Poprzednie częściNie szukaj mnie... - część 1

Nie szukaj mnie... - część 7

5.

Gapiłem się w sufit, myśli biły się w mej głowie i była to walka wagi ciężkiej. Przytuliłem się do psa i patrzyłem na jego czarne ślepia, które obserwowały mnie i widziałem w nich wdzięczność; chyba tylko dzięki temu nie rozleciałem się do końca.

– Nie chcę cię oddawać do schroniska, przyjacielu – rzekłem do niego. – Ale będę musiał. Po coś ty się do mnie w ogóle przypałętał? Po co? Prawie milion ludzi mieszka w tym mieście, a ty musiałeś wybrać mnie. Czemu muszę zawieść nawet ciebie?

Nagle zawibrował mi telefon, spojrzałem na wyświetlacz – ADA.

– Halo? – powiedziałem.

– Przyjedź, proszę. Ojciec znowu… – Płakała do słuchawki, aż miałem problem, by Ją zrozumieć.

– Kotek, spokojnie. – rzuciłem. – Już jadę. Nic nie rób. Zamknij się w łazience i czekaj na mnie. Już do ciebie jadę.

Założyłem tylko buty i wyskoczyłem z mieszkania. Wbiegłem do najbliższego monopolu, po czym złapałem taksówkę i pojechałem do Ady.

Otworzył mi Jej ojciec. Jego czerwona, litrowa morda świeciła się od potu, a spodnie były mokre i cuchnęły moczem.

– Kogo ja widzę? – wybełkotał, a oddech jego był gorzki i gorący. – Bardzo mi miło, że żeś wpadł. Tak się żem właśnie zastanawiał z kim mogę walnąć kielicha. Wchodź, śmiało.

Zaprosił mnie gestem do środa, a ja wkroczyłem gwałtownie, nawet na niego nie patrząc. Zamknął drzwi i kiedy puścił klamkę, rzuciło nim i wpadł na szafkę.

Dopadłem do łazienki i zapukałem.

– Ada, to ja. Otwórz.

Usłyszałem trzask zamka i wszedłem do środka. Siedziała na kiblu i paliła papierosa. Oddychała jak po wycieńczającym biegu. Po Jej purpurowej twarzy ściekały łzy. Złapałem Ją za rękę.

– Nic ci nie zrobił?

– Nie pozwoliłam.

– Chodź, jedziemy do mnie.

– Daj mi minutę. Możesz?

Namoczyłem ręcznik i zacząłem przecierać Jej twarz.

– Zięciu, weź no pomóż! – krzyknął. – Grawitacja to bardzo poważna rzecz jest.

Ada wystrzeliła z łazienki. Pobiegłem za Nią. Ojciec leżał na czworakach, a ona stała nad nim.

– Jak ty wyglądasz? – krzyknęła. – Ty śmieciu! Zaszczany i pijany jak świnia!

– Córcia, do ojca mówisz. Szacunku troszkę – wybełkotał.

– Jakiego ojca? Jakiego, kurwa, ojca?

Próbował wstać, ale kiedy oderwał ręce od ziemi, runął w tył. Ada ukryła twarz w dłoniach.

– Jezu, drogowskaz nie zawsze musi iść do miasta. – Czknął. – Schopehauer tak mawiał, a to wielki filozof.

– W dupie mam tego twojego Schopenhauera. Jesteś żałosny i nie pierdol tych pseudofilozoficznych głupot.

– Nie obrażaj Schopenhauera! – Podniósł palec wskazujący.

– Ada, uspokój się, proszę – powiedziałem. Objąłem Ją ramieniem i pogłaskałem po głowie. Czułem jak koszulka przemaka mi łzami.

– Jak mam się uspokoić? Spójrz na niego. To, że założy garnitur nie sprawia, że nie jest menelem. – Wyrwała mi się i nachyliła się nad ojcem. Musiała czuć jego wyziew, bo na Jej czole pojawił się pot. – Słyszysz, jesteś menelem, śmierdzącym menelem i nienawidzę cię!

Mężczyzna spojrzał na córkę pustym wzrokiem. Zamachnął się, ale spudłował.

– Nade mną też się będziesz tak znęcał jak nad matką? Chcesz, żeby pierwszy listopada był naszym rodzinnym świętem? Śmiało.

Znów Ją przytuliłem. Czułem jak kipiała w Niej krew.

Ojciec podniósł się i zatoczył w naszym kierunku. Odwróciłem się do niego plecami.

– Wróć do łazienki, proszę. Ja to załatwię – powiedziałem do Ady.

Z kieszeni wyciągnąłem dwieście z czerwoną kartkę. Mężczyzna nagle złagodniał i uśmiechnął się.

– Panie doktorze, spokojnie – powiedziałem. – Nie ma co się denerwować. Walniemy po kielichu?

– Z zięciem to grzech nie walnąć.

Zaprowadziłem go do kuchni i nalałem mu całość do szklanki; sobie wlałem wodę.

– Synu, no to może pod ten… no… jak to się nazywa – wzniósł szklankę – chuj z tym, nieważne. Twoje zdrowie. – Przechylił i wypił całość jednym haustem. Czknął. Wskazał ręką krzesło.

– To zasiądźmy.

Usiedliśmy, a ja zapaliłem papierosa. Musiałem zabić czymś odór szczyn.

– Poczęstujesz mnie? – zapytał.

W milczeniu podałem mu paczkę i zapalił. Momentalnie się zakrztusił i obserwowałem jak opluwa się flegmą.

– Nie masz czegoś jeszcze schowanego?

– Nie.

– To jak?

Nie odpowiedziałem. Patrzyłem tylko w jego przekrwione i puste oczy, ale on był już w innym wymiarze.

– Strzeliłbym na drugą nogę – kontynuował. – Co ty taki dzisiaj markotny? Co się stało?

– Nic.

Do kuchni weszła Ada. Trzymała torbę w ręku.

– Możemy iść – oznajmiła, a ja się podniosłem.

– Do widzenia, panie doktorze.

Mężczyzna obruszył się; próbował wstać z krzesła, ale było to ponad jego siły.

– Jak to? Już? Nawet nie pogadaliśmy – wybełkotał ojciec. – A ja cię tak lubię, ty taki jesteś fajny chłopak. Pojęcia nie mam tylko czemu się zadajesz z tą córką moją. Przecież to takie głupie.

Poczułem jakby ktoś mi wbił nóż w plecy. Nikt nie miał prawa, obrażać mojej dziewczyny. Nawet Jej ojciec. W szczególności on. Chciałem go dopaść i dusić gołymi rękami, aż by się zadławił rzygowinami. Gdyby Ona nie stała obok, bym to zrobił. Z dziką satysfakcją.

– A ty gdzie się wybierasz? – rzucił do Ady. Nie zareagowała. – Gdzie ty idziesz? Wieczór jest, w domu siedzieć masz! Nie będziesz mi się szlajać ty…

Odwróciła głowę w jego kierunku, a on zwymiotował żółcią na koszulę. Nie wytrzymała. Doskoczyła do niego. Owinęła mu szyję krawatem i przygwoździła do ściany. Z blatu wzięła nóż i przystawiła mu do oka.

– Jeszcze raz! Kurwa, jeszcze raz, coś takiego zrób! – krzyczała mu do ucha, a on tylko dyszał ciężko. – Wróć jeszcze raz w takim stanie, a obiecuję, że wydłubię ci oczy! Słyszysz?! Słyszysz, mendo?! Matkę wykończyłeś, ale ja cię zabiję i każdy sąd mnie uniewinni.

Nie słyszał. Chrapał w swoim świecie, gdzie zapewne nie było mnie, Ady i matki. Złapałem Ją za rękę i wyszliśmy z mieszkania. Kiedy usiedliśmy na ławce, zaczęła płakać. Myślałem, że tak płakać mogą tylko matki nad truchłami swoich dzieci. Trzymałem Ją w ramionach i nie pragnąłem niczego bardziej niż przejąć od Niej ten ból, wycierpieć Jej cierpienia i wypłakać Jej łzy, ale jedyne co mogłem zrobić to tylko głaskać Jej włosy, odpalać papierosy i szeptać, że już dobrze.

Wypaliła chyba pół paczki zanim cokolwiek z siebie wydusiła.

– Nie będziesz nigdy taki, prawda?

– Nie będę.

– Nienawidzę go, kurwa, nienawidzę go tak mocno, jak tylko można kogoś nienawidzić, a ja go nienawidzę tysiąc razy mocniej.

– To twój ojciec.

– To pierdolony alkoholik. Nie obchodzą mnie te jego doktoraty z filozofii. Powinien być moim ojcem i martwić się czy jestem zdrowa, czy nie chodzę głodna, a on siedzi w tych swoich książkach i chleje jak opętany. Niech zdycha.

– Nie mów tak.

– Jak nie zdechnie sam, to ja go zabiję.

– Skarbie, jesteś teraz ze mną i nie musisz robić niczego złego.

– Proszę cię, błagam, nie zachowuj się nigdy jak on. Bo jego może jeszcze zniosę, ale ciebie nie. A tylko ty mi zostałeś.

Chwyciłem Ją za rękę i pocałowałem.

– Obiecuję.

– Przyrzekasz?

– Przyrzekam.

– Na nas?

– Na nas. A teraz chodź, pojedziemy do mnie, weźmiesz prysznic, zaśniesz przy mnie, a rano zrobić ci jajecznicę, zaparzę kawę i będziemy leżeć w łóżku do południa.

– I udawać, że wszystko jest w porządku.

– Tylko przygarnąłem tego psa.

– Przygarniesz też mnie?

Wziąłem ją za rękę i poszliśmy na postój taksówek, po czym pojechaliśmy do mnie. Zasnęła nad ranem, chyba tylko z wycieńczenia. Kiedy się obudziła czekała na nią kawa i śniadanie. I przez cztery dni udawaliśmy, że wszystko jest w porządku.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania