Poprzednie częściNaszyjnik - 1

Naszyjnik - 2

W migotliwym blasku świecy patrzyła na swe odbicie, z daleka promieniejące zadowoleniem i poczuciem spełnienia. Na ustach jej błąkał się zmysłowy uśmiech, a w oczach pełgały promienne ogniki podniecenia. Wyostrzonymi zmysłami wyczuła za plecami czyjąś obecność. Przymknęła oczy, wdychając znajomy zapach. Jej nagie ciało przeszył dreszcz oczekiwania. Na włosach poczuła dotyk palców, które gładziły je z delikatnością z jaką obchodzi się z jedwabną nicią. Dłoń odgarnęła spływające kaskadą na plecy sploty, odsłaniając szyję i kark. Delikatne muśnięcia opuszków przyprawiły ją o gęsią skórkę. Niespieszna wędrówka dłoni ustała przy zapięciu. Jeden wprawny ruch i naszyjnik zsunął się w dół po falującej z emocji piersi...

 

Nagłe walenie do drzwi sprawiło, że otworzyła oczy. Rozejrzała się po izbie, nic nie rozumiejąc. Stukot znów się powtórzył.

 

- Kaasieńko! A oootwieraj no. Męężuśśprzyybywaaaa. Wyyygrałem, jutro kuupię cii...

 

- Ciii – durny ty, drzwi pomyliłeś, nie budź ludzi pijanico jeden ... – skrzypnęły drzwi obok, a reszta reprymendy pozostała słyszalna jedynie dla adresata.

 

Wszystko to wydarzyło się w ciągu chwil paru, jednak wystarczyło, by sen uleciał niczym spłoszona gołębica. Usiadła na posłaniu, czując jakby wracała z niebytu, ze świata innego, który sobie tak pięknie wyśniła. Dotknęła czoła – było rozpalone. Oblizała spierzchnięte wargi. Uspokoiła oddech.

 

- Dalibóg – cóż to za sen, co tak złudnie do prawdziwego życia był podobnym- zastanawiała się, bezwiednie wodząc palcami po szyi w poszukiwaniu czegoś brakującego. Do rana samego wierciła się, przewracając z boku na bok, jak w malignie próbując to przywołać, to odgonić sen, co jawą jej się zdał.

 

Nazajutrz postanowiła zwiedzić miasto. Z głową w chmurach, niewyspana lecz zarazem pełna niezrozumiałej dla niej samej, energii, przemierzała niespiesznie uliczki i place. Nie wiedzieć kiedy, nogi jakby same sobą sterując, zawiodły ją na plac targowy. Spojrzała z niedowierzaniem na miejsce, w którym się znalazła.

 

- Widocznie tak miało być. - przyjęła wyrok losu i ruszyła na poszukiwanie straganu, który wczoraj posłużył jej za chwilowe legowisko.

 

Na próżno. Nigdzie nie było kramu z biżuterią. Nikt też nie znał kupca, który wczoraj tu z nią handlował. Zrezygnowana wróciła do karczmy, zastanawiając się czy i wczorajsze wydarzenia nie były snem.

 

Zmęczona długim spacerem i zniechęcona niepowodzeniem wyprawy, kazała podać sobie wczesną kolację w osobnej sali. Jedzenie jednak jej nie smakowało, powolnymi ruchami skubała więc tylko małe kęski sarniny, która ponoć była specjałem karczmarza. Prysła gdzieś poranna energia,świat stracił na atrakcyjności. Jak po stracie kogoś bliskiego niemalże.

 

Nagle drzwi otworzyły się i stojąca w nich córka karczmarza oznajmiła przybycie gościa.

 

- Do mnie? - zdziwiła się, - Przecież ja tu nikogo nie znam. Wprowadź proszę.

 

Serce zabiło jej mocniej, gdy ujrzała znajomą przygarbioną postać.

 

- Sługa uniżony. Waćpani mnie szukała. To jestem.

 

- Tak. Interesy przypadkiem zawiodły mnie w okolice targu, tedy chciałam sprawdzić czyś przypadkiem nie zmienił zdania. - Wymyśliła naprędce, doskonale zdając sobie sprawę, że kupiec nie w ciemię bity orientuje się doskonale w prawdziwym powodzie jej ponownej wizyty.

 

Łysy mężczyzna, uśmiechnął się kwaśno.

 

- Miałaś pani dobre przeczucie. Nie dalej niż rano, liścik dostałem pewien, który sytuację owego naszyjnika zmienia diametralnie. - oznajmił przymilnym tonem, kładąc naszyjnik na stole.

 

- Więc?

 

- Jest już na sprzedaż.

 

Jej źrenice się rozszerzyły,policzki zapłonęły jakby właśnie ujrzała upragnionego kochanka.

 

- Ile? - zapytała, patrząc już nie na niego, lecz na klejnot.

 

- Pięćset?

 

- Czterysta! - Podjęła rytualną grę handlową, próbując zachować namiastkę pozorów obojętności wobec przedmiotu, o który się targowała.

 

- Czterysta pięćdziesiąt łaskawa pani! Dzieci mam do wykarmienia!

 

Nie chciało jej się dłużej udawać,chciała po prostu go mieć. Nie! Ona musiała go mieć! Zresztą wiedziała dobrze, że tego rodzaju błyskotka była tyle warta.

 

- Niech będzie. Poczekaj tu, przyniosę pieniądze – odsunęła miskę z jedzeniem, wstała i starając się nie pokazać podniecenia, ruszyła powoli do zajmowanej izby, choć doprawdy miała ochotę tam pobiec. Po chwili ona trzymała w ręku naszyjnik, a kupiec ściskał w swojej sakiewkę.

 

- Niech się dobrze nosi, he he he! –wychodząc, zaśmiał się złowieszczo, lecz ona zajęta kontemplowaniem zdobyczy, zupełnie nie zwróciła na to uwagi.

 

Nagle wrócił jej apetyt, dojadła więc szybko sarnę, dopiła wino i poszła na górę, by założyć naszyjnik.

 

Przez następny dzień nie zdejmowała go wcale, pozostając w jakimś upojeniu lub raczej ciesząc się jak dziecko, które dostało w końcu ulubioną zabawkę. Zmieniła się zupełnie. Jej oblicze jaśniało, patrzyła na otaczający ją świat pewna swej wartości. Tak jakby noszenie nowej biżuterii uczyniło z niej kobietę lepszą, piękniejszą i mądrzejszą. Przechadzała się po mieście, z pewnością niemalże, że wszystkie oczy zwrócone są ku niej, że zarówno mężczyźni jak i kobiety zastanawiają się kim jest ta tak niezwykle intrygująca kobieta. Nie zdawała sobie sprawy, że zachowuje się dziwnie. Z godziny na godzinę zapadała się coraz głębiej w wydumany świat fantazji o swej wspaniałości.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania