Apokaliptycy 1, czyli nic poważnego
Na zboczu, tuż przy głębokich na pół człowieka i takoż szerokich bruzdach, w burzy własnych loków stała reporterka telewizyjna i nawijała do kamery. Kilka metrów za nią chwiała się krzywa barierka, a za nią, w błotnistym bagnie spoczywała wbita lokomotywa, nieco przypominając krzywą wieżę w Pizie.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że tory kolejowe zlikwidowano na górze siedemdziesiąt lat temu, a pociąg, jak wstępnie ustalili eksperci analizując kształt lokomotywy i oznaczenia, był niemieckim prototypem z 1943. Lekko pulsował w świetle wczesnego popołudnia.
- Gdybym miał konia, nazwałbym go Wojtek - powiedziała reporterka na sekundę przed wyjęciem sobie oczu.
Operator upuścił kamerę i zwymiotował, gdy jej trzymane w zakrwawionych palcach oko zaplątało się w burzę spiralek. Wyszarpnęła je, rwąc włosy i różne czerwone, sięgające z oczodołu do gałki żyłki, by po chwili wepchnąć sobie oko do ust i z głośnym chrupnięciem-chlupnięciem je rozgryźć.
- ykh, hh - szepnął dźwiękowiec, który właśnie odwracał się, żeby uciec do busa. Na jego nieszczęście podjął decyzję za późno o kilka minut. Obecnie z pleców wystawało mu pół metra pręta. Trzymająca drugi koniec striptizerka miała krwawe dziury w miejsce oczu.
*
Kilkaset metrów dalej przy barze siedzieli: Spinacz, Strychnina i Mug, człowiek z Cro-Magnon.
- Nieźle pierdolnął ten pociąg, nie? - powiedziała zawadiacko Strychnina, smakując na języku przekleństwo, które w ogóle do niej nie pasowało. Czarne włosy też nie, ale poszukiwania to nie coś, co można praktykować z myszoblond warkoczem, a przynajmniej tak uważał jej ojciec, który był dla Strychniny autorytetem, choć fakt faktem, własnego dupska nie znalazłby w lustrzanej wannie, nawet gdyby dać mu mapę. Patrzyła z ukosa na siedzącego obok niej Spinacza, który westchnął, popatrzył na kromaniończyka i wychylił pół szklanki dżinu na raz.
Człowiek kopalny spojrzał na nich. Miał dlugą, nierówno uciętą brodę i włosy, białe jak reklama wybielacza zęby i popijał chłodną herbatę, pozostawioną na barze przez kogoś innego.
- Nic dobrego nie przyszło z waszej wyrafinowanej kultury, jeśli jedyne, co potraficie robić w obliczu miedzywymiarowego kollapsu, to chlać i gapić się jak neandertalczyk na księdza. A na dworze, w pociągu i wokół niego umierają ludzie - pomyślał, ale powiedział, właściwie mruknął jedynie:
- Ng.
Na uwagę zasługuje fakt, że nosił imię Edmund. Nosił spodenki chino do butów wojskowych i koszulkę z nazwą zespołu.
Spinacz westchnął. Strychnina udawała niezainteresowaną, grając trudną do zdobycia.
- Porzucamy lotkami? - zaproponowała. - Cholera, nie wzięłam portfela z samochodu! Zaraz wracam - powiedziała i postąpiła kilka kroków w stronę wyjścia. Spinacz bez słowa zsunął się z hokera i wysupłał z kieszeni kilka monet. Wyprostował rękę, połyskując nimi na otwartej dłoni.
- Weź je.
Strychnina odwróciła się spojrzała na monety. Nigdy wcześniej nie widziała niczego podobnego.
- Sil...ber...gros..chen? Ve...reins...thaler? - przeczytała napisy z monetek i zerknęła Spinaczowi w oczy.
Były całe czarne. Wcześniej, pamiętała, tęczówki były stalowe. Sexy, pomyślała.
*
Tak to w życiu bywa, że barmanka poprosiła człowieka kopalnego o "pomoc na zapleczu". Tam też, za skrzynkami i beczkami, Edmund złoił okrągłe dupsko pyzatej barmance. Choć był od niej dużo niższy (plus miała na sobie kowbojki na obcasach) nadrabiał żywotnością i energią. Innymi słowy, pompował ją ostro i namiętnie.
- Jesteś...! Królem...! Seksu! - ryczała, dochodząc któryś raz z rzędu, gdy kolejne pchnięcia doprowadzały ją do szaleństwa.
Wiem, maleńka, wiem - myślał Edmund. Powiedział zaś:
- Nng.
Gdy doszedł w środku, nastąpiło niemal natychmiastowe zapłodnienie. Wyczerpana pyza Judy zaproponowała mu herbatę, a gdy siorbał, spytała czy nie chciałby zmienić fryzury na zawadiacką i zgodził się kiwnięciem.
Gdy wrócił do grających w lotki, jego głowę zdobił tylko trochę nierówny, króciutki warhawk.
Barmanka, zrobi o dziecko aferę swojemu chłopakowi, który za każdym razem zarzekał się, że wyciągnie na czas. Zawsze przecież wyciągał. Nie musiał wiedzieć, że jajeczkująca Judy przyjęła w siebie dwa strzały Edmunda, które (co niemalże czuła) popłynęły prosto do jajowodu.
Marzyła o nim i wiele lat później, gdy jej już mąż, Boy, posuwał ją na śpiocha. Oscar Wilde, zwykła wspominać, to był dopiero poeta. To był mężczyzna.
Prawdziwy Oscar Wilde nie upolowałby mamuta.
Cóż z tego?
------
Jak w tytule, jest to nic poważnego. Ot, wyrzut pomysłu.
Komentarze (16)
Tekst nieźle popieprzone, ale ciekawy. Podoba mi się, że dynamicznie zmieniasz tu sceny. Fsjnie urywasz. Bez pierdzielenia.
Calkiem ciekawe.
Całość skrojona na miarę, blisko ciała, ostro cięta. Ciekawe, że w tak krótkim fragmencie odmalowałeś wszystkie postacie, jak się patrzy.
Mnie się podobało, sir. Makabra z groteską na śniadanie. Pycha.
Pozdrawiak ;)
"Obecnie z pleców wystawało mu pół metra pręta" - o lol, niespodzianka
Całość z rodzaju takich, ze w nocy o północy poznac mozna, że Twoje ;) To chyba git :)
Chyba git ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania