Naszyjnik - 1

Długo patrzył na jej ściągniętą pośmiertnym grymasem twarz. Po policzkach ciekły mu łzy, a wargi zaciskał tak mocno, że w końcu zabarwiły się płynącą z nich posoką. Lewą dłonią zamknął jej powieki, a drugą zerwał z szyi naszyjnik. Z wrogością zmieszaną z żalem wbił w niego wzrok i począł szeptać, każdemu słowu nadając moc klątwy:

- I będziesz przeklęty, jak ta, która zdradziła. I przeklęte będą wszystkie te, które cię nosić będą. Nie dasz im spokoju, jak ona memu sercu i zmysłom nie dała, i krzywdzić je będziesz, jak ona skrzywdziła. I wracać będziesz i trwać wiecznie, jak moja miłość do niej trwała i trwać będzie.

***

Poranną ciszę, zmąconą jedynie śpiewem budzących się do życia ptaków, przecinał miarowy stukot końskich kopyt. Tuż nad horyzontem niebo zaczęło nabierać kolorów, nadając otaczającej ją naturze tajemniczych kształtów. Tak długo oczekiwany świt wzbudził jej entuzjazm. Przeszła do kłusa i już po kilku chwilach znalazła się na wyrastającym przed nią niewielkim pagórku. W oddali pyszniły się mury miasta, zdobione złotem promieni wschodzącego słońca. Przystanęła na chwilę, nie mogąc oderwać oczu od widoku godnego najprzedniejszego pejzażu. Klacz parsknęła cicho, przypominając o swej skromnej istocie, która owszem, wierną i pokorną towarzyszką potrafiła być, lecz której żołądek wymagał większej atencji niźli ona sama.

Kornelia patrzyła jeszcze przez chwilę, próbując rozpoznać bliżej nieokreślone uczucie kiełkujące gdzieś od środka. Przyspieszone na chwil parę bicie serca, ściśnięte gardło, ulotne wrażenie niepokoju.

- Czuję, że to miasto zapamiętamy na długo – szepnęła, klepiąc konia po szyi i ruszyła kłusem w stronę majaczącej w oddali bramy.

Obie, ona i klacz, marzyły tylko o jednym. Spaniu i jedzeniu. No może każda w innej kolejności. Droga do wskazanej przez strażnika karczmy prowadziła przez plac targowy, który w zasadzie niczym nie odbiegał od tych, które już w swym życiu widziała.

Ledwo dostrzegała nęcące feerią barw porozkładane kramy i krzątających się energicznie wokół towaru kupców. Zmęczona do granic, nie słyszała prawie przekrzykiwań handlarzy i wątpliwej jakości rymowanych wierszyków o bezwzględnej wyższości oferty nad tą sąsiada. I byłaby tak, w półśnie prawie, przemierzyła targowisko, gdyby nie incydent pewien, który pobyt jej w tym mieście zupełnie odmienił.

Najpierw usłyszała niezrozumiały w przekazie wrzask. Potem brzęk tłuczonych dzbanów, trzask łamanego drewna, rozdarcie tkaniny. Na koniec ujrzała młodego oberwańca, który z głową omotaną damską bluzką, uciekał przed rozwścieczonym mężczyzną, drącym się wniebogłosy : łapać złodzieja! Uciekinier, próbując wyswobodzić się z oryginalnego nakrycia głowy, nie widział zbyt dobrze drogi i zmierzał prosto na nią. A że krzepę musiał mieć nietęgą i zaprawę w tego rodzaju sporcie, zbliżał się nader szybko. Oceniła sytuację i spróbowała zmusić konia do nagłej zmiany kierunku. Ten zaś zdębiał jednak, wpatrzony w pędzącą nań bluzkę z nogami i zamiast ruszyć postanowił zrobić unik. Tego nie przewidziała. Nie wiedząc kiedy, wyleciała z siodła i wylądowała na straganie obok. Koń wystraszony chyba jeszcze bardziej jej wyczynem akrobatycznym, ruszył przed siebie, taranując mały stosik beczek, które roztoczyły się po całym placu, skutecznie opóźniając pościg za złodziejem. Teraz zamieszanie zrobiło się już tak wielkie, że nikt nie wiedział, kto, kogo ściga i za co, więc na wszelki wypadek wrzeszczano naprzemiennie: łapać złodzieja, łapać konia, łapać beczki i za mieszki.

Podnosiła się właśnie, gdy tuż nad swoją twarzą dostrzegła pochyloną głowę łysego kupca.

- Panienka coś kupuje?

Rozejrzała się niepewnie.

- Może to, co wbija mi się w pośladek?

Zeskoczyła na ziemię i odwróciła, żeby sprawdzić na czym to leżała, niczym księżniczka na ziarnku grochu i...

Wstrzymała oddech.

Leżał sobie niedbale wśród innych błyskotek, wyglądających przy nim jak ubodzy krewni. Skromny lecz wyrafinowany w formie. Naszyjnik z turkusem oprawnym w srebro. Najpiękniejszy ze wszystkich jakie kiedykolwiek widziała. Idealny.

Mężczyzna popatrzył na nią i przez chwilę wykrzywił twarz w grymasie uśmiechu. W jego oczach zabłysły podstępne ogniki interesu.

- Aaa, to? Nie wiem skąd się tu wziął. Nie jest na sprzedaż – wyciągnął dłoń, by zabrać klejnot, lecz nie zdążył. Ręka dziewczyny chwyciła go za nadgarstek.

- Ile?

- Mówię przecie, że nie mogę. W zastaw go wziąłem, musiał się zaplątać w tym rozgardiaszu. Właścicielka w potrzebie będąc nagłej, dług zaciągnęła u mnie, ale odda w końcu, bo to z honorem kobieta i rodu wysokiego. Nie mogę, bo usiec mnie każe. - wyrecytował jednym tchem.

Nie zwalniając uścisku, zaczęła przewiercać go wzrokiem. Łgał jak nic, by utargować więcej. Ogarnięta przemożną chęcią posiadania, nie zastanowiła się nawet skąd u niej nagle taka miłość do biżuterii. Zawahała się.

- A mogę chociaż przymierzyć?

- A to zawsze można. Znam ja pewnego jubilera, mógłby podobny zrobić.

Pokręciła głową, przyglądając się swemu odbiciu. - Nie może być dwóch takich samych. Drugi taki zniszczyłby urok pierwszego. Więc jak?

- No nie mogę. Słowo dałem, że poczekam. A słowo moje droższe pieniędzy.

- Nie to nie. - Podjęła grę. - Pewnie to nawet srebro nie jest, a kamień też jakiś malowany. - Oddała naszyjnik i odwróciła się, licząc na to, że dobrze odgadła zamiary kupca. Dziesięć kroków dalej nie była już taka pewna. Dwadzieścia później dotarło do niej, że się pomyliła. Nie zmiękczyła go, pozwolił jej odejść.

Po kilku chwilach odnalazła klacz, którą złapały jakieś dzieciaki i karmiąc chlebem, usiłowały jednocześnie spenetrować zawartość wypchanych sakw podróżnych. Odpędziła szemrane towarzystwo i wskoczywszy na konia, ruszyła do karczmy.

Łysy mężczyzna obserwował każdy jej krok. Jego twarz przybrała surowy wyraz, rysy wyostrzyły się, oczy pociemniały, a przygarbiona do tej pory postać wyprostowała i urosła nagle. Gdyby spotkała go w nocy, w nikłym świetle księżyca, zapewne ostatnią rzeczą na jaką by się zdecydowała, byłyby negocjacje handlowe z kupcem przypominającym raczej demona niż człowieka.

- Ziarno zostało posiane – mruknął do siebie, chowając naszyjnik i ruszył w głąb placu, zostawiając kram i jego nieżywego właściciela leżącego pod stołem z porozkładanymi świecidełkami.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania