wiatr, ani szczekanie bezdomnych psów.

Podejście do szyby było błędem, z serii tych, których żałujemy do końca życia.

Gwałtowny ruch zmylił czujność Tamary, dał czas na atak wroga. Cios przyjął postać silnego uderzenia lufą w głowę.

Kobieta poczuła jeszcze, jak ciepła, najpewniej czerwona ciecz spływa po jej skroni i... potylicy?

Odzyskała przytomność w jednej z kilku brudnych klatek. Smród, szczurze odchody, trutki, krew.

— Tamara Morgan, czyż nie? Pracownica FBI, której zadaniem jest uchwycenie Christy Parker. Muszę powiedzieć, że byłabyś blisko, gdyby nie sznury omotające twoje przeguby i kostki — przepełniony jadem kobiecy głos dobiegał z cienia.

Tamara chciała krzyknąć, albo cokolwiek powiedzieć, ale gruba warstwa taśmy izolacyjnej na ustach skutecznie jej to uniemożliwiła.

— Spokojnie, mam już klienta zdolnego zapłacić sporą sumę za kogoś takiego, jak ty. Kilka dobrych milionów... Wiesz, ile to będzie w przeliczeniu na marychę? Oj, tak, sporo.

Dziewczyna zbliżyła się do krat, wchodząc tym samym w smugę światła i ukazując trupiobladą twarz.

— Christa Parker, do usług — szepnęła, wkładając rękę pomiędzy metalowe pręty, najpewniej z zamiarem uciśnięcia dłoni związanej.

Tamara wybełkotała coś niezrozumiale.

— Wybacz, zapomniałam. Dam ci jeszcze coś na zwilżenie gardła — położyła obok kobiety w połowie opróżnioną butelkę wódki.

— Tania, ale dobra. Ach, przepraszam. Trudno, wypijesz kiedy indziej. Pamiętaj też, żeby nie nasrać za dużo, bo za brudny produkt Bourbon obniży stawkę. Staraj się też nie rzygać. Z góry dziękuję — Christa uśmiechnęła się. Tamara poczuła, że zalewa ją fala gorąca, zaraz po stwierdzeniu w myślach, iż uśmiech seryjnej morderczyni wygląda uroczo i przywodzi na myśl chichot niewinnej dziesięciolatki. Pozornie bezgrzesznej, lecz stojącej nad ciałami martwych ludzi, strasznej, makabrycznej, z cudzą krwią na rękach.

Parker zarzuciła falą długich, jasnych włosów, po czym cicho wyszła, pozostawiając kobietę w towarzystwie roznoszących choroby gryzoni oraz ich licznych, oblepiających każdą pustą przestrzeń ekskrementów.

 

*

 

— Nie pierdol, Bourbon, tylko dawaj pieniądze — warknęła Christa, zaciskając pięść. W drugiej niecierpliwie pieściła głowicę ostrza. — Towar zobaczysz, jak zapłacisz, rozumiesz?

Mężczyzna ubrany w brunatny płaszcz skinął potulnie głową, wyjmując z obszernej kieszeni brzęczący worek.

Rzucił nim w stronę dziewczyny. Rozcięła cienki materiał w locie.

— Licz, śmieciu. Głośno.

Bourbon padł na kolana i począł uważnie zapoznawać się z wartością poszczególnych monet.

— Ile jest?

— Sześćset siedemdziesiąt...

— A miało być?

— Tysiąc?

— Pytasz, czy odpowiadasz? — syknęła, stając nad przerażonym klientem. Wycelowała nożem w jego oko. — Wiesz, nienawidzę ludzi. Ale szczególnie oszustów, takich, jak ty. Zresztą, miałeś przynieść należność w walizce, a nie średniowiecznym worze na kartofle. Równy milion dolarów. Dałeś tysiąc. Tysiąc. Tysiąc. Sądzisz, że jestem głupia?

— Nie, oczywiście, że nie. Przepraszam, już reguluję... — mówił szybko, opróżniając portfel, lecz zanim zdążył doprowadzić tę czynność do końca, Christa poderżnęła mu gardło.

— Nie fatyguj się. Poradzę sobie — prychnęła, kopiąc konającego w podbrzusze.

 

*

 

Co ja teraz z nią pocznę? Zabiję? Poszukam innego chętnego? Cholera. To zajmie wieki. Mogę zamienić ją na parę gramów heroiny, to opłacalny interes. Muszę coś zrobić, cokolwiek, dopóki nie wszczęto poszukiwań, bo jeśli to nastąpi, będzie trudno. Bardzo.

Chyba jedynym dobrym wyjściem jest likwidacja, ale... niech na razie pognije w tej celi. Zdążę wypalić dwie paczki dla zabezpieczenia, żeby w szale nie strzelić jej dwadzieścia razy w głowę.

Średnia ocena: 4.1  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Linka 18.04.2016
    nie wiem czy historia mnie wciągnie ale napisane naprawdę świetnie...
  • 60secondsToDie 18.04.2016
    Dziękuję. Mam nadzieję, że Cię wciągnie :]
  • Akwus 18.04.2016
    Niby ok, może nawet bardzo ok, ale z drugiej strony za bardzo starasz się "ubrutalnić" całość. Wychodzi troszkę sztucznie, niemal przejaskrawiasz. Mam poważną obawę, że nie masz pomysły na zakończenie historii i będzie to bardzo widać, już za kilka rozdziałów :) Niemniej przeczytam by w razie czego przeprosić za mój brak wiary :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania