Poprzednie częściNiczyja - Rozdział I

Niczyja 2 - Rozdział II

Próbowałam odczyścić drzwi, kiedy wróciła ciocia. Wyglądała jak cień człowieka, przetarte dżinsy, wyciągnięty sweter, potargane włosy, zero makijażu.

- Wszystko w porządku? –zapytałam ją, gdy mnie mijała.

- Tak, tak – skinęła głową. –Zaraz zrobię obiad, Marek pewnie jest głody.

- Wujek wrócił do szpitala – zaprzeczyłam. –Może coś sobie zamówimy i obejrzymy film?

- Nie mam nastroju – pogłaskała mnie po głowie. – Pójdę się położyć.

- Jesteś pewna? – szukałam w jej oczach dawnej radości życia.

- Wszystko jest dobrze – uśmiechnęła się smutno. – Nie martw się.

Weszła do domu i skierowała się od razu do sypialni. To było dziwne, w cioci było aż za dużo życia. Nigdy nie odpoczywała w ciągu dnia, cieszyła się ilekroć miała coś do roboty. Wiedziałam, że coś musi być nie tak.

Po południu zapukałam do drzwi sypialni wujka i cioci.

- Chodź – poprosiłam – weźmiemy Tulipana na spacer.

- Nie – pokręciła smutno głową. – Maria i Edmund… muszę…

- To nie zające, nie uciekną – prawie wyciągnęłam ją na zewnątrz.

Tulipan zadowolony biegał od drzewa do drzewa. Szłyśmy z ciocią w milczeniu, wiedziałam, że kobieta jest myślami gdzie indziej. Weszłyśmy na jedną z wyższych gór w okolicy, zajęło nam to pół dnia. Ciocia podeszła niebezpiecznie blisko krawędzi, bojąc się, że spadnie chwyciłam ją za rękę.

- Tak się wszystko poplątało – powiedziała cicho. – Jednego dnia…wszystko zniszczyłam. Spotkałam go w lesie, powiedzieli ,że mi pomogą – głos jej się załamał. – JA tak bardzo… chcę mieć swoje… maleństwo… -przytuliła się do mnie. – Nie dotrzymałam warunków umowy, teraz oni… chcą zapłaty…

Nie rozumiałam ani słowa z tego co mówiła. Kołysałam ją miarowo w ramionach, cały czas pociągała nosem.

Telefon zawibrował w mojej kieszeni. Wujek.

- Gdzie wy się podziewacie? – zapytał zaniepokojony.

- Wyszłyśmy na spacer – wytłumaczyłam. –Zaraz będziemy z powrotem.

Kiedy zakończyłam rozmowę spojrzałam znacząco na ciocię.

- Nie – pokręciła głową.

- Musisz mu powiedzieć – oznajmiłam biorąc ją za rękę. – Cokolwiek się wydarzy, pamiętaj, że ja cię kocham i jesteś moją mamą.

Cioci łzy stanęły w oczach i znowu zaniosła się szlochem.

***

 

Wcześniej położyłam się spać by „dorośli” mogli porozmawiać. Słyszałam jak się kłócą, ciocia płakała i krzyczała, a wujek w pewnym momencie wyszedł trzaskając drzwiami. Nie zeszłam na dół by pocieszyć kobietę, serce mi się krajało słysząc jej płacz, ale wiedziałam też, że w niczym jej nie pomogę. Łzy przynoszą ukojenie, choć na kilka minut. Wtuliłam głowę w futro Tulipana i zasnęłam.

Obudziły mnie hałasy na dole i szczekanie Tulipana. Przetarłam oczy i spojrzałam na zegarek 4.50. Zeszłam po schodach i prawie wpadłam na Jagodę.

- Ranny z ciebie ptaszek – zażartowała.

- Raczej z Tulipana – odpowiedziałam otwierając drzwi.

- Muszę ci coś powiedzieć – powiedziała podekscytowana, ciągnąc mnie do salonu. – Będę miała dziecko!

Ojej. Dopiero teraz ciotka się załamie, patrzyłam na dziewczynę nie wiedząc, co powiedzieć.

- To wspaniale! – wykrzyknęłam przytulając ją do siebie.

- To było dla mnie…- uśmiechnęła się. – Jesteśmy z Aleksandrem 30 lat po ślubie, a dopiero teraz się zdecydowaliśmy.

- Gdzie Elwira i Marek? – zapytała odsuwając się ode mnie. – Musze im powiedzieć.

Ojej do potęgi.

- Poczekaj – powiedziałam to za ostro i złagodziłam uśmiechem. – Jest piąta rano, pewnie jeszcze śpią.

- Zapomniałam – roześmiała się. – Jestem taka podekscytowana.

Trzasnęły frontowe drzwi, wujek zajrzał do salonu. Był zdziwiony tym, że nas tu widzi. Po jego minie zobaczyłam, że ten dzień nie będzie lżejszy od wczorajszego. Ciocia schodziła po schodach, była na boso i w koszuli nocnej. Miała zapuchnięte oczy.

- Jeśli chcesz to się wyprowadzę – oznajmiła. –Ale przestańmy się kłócić.

- Skąd pomysł, że chcę byś się wyprowadziła? – zdziwił się.

- A nie chcesz?

- Nie.

***

Kolejny tydzień minął mi na rozmyślaniu o tym z kim mogła zawrzeć układ ciocia.

Postanowiłam, ze jednak wybaczę Gerardowi i teraz mężczyzna leżał rozciągnięty na moim łóżku. Bynajmniej nie ułatwiał mi pracy. Było deszczowe, wtorkowe popołudnie, a ja przeglądałam Internet w odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie. Gerard zajrzał mi przez ramię.

- Baśniaki – pocałował mnie w ramię. – Co chcesz ugrać?

-Nie ja – odsunęłam się. – Moja ciocia.

Zamknął laptopa i rzucił go na łóżko. Przyciągnął mnie do siebie i pocałował, przytuliłam się do niego. Czułam bicie jego serce, biło tym samym rytmem co moje. Wiedziałam, że jest moją druga połówką, nigdy nie pozwoliłabym mu odejść.

Mężczyzna odsunął się ode mnie ze śmiechem.

- Sprawdzałem, czy mi wybaczyłaś – zrobił niewinną minkę.

- Zastanowię się - powiedziałam z trudem łapiąc oddech.

- Gdzie twoja ciocia – ujął mnie pod brodę – spotkała baśniaka.

- Nie wiem – odsunęłam się. – Poradzę sobie sama.

- Nie poradzisz – unieruchomił mnie na łóżku, praktycznie na mnie siedząc.

- Gerard… - jęknęłam próbując się wydostać.

Mężczyzna wyciągnął telefon i bez pośpiechu zaczął wybierać numer. Próbowałam wyrwać mu komórkę, ale nie mogłam jej dosięgnąć.

- Gerard – wściekłam się – oddaj mi ten telefon.

Ukochany w odpowiedzi zatkał mi usta ręką. Ktoś odebrał, niecierpliwa czekałam aż zakończy rozmowę. Cała byłam w nerwach, ręce trzęsły mi się ze złości.

- Co powiedziała twoja mama? – postanowiłam schować dumę do kieszeni.

Zbliżył twarz do mojej, czułam, że od jego ciężaru brakuje mi oddechu.

- Teraz jesteś taka zainteresowana? – uśmiechnął się łobuzersko. – Musisz zapłacić za informację.

Jeszcze czego? Myślał, że będę mu dziękować? Niedoczekanie jego!

- Puść mnie – odepchnęłam go rękami.

Chwycił je z łatwością i unieruchomił nad moją głową. Wygięłam się w łuk próbując go zrzucić. Kiedy mnie pocałował zebrałam wszystkie siły i sturlałam się z łóżka. Teraz to ja leżałam na nim, jak najszybciej wstałam i usiadłam na krześle. Gerard pojękiwał leżąc na podłodze.

- Tak mi się odpłacasz? – zapytał z wyrzutem, rozcierając sobie plecy.

- Powiesz mi w końcu, gdzie znajdę baśniaka?

Mężczyzna usiadł na podłodze.

- A dasz buzi?

- Nie- warknęłam. – Mówże!

Spojrzał na mnie jak skrzywdzone dziecko, w jego oczach pojawiły się łzy. O nie, nie nabierze mnie na to, wiem czego chciał.

- Na bagnach – pociągnął nosem.

- Dziękuję – wstałam i zaczęłam się ubierać. – Wychodzisz, czy zostajesz?

Patrzył na mnie smutno i nawet nie odpowiedział. Nie miałam teraz czasu na jego nastroje, dlatego też postanowiłam go ignorować.

- Chcesz jechać pociągiem? – zapytał, gdy wychodziłam.

- Umiesz mówić? – prychnęłam. – Pociągiem, a niby czym innym?

- Zawiozę cię – zaoferował się.

- Obejdzie się – warknęłam. – Nie potrzebuję twojej pomocy.

Ukochany niespodziewanie znalazł się tuż obok mnie i stanął w drzwiach. Wyglądał dość groźnie, w czarnym swetrze, czarnych dżinsach i potarganych włosach.

- Nie będziesz sama włóczyć się po nocy, po bagnach – zacisnął szczęki. – Nie pozwałam ci.

- Nie pytam o pozwolenie – zebrałam włosy w kitkę. – Informuję cię.

Chciałam go wyminąć, ale złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Uderzyłam plecami o jego pierś. Auć.

- Nie zgadzam się – warknął.

- Nie obchodzi mnie to – wzruszyłam ramionami. – Nie jesteś moim panem.

Ścisnął mnie mocniej.

- Nie, nie jestem twoim panem – zgodził się dziwnie spokojnie. – Ale jesteś moją dziewczyną i ja będę decydował, gdzie będziesz chodzić.

- Jesteś pewien? – mruknęłam.

- W stu procentach - zaniósł mnie na kanapę jak worek.

Podskakiwałam w rytm jego kroków niewzruszona. Wiedziałam, że i tak postawię na swoim.

- Poczekaj tu na mnie – polecił ostro wychodząc.

Nie miałam takiego zamiaru, jak tylko wyszedł odczekałam dziesięć minut i pobiegłam za nim. Ledwo ukryłam się przed światłami reflektorów jego samochodu. Wykorzystałam swoje prawo jazdy i wsiadłam do auta, którym nienawidziłam jeździć. Zdałam egzamin, ale piekielnie bałam się jeździć. Zrobiłam to, żeby wygrać zakład z Olkiem, chłopak powiedział, że nie zdam nawet za dziesiątym razem. Zdałam za drugim. Byłam z siebie dumna.

Skup się, Anno. Najpierw kluczyk do stacyjki, tak, tak, tak, udało mi się wyjechać!

Zawsze jeździłam bardzo przepisowo, nigdy nie przekroczyłam dozwolonej prędkości. I tym razem nie zrobiłam wyjątku, nie chciałam być zauważona przez Gerarda. Wściekłby się i kto wie, może zniszczyłby mój piękny bialutki, wypucowany samochodzik. Na autostradzie byłam chyba najwolniejszym kierowcą, inni omijali mnie trąbiąc. Niech sobie trąbią, pomyślałam uśmiechając się wrednie. Na bagna dojechałam półtorej godziny później, zjechałam na pobocze tuż za samochodem Gerarda.

Pozostało mi jeszcze znaleźć mężczyznę, miałam nadzieję, że nie będę musiała zbyt daleko iść sama. Nie miałam zbyt dobrej orientacji w terenie, z naszej dwójki to Gerard był mózgiem operacji. Tyle, że ja byłam bardzo zdeterminowana. Wyciągnęłam ze stacyjki gaz pieprzowy i scyzoryk, tak na wszelki wypadek, tłumaczyłam sobie.

Zagłębiłam się w las z cicha nawołując Gerarda. Krzyknęłam, gdy ktoś zatkał mi usta dłonią.

- Co ty tu robisz? – syknął mi do ucha.

- A jak myślisz? – wywróciłam oczami. – Nie będę siedzieć w domu.

- Czym tu przyjechałaś? – zdziwił się.

- Moim samochodem? – prychnęłam. – Skoro umiem prowadzić to mogę to wykorzystać.

- Widziałem twoje zdolności – puścił mnie w końcu. – Nie odzywaj się i trzymaj się mnie, rozumiesz?

Chciałam zaprotestować, ale miał lepszy argument.

- Jeśli nie – ostrzegł – to zaraz zadzwonię do twojej cioci i wszystko jej opowiem.

- Jesteś podły – zmrużyłam oczy.

Szliśmy przedzierając się przez zarośla i korzenie porastające całą drogę ( nie nazwałabym tak uklepanego błota). Gerard już kilka razy uratował mnie od upadku. W samym sercu bagna stał szałas ze starych liści. Dochodziły z niego pomrukiwania i jęki.

Trąciłam Gerarda w bok, wywrócił oczami i zbliżył się do dziwnej „budowli”. Po chwili wyszła z niej ta sama postać, którą spotkałam w domu. Owinięta była w czarny płaszcz, spod kaptura wystawał długi, garbaty nos. Po ogromnym brzuchem spływała mu bujna, ruda broda.

- Czego?! – warknął.

Drgnęłam i schowałam się za plecami Gerarda, cieszyłam się, że jest tu ze mną.

- Jej ciotka zawarła z tobą układ…

- Tak, tak, tak –klasnął w dłonie. – Teraz nie może dotrzymać warunków umowy.

- Chcemy ją anulować – Gerard nie spuszczał wzroku z krasnoluda.

- Wy? – krasnolud zaniósł się śmiechem. – Jak?

- Ty anulujesz umowę – ukochany zawiesił głos – a my spełnimy jedno twoje polecenie.

Spojrzałam przerażona na mężczyznę, krasnolud zanosił się od śmiechu.

- Co wy możecie dla mnie zrobić?

- To ty zadecydujesz – Gerard nie stracił opanowania.

Za to we mnie gotowało się ze złości, to wszystko nie miało sensu.

- Dobrze – krasnolud znów klasnął w dłonie. – Piątka bohaterów uciekła z baśni, musicie ich sprowadzić z powrotem do ich historii – uśmiechnął się chytrze. – Spotkajmy się tutaj za miesiąc, co wy na to?

- Zgoda – mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.

Krasnolud zniknął. Rozpłynął się w powietrzu. Mężczyzna pociągnął mnie w drogę powrotną. Zaparłam się nogami o ziemię, usłyszałam coś co mnie zaniepokoiło.

- Słyszysz? – pociągnęłam go za rękaw. – Powiedz, że to wiatr.

Gerard zaczął nasłuchiwać przerażony i przytulił mnie do siebie.

- Wilki.

- Co zrobimy? – zapytałam słabo.

Widziałam żółte ślepia zbliżające się do nas. Jeszcze mocniej chwyciłam się rękawa Gerarda i zacisnęłam powieki. Czułam oddech wilka na swojej twarzy. Nie mogłam się ruszyć, nie mogłam nic zrobić. Mogłam tylko czekać i modlić się o szybką śmierć.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania