Nieciekawy tydzień - prolog

Niedziela

 

Dzień już się kończy, kiedy przybijam Patrykowi piątkę. Jest już zmierzch, ale nie przeszkadza nam to przejść do konkretów dopiero po długie rozmowie o niczym. Podaję mu 50 zł, a on wyjmuje nóż, rozcina worek i wyjmuje kilka gramów proszku, po czym podaje mi je jak na łyżeczce. To taka jego zemsta na mnie, za to, że daję mu o 30 zł mniej niż powinienem. Kiedyś mnie to ruszało, ale teraz zlizuję proszek z ostrza bez gadania. Mógłby go nasypać i na swoje buty, mnie i tak już nie obchodzi moja godność. Kiedyś było inaczej, ale to było zanim dowiedziałem się, że moje serce za miesiąc wyskoczy mi z piersi i sprawi, że strzelę kopytami w niewypowiedzianych cierpieniach. A dowiedziałem się piętnaście dni temu. Serce widać już się przygotowuje, bo pod koniec zlizywania narkotyku nagle czuję w klatce ból tak silny, że padam na kolana.

-Co Kubuś, nieźle kopie, prawda? - pyta Patryk z uśmiechem.

-Jak diabli. - odpowiadam. - Ale to nie ona tak mnie urządziła.

-Och, więc to twoja pikawa? - pyta, udając, że go to nie rusza. "Aktorem to nie będziesz" przelatuje mi przez głowę.

-Tak, to ona. Już się szykuje do ostatniego występu. - mówię, ścierając sączącą się z nosa krew.

-Słuchaj, może skoro tak cię boli to może nie... - urywa, uświadamiając sobie, że próbuje przekonać mnie do zaprzestania brania prochów. Śmieję się w duchu i wstaję. Patryk od dawna udaje mojego pana i wielkiego mafiozo, ale tak naprawdę jesteśmy dla siebie jak kumple. Chłop ma manię wielkości, ale nie potrafi przestać przywiązywać się do ludzi. To go kiedyś zgubi. Choć ja już tego raczej nie zobaczę.

-Patryk mówiłem ci już, nie będę nie poruszał się po dawce. – mówię, żeby wyratować go z opresji, a on udaje, że właśnie to chciał powiedzieć. Tak, na pewno nie będzie aktorem. - Zostały mi może dwa tygodnie życia, więc ta twoja kokaina raczej dużo mi nie zrobi.

-KoPeina! - obraża się. - To mój własny wynalazek, więc nazywaj go po imieniu.

-Jasne, jasne. - mówię, po czym odwracam się żeby odejść. - Do zobaczenia później. I przynieś wreszcie tą herę! - rzucam jeszcze przez ramię.

Idę spokojnie ulicą, wpatrzony w latarnie. Rodzice wciąż myślą, że chodzę na zwykłe spacery. Żałośni idioci, nawet nie wyobrażają sobie co się dzieje naprawdę. Choć to w sumie ja od początku nie chciałem, żeby lekarz podał im diagnozę, więc powinienem im być raczej wdzięczny. Zresztą mając dwóch synów i dwie córki nie można widzieć wszystkiego. Zgubiłem dziś mój zegarek, za którym od dwóch tygodni chowam rany po cięciach żyletką, a oni nic nie zauważyli. Nawet pytałem ich, czy go nie widzieli, a oni nie zwrócili uwagi nawet na to, że szukam go jakby zależało od tego moje życie. Bo w sumie, to w pewnym stopniu zależy. Nie chcę, żeby ktokolwiek się o mnie martwił. Przez całe życie byłem nikim i nie życzę sobie, by ktokolwiek udawał, że było inaczej. Nie ma sensu płakać za kimś takim jak ja, więc niech nie płaczą. A przynajmniej niech nie karzą mi na to patrzeć.

Poza tym, jeżeli nie dowiedzą się do samego końca, to chociaż trochę zmniejszy to ich cierpienie. Na początku chciałem umrzeć przez chorobę, ale po wielu falach bólu, które z coraz gorszym skutkiem tłumię "kopeiną" od Patryka zdecydowałem, że zabiję się inaczej. Strzykawka z heroiną i powietrzem odbierze mi życie szybciej, jeszcze zanim zrobi się naprawdę okropnie. Nie chcę ginąć w mękach, ani żyć w bólu więc załatwię to w najwygodniejszy sposób.

Pozostało mi już tylko czekać, aż Patryk zdobędzie substancję. Ponoć zajmie mu to równy tydzień. A potem skończą się moje cierpienia.

Średnia ocena: 3.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Szejniix 25.04.2016
    Nie wiem skąd tak niskie oceny, bo mi tekst bardzo przypadl do gustu.Gdyby jeszcze troche bardziej robudowac slownictwo to bylaby perfekcja...ale i bez tego jest na piatke:)
  • Abbadon 26.04.2016
    Cała historia ma opierać się na tym, że codziennie aż do niedzieli zamierzam wrzucać na stronę autentyczne przeżycia z tego tygodnia, wzbogacone pasującymi do sytuacji opisami głównej postaci. Co z tego wyjdzie? Zobaczymy.
  • Na ile ten tekst jest autentyczny, a na ile to wymysł literacki? Bo mówisz, że to twoje przeżycia, ale wzbogacone... zastanawia mnie na ile.
  • Haru 29.04.2016
    Choroba - ok.
    Kokaina - ok.
    Ale "Zgubiłem dziś mój zegarek, za którym od dwóch tygodni chowam rany po cięciach żyletką, a oni nic nie zauważyli. Nawet pytałem ich, czy go nie widzieli, a oni nie zwrócili uwagi nawet na to, że szukam go jakby zależało od tego moje życie." - może niech główny bohater po prostu przylepi kartkę na czoło z napisem "patrzcie na mój ból"?
    Naprawdę, jestem wrażliwa na cierpienie ludzi. Ale chęć wzbudzenia atencji wśród osób, które również przeżywają silny ból, nazywanie ich "żałosnymi idiotami", bo zaufali osobie, którą kochają jest... głupie. Dlatego główny bohater przypomina mi bardziej niedojrzałego gówniarza, niż osobę z problemami.
    Jeżeli chodzi o słownictwo... Jest zwyczajne. Spoko, bez silenia się na żaden styl, co by mogło nie wyjść, ale.. Przypomina bardziej zwykłą rozmowę o sukience. (Chciałam napisać "o pogodzie", ale ją można opisać w naprawdę cudowny sposób, także...)
    Nie ocenię, choć błędów interpunkcyjnych i ortograficznych raczej (uff) nie znalazłam.
  • Abbadon 29.04.2016
    Chyba masz rację z tą żyletką. Po prostu chciałem, by chłopak brzmiał tak, jakby jego własna tragedia już niezbyt go obchodziła. Więc w sumie, to wspomnienie o opisie sukienki jest bardzo trafne.
    Jeżeli zaś chodzi o rodziców (ze swoimi nie mam dużych kwasów nawiasem mówiąc), to chodziło o wywołanie kontrastu - z jednej strony nazywa ich idiotami, z drugiej w ostatnich dniach swojego życia stara się jak może, by oszczędzić im cierpień.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania