Nauczycielka (1)

Nauczycielce nie wypada, ja wiem. Ale przecież nikt się nie dowie. No, prawie nikt.

Wcielam swój chytry plan w życie wysuwając z kieszeni jeansów telefon. Kątem oka podpatruję, czy Amelia wciąż poci się nad sprawdzianem. Robię to nadzwyczaj delikatnie, jakbym obawiała się, że gwałtowny ruch może wzbudzić podejrzenia uczennicy i zniweczyć moje zamiary. Mam dość błądzenia oczyma po kątach uroczo dziewczęcej sypialni, ile można studiować oceaniczny kolor na ścianach? Przecież też jestem człowiekiem, długotrwała bezczynność to domena automatów.

Trafiony zatopiony, zaobserwowawszy ruch Amelia unosi wzrok znad kartki i spogląda na mnie ze zdezorientowaniem wymalowanym na pilnie ściągniętej twarzy. Czuję się idiotycznie, ale podejmuję wyzwanie gry w tym małym teatrzyku.

– Pisz, pisz, ja przejrzę tylko swój referat z dziewiętnastowiecznej poezji na jutro – ściemniam uśmiechając się ułożonym uśmiechem stewardesy. – Same nudy.

Amelia skina głową, a ja odpalam Instagram.

Mieszkanie jej rodziców jest schludne i bogate, jego zakamarki milczą. Najczęściej w poniedziałkowe wieczory, kiedy prowadzę z Amelią zajęcia, w kuchni krząta się jej wiecznie paplająca przez telefon matka – tym razem cisza upewnia mnie w przekonaniu, że jesteśmy same. O ojcu nic mi nie wiadomo. To ciekawe jak wielkie zaufanie potrafię wzbudzić mówiąc obcym ludziom co nieco o swoich kompetencjach i uniwersytecie, jaki w mękach kończę. Rodzice zostawiają mnie sam na sam z pociechą po raptem kilku tygodniach znajomości.

– Skończyłam – informuje mnie dziewczyna pięć minut później. Przeklinam w myślach. Gdybym wiedziała, że potrwa to tak krótko dalej zgrywałabym profesjonalistkę.

Chowam urządzenie i chwytam w dłonie pokreśloną czarnym długopisem kartkę. Skanuję ją spojrzeniem. Serce natychmiast obumiera mi w piersi na widok pląsających po pracy byków i znieważonych zasad składni. W duchu załamuję ręce, na twarzy zakładam maskę skupienia. Nie wiem już, czy to ja jestem tak beznadziejnym korepetytorem, czy to Amelia tak wytrwale ignoruje naukę.

– W porządku – mówię opanowana. – Dziękuję.

– Lisa, a kiedy sprawdzisz? – pyta dziewczyna.

Ugh! Popełniony błąd nowicjusza po raz wtóry uderza mnie po uszach niewidzialnym biczem. Chciałam być cool, swobodna, luzacka i w ogóle, i już na pierwszych zajęciach zaproponowałam, by Amelia zwracała się do mnie per „ty”. Gorzko żałuję tej decyzji za każdym razem, gdy z jej młodocianych ust pada to imię. Obiecuję sobie więcej nie naruszać cienkiej granicy przyjaznych stosunków nauczyciel-uczeń.

– Myślę, że na następny poniedziałek dam radę. Dobrze, to teraz przejdziemy do kolejnego tematu lekcji.

Amelia wzdycha cicho myśląc, że nie słyszę.

Uśmiecham się pod nosem rozbawiona. Jednak lubię tę robotę.

Wyciągam na biurko plik spiętych spinaczem kartek i zestaw długopisów. Na pierwszej, pustej kartce piszę wyraźnie słowo „colazione”. Rysuję obok zgrabną strzałkę w bok, potem drugą i trzecią.

– Allora… – zaczynam, lecz nagły, wysoki dźwięk z korytarza przerywa zajęcia.

Spoglądam na Amelię znacząco. Czekam aż zdecyduje, co z tym faktem należy zrobić. To jej dom.

– Przepraszam, pójdę zobaczyć kto to – mówi i wstaje z krzesła nie czekając na pozwolenie. Słyszę jej szybkie kroki przemierzające korytarz. Znów wracam spojrzeniem do ścian pokoju. Są ładne, ale ja dodałabym trochę białych pasów poprzecznych, by je rozweselić.

Nieobecność Amelii przedłuża się odrobinę. W końcu jednak mych uszu docierają dźwięki powrotnego człapania jej bosych stóp. Klap-klap, słyszę, ciap-ciap. Jakby po posadzce maszerowało wodolubne zwierzątko, a nie dwunastoletnia dziewczyna.

Siada z powrotem przy biurku i spojrzeniem daje mi znać, bym kontynuowała. Ponawiam więc myśl, tłumaczę niecne zamiary, gdy drażliwy dźwięk nagle znów rozdzwania się na korytarzu jak szalony, tym razem dłużej.

– Przepraszam, pójdę jeszcze raz – informuje grzecznie Amelia, na co skinam głową, i odchodzi. Znów czekam. Znów klapanie, klapu-klap.

Ale jakoś w jedną stronę.

Zaczynam zastanawiać się jak powinnam zareagować – podejść i wesprzeć dziewczynę w podjęciu decyzji (może to zwykły wkurzony kurier, a może babina z naprzeciwka chce pożyczyć szklankę cukru), zostać i cierpliwie czekać czy ruszyć mózgownicę i wpaść na coś jeszcze innego? Ostatecznie hamuję przywódcze zapędy. Przecież to nie mój teren. Teraz rządzi tu osesek.

Amelia wraca do sypialni, jej oczy błyszczą nienaturalnie zalążkami aktywnego niepokoju.

Postanawiam zagadać.

– I kto tam się dobija? – mówię żartobliwie. – Chyba bardzo chce wejść.

– N-nie wiem – odpowiada dziewczyna. Poruszając się nadzwyczaj sztywno wraca na krzesło. – Nikogo tam nie widziałam.

Przez chwilę zaglądamy sobie wzajemnie prosto w oczy.

– No cóż – wzruszam wreszcie ramionami i kieruję uwagę ku rozpoczętemu ćwiczeniu by rozluźnić atmosferę. – Żaden przybłęda tak czy siak nie ochroni cię przed lekcją.

Amelia chichocze. Kryzys zażegnany. Wspólnie pochylamy się nad kserówką.

Wtedy hałas znów napiera do drzwi. Łomotanie pojawia się nagle, znikąd, niezwykle agresywne i wzburzone, choć krótkie. Instynktownie kierujemy ku sobie oczy wzajemnie oczekując jedna od drugiej odpowiedzi na wiszące w powietrzu pytanie, którego treść doskonale znamy, choć żadna z nas nie potrafiłaby jej zwerbalizować.

– Przybłęda chyba się zirytował – rzucam na rozluźnienie, lecz spłoszone ślepia Amelii nie odnajdują w żarcie ukojenia.

– Nie wiem kto to – mówi półgłosem dziewczyna. Przełyka ślinę. – Naprawdę nikogo nie widziałam.

– Może zaraz sobie pójdzie – odpowiadam z nadzieją lecz, zupełnie jakby powód tajemniczych odgłosów wyczuł szóstym zmysłem nutę optymizmu psującą mu sianie grozy i specjalnie pragnął obrócić go w proch, dzwonek przy drzwiach wejściowych rozdzwania się wściekle. Wysoki, piszczący ton wwierca się w mózg. Do przeciągniętego dzwonka dołącza wkrótce zajadłe łomotanie w drzwi, tworzące razem niezwykle stresującą mieszankę. Amelia zatyka dłońmi uszy, kuli się. W ułamkach sekund rozważam całą sytuację, to patrząc na fizycznie cierpiącą ze strachu dziewczynę, to obracam się w kierunku wyjścia.

Napór ani myśli ustać.

– Zaczekaj tu – nakazuję wstając dziarsko. Jestem zdecydowana by skonfrontować się z natrętem, kimkolwiek jest.

– Lisa! – woła zza pleców Amelia. Sama nie wie, czy jej złamany w pół słowa głos wyraża prośbę, żądanie czy bezradność.

Nie odwracam się, nie patrzę na nią. Wiem, że strach wykrzywiający jej twarz może zgnieść moją odwagę w zarodku niczym pustą puszkę po coli. Ruszam więc przed siebie, potrząsam głową niczym bokserka rozgrzewająca się przed walką. Idę prosto na drzwi, bez wahania. Mijam wysokie rośliny w rażąco białych doniczkach, kuchenną wyspę. Muszę zachować się jak dorosła.

Następne częściNauczycielka (2)

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Pan Buczybór 27.03.2019
    "chytry pomysł" - chytry plan raczej
    Jest trochę błędów, głównie pogubione przecinki, ale, kurde, naprawdę niezłe opko. Nie spodziewałem się takiego obrotu spraw i przyznam, że mniej więcej od połowy opowiadanie naprawdę wciąga. Dobrze budujesz napięcie, choć w paru miejscach, według mnie, używasz zbyt przekombinowanych zdań. Czasami jednak warto prościej.
    Tak czy siak, porządna robota.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania