Nie Szukaj Siebie. Rozdział II: Nocna Mara

OPOWIADANIE Z GATUNKU URBAN FANTASY.

 

W nocy przewracam się z boku na bok, dręczona wciąż i na nowo powtarzającym się snem, projekcją sceny z przed kilkunastu dni. W niej mogę zobaczyć moją siostrę żywą, mam wrażenie, że oglądam film i już nigdy nie chcę wyjść z tego seansu do rzeczywistości.

 

~*~

 

— Nie rozumiem tych wszystkich ludzi! — Krzyczę. — Czemu rzucili się na sklepy? Przecież rozpoczęcie roku dopiero za dwa tygodnie, a zachowują się jakby od zakupów zależało ich życie!

Nie mogę ukryć uśmiechu cisnącego się na twarz.

— Ellen! — Słyszę radosny śmiech mojej siostry. — Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. — Wpadamy sobie w ramiona i radośnie się obejmując, zaczynamy iść.

— Co słychać, Maro?

— Stara bieda... — Wzdycha, jednak zaraz się ożywia. — Dostałam ostatnio nowe zlecenie na ogród!

— Stale je dostajesz. — Odpowiadam, rozbawiona jej entuzjazmem.

— Ale to nie jest zwyczajny projekt, nie tym razem, Ellen. Facet zażyczył sobie ogród w stylu starożytnego Egiptu, rozumiesz? Czegoś takiego jeszcze nie było... — Wzdycha rozmarzona, jakby właśnie wyobraziła sobie końcowy efekt swojej pracy.

— Pewnie masz już plan, co? — Śmieję się pod nosem.

— Oczywiście! Myślałam nad tym długo. Jak przerobić zwykły ogród na pustynny? Przecież na pierwszy rzut oka, to jest niedorzeczne.

— Ale ty już wiesz, zgadza się? — Pytam z charakterystyczną dla mnie, lisią miną. Mara na pewno wie.

— Już wymyśliłam, że zamówię miedziany żwir, a jeśli chodzi o roślinność to idealnie dopasuję trawy Buchananii i Bronzitę. Wszystko będzie pięknie!

— Nie wątpię. — Śmieję się pod nosem, nie wiedząc czym jest Bronzita, czy Bucha... coś tam. Zawsze rozbawia mnie sposób, w jaki siostra opisuje swoje ogrodowe projekty.

— No, ale lepiej ty opowiedz, co u ciebie słychać, Liśku?

Wykrzywiam usta w uśmiechu, słysząc swoje przezwisko z dzieciństwa. Tylko Mara mówi do mnie w ten sposób.

— No wiesz... — Wzdycham. Obie skręcamy w kolejny, ogromny hol centrum handlowego.

— To już jutro, co? — Pyta z troską w głosie.

— Taa... naprawdę nie mam na to wszystko ochoty. — Zmieniam ton na obrażony, mimo że to nie na siostrę się gniewam.

— Wiem, Liśku... Ale czasem zdarzają się rzeczy, których nie chcemy. Może to ci w przyszłości wyjdzie na dobre, nie pomyślałaś o tym?

— Tak, jasne... Powiedz mi w jaki sposób przeprowadzka do odległego o kilkaset kilometrów stanu, pomoże mi w czymkolwiek? — Burczę, zakładając ciemny kosmyk za ucho.

— Nie będzie tak źle, pomyśl, że...

— ...Przecież ja tam w ogóle nie pasuję! Wyobrażasz sobie mnie w gumiakach i przeciwdeszczowym, fluorescencyjnym płaszczyku, w dodatku wędkującą przez cały dzień na starej, śmierdzącej łodzi? — Prycham. — No, nie sądzę.

Mara patrzy mi w oczy i widząc moją naburmuszoną minę, zaczyna się śmiać. Podejrzewam, że wyobraża sobie ten głupawy płaszcz i wędkę w mojej dłoni. Tak, bardzo zabawne...

— Nie przesadzasz, trochę? Przecież to tylko Hampshire. Do miast portowych jest kawał drogi i nie musisz niczego tam łowić!

— A kto to wie? Przecież będziemy mieszkać dwa kroki od jeziora. — Odpowiadam buntowniczo. — Widziałam na zdjęciach. — Dodaję szeptem. Mara załamuje ręce.

— Pomyśl o tym, jak o nowej, niezwykłej przygodzie, niespodziance na drodze życia. — Odpowiada Mara z błyskiem w oku. Nic nie odrzekam, tylko wzdycham z braku jakichkolwiek argumentów. Nienawidzę niespodzianek...

— Mogę się założyć o dziesięć dolców, że po tygodniu poczujesz się jak w domu i będziesz mieć przynajmniej jedną przyjaciółkę. — Mówi Mara, zakładając wyzywająco ręce na pierś.

Patrzę na nią z pode łba.

— Chyba kpisz, nie mam zamiaru dać się oskubać. Jednak z moją samotnicza naturą, wątpię, że zarobiłabyś cokolwiek.

Obie się śmiejemy.

— Skoro ten temat mamy już za sobą, to zróbmy, co mamy do zrobienia. Czemu tu jesteśmy?

— Trampki, przyszłam tutaj po nowe. — Odpowiadam szybko, zapominając na moment o przykrym temacie.

— W takim razie, prowadź. — Mówi głosem, który przypomina generała w wojsku. Obie idziemy w kierunku obuwniczego.

Po połowie godziny wychodzimy z satysfakcją. W torbie z logo sklepu niosę czarne trampki za kostkę, o których marzyłam już od kilku tygodni, zaś Mara nie mogła oprzeć się przed kupieniem nowej torby. Chociaż na moje oko i tak ma ich już za dużo. Przekonał ją lśniący brelok, który dyndał przy suwaku. Układał się w pokraczne "m", więc Mara stwierdziła, że to przeznaczenie.

— Ellen, poczekaj... — Odzywa się siostra przyciszonym głosem.

— Hmm? — Odwracam się zaskoczona.

— Przed twoim wyjazdem, chciałabym ci coś dać. — Wyjaśnia i wyjmuje ze starej torebki małe, czarne pudełeczko.

— Chyba nie chcesz mi się oświadczyć, co? Przecież i tak już jesteśmy rodziną. — Żartuję.

— Odwróć się. — Nakazuje. Po chwili czuję zimno łańcuszka na szyi i od razu dotykam go palcami.

— Co to jest?

— To medalion na szczęście. — Wyjaśnia. — Od zawsze chciałam ci go dać, ale nigdy nie było stosowanego momentu. Teraz nadszedł. — Mówi tajemniczo. — Nigdy nie możesz go zgubić, bo zaczną się dziać kataklizmy. — Przestrzega, udając poważny ton. — A poza tym, on będzie ci w każdej chwili przypominać o mnie. — Uśmiecha się lekko.

— Dziękuję, jest świetny!

Jeszcze raz przejeżdżam palcem po złotym medalionie. Spoglądam na niego i kontem oka zauważam, że ma wygrawerowane "E I P", moje inicjały. Obie zadowolone, idziemy do samochodu, aby skierować się na przedmieścia. Obie marzymy już o ciepłej kolacji.

Droga do domu strasznie się dłuży. Powoli zaczyna się ściemniać, a ulice rozbłyskają setkami świateł. Lubię tę porę dnia, kiedy nad miastem zapalają się miliony reflektorów i reklam. Moim marzeniem jest, aby znaleźć się kiedyś na Time Square, pośród tych wszystkich świateł. Od dziecka tak mam, światło mnie uspokaja, zapewnia bezpieczeństwo. Nienawidzę ciemności... Pośród niej mam wrażenie, że otaczają mnie zastępy cieni, jakichś przerażających kreatur, które tylko czekają aby wyciągnąć swoje łapska i zakłócić mój spokój. W dzieciństwie miałam nawet małą paranoję z tym związaną. Od razu, gdy mama gasiła światło, musiałam zamykać oczy, bo w mroku wydawało mi się, że widzę postacie, czyhające by mnie schwytać. Jednak z biegiem lat trochę się pozmieniało. Nadal nie przepadam za mrokiem, ale jednocześnie czuję jakąś ciekawość z nim związaną, jak gdyby mnie przyciągał.

Od razu, gdy auto rusza, zaczynamy rozmawiać. Tym razem pada na temat, „a pamiętasz, kiedy...”. Sensacje i historyjki z przeszłości — kocham to!

— O! Pamiętasz jak kiedyś ten dzieciak od sąsiadów zamknął się w naszym domku na drzewie i groził, że go podpali? — Ledwo wytrzymuję, aby skończyć zdanie i wybucham tak gwałtownym śmiechem, że sama się dziwię. To jest jedna z najlepszych historyjek z dzieciństwa, wspominana już milion razy przez wszystkich członków rodziny. Ben Simpson był świrniętym dzieckiem i jak najbardziej na poważnie chciał spalić naszą idealną, drzewną konstrukcję! Prawdę mówiąc, strasznie się wtedy bałam, bo mógł równie dobrze zaprószyć ogień, usmażyć tam siebie i połowę naszej działki. Dziś jednak nie pozostaje nic, tylko się z tego śmiać i podziwiać Bena Simpsona, który jest teraz wziętym prawnikiem.

— No jasne! To było okropne. — Oburza się Mara i także zaczyna się śmiać. Ona zawsze jest zdania, że zachowanie tego chłopaka było bezczelne i namawiała tatę, aby złożył doniesienie na policję. Przypomniawszy to sobie, jeszcze głośniej się śmieję.

— Pamiętam jak tata groził mu kijem do baseball’a. — Odpowiada Mara. — To były czasy! — Wzdycha przeciągle. Na moment nastaje cisza. Każda z nas jeszcze raz wraca do okresu dzieciństwa i przypomina sobie zabawne sytuacje.

— Słyszysz to? — Pyta mnie siostra zaczepnie.

— O matko! — Szybko podkręcam głośność radia do maksimum. To jest nasz przebój, siostrzana piosenka, w dodatku jednego z moich ulubionych zespołów rockowych!

— Uwielbiam ją! — Wrzeszczę na całe gardło, przekrzykując pierwsze nuty.

— Wiem, Liśku! To będzie nasza piosenka po grób! — Krzyczy Mara uśmiechnięta i obie zaczynamy głośno śpiewać.

 

Gdyby to był twój ostatni dzień

A jutra by nie było

Pożegnałbyś wczoraj?

 

Światło latarni i lamp samochodowych oślepia nasze roześmiane twarze. Obydwie nie zwracamy uwagi na to, co ze sobą niosą.

 

Przeżyłbyś wszystko jakby było ostatnim?

Zostawiłbyś stare zdjęcia w przeszłości?

Darowałbyś swój ostatni grosz?

 

Światło jest dopiero początkiem. Dwie sekundy na reakcję... Przecież to ulotne chwile, które nie wystarczą na jedną myśl. Mara przymyka na moment oczy i traci siebie w rockowym brzmieniu.

 

Gdyby był to twój ostatni dzień...

 

Śmiech i płacz potrafią w ułamku sekundy przeniknąć siebie nawzajem. Harmonia i chaos, dzieli je tylko bardzo wąska linia.

 

Przekręcam głowę, by spojrzeć na siostrę. Ona w tej samej chwili odwraca się do mnie. TO NIE ONA. Dopada mnie fala gorąca, a serce zaczyna bić szybciej. Z całych sił napieram na drzwi i ciągnę za klamkę. O dziwo auto stoi na poboczu. Szarpiąc, w końcu udaje mi się otworzyć zamek i gwałtownie wypadam z auta. Rękoma podpieram się o zimny, mokry asfalt. Czarna kreatura nachyla się w moją stronę. Nie wiem czym jest! Wygląda, jak urojenie. Nie dostrzegam żadnej twarzy, tylko ciemność, jakby postać była po prostu nierealnym cieniem. Jednak jest tutaj, przede mną! Słyszę swoje walące serce. Czując przeraźliwy chłód bijący od potwora, zaczynam się cofać na rękach. Jest mi zimno i zarazem gorąco. Niemalże czołgam się, by jak najszybciej zwiększyć dystans. Postać za mną podąża. Wstaję na nogi i biegnę, co tchu przed siebie, do lasu.

Moje, napięte przez strach ciało ma już dość i przeszywa mnie skurcz mięśni w prawej łydce. Czuję, że umieram! Mimowolnie padam na ziemię, znokautowana ostrym bólem. Gwałtownie ugniatam skórę na nodze. Jest lepiej, więc wstaję i ponownie biegnę, kuśtykając. Nie mogę się zatrzymać! Wiem to, bo gdy zwolnię, ta bestia mnie dopadnie! Pędzę dalej. Dookoła ciemność, nie widzę, dokąd się kieruję. Muszę uciec! Nagle potykam się o wystający w ziemi korzeń. Ponownie wstrząsa mną skurcz. Wszystko boli i nie mam siły żeby wstać.

Zapada upiorna cisza...

Wszystko staje w miejscu.

Nawet wiatr nie zacina już tak mocno, jak chwilę temu. Rozglądam się z obłędem w oczach.

Nagle słyszę jego ryk! Kulę się na ziemi, nie mam innej opcji. Nie mam gdzie uciekać.

Jest za późno...

— Ivaso!

Słyszę warczące nawoływanie bestii.

 

~*~

 

— Ellen?! Słyszysz mnie?!

Nagle otwieram oczy. Jestem cała mokra, a wręcz przemoczona, włosy kleją mi się do twarzy. Odgarniam je i widzę, że wściekły ojciec stoi nade mną. Rozbieganym spojrzeniem szybko oglądam okolicę. Jak to możliwe, że leżę właśnie na cholernym pomoście przy jeziorze?

Średnia ocena: 3.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania