Nieoznaczoność

"Ta teoria reinkarnacji nie wyjaśnia niczego. Została stworzona na potrzeby fabuły"

 

Co za dureń, pogrążony w marazmie czasu, wymyślił podobne rozwiązanie – kombinował ponuro Anatol W., wpatrując się bezmyślnie w ekran telewizora. Wiadomości popołudniowe. Jacyś zamaskowani „arafatkami” goście walili z kałachów do podobnie tajemniczo skrywających twarze innych Arabów.

Sami nie wiedzą w co się pakują – skonstatował – ciekawe dokąd to zaprowadzi tych popaprańców. O, na przykład ten, co się właśnie nogami nakrył, będzie to wiedział już za chwilę.

Zacinający deszcz ze śniegiem i porwisty wiatr nie skłaniał do pogłębionych przemyśleń transmigracyjnych. Anatol W. czuł żal do świata za niesprawiedliwe potraktowanie. Był poetą. I to uznanym poetą. Wieczorki literackie, spotkania z czytelnikami ( te maślane oczy zapatrzonych w niego licealistek. Czasami subtelna perswazja, połączona z deklamacją właściwego liryka, pozwalała osiągnąć coś więcej, niż rozmarzony wzrok egzaltowanego podlotka), żona zakochana i podziwiająca, dzieci ułożone i ustawione, sława, talent, pieniądze - no to dlaczego jemu to się musiało przytrafić?

Do niezaistnienia sławy globalnej przyczyniła się właśnie ta idiotyczna droga reinkarnacji. Złośliwie wcisnęła go w środkową Europę, do kraju w którym idee i marzenia rzeźbią z mgieł, a beton służy tylko do budowy pomników i katakumb. A przecież był najlepszy. Jedyny. Wyjątkowy. No to za co prześladowała Anatola W. ta siła, która wyznacza kolejne miejsce do życia i ciało do mieszkania?

Otrząsnął się ze skorupy zamarzniętego deszczo-śniegu. Żeby to chociaż być groźnym lwem, kochanym przez wszystkich delfinem, dumnym pawiem – wściekłość aż nim trzęsła – ale tym? Niegłupie jednak było to wcześniejsze życie. Czemu szybko nie zahamował ten dureń w zdezelowanym fordzie? Fakt, zajechałem mu drogę, ale mógł hamować wcześniej. Śpieszyłem się na kolejne spotkanie z czytelnikami i kochanką, która po wieczornicy literackiej rozkładała artystycznie jedwabną pościel na wielkim łożu. Po kąpieli artystycznie rozkładała nogi. Mało jest dzisiaj prawdziwie utalentowanych twórców.

Nad głową zadzwoniły lodowe korale zamarzniętych spinaczy nawleczonych na sznurek od bielizny. Ech, powiesić się na tym sznurku! Ale z Istotą Wyższą się nie pogrywa i nie decyduje samodzielnie za jej plecami. Mam być tu i teraz. Ale żeby chociaż potężnym słoniem! A tu taki mały, szary, powszechny banał tego świata zwierząt. Wróbel.

Dawny Anatol Wróblewski, poeta uznany, podreptał szybciutko po parapecie i dzióbkiem zaczął czyścić piórka. Potem z zainteresowaniem oglądał przez okienną szybę dalszy ciąg wiadomości.

***

Ludzie tworzą idee, a bez idei nie ma ludzi. Byliby tylko elementem łańcucha pokarmowego i to niekoniecznie stojącym najwyżej. Chowaliby się w zimnych jaskiniach na dźwięk ryczącego tygrysa, drżeliby ze strachu, słysząc nocne harce drapieżników, a seks pozostałby tylko elementem prokreacji. To nie wynalazki popchnęły ludzkość w rozwoju. Żeby był wynalazek potrzebna jest najpierw jego idea. Zanim człowiek skonstruował łuk, musiał opracować ten pomysł w głowie. Ale najważniejszą ideą ludzkości jest Bóg...

Tyle pomysłów na niego było. Tyle imion mu nadano. Tyle historii stworzono. Bo człowiek musi wiedzieć co jest przyczyną, jaki jest sens jego istnienia, co będzie potem. No właśnie, co potem...

Krzysztof A. stwierdził, że najbliżej wyjaśnienia byli buddyści. Nieskończony cykl wcieleń. Wszystko powstało na początku, a potem już tylko zmiana stanu skupienia, formy lub energii. Prosta newtonowska fizyka. Ale mylili się co do istoty przejść i nieistnienia spersonalizowanego Bytu Prestwórczego. Zachowywała się też w tym cyklu świadomość i związana z tym pamięć. Wcześniejsze życie miało wpływ na to kim się człowiek stanie w następnym życiu. Ale nie było to proste przełożenie zasług i przewin. Idea Absolutu jest człowiekowi niezbędna, ale empirycznie i racjonalnie niesprawdzalna. Stąd pomyłki w szczegółach...

Takie myśli krążyły w głowie Krzysztofa A., wpatrującego się w śliczną buźkę prezenterki prognozującej pogodę na jutro. Mnóstwo takich uroczych i apetycznych dziewczątek, krążyło po korytarzach instytutu. Przypatrywał im się z przyjemnością i niekiedy fantazjował, przeznaczając im główne role w scenariuszach filmów porno z jego udziałem. Ale nigdy nie posunął się do jakichkolwiek werbalnych sugestii. Był wiernym mężem, prowadzącym nudne życie u boku zrzędliwej żony, której było teraz dwa razy więcej niż w dniu ślubu. W związku z tym jego marzenia były uzasadnione, ale nigdy nie wyszły poza szpakowatą główkę. Słowo „wierność” było kręgosłupem moralnym jego osobowości. Wierny był żonie, przełożonym, władzy, poglądom – no, cały był zbudowany z wierności. Więc za co? Dlaczego to tak się skończyło i zaczęło? Jakiś wariat wyjechał z podporządkowanej. Nie zdążyłem nawet zahamować. Nawet nic nie poczułem... Ale żeby chociaż mądrą sową, dostojną żyrafą, ogromnym wielorybem, ale tak?

Były Krzysztof Azorkiewicz, docent filozofii, specjalista od idei religijnych i zaciekły idealista, położył łeb na przednich łapach i z zaciekawieniem oglądał wiadomości sportowe. Coś mu jednak przeszkadzało w skupieniu.

***

Wróbel „Wróblewski” przyglądał się z zazdrością leżącemu na kanapie psu. Takiemu to dobrze! Siedzi sobie w ciepłym domku, miska pełna, a jego pan drapie go właśnie za uchem. Niesprawiedliwie przydzielono te role. Tamtego głaszczą, karmią, na spacer wyprowadzą, a ja? Marznę na tym cholernym dworze, domu nie ma, śniadanko, to tylko jeśli coś uda się wygrzebać spod tej kleistej brei zalegającej świat. No proszę, właśnie mężczyzna ubiera się i zakłada mu kaganiec. Będzie spacer, zabawa, a potem znów cieplutki fotel i pełno żarcia. Niektórym to się farci. Zastukał dziobem ze złości w szybę.

***

Pies „Azorkiewicz” z irytacją spojrzał na okno. To ten głupi wróbel tłucze się, przeszkadzając w oglądaniu telewizji. Ale jemu to jednak dobrze! Wolny jest, może latać gdzie mu się podoba. Pióra chronią go przed zimnem i nikt mu kagańca na dziób nie zakłada. A ja wychodzę kiedy mi pozwolą, zawsze pod czujnym okiem swojego pana i znoszę mu te patyki rzucane przez niego od niechcenia.

Cóż za nagroda za bezgraniczną wierność i oddanie – pomyślał i ze szczeknięciem podbiegł do mężczyzny, który szykował się do wyjścia.

***

Siedział na ogrodzeniu, przyglądając się z zainteresowaniem szalejącemu psu. Jego pan rzucał patyki, a zwierzak targał je z powrotem i merdając ogonem kładł mężczyźnie pod nogami. Następny kawałek odbił się od drzewa i poleciał na ulicę. Pisk hamulców i wróbel zobaczył lecącego w powietrzu psa przypominającego teraz szmacianą lalę. Ciało odbiło się od krawężnika i legło bez ruchu na chodniku. Wokół łba szybko narastała plama krwi.

Na Eony – zadrżał w myślach „Wróblewski” – znowu samochód! Znowu wypadek! Dokąd zmierza teraz metafizyczność tego biednego psa? Zafascynowany rozgrywającą się sceną, nie zauważył skradającego się cicho burego kota...

***

Najpiękniejsza kobieta we wszechświecie uśmiechnęła się leciutko. Podniosła boskie ciało z fotela wyściełanego nicością i podeszła do maszyny zbudowanej z miliardów malutkich trybików. Wyciągnęła dłoń, opierając palce na dwóch z nich.

Znowu trzeba przesunąć. - Zamyśliła się, unosząc lekko jedną brew. Za szybko te dwa kółeczka chcą krążyć. Mój brat, Chaos, znowu ugania się pomiędzy wymiarami, mnie zostawiając czarną robotę.

W jej oczach zadrgało wahanie. Trzeba te niesforne trybiki trochę utemperować. Odwróciła się i podeszła do wielkiego koła Fortuny. Może trochę zabawy?

Metempsychoza zakręciła energicznie wielką tarczą. Wystający języczek losu odbijał się głośno od wypustek przeznaczenia. Turkotał coraz wolnej i wolniej. Stop. Kobieta spojrzała na wskazany kwadrat. Uśmiech po raz kolejny zagościł na jej pięknej twarzy, kiedy odczytała: muszka plujka i żuczek gnojarek.

Średnia ocena: 3.4  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Piotrek P. 1988 06.11.2019
    Bardzo dobre opowiadanie, przerzuca do odmiennego stanu świadomości skutecznie. 5 :-)
  • 13mirek 06.11.2019
    Dzięki :)
  • dorota brzózka 06.11.2019
    O wędrówce dusz można pisać długo, bo to szalenie frapujące zagadnienie. Opowiadanie jest ciekawe, ale zbyt łatwo autor podszedł do tematyki. W reinkarnacji najważniejsza jest karma, czyli uczynki, dzięki którym dusza dostaje nowe życie. Autor ograniczył się do nazwisk, co jest na swój sposób zabawne, ale nie obrazuje zagadnienia. Całość gustowna i zatrzymuje, przez co czytelnik może zadać sobie pytanie: kim będę, jak umrę?
    Pozdrawiam :)
  • 13mirek 06.11.2019
    Dorota, jak w inwokacji zaznaczyłem, tak ujęta teoria nie wyjaśnia niczego.
    Jest zwyczajnie niepoprawna z punktu widzenia Buddyzmu, więc co ja miałem pogłębiać niewłaściwą teorię?
    Stworzyłem ją dla zabawy, a główną myślą przewodnią jest rola przypadku i determinacji w naszym życiu, a nie reinkarnacja.
    Ci sami ludzie zginęli w wypadku i jako zwierzęta też giną jednocześnie.
    Przypadek, czy przeznaczenie?
    Nie takie rzeczy świat widział.
    Pozdrówka.
  • dorota brzózka 06.11.2019
    Opowiadanie jest z przymrużeniem oczka, a ja się czepaiam. Jestem strasznie czepialska ostatnio. Postaram się nie zrzędzić :)
  • 13mirek 06.11.2019
    To fakt, że z przymrużeniem oka, ale oby wszyscy się czepiali w ten sposób :)
  • dorota brzózka 07.11.2019
    Wg zamysłu Autora po śmierci stanę się chudym, długim drzewkiem, na którym ptaki będą śpiewać trele, a ludzie będą przytulać się nieskończenie wiele razy, by naładować akumulatory. Przytulanie drzewa, to terapia zwana sylwoterapią. To cudowna perspektywa, kojąca myśl umierającego ciała. Pozdrawiam raz jeszcze :)
  • 13mirek 07.11.2019
    Dorota, nie popadaj w romantyczno - mistyczny nastrój.
    Pod drzewkiem robiłem jeszcze inne rzeczy :)
  • dorota brzózka 07.11.2019
    Siku :O
  • 13mirek 07.11.2019
    :)))))))

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania