Nie wyzywaj bogów
Wynik mojej dzisiejszej frustracji. Enjoy!
Deszcz chlupotał pod nogami. Chłodny wiatr ciął twarz, a ciałem wstrząsały dreszcze. Plecak ciążył na plecach, a powieki same się zamykały. Zbliżyłam się do świateł. Kilka samochodów śmignęło po jezdni. Nacisnęłam przycisk i z nadzieją w oczach wpatrywałam się w sygnalizację. Jedna minuta. Nic. Druga. Nadal jaskrawa czerwień jarzyła się niemiłosiernie.
Zacisnęłam palce wokół rączki od parasola. Choć od jakiegoś czasu zastanawiałam się, po co mi on w ogóle jest skoro i tak od pasa w dół byłam mokra.
Włączyło się zielone. Już chciałam zrobić krok, kiedy auto na pełnym gazie minęło mnie i chlusnęło wodą prosto w twarz.
Zamknęłam oczy. Wyplułam słonawą wodę, która dostała się do ust. Kurwa mać. Powstrzymałam się od wykrzyknięcia tego na głos. Dla takich gości jak on powinno być specjalne miejsce w piekle. Zacisnęłam zęby i ruszyłam przed siebie.
Gorzej być nie mogło. Równie dobrze mogłam złożyć parasol, bo i tak ściekało ze mnie, jak z niewyciśniętej szmaty. Nie zrobiłam tego jednak, łudząc się, że chociaż plecak przeżyje tę wojaż. I nagle uderzyła mnie fala motywacji. Wszechświecie, Boże czy ktokolwiek kto zarządza naszym światem, dawaj, co masz! Wyzywam cię! Albo was. Nic nie było w stanie bardziej zepsuć mi humoru.
Jeszcze tylko dziesięć minut i dom. Dziesięć minut i dom. Powtarzałam to jak mantrę do rytmu chlupoczących butów. Długa prosta koło parku, w lewo, znowu prosta i cel będzie osiągnięty. Więc z nowym zapałem w płucach maszerowałam dalej.
Bez większych problemów dotarłam do drogi, która prowadziła do wytęsknionego mieszkania. Przyspieszyłam kroku. Samochody nadal przetaczały się obok, zostawiając za sobą wodospady wody. Powitałam ten istny tor przeszkód z ironicznym uśmiechem. Dzielnie szłam dalej. Jedno auto przejechało obok, uchowałam się bez szwanku. Drugie, zdążyłam się zatrzymać, zanim wjechało w dziurę i zalało cały chodnik przede mną. Kawałek dalej trzecie. Kierowca chyba postanowił mnie oszczędzić.
Oderwałam uwagę od przejeżdżających pojazdów. Dostrzegłam wystający kawałek kamienicy. Ziemia obiecana leżała oddalona o jakieś 3 minuty.
Kolumna samochodów zarysowała się na horyzoncie. Raz, drugi, trzeci, czwarty… Dotarłam do drzwi budynku mokra do suchej nitki. Weszłam do mieszkania. Zatrzasnęłam drzwi. Otworzyłam plecak. Wypracowanie do oddania na następny dzień było kompletnie zniszczone.
– No ja pierdolę. – Otarłam mokrą twarz. – Bogów zachciało mi się wyzywać.
Komentarze (8)
"boże" - Bożu z dużej litery się pisze heretyczko szatańska! (Nie no, żart. Duzi ludzie mogą z małej)
"10" - a pisanie liczb cyframi to duży grzech...
"pierdole" - pierdolę (uciekające ogonki to też grzech)
No tak, całkiem fajny tekst. Pełen takiego dobrego negatywizmu. Człowiek przytłoczony, zrezygnowany i mokry wyzywa do walki bogów. Ta, sytuacja jakby z życia (bo z życia zapewne jest). Podsumowując - tekst dobry, fajny i nawet puenta jest.
Pozdro.
Znalazłem jeszcze dwa błędy:
"jak z nie wyciśniętej szmaty" -> "jak z niewyciśniętej szmaty" .
"za nim wjechało w dziurę" -> "zanim wjechało w dziurę".
Pozdrawiam.
tekst zaskakujący.
Dobrze napisane.
Pozdrawiam ;))
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania