Nie szukaj mnie... - część 5
7.
Było jeszcze wcześnie i knajpa była pusta. Jedni odsypiali wczorajszy wieczór, drudzy jeszcze się nie położyli i dobijali się teraz ciepłymi setkami kolorowej wódki, kupionej na stacji za ostatnie pieniądze, a ja miałem ciszę i nie było to dobre.
Nagle weszła ona i wydawało mi się, że dostałem ataku padaczki. Złapałem się blatu, żeby ukryć drżenie rąk.
– Cześć, tygrysie – powiedziała Marla i usiadła na swoim honorowym miejscu.
Uśmiechnąłem się krzywo; czułem napięcie w każdym mięśniu twarzy.
– To co zwykle? – zapytałem.
– Zrób mi Śrubokręta, ale takiego męskiego.
– Ciężki dzień?
– Dzień jak co dzień, my nie mamy łatwego życia. – Zapaliła papierosa, a ja zabrałem się za mieszanie wódki, lodu i soku pomarańczowego. Marla kontynuowała: – Klient mnie wkurwił. Jakiś ciapaty, ale cóż, tyle się mówi o tolerancji więc z nim poszłam, a on mi po wszystkim chce zapłacić w euro. A co ja, kantor? Nagle on nic nie kuma, daje mi te pieniądze i weź tu mu powiedz, że w obcej walucie nie przyjmuję. Koleś w ogóle nie czai, co do niego mówię. Coś krzyczy w tym swoim języku, a ja łapię go i mówię: „Ty kebabie jebany, niech gniew Allaha na ciebie spadnie”. A ten, chyba jak usłyszał, że coś o Allahu, to się tak speszył biedaczek i uciekł, a ja musiałam się bujać po kantorach i szukać jakiegoś ludzkiego kursu, żeby na swoje wyjść. Nie śledzę wiadomości, ale nie myślałam, że euro tak teraz kiepsko stoi.
Postawiłem przed nią drinka i wrzuciłem do niego słomkę. Zapaliłem; wciągnąłem dym i trzymałem go nienaturalnie długo. W końcu zapytałem:
– A za ile obsłużyłabyś mnie?
– Jak to ciebie? – zapytała i upiła trochę alkoholu.
– No mnie.
– Ty masz dziewczynę, nie?
– O to właśnie chodzi. – Starałem się zapanować nad drżeniem głosu. Wydusiłem: – Musisz zrobić to na jej oczach.
Marla rozejrzała się po lokalu.
– Gdzie są kamery? Wkręcasz mnie, prawda? – zapytała.
– Marla, to nie są żarty.
Spojrzała na mnie i uśmiech uciekł z jej twarzy. Wbiła wzrok w blat.
– Nie posądzałam cię o skłonności sadystyczne – powiedziała.
– Musisz rzucić się na mnie tak, jakbyś robiła to od zawsze.
– Mam cię zerżnąć na oczach twojej dziewczyny? – zapytała.
Włoski na karku stanęły mi dęba, a po całym ciele przebiegły ciarki niczym maleńkie jaszczurki i myślałem, że chyba w takich chwilach umierają nawet nieśmiertelni.
– Chcę żebyś tylko mnie pocałowała – powiedziałem.
– My to raczej bez całowania. – Marla uśmiechnęła się krzywo i zatopiła swe bordowe usta w szklance; drink zabarwił się od szminki i wyglądał teraz jak krew.
Do baru weszło dwóch mężczyzn; spojrzeli na Marlę; uśmiechnęła się do nich. Nie trudno było się domyślić jak zarabia na życie, ale uśmiechała się tak, że nie dziwiłem się czemu ci wszyscy faceci zapominali przy niej o żonach, dzieciach i planach na wakacje. Zamówili po piwie i usiedli przy stoliku. Podkręciłem głośniej muzykę, żeby mieć pewność, że nas nie usłyszą.
– Zrobisz dla mnie wyjątek? – zapytałem.
– Na jej oczach? – Wypiła drinka do końca, połykając nawet kostki lodu. – Wybacz, ale chyba się nie podejmę. Może nie jestem ostoją moralności, ale zasady swoje mam.
– Proszę cię, musisz mi pomóc – powiedziałem najbardziej błagalnym tonem, na jaki mogłem się zdobyć.
– To nie brzmi jak prośba o pomoc.
– Marla, proszę.
Przewróciła oczami i podparła się na łokciu.
– Moim celem jest dawać przyjemność, a nie rozbijać związki.
– A ten facet, o którym opowiadałaś? Ten, który miał żonę prawniczkę.
– To inna sprawa.
– Taka sama. – Podniosłem głos; ręce pociły mi się jak przy machaniu szpadlem.
– Nie, nie, nie. To zupełnie inna bajka. – Odsunęła się na krześle. – Nie wpychaj mi dziecka w brzuch. To ta biedna kobieta dowiedziała się, że ma męża chuja i wysłała za nim detektywa. Nie robiliśmy tego na jej oczach. To różnica.
Łzy napływały mi do oczu. Upuściłem zapalniczkę, żeby ukucnąć za barem. Odczekałem chwilę, po czym powiedziałem:
– Zapłacę ci ekstra.
– Kotuś, ale tutaj nie chodzi o pieniądze. – Uśmiechnęła się pod nosem, a ja wiedziałem, że męczy ją ta rozmowa. – Istnieje coś takiego jak solidarność jajników i muszę się tego trzymać, bo dzięki temu jeszcze mogę wypić sobie drinka, a nie leżę pocięta na wysypisku śmieci.
To ja powinienem w tej chwili leżeć na wysypisku śmieci i gnić wśród innych odpadków, które nadają się tylko do utylizacji. Na szczęście nie musiałem tego robić; życie utylizowało mnie codziennie po trochu.
Marli zadzwonił telefon i odeszła. Widziałem jak chodzi w kółku i gestykuluje, ale nie słyszałem, o czym rozmawia; paliła jednego papierosa za drugim. Kiedy wróciła do stolika zapaliła kolejnego. Oparła się na łokciach i schowała twarz w dłoniach. Słyszałem jak dyszy, ale nie było mi jej żal.
Przysunęła szklankę do mnie, a ja wiedziałem, co to oznacza.
– Odwróć proporcję – powiedziała.
Nie powiedziałem nic. Zrobiłem jej takiego drinka jak chciała. Postawiłem przed nią, a ona wlała go w siebie jak lekarstwo. Wydawało mi się, że pulsują jej źrenice.
– Kurwa, czemu ja mam takie zjebane szczęście? – powiedziała, a głos jej brzmiał jak werbel na pogrzebie. – Właściciel mieszkania zadzwonił i powiedział, że księgowa znalazła w kwitach, że nie zapłaciłam dwóch czynszów dwa lata temu i muszę to uregulować do piętnastego albo mnie wywalą na zbity pysk.
Widziałem, że próbuje powstrzymać łzy.
– Ile musisz oddać? – zapytałem.
– Dwójkę. Kurwa, nie mam tyle.
Znów schowała twarz w dłonie, a ja zrobiłem jej kolejnego drinka, i powiedziałem:
– Zapłacę ci tyle. Za minutę pracy. Zapłacę ci dwa tysiące.
Spojrzała na mnie tak jak patrzy się na jak patrzy się na najgorszego wroga, który podaje rękę. Milczałem, a ona piła drinka. Kiedy skończyła, widziałem, że jest już trochę pijana. Uśmiechnęła się nienaturalnie i spytała z bólem w głosie:
– Kiedy?
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania