Poprzednie częściNiczyja - Rozdział I

Niczyja 2 - Rozdział IX

Rano jak co dzień poszłam na zajęcia i od razu wpadłam na Rafała. Ignorowałam telefony od Gerarda, nie miałam na to teraz siły. Nie chciałam słuchać jego kolejnego wykładu o tym ,że między nami nic się nie zmieni.

- Czemu jesteś taka smutna? – zapytał w pewnym momencie.

Nie miałam ochoty opowiadać mu o wczorajszych wydarzeniach.

- Pokłóciłam się z Gerardem- odpowiedziałam wymijająco. – Nie mam ochoty o tym rozmawiać.

Mężczyzna nie zamęczał mnie pytaniami, umiał milczeć, gdy było to potrzebne.

Pod uczelnią czekał na mnie BYŁY narzeczony. Minęłam go obojętnie, po chwili dogonił mnie.

- Anno, poczekaj – chwycił mnie za ramię.

- Nie za szybko? – uniosłam brew. – Może powinniśmy zwolnić?

Mrugnął parę razy.

- Dlaczego taka jesteś?

- A ty?

Wyrwałam mu się i podbiegłam do autobusu. Nie odwróciłam się by ostatni raz na niego spojrzeć. Do oczu znów napłynęły mi łzy, otarłam je zła na samą siebie.

W domu nie miałam pojęcia, co ze sobą zrobić. Jutro był ślub Marii i Edmunda, nie miałam ochoty tam się pokazywać. Zwłaszcza sama. Zapowiedziałam cioci, że przyjadę wieczorem, kobieta nie pytała o powód.

Podskoczyłam, gdy zadzwonił telefon.

- Ania – Radek płakał – poparzyłem się.

- A twoja niania? – głos mi zadrżał. – Jest z tobą?

Chwila ciszy, to wydało mi się podejrzane.

- Nie, musiała wcześniej wyjść.

Nie chciało mi się wierzyć, że był w domu sam.

- A Gerard? – westchnęłam ciężko.

- Jeszcze nie wrócił.

Spojrzałam na zegarek, 16.15, gdzie mógł się podziewać? Z drugiej strony, co miałam zrobić?

- Zaraz przyjadę.

Narzuciłam na siebie płaszcz i pobiegłam do samochodu. Na dworze ścisnął mróz, auto nie chciało odpalić, udało mi się dopiero za trzecim razem.

Pod blok Gerarda zajechałam o 16.35, minutę później już pukałam do ich drzwi. Kiedy chłopiec mi otwierał miał minę winowajcy. Wiedziałam, że coś jest nie tak i jak najszybciej powinnam wyjść z tego mieszkania.

- Przepraszam – powiedział Radek – tata mi kazał.

Gdy się odwróciłam Gerard już stał w drzwiach.

- Przepuść mnie – warknęłam .

Nie miałam zamiaru z nim dyskutować.

- Porozmawiajmy – chwycił mnie za ramię.

- A mamy o czym?! – prychnęłam. – Chciałeś byśmy zwolnili, to zwolniłam.

- Anno!

Krew we mnie buzowała, wiedziałam, że zaraz wybuchnę.

- Chcesz ode mnie czegoś jeszcze?! – warknęłam.

Nie rozumiałam tego człowieka, raz mówił, że chce to, innym, że tamto.

- Nie wiedziałem… - był szczerze zatroskany – że tak ci na mnie zależy.

Nie wiedział? Miałam go po kokardę!

- Nie interesuje mnie to – chciałam go wyminąć, ale zastąpił mi drogę.

- Przepuść mnie!

Ani drgnął .

- Naprawdę aż tak mnie kochasz? – jakby nie zważał na moje słowa.

- Nie –warknęłam. – To wszystko robię dla zabawy.

Oczy zaszły mi łzami, mężczyzna wziął mnie w ramiona.

- Kochanie moje… - obsypywał pocałunkami moją twarz – moje maleństwo, moja Luthien.

Radek przyglądał się nam z boku niczego nie rozumiejąc. Przylgnęłam do Gerarda całym ciałem. Chciałam by ta chwila trwała wiecznie, pragnęłam by nasze szczęście trwał wiecznie. Gerard wziął mnie na ręce i zaniósł na kanapę.

- Tato, mleko.

Mężczyzna odskoczył ode mnie jak oparzony, zupełnie zapomniał o synu. Ten westchnął tylko i teatralnie rozłożył ręce.

- Radek, kolacja! – dobiegł nas głos z kuchni.

O osiemnastej musiałam się zbierać, chłopcy zareagowali na to zgodnym jękiem. Z Gerardem miałam spotkać się jutro na ślubie, byłam przeszczęśliwa z tego, że nie będę tam jutro sama.

Do domu zajechałam na 19.45, niezły czas. W wszyscy zostali postawieni do stanu najwyższej gotowości. Ciocia i wujek zostali oddelegowani do kuchni, Jagoda i Ala zajmowały się Marią. Dziewczyna speszyła się na mój widok i dobrze. Na mój widok ucieszył się tylko Tulipan leżący pod stołem. Był w opłakanym stanie, nie umyty, nie wyczesany.

- Masz misję – odezwała się Ala – musisz go wyszorować.

- Jesteś okrutna – zmrużyłam oczy.

Pies wyczuł co się święci i musiałam go prawie nieść na górę. Wrzuciłam Tulipana do wanny i zaczęłam napuszczać wody, ujadał jak wściekły. Wyciągnęłam szampon z szafki, nie wiem jak psu udało się wyskoczyć z wanny. Biegałam za nim przez całe piętro przez piętnaście minut. Misja się powiodła, godzinę później Tulipan był wykapany i wyczesany. Zeszłam na dół potargana i w mokrej bluzie, Ala przyjrzała mi się sceptycznie.

- Jak ty dzisiaj wyglądasz? Szara bluza, dżinsy, jakaś kitka. Co to jest?

- Dzień powszedni – westchnęłam.

Jagoda nie wyglądała lepiej ode mnie, granatowa bluzka, dresy, przetłuszczone włosy. Kobieta malowała Marii paznokcie.

- Jak tam? – spojrzałam znacząco na wujostwo.

Jagoda szybko pokręciła głową.

Zrobiło mi się jej żal, nie mogła dzielić się swoją radością.

***

Alicja obudziła mnie zdecydowanie za szybko i kazała iść się kąpać. Maciek z samego rana wyprowadził Tulipana i pilnował by ten nie wskoczył w żadne błoto. Na ślub Edmunda kupiłam sobie różową, koronkową sukienkę, rozszerzaną ku dołowi. Miała idealna długość nad kolano, czułam się niekomfortowo w miniówkach. Ubrałam do niej lakierki na niewysokim obcasie. Jagoda zaplotła mi włosy w warkocza dobieranego i powpinała w nie białe szpilki w kształcie perełek.

- Wyglądam jak landrynka – skomentowałam.

- Wyglądasz jak księżniczka – Jagoda wpatrywała się w moje odbicie.

- A ty? – kobieta była w pidżamie. – Gdzie masz sukienkę?

- Musisz jej pomóc – trąciła mnie Ala – ja idę do Marii.

Dopiero teraz zwróciłam uwagę na suknię na wieszaku. Była ciemnofioletowa, koronkowa, mocno przylegająca do ciała.

- Piękna – nie mogłam odwrócić od niej wzroku.

Jagoda podeszła do wieszaka i czule pogłaskała materiał.

- Wiem – uśmiechnęła się. – Gdy ją zobaczyłam pomyślałam, że będziemy w niej pięknie wyglądać.

- Będziemy? – ciocia stała w progu.

Zamarłyśmy. Jagoda patrzyła na mnie przerażona.

- Wytłumaczcie mi – zażądała stanowczo kobieta.

Trąciłam Jagodę w bok, teraz już musiała powiedzieć prawdę.

- Będę miała dziecko – prawie to wyszeptała.

Ciocia zamarła, a chwilę później zamknęła kobietę w uścisku, cicho wyszłam z pokoju.

Gerard przyjechał po mnie o 15.20. Przed ceremonią musieliśmy zajrzeć do domu jego babci, staruszka wyjechała do sanatorium nad morze. Jako, że mój narzeczony (znowu!) był jej ulubionym wnuczkiem miał swoje przywileje i obowiązki. Do tych drugich należało dokarmianie jej kota, postanowiłam dotrzymać mu towarzystwa w tym zaszczytnym zadaniu. Przy okazji miałam z całej sytuacji niezłą zabawę.

- Gotowa? – uśmiechnął się łobuzersko Gerard.

Jego widok prawie zwalił mnie z nóg. Ubrany w czarny frak, włosy związane w węzeł na karku. Wyglądał jak marzenie.

- Z tobą na wszystko – podałam mu rękę.

Moje szczęście, że w pobliżu nie było wujka.

- Wyglądasz jak księżniczka – szepnął mi do ucha – moja Luthien.

Do małego domku w cichej dzielnicy zajechaliśmy dziesięć minut później. Podziwiałam jak Gerard odpędza się od wrednego, czarnego kota, który skoczył na niego z pazurami.

Nie udawało mi się powstrzymać śmiechu, gdy obserwowałam wszystko z bezpiecznej odległości. Mojemu ukochanemu powiodło się i niebawem wyszliśmy na słoneczny ogród. Był piękny, duża ilość kwiatów, skoszona trawa, ideał. Gerard przyciągnął mnie do siebie i pocałował, bardzo, bardzo mocno. Sąsiadka zza płotu przyglądała nam się krytycznie. Wyglądała jak wszystkie inne plotkary, bez obrączki, włosy nawinięte na wałki, sługa, wyciągnięta spódnica. Zwieńczeniem tego wszystkiego była poplamiona, kwiecista koszula.

- Nie wstyd wam? – wyskrzeczała.

Gerard zwrócił się w jej stronę.

- Mówiła coś pani?

Czułam jak napinają się jego mięśnie, dla bezpieczeństwa ścisnęłam go mocniej. Kobieta zrobiła się czerwona na twarzy i syknęła coś wściekle.

- Bezwstydnicy – splunęła i czym prędzej uciekła.

Parsknęłam śmiechem i wsiadłam do samochodu, Gerard poszedł w moje ślady.

W kościele byli już wszyscy, ciocia rozglądała się za nami niecierpliwie. Minutę później zagrały organy i weszła młoda para. Pięknie razem wyglądali, ścisnęłam mocniej rękę narzeczonego. To nie będzie łatwy dzień. Wzięłam głębszy wdech i uśmiechnęłam się lekko.

- W porządku?

- Mhm…

Starszy ksiądz pięknie poprowadził ceremonię. Czułam się okropnie, gdyby nie dłoń Gerarda już dawno bym uciekła. Nie patrzyłam, gdy zakładali sobie obrączki, nie kochałam Edmunda, ale to i tak boli. Po Mszy ustawiliśmy się w kolejce do młodej pary.

- Dasz radę? – upewnił się narzeczony.

Nie.

- Pewnie – ścisnęłam go mocniej. – Masz bilety na lot balonem?

Mężczyzna skinął głową.

Kolejka posuwała się zdecydowanie za wolno, gdybym mogła w ogóle bym tu nie stała. Niestety, tydzień temu ciocia sprzedała mi cały wykład o zachowywaniu pozorów. Przerwałam jej po piętnastu minutach mówiąc, że przyjdę.

W końcu stanęliśmy przed młodą parą.

- Nie musieliście tego robić – wyrwało się Marii.

- Czego? – uniosłam pytająco brew.

Czyżby domyślili się jaką mamy niespodziankę?

- Dom to za dużo – wytłumaczył Edmund.

Popatrzyliśmy na siebie z Gerardem. Myśleli, że kupiliśmy im dom?

- Dom? – wykrztusiłam.

Oj, to było duże nieporozumienie. Młoda para też wyglądała na zmieszanych.

- Nie kupiliście nam domu? – Marii nie udało się ukryć rozczarowania.

- Nie – pokręciłam głowa. – Skąd wam to przyszło do głowy?

Sytuacja wydawała mi się komiczna i z trudem hamowałam śmiech.

- Ala nam… -Edmund zacisnął szczęki.

- Nie ważne – wzruszyłam ramionami – z pewnością nie kupiliśmy wam domu.

Gerard podał im kopertę z biletami.

- To jest nasz prezent – uśmiechnęłam się lekko. – Dużo szczęścia na nowej drodze życia.

Pociągnęłam Gerarda za rękaw, miałam dość, ten dzień był okropny. Ala musiała usłyszeć jak rozmawiamy, że musimy pojechać sprawdzić, co w domu i…

To było do niej podobne, nigdy nie może podsłuchać do końca.

Przez całą tą chorą sytuację nie miałam ochoty jechać na wesele. Gerard chyba podzielał moje zdanie, bo bez pytania skierował się nad jezioro. Po godzinie dopłynęliśmy na naszą wyspę. Myślałam, że tutaj odetchnę z ulgą, ale kiedy tylko postawiłam na niej nogę zalała mnie fala mdłości. Gerard objął mnie w pasie i posadził na kamieniu. Miałam wrażenie, że ziemia zaczęła się trząść. Tylko, że to mi się nie wydawało, Gerard z trudem utrzymywał się na nogach. Wrzeszczałam na całe gardło, gdy ziemia zaczęła się rozstępować. W pewnym momencie zaczęłam spadać w dół, narzeczony próbował mnie łapać, ale nie zdążył. Nim poczułam mocne uderzenie słyszałam, jak przerażony krzyczał moje imię.

Potem wokół zrobiła się cisza, a po niej zapadła ciemność.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania