Poprzednie częściNie szukaj mnie... - część 1

Nie szukaj mnie... - część 4

8.

– I jak? – zapytała Ada, wychodząc z łazienki.

– Zjawiskowo – odpowiedziałem. – To chyba najlepsze określenie.

– Nawet nie spojrzałeś.

Odwróciłem głowę w Jej kierunku – wyglądała jak Ingrid Bergman w czasach swojej świetności. Nie wiem, który raz parzyłem na Jej jasny uśmiech i nie wiem, który raz mogłem poświęcić dla niego wszystko; mogłaby łamać mi serce co dzień i oznajmiać to z wrodzoną gracją, tylko po to, bym mógł ujrzeć ten delikatny ruch kącików ust i te subtelne dołeczki na polikach, w których ukrywało się, tak odległe, lato mego życia.

– Skarbie, nie muszę na ciebie patrzeć, żebym wiedział, że wyglądasz pięknie.

Zarumieniła się.

– Ta kiecka będzie dobra? Może założę jaśniejszą?

Podszedłem do Niej i ująłem Jej dłoń.

– Jesteś olśniewająca. Uwielbiam cię w czerni – powiedziałem i ucałowałem Jej ręce; były wilgotne.

– To może chociaż rozjaśnię jakimś innym wisiorkiem. – Wróciła do łazienki i zaczęła przymierzać naszyjniki. – Odpalisz mi papierosa? – krzyknęła.

Uśmiechnąłem się pod nosem. Zapaliłem dwa, poszedłem za Nią i dałem jednego.

– Mała, nie denerwuj się tak.

– Jak mam się nie denerwować? Tam będą wszyscy, podobno ma być nawet…

– Może być nawet sam Mario Testino – powiedziałem. – I co z tego?

– Jak to co?

– Skarbie, robisz świetne zdjęcia i to jest prawdziwe. – Wyrzuciłem niedopałek do zlewu i przytuliłem ją mocno. – Nie potrzebujesz opinii jakiś ekspertów, żeby tak było. To siedzi w tobie. I zawsze będzie. Wrażliwość nie liczy się w lajkach na fejsie czy Instagramie. Widzisz rzeczy, których nie dostrzegają inni i to jest w tobie piękne.

Spojrzała mi w oczy, a ja szybko wtuliłem się w Jej włosy. Uwielbiałem zapach Gucci Envy na Jej ciele.

– Ale nie obraziłabym się, jakbym zaczęła na tym zarabiać i w końcu mogła rzucić ten sklep.

– Zaczniesz. Wierzę w ciebie.

– Wiem. – Przywarła do mnie tak jak dziewczyna tuli się do narzeczonego, który idzie na wojnę i nie ma pewności, że jeszcze się spotkają. Po chwili zapytała:

– Zawsze będziesz?

– Zawszę będę – spojrzałem Jej w oczy i poczułem, że głos mi kruszeje niczym liść – zawszę będę w ciebie wierzył.

– Kocham cię.

Do łazienki wbiegł pies i zaczął ocierać się o moje spodnie.

– Jejku, cały obejdziesz sierścią – powiedziała.

– No to co? Mogę mieć na sobie trochę Ricka, nie?

– Nie żartuj, że tak go nazwałeś.

– Spójrz na niego, nie przypomina ci Ricka? – zapytałem.

Pies parsknął wesoło i zaczął pchać głowę pod sukienkę Ady. Zaczęła odganiać go stopą.

– Wykapany Bogart z niego – powiedziałem. – Widzisz jakie ma podejście do kobiet? Założę się, że whisky też lubi.

Zaśmiała się i pogłaskała mnie po twarzy. Zapytała:

– Co powiesz na to, by za rok czy dwa, była nas czwórka, mój Bogarcie? – Wyrzuciła papierosa do zlewu i objęła mnie rękoma. – Bardzo chciałabym mieć z tobą dziecko.

Uśmiechnąłem się pod nosem i ucałowałem Ją; z Jej torebki rozległ się dźwięk White Rabbit Jefferson Airplane. Wyciągnęła telefon.

– Tak, tak – powiedziała do słuchawki. – Super. Już schodzimy. Dwie minuty.

Jechaliśmy w milczeniu rozklekotanym Audi. Taksówkarz próbował rzucić jakimś żartem, ale udałem, że go nie słyszę. Zatrzymaliśmy na czerwonym świetle, nieopodal miejsca, w którym stał niedawno Hotel Centrum i widziałem teraz tylko zgliszcza; i myślałem, że chyba wszystko musi się rozpaść – Hotel Centrum, Audi, którym jechaliśmy i moje życie; myślałem, że rozpad to tylko naturalna zapowiedź zmian, ale nie było mi dobrze z tą myślą.

Spojrzałem na Nią. Wpatrywała się przemykające za oknem kamienice, ale wiedziałem, że widzi nie tylko ludzi i budynki, ale całe ich historie, ze wszystkim co dobre i złe. Pragnąłem dotknąć Jej dłoni, ale udało mi się powstrzymać.

Wysiedliśmy przed potężną willą. Muzyka dochodziła nawet na ulicę. Całość wyglądała jak bal z Mistrza i Małgorzaty.

– Ale się cieszę, że tu jesteśmy – powiedziała.

Czułem się jak w muzeum sztuki nowoczesnej, na ścianach wisiały jakieś dziwne obrazy, a kątów strzegły rzeźby o nienaturalnych kształtach. Ludzie wyglądali jakby przybyli tutaj prosto z planu teledysku Lady Gagi. Nie rozumiałem tego artystycznego świata; miałem wrażenie, że dzieła większości za kilka lat trafią do jednego wora, na którym ktoś napisze „Śmieci”, zalakuje i schowa, tak żeby nikt tego nie znalazł. Wkurzali mnie z tym swoim nieznośnie lekkim stylem bycia, ale przede wszystkim wkurzali mnie tym, że pochłaniali wzrokiem Adę, jakby była jakimś przedmiotem.

– Skarb, czemu jesteś taki? – zapytała. Zawsze potrafiła przeczytać mnie jak otwartą książkę i teraz natrafiła na błąd w druku.

– Jaki? – Udałem, że nie wiem o co chodzi.

– Nieobecny.

– Zdaje ci się. – Uśmiechnąłem się.

– Wszystko w porządku?

– Tak, podziwiam tylko. Nigdy nie byłem w takim domu i chyba nigdy nie będę. Zastanawiam się czy mają tutaj jacuzzi z szampanem.

– Kiedyś będziemy mieli taki dom. Może trochę mniejszy, ale jacuzzi z szampanem będzie.

Miałem wrażenie, że Jej słowa rozbiły pęcherz kwasu w mojej głowie.

– Skarbie – chwyciła mnie za rękę – tam jest ten właściciel galerii, o którym ci mówiłam. Chodź, przedstawię cię.

Pociągnęła mnie przez tłum. Szukałem rozpaczliwie jakieś wolnej butelki z alkoholem i nagle oczom moim ukazał się pełen Daniels na stoliku obok.

– Wiesz co? – powiedziałem i stanąłem, a Ona o mało się nie wywróciła. – Zaraz podejdę. Chyba widzę kumpla, poczekaj zaraz wrócę.

– Dobrze, skarbie. Daj mi buziaka.

Pocałowałem Ją i po chwili zniknęła w tłumie. Chwyciłem butelkę i ruszyłem w poszukiwaniu miejsca, gdzie mógłbym otępić się wystarczająco. Szedłem przez długie korytarze i obserwowałem abstrakcyjne fotografie. Otwierałem drzwi i miałem wrażenie, że każde pomieszczenie to wydzielona strefa do odgrywania najgłębiej skrywanych fascynacji – w jednym wciągano białe kreski z pośladków karlicy; w drugim jakaś laska klęczała przed trzema zakapturzonymi postaciami; w trzecim facet wyglądający jak gwiazda rocka, wciskał pogniecione banknoty za majtki striptizerki; w kolejnym dwie kobiety zabawiały się wazonem.

W końcu znalazłem pusty pokój; był mniejszy niż pozostałe, oprócz pianina i kwiatków na parapecie, nie było w nim nic. Wszedłem szybko, otworzyłem okno i zapaliłem papierosa.

Od razu przypomniałem sobie scenę, kiedy on siedział, nie wiedział co zrobić i zostało mu tylko wlewać w siebie whisky. Czułem się identycznie – zaciągałem się dymem, piłem Danielsa z gwinta i przeżuwałem poczucie bezsilności.

Opadłem na podłogę. Szczypałem się po kostkach w nadziei, że to jednak wszystko to tylko sen, ale nic to nie dało. Straciłem rachubę czasu, ale siedziałem w samotności jakieś trzy czwarte butelki, aż drzwi się otworzyły i do środka weszła kobieta. Podniosłem się i dopiero wtedy poczułem, że jestem bardzo pijany. Nieznajoma była ubrana w ciemną sukienkę, która podkreślała jej bladą twarz; w miejscu, gdzie powinny być oczy tliły się dwa węgielki. Spojrzała na mnie i usiadła przy pianinie. Zaczesała włosy, a ja dalej paliłem papierosa w milczeniu. Zaczęła muskać klawisze, ale nie znałem tej melodii.

– Co grasz? – zapytałem.

– To taki mój kawałek.

Uśmiechnąłem się pod nosem.

– Przestań. Wiesz, co chcę usłyszeć.

Przerwała. Odwróciła głowę w moim kierunku.

– Słucham?

– Nic, nie ważne. Tak tylko gadam.

Wstała i podeszła do mnie. Mimo dymu, czułem na twarzy jej ciepły oddech. Dwa węgielki patrzyły na mnie bez mrugnięcia. Po chwili powiedziała:

– Nie pasujesz tutaj.

– Mogę się przenieść do innego pokoju. – Zgasiłem niedopałek o buta.

– Nie chodzi o to – powiedziała. – Nie pasujesz do tego całego towarzystwa.

– Ty też po coś tutaj weszłaś.

– Może szukałam kogoś?

– To czemu tu dalej stoisz?

Zaśmiała się. Podała mi rękę, a ja odwzajemniłem uścisk.

– Jestem Laura. Rodzice uwielbiali Twin Peaks.

Przedstawiłem się. Trzymała moją dłoń nienaturalnie długo. Delikatnie przesuwała po niej kciukiem, jakby czegoś szukała.

– Nie oglądałem – rzekłem i cofnąłem rękę.

– Gdzież ty się uchował? – zapytała.

– W alternatywnej przestrzeni zwanej szarą rzeczywistością

– Czuję się zaintrygowana. – Miałem wrażenie, że podeszła jeszcze bliżej – Lubię dziwnych mężczyzn.

– Rozmawiamy minutę, a już stwierdzasz, że jestem dziwny – powiedziałem. Próbowałem zrobić krok w tył, ale ściana na to nie pozwalała.

– To komplement! Dziwni ludzie są dużo ciekawsi. Inspirujący, zmuszający do refleksji. To dzięki nim ten świat ma jakieś kolory. A ja siłę do malowania

Jej głos stał się wyższy, a oddech przyspieszył.

– Na tym też się nie znam. Chyba jest tutaj więcej osób, z którymi możesz na ten temat porozmawiać.

– To pozerzy, bogate dzieci bogatych rodziców, bez pojęcia o prawdziwej sztuce. – Machnęła pogardliwie ręką. – Wrażliwi tylko na to, co ładne i drogie. Ale ty jesteś inni niż oni. Widzę w tobie skos i deformację. I kręci mnie to niebotycznie.

– Co w tym pociągającego?

– Inność, a tylko poprzez inność można być szczęśliwym. – Głos jej wibrował. – Wiesz, ze statystycznie, prawdziwa miłość zdarza się raz na milion?

Uśmiechnąłem się pod nosem, ale chyba tego nie zauważyła.

– Przyznam ci się do czegoś. Pracuję teraz nad serią obrazów pod tytułem „Maski zimnych suk”. Ale nie będą to takie zwykłe obrazy, wiesz, namalowane farbami. Farby są ładne, a ja chce inności. Mocz, krew menstruacyjna, ślina, łzy – to, co tak bardzo kobiece, a takie inne, ordynarne.

Ogarniało mnie otępienie; chloroform emocji rozpływał się po moim ciele i docierał do mózgu.

– I co mają przedstawiać? – zapytałem.

– Mają się sprzeciwiać temu, że kobiety ukrywają się za tymi wszystkimi tuszami, tapetami, szminkami, błyskotkami, a zapominają o swej pierwotnej i prawdziwej kobiecości. Stają się nastawionymi na kopulacje robotami. Większość z nich to zimne, wyrachowane suki, które nie potrafią kochać i przez to nigdy nie będą szczęśliwe. Pozwalają oceniać się po pozorach i przez to nikt nie chce się wysilać, by sięgnąć w głąb, ale one też tego nie chcą. Tylko jedną kobietę na milion można kochać.

– A co jeśli już się taką kocha?

– Trzeba zrobić wszystko, żeby była szczęśliwa – powiedziała.

– Wszystko?

– Wszystko. Pewnego dnia uświadomisz sobie, że ona jest szczęśliwa i tylko to się będzie liczyło.

Wyciągnąłem paczkę Cameli i poczęstowałem ją, ale odmówiła. Nie pytając o zgodę, zapaliłem.

– Nie boisz się tak odkrywać? – spytałem.

– A mam nosić maskę? – Zsunęła jedno ramiączko do połowy. – Jeśli chcesz to mogę się rozebrać.

– Nie musisz. – Wsunąłem ramiączko z powrotem. – Wierzę ci.

– A czemu ty musisz nosić maskę?

– Skąd to przypuszczenie?

– To widać. Jest jedno miejsce, którego nie zakryje żadna maska. Oczy. Widzę twoje oczy i nie pasują mi do ciebie.

Kieszeń zawibrowała i był to SMS od Marli: Cześć, tygrysie. Jestem w środku. Gdzie się skryłeś?

Czułem jak telefon lepi się od potu. Dłonie dygotały jak u deliryka, a ja nie byłem w stanie nad nimi zapanować. Nogi miałem jak z waty, a żołądek chciał eksplodować.

– Przepraszam cię, ale muszę iść. Miło się…

Pobiegłem do toalety i rzuciłem się do zlewu; odkręciłem kran i włożyłem głowę pod zimny strumień.

– To ci nie pomoże, przyjacielu – powiedział głos za moimi plecami.

Odwróciłem się; na parapecie siedział klon Boba Marleya i palił skręta.

– Nauka zna o wiele lepsze sposoby. – Sięgnął do kieszeni kurtki i wyjął z niej tytkę z białym proszkiem. – Zapodaj sobie w kinol i poczujesz się jak młody bóg. Trzymanie baniaka pod kranem było modne w średniowieczu.

Wyprostowałem się, czułem jak woda skapuje mi za kołnierz i nie było to miłe. Spojrzałem na niego możliwie trzeźwym wzrokiem.

– Ile? – powiedziałem.

– Czy ja ci wyglądam na kiosk? Przyjacielu, ja ciebie zapraszam.

Wyrzucił resztkę skręta przez okno, zeskoczył z parapetu i nagle w miejscu gdzie siedział, błysnęły cztery, grube na palec, kreski amfetaminy. Bob zwinął banknot i podał mi go. Złożył ręce jak do modlitwy.

– Dzięki ci Panie, za twe hojne dary – powiedział. – Skosztuj, przyjacielu i rozpocznij ucztę.

– Może lepiej nie.

– Kurwa, jak ma być lepiej to może tak – powiedział. Uśmiechnął się odsłaniając zęby; lśniły jakimś nienaturalnym światłem, a może tylko mi się tak wydawało.

Tylko tak mogłem nie myśleć o Adzie. Wciągnąłem. Nos mi eksplodował i oczy; przez mózg przeszedł prąd i poczułem się lepiej. Chyba. Wszystko było wyraźne i idealne, a po raz pierwszy przestałem się bać. Serce pompowało krew, która była gorąca, a ja miałem kontrolę nad wszystkim.

– Widzisz? – rzucił. – Posłuchaj czasem starego wilka, on wie co dobre dla zbłąkanych owieczek.

Nachylił się nad parapetem i odkurzył go do reszty. Jego źrenice nabrały mocy.

Drzwi się otworzyły i do środka wpadło dwóch całujących się dwudziestokilkulatków. Zdzierali z siebie koszule i na oślep szukali klamki od kabiny. Marley zmierzył ich wzrokiem i rzekł:

– Nie będziemy przeszkadzać w uprawianiu miłości, nie? Miłość to przecież taka piękna rzecz. To cudowne, że dwoje ludzi może się tak kochać i nawet płeć nie stanowi problemu.

– Chyba zaraz się zbełtam – powiedziałem.

– Pierwszy helikopter najgorszy – powiedział mój narkotykowy mentor i wyszliśmy.

Oparłem się o ścianę i przez chwilę obserwowaliśmy tłum – pijaną, naspeedowaną galerie marionetek. Wyglądało to wszystko jak kadry z cyberpunk soft porno; kobiety wiły się jak jaszczurki, mężczyźni skakali wokół; całość skąpana była w toksycznym świetle stroboskopu.

Marley szturchnął mnie i wskazał dwie kobiety przy oknie. Patrzył na nie jak myśliwy na zwierzynę.

– Może byśmy coś ukuli, przyjacielu? – Odsłonił swe zęby. – Po tym temacie zawsze staje. Ja to mogę jak Ron Jeremy.

Zaczął poruszać lędźwiami w przód i tył, robiąc przy tym komiczne miny, ale wcale mnie to nie bawiło.

– Ja biorę tę z lewej, pasuje?

– Możesz mieć obie – powiedziałem.

– Przyjaciele powinni się dzielić. Chyba, że wolisz dołączyć do tych pedziów z kibla. Nie mam cię w dowodzie. Każdy może ruchać kogo chce, nie przyjacielu?

– A co z miłością, o której tak ładnie mówiłeś? – Czułem, że alkohol i amfetamina przejmują kontrolę nad moimi słowami.

– Ja o miłości? Kurwa, chyba weszło mi ciut za mocno. – Odniosłem wrażenie, że się zaczerwienił. – Miłość w dzisiejszych czasach to dobro luksusowe, jak LSD, nie dla takich graczy jak my.

Kieszeń znów mi zawibrowała – Marla: No gdzie jesteś? Wszędzie cię szukam.

Odpisałem: Za pięć minut przy wyjściu.

– Bracie, dzięki za pomoc. – Klepnąłem go w ramię, ale nie zareagował; dalej próbował zahipnotyzować swoje potencjalne ofiary seksualne. Zszedłem na parter.

Ada stała z facetem, który wyglądał tak jak ja zawsze chciałem; wysoki, dobrze zbudowany; na ręku miał złoty zegarek, błyszczący jak oczy szatana. Usiadłem na schodach i zapaliłem papierosa. Paliłem w milczeniu, ludzie potykali się o mnie, ale nie obchodziło mnie to zupełnie. Spojrzałem na zegarek. Dwóch minut brakowało do północy. Papieros dogasał. Kończył się dzień. Zaczynały się ciemności.

Wybiła dwunasta i zobaczyłem, że stoi sama. Podszedłem do Niej i objąłem ją w pasie. Promieniowała radością. Poczułem dziwne ukucie; serce pracowało jak stara lokomotywa.

– Wiesz, że zaproponował mi, że chce zorganizować wystawę swoich prac w swojej warszawskiej galerii? – powiedziała. – Chce wrzucić część zdjęć do siebie na stronę i napisać kilka słów. Genialnie, prawda?

Uśmiechnąłem się. Nie było już odwrotu – show must go on. Kurwa.

– To moja dziewczyna! – krzyknąłem. – Najpiękniejsza, najbardziej uzdolniona i niesamowita dziewczyna na całym globie! Proszę państwa, gromkie i gorące brawa dla niej!

Uszczypnąłem Ją w pośladek.

– Uspokój się. – Złapała mnie za rękę, a ja nie patrzyłem jej w oczy.

– Kotuś, o co ci chodzi?

– Jesteś pijany… – Zawiesiła głos.

– Trochę… ale to tylko dlatego, że się cieszę twym szczęściem. I cieszę się, że mam taką inteligentną, wrażliwą i piękną kobietę. Jesteś sensem mego życia…

Zacisnęła mocno wargi. Widziałem jak drgają Jej kąciki.

– Kurwa, wiesz jak to na mnie działa – powiedziała.

– Oj, nie gniewaj się. Kocham cię.

– To nie zachowuj się tak.

– Jak?

– Srak.

– Oj, mała, to tylko żarty – rzekłem rozbawionym tonem. – Chodź, napijemy się. Wódka? Szampan? Tak, szampan! – Chwyciłem stojącego obok Igristoje i teatralnym gestem uniosłem butelkę – Twoje zdrowie, mała.

Purpurowiała ze wściekłości.

– Przez dwadzieścia trzy lata patrzę jak mój ojciec tak żartuje – powiedziała.

– Skarb, ale ja nie jestem twoim ojcem.

– To się tak, kurwa, nie zachowuj.

Zapaliłem papierosa.

– Mam zachowywać się tak jak tamten fagas? – zapytałem.

– O co ci chodzi?

– To tobie o coś chodzi. Ja się chcę dobrze bawić, ale chyba ci to przeszkadza. – wypuszczałem dym nienaturalnie długo.

Spojrzała na mnie jakbym dostał wylewu.

– O czym ty mówisz? – zapytała.

– Widziałem jak na ciebie patrzy i jak ty patrzysz na niego.

– Wciągałeś coś?

– I co z tego? Może wciągnąłem całe morze tego gówna, którym tak podniecają się ci twoi przyjaciele, wielcy artyści. Ale powiem ci coś, to tylko banda bananowych dzieci, która ma problem ze swoją seksualnością. Nic więcej. Pedały liżące się po kątach z innymi pedałami. Uważaj, żeby ten twój Andy Warhol też nie okazał ciepły.

Uderzyła mnie w twarz.

– Wyjdź stąd – powiedziała.

– Skarbie… – Wyciągnąłem ku Niej rękę.

– Nie dotykaj mnie. Kurwa mać, nie dotykaj. Jedź do domu i idź spać.

Podszedł do nas facet, z którym Ada rozmawiała pół wieczoru.

– Wszystko w porządku? – zapytał.

– Gościu, makijaż ci się rozmazał – rzuciłem do niego i zacząłem się śmiać.

– On właśnie wychodzi – powiedziała Ada.

Złapała mnie za koszulę i zaprowadziła w stronę wyjścia. Widziałem jak łzy napływają Jej do oczu, ale robiła wszystko, żeby nie wybuchnąć. Czułem jak pulsuje Jej krew i wyobrażałem sobie, że idę na stracenie. Stanęliśmy przed drzwiami; wskazała je ręką.

Nagle podeszła Marla; zmierzyła Adę wzrokiem i rzekła:

– Tygrysie, co to za cizia? Wszędzie cię szukam. – Przywarła do mnie i zarzuciła ręce na szyję. Widziałem teraz tylko opaloną twarz Marli i jej bordowe usta. – Miałeś mnie odwiedzić w toalecie i co?

Pocałowała mnie tak jak mogą całować tylko dziwki. Kiedy uwolniłem się z jej uścisku, Ady już nie było. Słyszałem dźwięk rozpruwanego serca i czułem się jak Lee Harvey Oswald. Wydawało mi się, że wszystkie oczy zwrócone są ku mnie, a ja patrzyłem w miejsce, w którym jeszcze chwilę temu stała moja dziewczyna i widziałem drgające powietrze; rozmywało się wszystko – Ona i nasza miłość; i byłem tylko ja. Chwyciłem pierwszą z brzegu butelkę i przechyliłem. Muzyka ucichła; słychać było tylko ruch mej krtani i twarde, samotne bicie w klatce.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania