Poprzednie częściNie szukaj mnie... - część 1

Nie szukaj mnie... - część 10

2.

Zmierzch osiadał na drzewach i liściach. Ziemia pachniała życiem i oddawała ciepło skumulowane w ciągu dnia. Mimo późnej pory park był pełen ludzi. Spacerowali trzymając się za ręce, leżeli na kocach i czytali książki. Życie toczyło się jakby całe zło poszło na chwilę spać.

Zapaliłem papierosa i patrzyłem jak Ada robi zdjęcia starym Zenitem. Uśmiechała się przy tym nieziemsko i nie mogłem oderwać od Niej wzroku. Kiedy unosiła kąciki ust, świat na chwilę zamierał, by móc Ją podziwiać. Mogła tym uśmiechem leczyć depresje i stany lękowe. Im piękniej się uśmiechała, tym większe turbulencje czułem w środku.

Podeszła i wtuliła się we mnie tak jak dziecko wtula się w świeżą pościel.

– Ale mam wspaniałe zdjęcie wiewiórki – powiedziała. – Podeszła tak blisko, nie bała się w ogóle. Patrzyła na mnie tymi swoimi ślepkami i trzymała orzeszka. Była cudowna. Naprawdę. Jak z okładki książeczki dla dzieci. Mogłabym mieć taką wiewiórkę.

– Nie wiem czy wiewiórki sprzedają w sklepach zoologicznych – odparłem. – W sumie nie znam nikogo, kto miałby wiewiórkę.

– Możemy być pierwsi. Wiesz, że jak byłam mała to mama mówiła, że jestem jak wiewiórka?

– Byłaś ruda?

Zrobiła sztucznie kwaśną minę i rzekła:

– Nie, kotuś. Łaziłam po drzewach i miałam taką pomarańczową bluzę z Brygadą RR. Bardzo lubiłam, jak tak do mnie się zwracała. – A ty jakim byłeś zwierzątkiem?

Spojrzałem w Jej oczy i bałem się, że wyczyta ze mnie wszystko.

– Pawianem – odparłem.

– Pawianem?

– Bo było mnie wszędzie pełno i lubiłem latać z gołym tyłkiem.

Zaczęła się śmiać, a Jej śmiech działał na mnie jak As Tears Goes By na Bogarta. Mogłem tylko się weń wsłuchiwać i starać się go zapamiętać. Ada uszczypnęła mnie w pośladek.

– Lubię twój tyłeczek – powiedziała i osunęła mi się na kolana. Zamknęła oczy, ale nawet przez zamknięte powieki, emanowało z nich ciepło. – Skarbie, mogę ci coś powiedzieć?

– Oczywiście.

– Ale to będzie coś czego ci jeszcze nie mówiłam.

Poczułem jakby pod sercem urósł wrzód wypełniony strachem; czułem jak pęcznieje z każdą sekundą i bałem się, że kiedy Ada powie jakiekolwiek słowo to rozleje się po mnie, sparaliżuje doszczętnie i nie będę w stanie tego opanować. Serce pracowało mi jak wyżyłowany silnik.

– Czemu tak ci serce bije? – zapytała Ada.

– Przy takiej dziewczynie, nietaktem by było, gdyby zachowywało się inaczej – odparłem. Czułem, że filtr papierosa lepi się od potu.

– Kocham cię – powiedziała i posłała mi całusa.

– Mogę się mylić, ale już mi to kiedyś mówiłaś.

– Ale nigdy nie kochałam cię tak jak teraz. Z każdym dniem, z każdą chwilą kocham cię mocniej. Uzależniłam się od ciebie i boję się odstawienia. Nie chcę. Nie widzę w moim życiu opcji, żebym mogła budzić się obok kogoś innego.

Jej słowa wbijały mi się w głowę jak żyletki. Niestety ja potrafiłem sobie to wyobrazić: jak chodzi na spacery z innym, jak oglądała z nim czarnobiałe filmy, jak zdejmuje przed nim sukienkę i chodzi w jego czarnej koszulki, jak całuje jego skórę, a on dotyka Jej włosów i jak szepcze, że Ją kocha. Myślałem tak i miałem wrażenie, że jestem jedyną osobą w tym mieście, która zapomniała czym jest radość.

– Czasami sobie myślę, że jesteś darem za te wszystkie lata samotności, bólu, upokorzeń – rzekła Ada. – Pojawiłeś się wtedy kiedy byłam na granicy i chyba tylko dzięki tobie przeżyłam. Nie dzięki tabletkom, ale właśnie dzięki tobie.

Kiedy poznałem Adę, nie była w olimpijskiej formie. Była na największej dawce antydepresantów i nie chciało Jej się żyć. Zawsze mówiła, że to moja obecność przywróciła Ją do życia i dzięki mojej obecności przestała wierzyć, że słońce wstaje tylko po to, by Ją upokorzyć. Przez całe życie nie spotkałem nikogo tak wrażliwego i zagubionego; kogoś kto miał w sobie tak mocno ukryte zasoby ciepła i tak potrzebował bliskości. Pamiętam jak przyszła do mnie do pracy, a ja zaprosiłem Ją na kolację – poszliśmy do Manekina, a potem na drinka do Lizarda. Usiedliśmy na piętrze, z dala od wszystkich i piliśmy gin z tonikiem, a ja mogłem zaprzedać duszę, żeby tylko ta chwila trwała w nieskończoność. Rozmawialiśmy tak długo, że nie zauważyliśmy kiedy lokal opustoszał i kelnerka musiała nas wyprosić. Na dworze świtało i zaprowadziłem Ją do parku. Tego samego, w którym spacerowaliśmy teraz. Patrzyliśmy wtuleni w siebie, na wschód i Ona była jak słońce – nieskazitelna i bezkresna. Potem poszliśmy do mnie i puściłem jej winyl Milesa Davisa i zasnęła w moich ramionach, a ja trzymałem Ją i patrzyłem jak spokojnie oddycha; i nic nie miało już żadnego znaczenia. Teraz też leżała też leżała w moich objęciach; czysta i nieświadoma. Była jak kroplówka podłączona do mojego serca, której nie chciałem odłączać.

Po chwili zorientowałem się, że przed naszą ławką siedzi czarny rottweiler. Spokojnie wpatrywał się we mnie, a ja odbijałem się w jego oczach.

– Jezu, co to za pies? – powiedziała Ada.

– Włóczy się za mną od wczoraj, ale nie jest groźny

– Wygląda jak zabójca. – Głos Jej drżał. Wtuliła się we mnie mocniej. – Chodźmy stąd.

– Skarbie, nic ci nie zrobi – odparłem i pogładziłem Jej włosy.

– Nie podoba mi się. Jest w nim coś złego. Nie wiem, co ale coś jest.

Złapałem Ją za rękę i poszliśmy. Pies ruszył za nami, ale wystarczyło moje spojrzenie i trzymał się na bezpieczną odległość. Spacerowaliśmy parkiem, a Ada co chwilę wyciągała aparat i robiła zdjęcia.

– Nie myślałaś, żeby kupić sobie lustrzankę? – zapytałem.

– A ty nie myślałeś żeby kupić sobie wieżę?

– Uwielbiam winyle – rzekłem. – Brzmią bardziej ludzko.

– Tak samo jest z aparatami. Tylko analogi mają duszę. – Przystanęła i rzuciła mi się na szyję. – I ty skarbie, jesteś jak analog w świecie tego cyfrowego chaosu.

Pocałowałem Ja w czoło i mocno przytuliłem. Nie chciałem żeby widziała moje oczy, które momentalnie się zaszkliły.

Resztę drogi do mnie szliśmy w milczeniu. Usiadła na łóżku, a ja zrobiłem Jej herbatę z sokiem malinowym.

– Dziwny był ten pies – powiedziała. – Jakby coś od ciebie chciał.

– Nie wiem, o co mu chodzi. Wczoraj też odprowadził mnie pod drzwi. Niczego mu nie rzucałem, nie głaskałem. Pewnie bezpański. Może powinienem go przygarnąć?

– Widziałeś jak on wyglądał? To bydle, a nie pies.

– Nawet nie szczekał. Po prostu patrzył na mnie.

– Wolałabym mieć z tobą dziecko niż psa – powiedziała Ada i zaczęła powoli rozpinać spodnie.

– A wiewiórkę?

– Chciałabym mieć z tobą dziecko, skarbie. Jestem pewna, że bylibyśmy świetnymi rodzicami.

Chciałem sięgnąć po kubek z herbatą, ale poczułem, że ręka nie jest wstanie wykonać tego ruchu; jakby mózg nie wysyłał jej żadnych sygnałów.

– Aduś, nie za wcześnie?

– Na co chcesz czekać? – Uśmiechnęła się. – Kocham cię, a ty kochasz mnie i chciałabym, żebyś byli razem, bo wiem, że tylko z tobą mogę być szczęśliwa. Chcę już zawsze budzić się obok ciebie i robić ci kanapki do pracy. Chcę nie przesypiać nocy, wiedząc, że dziecko ma gorączkę; chodzić z tobą na wywiadówki i słuchać jak świetne jest z polskiego, ale ma kłopoty z fizyką. Chcę się z tobą zestarzeć tak jak kobieta chce się zestarzeć z kimś kogo kocha. Chcę, bo wiem, że taki człowiek jak ty trafia się raz na milion.

Mogłem Ją tylko przytulić. Nie byłem w stanie wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Chciałem Jej powiedzieć o wszystkim, ale nie potrafiłem. Nie potrafiłem powiedzieć prawdy, najważniejszej osobie w moim życiu. Nie potrafiłem Jej ocalić i było to nie do zniesienia, gdyż nigdy nie pragnąłem czegoś bardziej jak Jej szczęścia.

Następne częściNie szukaj mnie... - część 11

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania