Nas-to-łątki nie obchodzą... 10<Być razem... zwyczajnie> (koniec)

Dopiero po zmierzeniu się ze swoimi uczuciami zdałem sobie sprawę z jak ładną dziewczyną mam do czynienia. Serio, czuję się trochę tak, jakbym nigdy wcześniej nie zwracał uwagi na wygląd Lary, no, poza oczywiście tą spódnicą parę dni temu, ale tak gwałtowną zmianę to nawet ślepy by zauważył. Nie wiem, piękna jest i w ogóle, ale nie pociąga mnie tak, nie podnieca jak na przykład w pornolach czy coś. To jest jakby bliższe, bardziej intymne, choć to tylko słowa i gesty, które widziałem wiele razy w filmach, czytałem o nich w książkach. Są jednak moje, jej, dlatego są tak bliskie, ważne, unikatowe i niezrozumiałe dla roztrzepanego umysłu. Ech, bardzo ładnych słówek używam… Lubię ją, naprawdę, tak na logikę, po rodzinnemu bez wydumanych pragnień cielesnych. To jest chyba właśnie miłość. Trzymanie się za dłonie, pocałunek (oby kiedyś) są jednak dużo bardziej satysfakcjonujące niż cokolwiek, co może wymyślić wybujała wyobraźnia. Z natury jestem człowiekiem delikatnym, niestworzonym do zdecydowanych działań i mocnych emocji, więc bardzo się cieszę z całej tej subtelności, która szczęśliwie nas łączy. No i nawet już tak jakoś polubiłem jej blond, zaakceptowałem go i kurczę, włosami akurat to ona naprawdę nadrabia, pewne, ekhm, braki. Warkocz złoty albo pierzyna błyszcząca, najczęściej jednak gumka i ogon uwiązane z tyłu… Zdecydowanie mam zadatki na poetę; widać dobrze, że odpowiednia muza potrafi rozbudzić artystyczne myślenie. Nie bez kozery, że tak ujmę, jestem na profilu humanistycznym (tak samo i ona) – pisane jest nam uczucie oprawione w złote ramki, choć jednocześnie skromne i przyziemne. I łatwiej się tak myśli, gdy jest się z dala od przenikliwych, brązowawych oczu.

Kolenda już przecież dawno za mną, za oknem praktycznie noc, a dom i uśmiech Lary odległy mniej więcej o pół kilometra. Dystans jednak skutecznie oddziela rozgrzane emocje od chłodnych, analitycznych myśli. Dla mnie to lepiej. Mogę się dzięki temu oddać ulubionej ze sztuk – overthinking albo zwyczajnie zbytnie umartwianie i planowanie. Ech, nie potrafię sobie dać komfortu psychicznego. Tak czy siak niebawem kolacja – ostatni akt tego cudownego dla mnie dnia. W sumie to jednak rzadkość… U nas przecież stawia się na indywidualizm żywieniowy – elastyczny i przystosowany do planu dnia każdego z domowników. Jemy razem tylko w weekendy i święta, co znaczy tyle, że dzisiaj, w ten pokręcony poniedziałek, musi się coś dziać. Nie, niemożliwe, to nie może być związane ze mną… Pewnie jakiś kaprys mamy, w ojca nie wierzę albo Aniela zwyczajnie wymusiła, by dziś coś pogotować. Tak, na pewno to. Zdarzają się tak sytuację. Muszą się zdarzać, gdy akurat u mnie wszystko Idzie wręcz wymarzonym tonem.

— Eryk… — Chwila niepewności. — Jesteś tu? — Pstryk. — Weź nie siedź tak po ciemku. Kolacja.

Siostra. Dość monotonny ton z jej strony. Aż w sumie nie było czuć żadnych pretensji w tym oskarżeniu o gnicie w ciemności.

— Idę — odparłem, wstałem z łóżka.

Oddaliła się, drzwi pozostawiła uchylone. Było słychać jak tuptała w stronę kuchni, wypełzając do przedpokoju słyszałem już szur krzesła rysującego podłogę.

— Gyros — powitała mnie mama.

Usiadłem do stołu. Poczułem się trochę amerykańsko. No wiadomo — obiad na kolację, a w zasadzie nawet nie obiad, bo danie jak danie. Micha z sałatką na środku — każdy bierze ile chce.

— To ten, smacznego — powiedziałem, nakładając swoją porcję.

Niebezpieczna cisza. Wszyscy tacy spokojni, stonowani… Czuję się trochę tak, jakby cała uwaga skupiła się na mnie. Jeszcze moment i ktoś się odezwie, wybierze tor, przerwie brzdękanie widelców, ciche mlaskanie, zgaśnie woń jedzenia pod naciskiem rozmowy. Albo ja to zrobię. Nie mogę czuć komfortu, gdy rodzina jest aż za dziwnie nieoczywista.

— To jak tam z Larą? — Matka, tak jak się spodziewałem.

Dzwoniłem przecież. Nie mogę tak zwyczajnie znikać na całe popołudnia. Zazwyczaj wystarczy ogólnikowa odpowiedź, nikt przecież nikomu nie zagląda w kieszenie, w dobrej więzi liczy się zaufanie, ale tym razem wymsknęło mi się. „No do Lary idę, wrócę jak wrócę. Pa.” – na śmierć zapomniałem.

— Powoli i do przodu… — Nie, to nie jest coś, o czym chcę gadać z rodzicami. Unikać odpowiedzi, nie dać przyprzeć się do ściany, zjeść gyros i czmychnąć do pokoju — wystarczy trzymać się planu.

— A ta… — Mlask, mlask. — Dziewczyna no, to kto to jest w ogóle? — Ojciec jak zwykle świetnie poinformowany.

— Lara Stefaniuk, do klasy z Erykiem chodzi. — Mama wyglądała na nieco zawiedzioną tym pytaniem. — Była u nas kiedyś. Bogumił, weź pamiętaj chociaż tyle…

— Pamiętam, pamiętam. — Oczywiście, że nie. — Tyle że no, synek nasz i dziewczyna? To się, Marta, nie klei zwyczajnie.

Nie boli. Rozumiem taki tok rozumowania. Ja tu jestem przecież bardziej od nauki, a nie reprodukcji. Chwałę nazwisku można przynieść w różny sposób.

— Brat nie jest aż tak beznadziejny. — Promyczek nadziei z otchłani piekła. Dzięki, Aniela. — Lara bardziej jest wyrozumiała. — Nieskładnie, ale dobijająco.

— Złota dziewczyna, prawda Eryk? — Mama zwróciła się do mnie. — Mało ją znam, ale wydawała się wtedy taka miła i uprzejma. Powinieneś ją zaprosić kiedyś, skoro, jak mówisz, idziecie „do przodu”. — Uśmiechnęła się jeszcze dość życzliwie. Jak chce, to potrafi.

— To czym ją szantażowałeś? — Skąd ta dziesięciolatka zna takie rzeczy? Nadal uważam, że jest zbyt wygadana. Złośnica jedna. W tym wieku powinna być słodka i niewinna, a nie…

— Głupia siostrzyczka — Czochraniec, próba uniku, teatralne „ał”. Zasłużyła sobie.

— Mamo… — No tak, może się popłacze jeszcze.

I tak byłem delikatny. Nikt nie zaprotestował. Przepychanki w rodzeństwie to sprawiedliwa rutyna.

— Tak jakoś wyszło. — Szybko wróciłem do tematu, chcąc uniknąć niepotrzebnych wątpliwości. — Daleko nam jeszcze do „pary”. Nie róbcie sobie za dużo nadziei.

Pesymistycznie to zabrzmiało. Troszkę niefortunny dobór słów.

— A rób, co chcesz, synek. — Ojciec nałożył sobie dokładkę. — Twoja baba, twój problem.

— Boguś…

— Co najwyżej cię znielubi jak cię bliżej pozna. — Aniela tym razem chce chyba zasłużyć na kuksańca. No co za siostra…

— Interesujemy się po prostu, Eryk. — Głos ponownie zabrała matka. — Coraz starszy jesteś, zmienia się dużo i chcę, no dobra, chcemy zwyczajnie wiedzieć. Przepraszam, jeśli uważasz, że to za dużo.

— Nie, nie. — Zaprzeczyłem głową. — Jest w porządku. K-kocham was. No, może oprócz Anieli. Jest wporzo, serio. Nie przeszkadza mi to. Lepiej – jak już coś osiągnę, to na pewno wam powiem. I Larę przyprowadzę. Jeśli będzie chciała…

Chaotycznie, ale szczerze. Od razu lżej na sercu.

— Lubię Larę. Może przyjść. — Chyba wyłapała ironię z tym „niekochaniem”, co nie?

— Dumna jestem. — Mama się uśmiechnęła, wstała od stołu. — Dajcie miski, do zlewu wrzucę. Ktoś ma ochotę na deser? Lody jeszcze mamy.

— W grudniu? — Zdziwiłem się nieco.

— A co? Dobre są o każdej porze — odparła, otwierając już zamrażalkę.

No tak. Tu wszystko jest nieco nie tak.

— Ja chcę, ja chcę!

— Mi też możesz włożyć. — Ech, skusiłem się.

— Idę spać. Proszę nie budzić, bo i tak się nie obudzę. — Nie zauważyłem nawet, kiedy to wszystko zjadł.

— Waniliowe. — Tryumfalnie powiedziała mama.

Trzy pucharki, trójka przy stole, trójka przy dziewiętnastej. Dobranocki już nie ma, ale o dwudziestej zawsze jest jakiś film.

— Nie złościsz się, co nie? — Mam miękkie serce. Musiałem się upewnić.

— Nie, a co? — Chwila namysłu. — Hehe, Eryk, ale się przejmujesz…

Za mądra jest. Dzieci nie powinny mieć głosu. Na głupka wychodzę. Albo tak po prostu jest, taki już jestem. Mniejsza. Nie potrafię naprawdę jej od siebie odseparować. Doceniam rodzinę, bo wiem jak trudno mi było, gdy nie miałem nic poza nią. Teraz jest lepiej, idę do przodu, ale nie palę żadnych dróg. Trudno to przecież spalić. Ech, za dużo myślę w ogóle. Siostra to siostra, rodzice to rodzice – żadnej filozofii. Nie powinno być inaczej.

 

*le wtorek*

 

Ponownie szkoła. Po co w ogóle o tym wspominam? To zwyczajna rutyna. Taka sama oczywistość jak to, że codziennie chodzę na dwóch nogach. Tak czy owak postanowiłem poświęcić dzień na jedną nurtującą kwestię. Zaczyna się na literę „e”, potem już wiadomo. Etyka, tak, o etyce mówię. Etyka przyjaźni tak najdokładniej. Albo, skracając i uproszczając, mityczny friendzone – krąg bez wyjścia, który koniecznie muszę zatoczyć wokół pewnej osóbki, która, ciężko przyznać, namieszała na tyle, że ostatecznie wszystko skończyło się szczęśliwie. Ech… Mógłbym pójść jej drogą, ale serce wybrało bliższą i bezpieczniejszą drogę. Zrozumiałe. Wręcz się cieszę i jestem dumny ze swojej świadomej, dorosłej decyzji. Wracając – każda relacja wymaga pielęgnacji. Pani „E” utrzymywała ze mną kontakt a) – pośredni przez messengera lub b) – twarzą w twarz. Zabrakło jednak wariantu c), czyli tak zwanego „życia szkolnego”. Prowadzi to bezpośrednio do jednej kwestii, która całkowicie mi umknęła przez okres naszej dziwacznej znajomości – my, kurde, mamy razem WF. Moja klasa i jej klasa dwa razy w tygodniu na tej samej sali. Niezliczone okazje do spotkań, pewnie nie raz, nie dwa dochodziło między nami do kontaktu bliższego lub dalszego w tych okolicznościach, a jednak ani ona, ani tym bardziej ja nie podjęliśmy choćby jednego kroku, by coś wyciągnąć z tej sytuacji. W szkole dosłownie dla siebie nie istnieliśmy, co jest co najmniej dziwne, biorąc pod uwagę choćby to, co wysyłała i oświadczała na fejsie. Nie wiem, może nie chciała, by wyszło to na jaw, może uważała, że tak dla mnie jest lepiej albo w oczach jej znajomych, których nie mam prawa znać, taka rewelacja byłaby odebrana jako coś niewłaściwego i zwyczajnie słabego. Niezależnie od tego na co mogę narazić Bogu ducha winną Ewelinę, muszę to zmienić i zmieni się to dzisiaj na WF-ie. Wszystko w trosce o moją miłość, o moją przyjaźń i ostatecznie o święty spokój, i mój, i czarnowłosej panny, która jest prawdopodobnie najbardziej poszkodowana przez swoje decyzje.

— Ty, przebierasz się, czy co?

No, na mnie już czas.

— A, sorry, zamyśliłem się.

W sumie głupio tak się tłumaczyć, ale jeszcze głupiej się tak pytać. Zagęszczenie płci męskiej na metr kwadratowy dużo większe niż zazwyczaj, więc oczywistym następstwem jest ogólny spadek elokwencji. Bezpośredniość góruje u samców, a nad drzwiami szalik Zagłębia Lubin.

— To jak tam ci idzie z Larą?

Denis…

— Nie pytaj mnie o coś takiego, gdy stoję przed tobą półnagi.

Biała koszulka. Symbol czystości, a raczej potliwości. Dziś przyniosłem czystą. Hop, siup, założone.

— Mogę już? — Ten to jest uparty.

— Co już?

— Zapytać się.

— Spadaj. — Wyszedłem z szatni.

— Ej, Denis, co tak Eryka męczysz?

No tak, klasa ciekawskich. To ten Marcin chyba. Poznaję po głosie.

— A bo wiecie… — Chwyt. — Hola, hola, hola… E-eryk? P-puść mnie! Hej! — Wyrzut. — Ał!

Ech… Że też muszę takie rzeczy robić. Plotkarz i gaduła. Z kolesiami takimi informacjami się nie dzielę. Nie muszą wiedzieć, nie muszą zawracać mi głowy. Tylko ten bęcwał nie kapuje. Pomyślałby chociaż…

— Wstawaj. — Wyciągnąłem do niego rękę. — Opowiem ci później, tylko nie mów nikomu.

— Tak, tak. — Prawie mnie przechylił, wstał co najmniej niezgrabnie. — Wkurzyłeś się? Nie no, ziom, przepraszam. Wygłupiam się tylko.

— Wiem. Znam cię przecież trochę.

Niedługo dzwonek. Trzeba iść na halę.

— To w co dzisiaj gramy?

— A chuj wie. — No jasne.

***

 

— Eee, młodzieży, tak, w zbijaka gramy. Eee, Marcin, podejdź, wybierasz i… — Wskazanie palcem na jakiegoś randoma. — Karol, tak? — „Karol jestem”, w odpowiedzi. — Eee, ty też wybierasz. No, podejdźcie, tu, na środek, koło mnie. Eee, bierzcie kogo chcecie, z obydwu klas.

Umiarkowanie dobrze. Wolałbym sam wybierać; miałbym przynajmniej pewność, że Ewelina będzie w przeciwnej drużynie. A co właściwie planuję? Sam do końca nie wiem. Chcę jednak jakoś rozbić bańkę niepewności, która niepokojąco się wokół nas rozrasta. Znaczy trzeba sprowadzić panią „E” na ziemię. Brutalnie, bezpretensjonalnie, uchylając furtkę do dalszej znajomości i jednocześnie ostatecznie ucinając potencjalny wątek romantyczny. Ona tego nie zrobi, jej tak wygodnie, więc ciężar spoczywa tylko na moich barkach.

— Eryk do mnie.

No, w końcu wypadło na mnie. Spodziewane – trafiłem do drużyny złożonej w większości z mojej klasy. I Denisa. Naprzeciw – dzięki Bogu…

— Ewelina!

I…

— Ta, blondi.

No, Lara oczywiście (pan random Kamil zbyt elokwentny nie jest).

„Mam imię, buraku!” – Ech, dobrze, że nie ja tego muszę słuchać. Tak czy siak najpierw narada drużynowa. Jeśli można to oczywiście tak nazwać. Przeciwnicy już ustawili się na polu, my tymczasem utworzyliśmy niezgrabne kółeczko, bo pan kapitan ma coś do powiedzenia, a nikt nie ma ochoty protestować. Gra to gra.

— Bez litości. Wygrywamy. Niszczymy.

Ech, no tak, żołnierskie słowa. Zastanawiam się czasem czy ludzie z taką determinacją nie pomylili szkół – jasne jak słońce, że ktoś kto podchodzi do WF-u „bez litości” nie zajedzie zbyt daleko na intelektualnym wózku. Albo ja zwyczajnie marudzę. Chciałbym się mylić, serio. Wracając – mentalność typowego karka, jeśli miałbym jakoś to nazywać. Tyle dobrego, że Marcin to w miarę spoko ziom. Nie żebyśmy się znali jakoś dobrze…

— Eee, królów jeszcze trzeba wybrać. Eee, kto chętny?

Pan Wiguła jak zwykle zamula. Biedny starzec. Nawet okulary mu się trzęsą, gdy próbuje sklecić zdanie.

— Marcin, dobrze. I… Eee, Felicia, tak? Proszę przejść za pole.

Karty rozdane. Można zaczynać. Chyba.

— Eee, proszę bez zbędnej agresji, uczciwie, bez oszukiwania, nie rzucać mocniej niż potrzeba i na pewno nie w eee, głowę. Proszę, gotowi wszyscy? To eee, zaczynam.

Gwizdek.

Piłka rzucona na wysokości linii środkowej.

Przechwyt zielonych szarf, czyli przeciwników. Dziewczyna, wiotka. Dziesięć celów. Rzuca gdzieś obok mnie, piłkę przejmuje… król. Unik. Próbowała mnie zdjąć. Lekkie uderzenie, piłka na ziemi, podbiega Krzysia, bierze, rzuca, pierwszy zbity. Całkiem nieźle jak na nią. Ale nie ma czasu na to. Jeden z nich już wyrzucił przed siebie i… nie trafił. Uff. Piłka nasza. Jakaś dziewczyna w krótkich włosach. Z klasy przeciwnej. Zdecydowanie brak krzepy. Piłka przeleciała przez linię, ktoś złapał i… Unik. Król. Daleko ode mnie. Piłka na ziemi.

— Podaj!

Nie, nie podał. Rzut, przeszło przez pole wprost do Marcina. Zbicie. 2—0 dla nas. Szybki odwet. Dostała w brzuch. Musiało boleć. Piłka w zasięgu. Biorę. Szukam. Ewelina kręci się gdzieś z boku. Myśli, że uniknie. Niedoczekanie. Muszę to zrobić. Lara patrzy. Dosłownie naprzeciw mnie. Pewnie na mnie poluje. Ale nie ona mnie dziś interesuje. Pora na rzut.

— Celuję w cycki!

Zdezorientowanie, panika, widać, gdzie chcę rzucić. Wszyscy się rozpierzchli, jednak ją zamurowało. Ewelina w linii prostej, zamach za głowy, uderzenie i… przyłożenie. Tak jak powiedziałem. Prosto w płuca.

— Eryk! Ty draniu!

O, zagłada nadchodzi. Normalnie się schodzi z boku boiska. Ona idzie wprost na mnie. Nikt nawet nie wziął piłki, choć Wiguła się nie zawahał i odgwizdał zbicie. Ech, chyba wszyscy na mnie patrzą. No, połowa przynajmniej.

Chwyt pod kołnierzem.

— Co. Ty. Kurde. Robisz!?

Ło Jezu, ale zła kobieta. Gdyby była silniejsza martwiłbym się, że zaraz mnie udusi, ale tak w sumie wyglądało to patetycznie. Biała koszulka, szeroki dekolt — sama się o to prosiła.

— Ewelina Bżygdyszczwy… — O, pan nauczyciel zareagował. — Ewelinna Bżydbygdy… Ewelino Bżywdgdysz… — Nie, nie da rady chłop. — Matko Bosko… Ewelina, proszę, eee, zostawić kolegę. Zostałaś zbita – to eee, zbijak, a nie boks.

No, teraz wszystko poszło po mojej myśli. Chwila zastanowienia, morderczy wzrok, odpuszczenie. Jeszcze teatralne „hympf”, ostentacyjne tupanie i… Wracamy do gry.

— Eryk — Jeszcze coś starzec musi powiedzieć nim zaczniemy. — Eee, bez takich prowokacji proszę.

Ech, oczywiście. W oczach chłopaków i tak jestem bohaterem, ale obawiam się, że następny gwizdek będzie dla marszem pogrzebowym. Nie wiem które z nich to koleżaneczki Ewelina, ale praktycznie każda dziewczyna za linią patrzy na mnie jak na ostatnią szumowinę. Nawet Rado. Taka wesoła dziewczyna… Że też ją ruszają słowa, które skierowane były do kogoś kogo praktycznie nie zna.

No, gwizdek.

Piłka w rękach, oczywiście, Rado. Można odmawiać ostatnią modlitwę. Nie no, uniknę tego. Trzeba walczyć do końca.

— Rzut w jajca!

Hę?

Zagapiłem się. Wszyscy uciekli, zostałem sam na środku. Dobra, uskoczę. Ruch i… O Boże, o kurwa! Trafiony, zatopiony…

— Panie sędzio, nokaut!

Kurde, Denis, serio, nie wiedziałem…

Boli jak cholera, ale… To nie był czysty strzał. Wstanę.

— Daj łapę.

Ech, dobrze mieć takiego kumpla. Mimo wszystko.

— Nadal stoję!

No, nie dałem za wygraną. Wygląda na to, że Rado specjalnie to nie ruszyło. Honorowa dziewczyna. Nie to co reszta. I tak mi nic nie zrobią. Będą się tylko patrzeć. Tak wrogo jakoś.

Zerknięcie za siebie – Ewelinie ewidentnie poprawił się nastrój. No, tyle dobrego z tego toaletowego humoru.

— Poskaczę na piętach i przejdzie…

— To, eee, przeskocz za pole Bógoj.

Ach, no tak, zbicie to zbicie. Przeskoczyć przez gniazdo węży. Łatwizna.

„Dupek”, „Debil”, „Rozliczymy się jeszcze!”, „Głupi Bógoj!”. Gorsze epitety w życiu słyszałem. I skąd w ogóle ta nienawiść? Nie solidarność, bo Eweliny to nawet nie ruszyło. Toksyczne dziewuchy – szukają ofiary.

— Dzień dobry — Marcin ledwie spostrzegł, że ustałem koło niego.

— Myślałem, że cichy z ciebie koleś… Takie coś – szacun.

Rzeczywiście, nigdy za specjalnie się wyróżniałem. Cenię sobie spokój, ale sukces życiowy jednak dodaje uwagi.

— A ty to kto? — Po prawo, dziewczyna z naszej drużyny.

— Zbili mnie wcześniej. Przegapiłeś?

Czarne włosy związane w kucyk, pyzowata twarz.

— Strategię obmyślałem. Mogłem nie zauważyć.

— To było coś… — O, przynajmniej jedna doceniła moje poświęcenie. — Eryk, tak? Ewelina chyba coś kiedyś napomknęła. Nie sądziłam, że chodzisz tu do szkoły.

Hmmm, „napomknęła”? Mów mi więcej.

— A co mówiła?

— A nie pamiętam… — Całkowicie akceptowalne. — Coś chyba, że oczy masz ładne.

— Musiała kłamać.

— Pewnie tak… — Przyznała mi rację. Niespodzianka. — Ona zawsze kręci. Powinna być bardziej szczera, prawda?

Przytaknąłem.

Cóż, chyba wiem, co dalej. Mamy w końcu grudzień. Pora z tego korzystać.

 

*le trochę później*

 

— No, jesteśmy razem.

Udało mi się jeszcze złapać Ewelinę gdzieś na korytarzu. Nie wyglądała na bardzo wkurzoną, więc postanowiłem zagadać. Inaczej – nie było nikogo w pobliżu niej, więc musiałem wykorzystać okazję. Coś pamiętliwe i przewrażliwione te dziewczyny – już trochę od WF-u minęło, a ciągle mam wrażenie, że na mnie polują. Lara, swoją drogą, nie miała ochoty się wypowiadać – gdzieś mi umknęła, sygnalizując ciężkim westchnięciem, że ją ta brawura też dotknęła. Albo wręcz przeciwnie, hehe.

— Co mnie to? — odpowiedziała, nie odwracając się nawet. — Mam wam pogratulować?

— Nie, nie, tak tylko informuję. — Ech, głupio to w sumie wygląda. — Chcę uniknąć nieporozumień. Myślałem, że możesz być trochę zazdrosna i zacząć coś… ten, kombinować. — Jeszcze gorzej… Co jest ze mną nie tak?

— Chciałbyś. — Twarzą w twarz. — Ja nadal cię… lubię. W jakiś sposób. Nie przeszkadza mi to. I tak nie moglibyśmy być parą.

Patrzyła wszędzie, tylko nie na mnie. Dłonie za plecami, nerwowo splątane. Twarz zaznaczona niepewnością. Wahanie. Postawiłem ją pod ścianą.

— Czemu?

Iskierka nadziei lub raczej sięgnięcie w otchłań. Nic nie wskóram, ale przynajmniej się dowiem.

— Nie nadajesz się do związków.

Auł.

— Brutalna i krzywdząca opinia.

— N-nie wiem jak to inaczej powiedzieć. — Hę? — Po prostu. Koniec. Skończyło się. Nic więcej.

— To o co ci chodzi?

Zaczynam się gubić.

— Chyba bardziej pasujesz mi jako kumpel… — Hej, to moja kwestia!

— Ok. O to mi chodziło. — Ech, ten diabelski spokój. Pewnie dlatego Lara mnie lubi.

— A więc ustalone? — Co ustalone? — Mogę być twoją… przyjaciółką.

To nie było pytanie.

— Litujesz się. — Uśmiechnąłem się głupio.

— Chciałbyś! — No, to jest naprawdę szczera reakcja. — Nie myśl za dużo. Nic się między nami nie zmieniło. Rób sobie co chcesz z tą Larą, a ja… No, pisz jakbyś coś chciał. Żegnaj.

Odwróciła się, przeszła parę kroków.

— Dzięki — Nie, jeszcze nie skończyłem.

— Za co dziękujesz?

— Wyciągnąłeś mnie z bagna. Dzięki za znajomość i impuls.

— Dziwak… — Poszła.

Właśnie – impuls. Kto wie, gdzie bym teraz był, gdyby nie tamto spotkanie. Tyle się zmieniło, praktycznie wszystko na lepsze. W końcu mogę powiedzieć, że jestem człowiekiem sukcesu. Wisienka na torcie. Wystarczy teraz o to dbać, mądrze wykorzystywać czas, brać, co najlepsze ze wszystkich nowych relacji. Niedługo święta… Może jakaś randka, prezent? Albo ja coś zaproponuję… Ech, nie ma co się na razie zastanawiać. Będę wiedział później. Na razie lepiej korzystać z miłości. Właśnie, może dobrym pierwszym krokiem będzie wyjście gdzieś z Larą? Pewnie jest wolna po szkole…

 

***

 

— Akihabara!

Ekhm, galeria handlowa. Żadna tam, no, cokolwiek Marta miała na myśli. Sobota, 15 grudnia, wypad z mojej inicjatywy. Skład – Marta, Ewelina, Lara. Teoretycznie miała być randka, ale, z racji mojego dobrego serca, postanowiłem zaprosić również Ewelinę. Pani mangozjebana dokleiła się sama. Spotkaliśmy ją po drodze. Cóż za niefortunny przypadek… No, tyle dobrego, że przynajmniej będzie mogła w razie potrzeby trochę rozładować atmosferę. Co by nie było, Ewelina i Lara spotykają się po raz pierwszy, przynajmniej w mojej obecności. Prowokatorka i dziewczyna. Niby nie są sobie obce, znają się podobno z podstawówki, ale może iskrzyć. Przecież to idealna okazja, by grać „byłej rywalce zza miedzy” na nosie, prawda blondyno?

— Co „Akihabara”? — zapytała Ewelina.

Ach, no tak, dla niej to nowość.

— No, jak w tym anime, gdzie główny bohater zniszczył sobie życie, odrzucił wszystkie dziewczyny, które się w nim zakochały, by wyruchać swoją siostrę.

Anielę? Gdyby była nieco starsza…

— Nie chciałam tego wiedzieć… — Lara przed chwilą podeszła. Chciała coś zobaczyć, oddaliła się na chwilę, ale na szczęście trafiła na dobry moment.

— Ciekawe… — O, któżby pomyślał. — Wyślesz mi potem tytuł?

— Jasne. — Nieoczekiwane zbliżenie. — Spoko z ciebie dziewczyna.

— Ekhm. — postanowiłem nieco ogarnąć tę hałastrę. — Chodźmy już może.

— A gdzie chcesz dokładnie? — wtrąciła się Lara.

— No, myślałem, że na początek… Eee, kupimy coś…

— Bystrzacha — skwitowała szybko Ewelina.

— Jest tu fajny sklep z grami. Pasuje wam? Mają chyba też płyty i w ogóle. Przynajmniej ja bym chciała czegoś tam poszukać. — Jak zwykle Marta przychodzi z pomocą.

— Dobry pomysł. Jestem za.

— Bez protestów — No, mi to pasuje. Może będą jakieś sensowne przeceny.

— Grasz w ogóle, Eryk? Mogę ci coś kupić.

Minęły już praktycznie dwa tygodnie. Dużo się nie zmieniło, ale zbliżyliśmy się do siebie w drobny, szczegółowy sposób. Znamy się coraz lepiej, wiemy coraz więcej, coraz śmielej chcemy łączyć nasze chwile. Lara jest trudna. Zgrywa zimną, udaje, że niczego nie potrzebuje, chce, żebym to ja był tą miękką częścią związku. Czasem bardziej się otwiera, czasem mniej. Do pocałunku jeszcze trochę, ale przytulas, trzymanie za rękę. Chce ciepła, ale nie poprosi. Ja po części też. Spotkaliśmy się już parę razy po szkole, wziąłem ją nawet do siebie, „przedstawiłem rodzinie”. Ciągle mam jednak wrażenie, że nie do końca wiem, co robić. Jak okazywać miłość, co robić, które gesty są miłe i słodkie, a które sztampowe i niepotrzebne. Ciągle szukamy drogi, ja szukam drogi, ale jest w porządku. Tak jak było od pewnego czasu i jak już pewnie będzie. Dobrze nam ze sobą nawzajem. Ja się czuję przy niej pewnie, ona też chyba może uznać, że ze mną może być szczerze sobą i powiedzieć naprawdę wszystko. Nastoletnia miłość – albo wystawiona pokazówka na fejsie albo niepewne, niedopasowane do definicji uczucie. Nadal jesteśmy dziećmi. Nadal jestem tylko dzieckiem we mgle.

— Tylko coś z promocji weź. Na PC. I zapytaj zanim weźmiesz.

— To ci już chyba jakiś brelok kupię.

— Nie, nie, breloki są dla dziewczyn.

— To co chce pan facet?

— Coś fajnego.

— Jak dziecko.

Tak czy siak, nie tracąc zbytnio czasu, dotarliśmy do wybranego przez Martę sklepu. Nie zwróciłem uwagi na nazwę, ale asortyment z pewnością mieli szeroki. Na pierwszy ogień, od razu przy wejściu, półki z płytami. Ewelina zniknęła w mgnieniu oka.

— Do zobaczenia później — Marta, dobrze już obeznana w terenie, uciekła gdzieś w głąb sklepu.

— Poszukam ci czegoś fajnego.

No, zostałem sam.

Właśnie – super ważny fakt. Lara znów ubrała spódnicę. I rajstopy. Czarne. Super seksowne. I włosy fajnie rozczesała. Kiepsko przy niej wyglądam. Mógłbym chociaż zainwestować w grzebień. Lepiej poszukać panny czarnej. Nie, złe określenie. Lepiej po prostu sprawdzić co u niej. W gruncie rzeczy to ona, wybacz Laro, jest w tym dniu względnie najważniejsza. Podbudowuję przyjaźń kosztem randki. To już coś.

— Słuchasz rapu?

Dział – muzyka amerykańska. Okładka albumu, który trzyma Ewelina – czarny raper.

— Tak. A co? To takie dziwne?

— Jakoś mi się to kłóci z twoim wizerunkiem.

— Widzisz. Słabo mnie znasz. Nie mógłbyś być moim chłopakiem. — A ta nadal swoje.

— Tak, tak, znam tę gadkę.

— A ty czegoś słuchasz? — Kendrick Lamar, jak sugeruje okładka, którą zdążyłem w międzyczasie obejrzeć, schowany do materiałowej torby.

— Rock, indie rock, pop, muzyka klasyczna.

— Ty, wiesz, nie pasuje mi to do ciebie.

— No jakbym nie wiedział.

— Widzisz tu coś dla siebie?

— Na pewno nie w tym dziale.

— To chodźmy dalej.

No, miła z niej dziewczyna w sumie. Nie mam prawa narzekać. Taka przyjaciółka to złoto. Chyba.

— O, tu jesteś — Lara wróciła z polowania.

— Masz coś?

— Trzymaj.

Brelok ze Shrekiem. Nie wiem jakim cudem sprzedają coś takiego w sklepie z gramy. Nawet niezły. Głęboka zieleń.

— Pasuje do ciebie… — Ewelina uśmiechnęła się, schylając się nad moją wyciągniętą dłonią.

— Od razu o tobie pomyślałam, gdy go zobaczyłam, Eryk. — Lara podłapała nastrój.

— Tak, tak, zabawne fest. Łap. — Rzut, lekki oczywiście, do Lary. — Może być. Ty płacisz.

— Przyjemniaczek. — Uśmiechnęła się serdecznie. — Zrewanżujesz się?

— Tak, ale gdzie indziej.

— Kupiliście już wszystko?

Pani mangozjebana vel Marta pojawiła się znikąd. Dwie reklamówki. Wypchane po brzegi.

— Stać cię na to wszystko? — zapytałem, z lekkim niebojem obserwując napinający się do granic możliwości plastik.

— Mam kartę…

— Sama już zarabiasz? — Dość naiwna reakcja, Ewelino.

— Rodziców.

— Serce im pęknie. — Dobrze wiedzieć, że Lara ma tyle nadziei.

— Chodźmy do kasy — zaproponowała Ewelina.

No, ciekawy obrót wydarzeń.

Najważniejszy był jednak mój „rewanż”. Parę dni temu już coś wypatrzyłem, rozbiłem skarbonkę, zbierałem w sobie odwagę, by w końcu zrealizować plan. Okazja o wiele lepsza niż gdybym miał to robić kiedy indziej, gdzieś na uboczu. Lara jest przy mnie, mogę to załatwić od razu, nie muszę tego w sobie kisić, ani też się wahać.

„Sklep z biżuterią?”, „Będzie ślub, Lara, szykuj się!”. Ech, może jednak zapraszanie ich to nie był najlepszy pomysł.

— Poczekajcie chwilę. Zaraz wracam.

Niespodzianka to niespodzianka. Nie zniósłbym, jakby mi ciągle latały koło uszu i robiły podśmiechujki. Ma być stanowczo, romantycznie i ten, wykwintnie?

Obiekt zlokalizowany. Minęło chyba z pięć minut. Kolejka do kasy dość długa, ale dam radę. Wszystko po mojej myśli. Pięć dych w dupie… Mam nadzieję, że przynajmniej jej uśmiech mi to wynagrodzi.

— O, już wrócił. — Ewelina i Lara. Marta gdzieś się zmyła.

— Gdzie…

— Mówiła, że już musi się zbierać. No, lepiej się pochwal, co kupiłeś, Romeo. — Ewelina… Mogłaby chociaż trochę wyczuć klimat.

No cóż, przełknięcie śliny, wyprost pleców, kontakt wzrokowy. Pudełko wyjęte z torebki. Przekazanie. Lekko nerwowo.

— Proszę. Dla ciebie.

Ech, czuję się mały chłopczyk, który składa życzenia urodzinowe mamie.

Chwila wahania. Ostrożne otwarcie. Zdziwienie, wyciągnięcie. Chyba jej się spodobało.

— Dz-dziękuję. — O, chyba się rozkleiła. — Piękny.

Naszyjnik. Srebrny. No, z koloru przynajmniej. Najdroższy i chyba najlepszy jaki mogłem wybrać.

— Postarałeś się. — Chyba jest dobrze, kiedy nawet Ewelina mówi coś takiego.

— Podoba się?

— Tak, tak, jasne. — Obejrzała raz jeszcze, schowała to pudełka, podałem jej torebkę. — Kurczę, głupio mi. Ja ci przecież Shreka kupiłam…

Romantyzm wiele ma oblicz. Mi wystarczy brelok, ale kobieta to kobieta. Jest równowaga.

— Jesteśmy kwita. — Uśmiechnąłem się. — Chyba oboje jesteśmy zadowoleni.

— Zdecydowanie. — Uśmiech, przytulas. — Dziękuję. Jeszcze raz.

— Ja to chyba jestem trzecie koło — powiedziała z ledwie wyczuwalną rezygnacją Ewelina. — Idę już. Radźcie sobie sami.

— Nara!

I poszła.

No, teraz jesteśmy sami.

— Chcesz coś jeszcze kupić?

— Nie, myślę, że możemy wracać.

— Szybko poszło.

— Tak miało być.

— Naprawdę?

— Chyba tak.

Drogę do domu mamy wspólną. Co najwyżej jeszcze gdzieś wskoczymy po drodze. Na jakiegoś kebsa czy coś.

 

***

— Chodź na chwilę.

Złapała mnie za rękę, pociągnęła za rękę. Park. Niedaleko mojego bloku. Wszystko przykryte śniegiem. Niebo zachmurzone. Może niedługo zacznie sypać.

— Co ty planujesz?

Plac zabaw. Ławki rozstawione wokół. Każda jedna zaśnieżona, niezdatna do użytku. Brzozy, dęby. Magiczny widok. Nawet jeżeli całkiem nieźle go znam.

— Tutaj.

Ustaliśmy pod jednym z drzew. Potężny pień, gołe gałęzie, gdzieś tam u góry kruki siadające na gałęziach. Ubocze. Nikt nie zauważy. Objęła mnie ramionami.

— Schyl się trochę…

Rumieniec na jej twarzy. Pocałunek. Nie mogę odmówić. Zamknąłem oczy. Schyliłem się. Musnęliśmy się nosami, znaleźliśmy w końcu swoje usta. Niezwykłe. Dziwne. Nie do końca wiem jak to robić. Styk warg, wymiana uczuć, koniec. Szybkie, krótkie, nieśmiałe. Nie stać nas jeszcze na namiętność.

— Pierwszy raz?

Jak się stresuję, to zawsze palnę coś głupiego. Po tym patrzyliśmy sobie w oczy. Minutę, nawet mniej. Nic więcej. Cisza. Trudno to uporządkować, powiedzieć coś. Zaciekawienie, nowe doświadczenie i przekroczenie pewnej bariery. I dla mnie, i dla niej — bardzo dużo.

— T-to ja już pójdę… — powiedziała z zaczerwienioną twarzą.

— Heh, no, ja chyba też. Dziękuję. Kocham cię. — Wymsknęło mi się zupełnie tak, jakby to słowo straciło już swoją wagę.

No, może jednak straciło. Może to właśnie jest ta bariera cielesności.

— N-nie przesadzaj. To nic niezwykłego. Każda para tak robi.

Nieśmiała dziewczyna. Nic dziwnego, że wybrała akurat mnie. W innym układzie by chyba nie zadziałało.

— To jeszcze raz?

— Idź już do domu!

No, tak to już chyba będzie u mnie wyglądać. Relacja nie do końca bajkowa, ale satysfakcjonująca. Nie mógłbym prosić o nic więcej. Wszystko poszło tak szybko, niespodziewanie, a skończyło się na tym, że po prostu zyskałem to, co już czaiło się obok mnie od dłuższego czasu. I że też ja kiedyś myślałem, że jej naprawdę chodzi tylko o łątki… Ech, naprawdę, życie potrafi być mocno niepoukładane i wywrócone do góry nogami. Ostatecznie przyjaciółka stała się dziewczyną, a tajemnicza nieznajoma została tylko ciekawostką i motorem napędowym dla uczucia, które samo mogłoby się zatracić przez moją ignorancję. Serio, sztampowe fest. Albo na odwrót. Nie wiem, nie znam się na romansach.

 

*le bonus*

— To jak, kiedy dzieci?

— Daj mi skończyć szkołę, matka…

 

//Uff, to już koniec. Ponad rok pisania... Wymknęła mi się ta seria spod kontroli, ale dociągnąłem i jestem w sumie dumny z tej koślawej pisaniny. Z góry dziękuję komukolwiek, kto przeczytał całość. Być może będzie jeszcze jakiś krótki epilog, ale nie jest to zbyt pewne...//

Średnia ocena: 2.7  Głosów: 10

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Onyx 23.11.2020
    "Mi też możesz włożyć. — Ech, skusiłem się." Mnie
    "ale obawiam się, że następny gwizdek będzie dla marszem pogrzebowym." - "nas" chyba zgubiłeś
    "Nie wiem jakim cudem sprzedają coś takiego w sklepie z gramy. " - grami
    "Mi wystarczy brelok, ale kobieta to kobieta." - Mnie

    Wynoszę projekt o dopisanie czegoś jeszcze do tej serii :D
    Bardzo dobre opowiadanie. Czyta się lekko, z uśmiechem. Postacie są "ludzkie".
    Bohater w końcu wyszedł na prostą. Ale życie nigdy nie będzie idealne, tego może się spodziewać.
    Bardzo mi się podoba relacja rodzeństwa. Wiadomo, kochają się, choć ta miłość przybiera różne uczucia ;)
    Jeszcze raz to powiem: świetne
  • Onyx 23.11.2020
    Wnoszę*

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania