Poprzednie częściNiepoprawny książę I

Niepoprawny książę VII

21. Sophie:

Miała wrażenie, że dłoń ją dalej piekła. Zaskoczył ją ten gest, tak mały, a tak znaczący. Któregoś ranka przeglądając pocztę znalazła zaproszenie. Co roku, takie dostawała. Szykowało się przyjęcie charytatywne, które organizowała rada miasta, w tym właśnie Nicholas Anderson wraz z żoną. Organizowali zbiórkę, oraz aukcje na rzecz tutejszych sierot. Sophie uczestniczyła w tym z chęcią. Spojrzała w bok. Dostrzegła Logana Jeffeya,, również sięgający po taką samą korespondencje. Ciekawiła się, czy pójdzie. Skinęła głową do niego, czym odwzajemnił tym samym i wrócił do domu. W porównaniu do matki chodziła tam w szczytnym celu, natomiast jej rodzicielka nigdy nie rozumiała czemu, tak świetne rzeczy sprzedaje Caroline Anderson, a jeśli brała w tym udział, to chciała po prostu coś zdobyć. Sophie pragnęła pomóc. Wysłała wiadomość do przyjaciółki z zapytaniem o te całe wydarzenie. Od razu dostała odpowiedz, która ją niezadowoliła. Widocznie Emily Jeffey za bardzo nie chciała wychodzić jeszcze do tych ludzi.

Umówiła się z nią na spotkanie piły mrożone koktajle spacerując.

- A jak z Colem? - zapytała odważnie.

- Nienajgorzej - odrzekła, nawet na nią nie patrząc.

- Co to znaczy?. Sophie, a jak będzie za późno? - mówiła niedowierzając.

- Cieszę się, że jesteśmy znów przyjaciółkami - wyznała z uśmiechem, na co nieco rozchmurzyła się druga z nich.

- Ja tez, ale nie zmieniaj tematu - zagroziła jej palcem.

- Cóż... Dopóki będę posłuszna, będzie okay - odparła w końcu.

- A co z Loganem? - spytała tym razem. Pierw spojrzała na nią piorunującym wzrokiem, a następnie mina jej koleżanki mówiła wszystko. Westchnęła zrezygnowana.

- Nienajgorzej - odpowiedziała, tak samo.

- Czemu nie zawalczysz o niego, o was? - zapytała - Liam cię uwielbia - wzruszyła ramionami.

- Tak, a ja jego, ale to nie możliwe Emily - zaprotestowała.

- Powinnaś odejść od Cola najszybciej, jak się da - poleciła całkiem stanowczo.

- Cole nigdy nie da mi odejść - pokręciła głową przecząco. Popatrzyła na nią i dałaby rękę sobie uciąć, że właśnie obmyśla jakiś szaleńczy plan - Nie zamartwiaj się mną. Lepiej opowiedz o sobie. Słyszałam, że z kimś spotykasz się? - zapytała.

- Skąd wiesz?.

- Mam swoje źródła - wzruszyła ramionami uśmiechnięta.

- Ma na imię David - westchnęła z wrażeniem - I jest boski ! - pisnęła z zachwytu, na co ucieszyła się Sophie.

- Jak bardzo? - dopytała.

- Bardzo, bardzo - odrzekła z ekscytacja.

- Jest kapralem i nie jest taki sztywny, jak pierw zrobił wrażenie. Powinnaś go poznać - powiedziała.

- Z przyjemnością - skinęła głową i jeszcze chwile posłuchała, jak poznali się. Całkowicie przypadkiem na ulicy wpadli na siebie. Pierw od razu spojrzał na nią trochę zdystansowany, ponieważ wiedział kim jest, później gdy go ochrzaniła za to, od razu zmienił zdanie. David twierdził, że była taka piękna wtedy. Faceci - pomyślała Sophie Hetfield. Co jakiś czas David jeździł na jakieś służby, ale nie trwają dłużej niż tydzień i wraca na o wiele więcej czasu. Mówiła wszystko z uśmiechem i zachwytem, a druga dziewczyna zastanawiała się, czy może ktoś być bardziej przystojniejszy od Logana. Pokręciła głową z niedowierzaniem sama sobie. Cieszyła się ogromnie, że w tym roku te przyjęcie jest w tygodniu. Matka jeszcze nie raz jej suszyła głowę za Logana, na szczęście nie mogła nic z tym zrobić, bynajmniej tak sądziła. Cole był po za miastem, mogła iść spokojnie sama, jej siostra również w tym roku odpuściła. Wiec sama mogła dumnie będzie reprezentować Hetfieldów, przynajmniej nie przyniosą jej wstydu. Postanowiła założyć dłuższą sukienkę, o pudrowo różowym kolorze, ozdobną w pastelowe kwiaty. Weszła na posiadłość Andersonów, wszystko było po rozstawiane, jak należy. Nie wielka scena, krzesła, różne przedmioty, które można było wylicytować. Po raz pierwszy czuła się wśród ludzi, tak wolna. Błądziła wzrokiem i ku zdziwieniu odnalazła Logana. Uśmiechnęła się onieśmielona, dobrze wyglądał w białej koszuli i ciemnych spodniach. Uniósł na głowę okulary lustrując ją od głowy do stóp. Speszona po chwili zachichotała. W końcu ich drogi zetknęły się.

- Nie sadziłam że przyjdziesz - wyznała.

- Ani ja, ale chyba pora przestać unikać ludzi - odpowiedział.

- Cieszę się - na prawdę cieszyła się, że tu jest. - Pan Nicholas pokwapił się, nawet o orkiestrę na żywo - powiedziała obserwując muzyków.

- Kto bogatemu zabroni - mruknął wzruszając ramionami, uśmiechnęła się ponownie. Wziął ją pod rękę, jak prawdziwy dżentelmen i ruszyli przed siebie. Witali się z przechodnimi ludźmi. Sophie z niektórymi musiała nawet zapoznać. O dziwo nikt nie krzywił się już na widok Logana, może miasteczko zapomniało o przeszłości. Na pewno jedna osoba, by znalazła się która, to wszystko zakłóciłaby, a może i nawet dwie. Po chwili w tle zabrzmiała pierwsza melodia. Od razu rozpoznała, jaki utwór grali.

- Czy to nie melodia ze ,,Zmierzchu? ''- zapytała.

- Nie wiem, nie oglądałem ,,Zmierzchu'' - przyznał.

- Serio? - zaskoczyła się.

- Nie miałem okazji, potem szkoda czasu - wyjaśnił.

- Ahh… Przepraszam czasami zapominam, że...

- Okey - skinął głową, rozumiejąc - Już nie wracam do tego... Bynajmniej staram się - dodał rozglądając się.

- W takim razie będzie trzeba nadrobić zaległości - powiedziała pocieszająco. Popatrzył na nią pytająco - Może kiedyś obejrzymy razem ten film, nie tylko Tarzana - wzruszyła ramionami rozbawiona, na co pokręcił głową z niedowierzeniem

- A teraz chodź zatańczyć - poleciła. Chwyciła go za rękę i zaprowadziła pod jakąś drewnianą, biała altankę, obrośniętą bujnymi winoroślami. Wiedziała, że jest romantycznie i już uwielbiała tą chwile.

- Chyba nie powinniśmy, Sophie - mruknął. Chwyciła jego mimowolnie dłoń, a on jej przyjrzał się uważnie. Była taka delikatna i drobna. Lśniące i zadbane włosy, które częściowo miała podpięte rozpoczynały swój delikatny taniec w powietrzu wraz z wiatrem.

- Tak, jak i wiele innych rzeczy - odrzekła z uśmiechem. Pomimo wszystko, chwycił ją w talii, a ona położyła drugą dłoń na jego ramieniu. W rytm pięknej melodii powoli kołysali się..

- Jak ktoś zobaczy? - zapytał, gdy ona zsunęła dłoń na jego serce, przyglądając mu się. .

- Biorę to na siebie - odrzekła cała rozpromieniona. Przełknął ślinę. Wpatrywali się w swoje oczy, szukając odpowiedzi na ich pytania. Gdyby władali czasem w tej chwili, by go zatrzymali - A po za tym czy nie zasługuję, chociaż na to? - dodała

pewna siebie po krótkiej ciszy.

- Zasługujesz na... O wiele więcej - powiedział niższym głosem. Zmrużyła oczy, jakby chciała przeanalizować, co właśnie powiedział.

- Na co? - zapytała. Wykonał jej obrót, a po chwili znów przystanęli na przeciw siebie. Zdecydowanie taniec na nich działał z nierównaną siłą.

- Na to - wypowiedział, po czym chwycił ją za jasne lice i pocałował delikatnie w usta. Moment gdy to zrobił zatrzymał się jej czas i cały świat. Serce przestało bić, a krew zamarzła. Zadrżała, a następnie rozpłynęła się. Czy rzeczywiście wiedział co robi?. Czemu to zrobił?. Nie żałowała tego ,ale to było zbyt piękne, by mogło dłużej trwać, dlatego odsunęła się.

Spojrzała na niego cięższym oddechem. Również próbował wyrównać i opamiętać się. Wpatrywała się w jego oczy z ogromną czułością, a jego to miażdżyło od środka, była chodzącym pięknym aniołem.

- Tego, to na pewno nie powinieneś robić - zwróciła uwagę z lekką chrypką.

- Tak, jak i wiele innych rzeczy - powtórzył jej słowa. Uśmiechnęła się czując, jak jej oczy zeszkliły się. Przyłożyła swoją twarz do jej koszuli, a on objął ją z wyczuciem delektując się tą chwilą słodką chwilą.

Logan:

Jej usta były słodkie. Oczy może jak lód, ale wargi zdecydowanie, jak ogień. Gdy zobaczył tę dziewczynę na początku przyjęcia już wtedy chciał do niej należeć i tylko do niej. Pragnął by była tylko jego. Widziała w nim lepszą osobę i to doceniał.

- Wracajmy - zasugerowała, gdy oderwała się. Nie chciał, ale zgodził się, kiwając głową, oblizując swoje wargi ponownie. Zasiedli na tylnych siedzeniach. Zauważyli Fletcherów z przodu, którzy machnęli do nich radośnie ręką. Odwzajemnili ten sam gest.

- Niall wydaje się na szczęśliwego - szepnęła do niego, nim jeszcze zaczęła się pierwsza licytacja.

- To prawda - poparł ją.

- Kto, by pomyślał, że wyrośniecie na ludzi

- Dzięki! - parsknął, na co zaśmiała się.

- Byliście rozpieszczonymi chamami i podrywaczami - stwierdziła.

- Co ty nie powiesz, księżniczko - burknął, na co szturchnęła ramieniem i zaraz zaczął się pokaz. Najpierw dla nieznajomych pan Nicholas przedstawił się, oraz swoją piękną żonę. Pokazał różne rzeczy. Jej akurat wpadła tylko jedna w oko. Nie wszystkie były warte wysokich pieniędzy, ale po prostu były oryginalne i ładne w swoim rodzaju. Była to porcelanowa większa figurka. Dwójka ludzi splątanych ze sobą prawie, jak w tańcu. Już wiedziała o co będzie bić się. Pierwszy był obraz, nawet nieznajomego artysty, ale bardzo profesjonalnie wykonany. Mnóstwo odważnych kolorów przewijało się na płótnie. Zaczęły się pierwsze propozycje, co do ceny.

- Podwajam - podniosła rękę do góry.

- Chcesz ten obraz? - zapytał zdziwiony.

- Nie, ale chce pomóc dla dzieci - uśmiechnęła się. Czy ona wiedziała jak niezwykła jest?. Podziwiał jej jasną twarz, która emanowała szczęściem, a oczy błyszczały radością.

- Sophie - westchnął cichutko rozmarzony. Uniósł rękę do przebicia, na co spojrzała na niego zdumiona - Najwyżej będzie pierwszym obrazem do naszego hotelu - wzruszył ramionami. Zaśmiała się radośnie. Stoczyli jeszcze małą bitwę z Nialem oraz innym mężczyzną, który ostatecznie wygrał. Rozpoznał po znajomym, że również chciał, jak najwięcej wyciągnąć dla dzieci. Miał ochotę ją całować już zawsze, a myśl, że może nigdy więcej już to nie powtórzy się, bolała go. Przeklinał Cola, ale czy tylko on stał miedzy nimi?.

Dziś pokłócił się również z mamą. Dzwoniła do niego z pretensją. Najwidoczniej dowiedziała się, o Sophie. Wspominał rozmowę poranna.

- Logan, co ci strzeliło do tej twojej mądrej głowy ?! - usłyszał na wstępie.

- Hm? - mruknął zaspany. Właśnie śnił, o niej, a rodzicielka mu przerwała. Był już sceptycznie nastwiony do tej rozmowy.

- Jak mogłeś wejść w spółkę z Sophie Hetfield?! - krzyknęła - zapomniałeś, co ta rodzina nam zrobiła?! - Nie nadążał za jej pytaniami, musiał w końcu podnieść się z lóżka, by rozbudzić się.

- Mamo, Sophie w niczym nie jest winna - powiedział w końcu jakoś normalnie.

- Jak w niczym?!. Jej matka wsadziła cię do poprawczaka na miłość boską!. Ona może zrobić to samo!,

- Mamo, Sophie jest inna - powiedział, wychodząc na balkon, odpalając papierosa. Chodziła po domu widocznie szykując się na przyjęcie. Włosy kręciła swoim niewielkim urządzeniem przed lustrem. Co raz częściej sypiała zauważył w pokoju Willa, na co nie narzekał. Widoki miał lepsze niż mógł sobie wymarzyć.

- Jest dokładnie taka sama, gdy nadejdzie się okazja wykorzysta cię i zdradzi, tak, jak jej rodzice! - wypominała z żalem

- Zapewniam cię, że nie. Ona jako jedyna wierzyła w moja niewinność - odparł jej z uśmiechem na twarzy, na samą myśl.

- Co ty jej tak bronisz?! nie mów, że?... Boże synu nie mów, że... Ty w niej zakochałeś się?. Błagam. - zaszlochała.

- Nic na to nie poradzę - chrząknął zamyślony..

- Gdy wsadzi cię za kratki, wtedy nie dzwon do mnie!.

- Jak sobie życzysz- burknął.

- Boże! - chlipnęła. Przez chwile miedzy nimi panowała cisza. Wiedział, że nie mówi tego na poważnie, więc dał chwile kobiecie. Skończył przynajmniej spokojnie fajkę gasząc, o popielniczkę i wrócił do pokoju.

- Zapomniałeś, jak trudno mi było z stamtąd cię wyciągnąć? - przypomniała.

- Oczywiście, że nie, ale mamo...- zamilkł - To Sophie - westchnął po prostu - Jest inna od pozostałych, od wszystkich - powiedział. Nie zamierzał się denerwować, miał dość już złoszczenia, o ten wypadek, o winę, albo nie winę.

- Jutro będę - oznajmiła stanowczo.

- Mamo... - nie zdążył do kończyć ponieważ rozłączyła się. Mruknął coś pod nosem i ruszył do łazienki, by przygotować się na dzisiejszy dzien.

***

- Uwielbiam skrzypce - oderwała go od myśli. Spojrzał na nią, gdy ona obserwowała skrzypaczkę. Faktycznie wyróżniała się, w sumie nigdy nie oglądał koncertu takiego na żywo, więc nie miał porównania, ale mógł dostrzec, że kobieta kompletnie wczuła się w melodie, które grali. Grali znajome, bądź mniej znajome utwory. Tego, nawet chyba nie znał. Nie poruszała ta muzyka go tak może, jak Sophie, ale było to miłe doświadczenie. Spojrzał następnie na dziewczynę, która obok niego siedziała.

- Zauważyłem - kiwnął głową.

- O, chce to! - pisnęła po cichu, a on spojrzał na scenę, gdzie burmistrz Burlington trzymał w ręku porcelanową figurkę.

- Tą figurkę?. Raczej ona nie jest wartościowa - próbował się, jej przyjrzeć biało-srebrnym kolorom.

- Dla mnie jest tak samo, jak dzisiejszy dzień - wzruszyła ramionami, wciąż uśmiechnięta. Dopiero dostrzegł, że to dwójka kochanków wykonująca jakiś obłędny taniec.

- No tak, kobiety - pomyślał. Postanowił, że pomoże jej wygrać, lecz nie potrzebnie ponieważ walczyła zacięcie. On w sklepie maksymalnie dałby za nią dwadzieścia dolarów. Ona była już przy trzech tysiącach. Zastanawiał się w ogóle ile dziś uzbierają, przedmiotów jeszcze było dużo, ale dzieci potrzebujących również - Wygrałam! - zawołała, aż podskoczyła radośnie. Wygrała ją za prawie cztery tysięcy. Przełknął ślinę, z wrażenia. Poszła szybkim tempem po swoja zdobycz, a następnie do terminala, gdzie mogła zapłacić. Wróciła na swoje miejsce. Z bliska przedmiot był znacznie większy.Był przekonany, że znajdzie dla niej wyjątkowe miejsce.

- Tyle szumu, o taka figurkę

- Sam jesteś byle jaki! - chrząknęła, uderzając go w ramię, na co złapał ją za dłoń. Rozszerzyła oczy, a on wrócił wzrokiem na scenę. Widział, jak uśmiechnęła się i popatrzyła również w tym samym kierunku, bo, o to chodziło chyba w miłości.

22. Sophie

Jeśli to był romans, to ich romans kwitł. Nie potrafili już trzymać się z daleka. Nie obściskiwali się na ulicy, ale gdy mieli tylko chwile dla siebie im delikatny nic nie znaczący dla niektórych dotyk był najwspanialszą rzeczą, jaką odczuwali.

Któregoś rześkiego poranka dostrzegła na podwórku Liama wraz z jej psem. Wyszła zadowolona i mogłaby przysiąc, że mogła, by mieć takie poranki codziennie.

- Liam!. Co tu robisz tak wcześnie, kolego ? - zawołała wesoło.

- Chciałem pobawić się z Piratem - odkrzyknął zdyszany.

- Dasz jeszcze rade?. Dołączam do was ! - z chęcią bawiła się z tym młodzieńcem. Pokochała go za jego szczerość, beztroskość, brakowało mu miłości i uczuć to tak, jak jej i dlatego chyba go tak rozumiała.

- Dawno ciebie u nas nie było - mruknął, gdy wycieńczeni siedzieli na trawie.

- To prawda, ale dużo...

- I bardzo dobrze, że jej nie było - usłyszała za sobą kobiecy glos. Odwróciła się i dostrzegła piękną kobietę. Brąz dłuższe włosy pasma spoczywały na ramionach. Te same ciemne oczy, co jej dzieci błyszczały pogardą.

- Pani Jeniffer - skinęła głową na przywitanie.

- Liam ,wróć do domu - poprosiła wnuka.

- Ale ja właśnie bawiłem się z Sophie! - zaprotestował.

- Liam! - upomniała go babka.

- Liam, posłuchaj się babci - poprosiła spokojnie, pochylając się do niego dziewczyna. Chłopak kiwnął z trudem głową i pobiegł na swoje podwórko.

- Niby taka niewinna -chrząknęła.

- Słucham? - niezrozumiała.

- Logan twierdzi, że jesteś niewinna, a ja twierdzę, że jesteś taka sama jak twoja matka - oskarżyła na wstępie.

- Pani Jeniffer, ja nigdy nie chciałam, żeby Logan przeżył to, co przeżył - zaprzeczyła od razu.

- Daj mu spokój i tak wycierpiał wiele przez twoją rodzine - zasugerowała dyktatorskim tonem i już miała odejść na swoje miejsce.

- Pani Jeniffer, gdybym wiedziała, że coś może mu grozić ze strony moich rodziców wszystko bym zrobiła, by go ocalić - krzyknęła głośno, aby dobrze usłyszała te słowa. Kobieta przełknęła ślinę i spojrzała jeszcze raz, na tą młodą dziewczynę

- Chcesz go wykorzystać i znów wsadzić za kratki, na koniec zabrać wszystko, co zbudował - zarzuciła jej wściekle.

- Oczywiście, że nie, pani Jeniffer! - jęknęła bezsilnie.

- Nie wierzę, ani w jedno twoje słowo - wypowiedziała twardo. Odwróciła się na piecie i odeszła szybkim krokiem. Ta kobieta zawsze miała klasę, nie wpadała, aż taki dramat, jak jej matka. Gdy tylko widziały się na ulicy padały z ich ust bardzo nieprzyjemne słowa na siebie nawzajem. Z trudem można było je rozdzielić, by zapanował spokój.Te kobiety najbardziej nienawidziły się w Burlington nic dziwnego jedna oskarżała, o stratę syna drugiego, a druga miała żal za odebranie syna. Sophie Hetfield pozostało westchnąć.

Punktualnie była w pracy. Przywitała się z nieśmiałym uśmiechem z dyrektorem. Chwile porozmawiała z Sarą na recepcji.

- Więc jest cos na rzeczy? - pisnęła po cichu.

- Nie, Sara, przecież nie może być - złapała się za głowę z opartymi łokciami, o blat.

- A żeby Cole tak kopnął w kalendarz? - zapytała z pewną pewnością głosie.

- Wtedy nie wie, jak bardzo, by mnie ucieszył - westchnęła z uśmiechem, a druga dziewczyna zaśmiała się.

- Ale on jest seksowny - szepnęła jej na ucho, gdy właśnie wszedł do budynku, przybierając marzycielską maskę.

- Nie masz pojęcia, jak bardzo - poparła ją właścicielka hotelu, jedynie nie rozumiała głupkowatych min koleżanki.

- Pani Sophie, powinna chyba iść do pracy - zwrócił jej uwagę, głos Logana dochodzący z tyłu, a gdy odwróciła się puścił oczko, po czym odszedł do windy. Przełknęła ślinę z wrażania, więc on stał za nią, a Sara ją ostrzegała. Czy nie może być ona bystrzejsza?. Znowu... Ile razy jeszcze?.

- Możesz szybciej i sprawniej mnie uprzedzać? - burknęła. Szczeka opadła i puściła buraka.

- Nie może, chyba doczekać się ciebie tam, na górze - usłyszała za sobą koleżankę. Zaśmiała się i pokręciła głową z niedowierzenia. Powiedział to takim poważnym tonem, że gdyby go nie znała od razu, by poleciała do pracy. Ruszyła do windy i wsiadła. Zaraz znalazła się na trzecim piętrze. Zapukała do jego drzwi, a następnie weszła. Spojrzał na nią zdumiony i przejechał swoim wzrokiem po każdym centymetrze jej ciała. Miała na sobie do kolan ołówkową spódnicę szarą i biały golf bez rękawów.

- Co to miało znaczyć na dole ? - zapytała rozbawiona.

- W końcu jestem dyrektorem - wzruszył ramionami, zadowolony.

- Ale, wciąż ja jestem twoją szefową - założyła ręce na piersiach, a on przyjrzał się jej uważnie.

- Do czasu panienko Hetfield - chrząknął. Uśmiechnęła się zawstydzona.

- Słuchaj, dzisiaj będzie trzeba zapłacić robotnikom pierwsza wypłatę - poinformowała.

- Tak pamiętam - skinął głową - Muszę przyznać, że idą jak burza.

- Ohh tak, nie sadziłam, że tak będą uwijać się. Miałeś racje, co do drugiej ekipy - przyznała - Chciałabym tam jeszcze jedna rzecz dodać - odezwała się ponownie.

- Hm? - uniósł brwi zaintrygowany. Podeszła do biurka i nachyliła się nad ich planem. Stał za nią, czuła jego oddech na swoim karku, na co przebiegał po jej ciele przyjemny dreszcz. Z trudem powstrzymała się, by nie jęknąć. Złapał ją w talii, jej żołądek zacisnął się, na te doznanie i podszedł do gardła. Jego dłonie odnalazły się w tym miejscu idealnie i te przyjemne w końcu motyle. Wzięła kilka wdechów i rozluźniła się.

- W tych dwóch miejscach chciałabym miejsce, na ognisko dla rodzin - powiedziała.

- Podoba mi się - skinął głową. Wzięła jego dłonie, mogło go to zaskoczyć, ale chciała więcej, więc splotła je ze swoimi i położyła na swoim brzuchu. Zaraz była w jego ramionach tyłem stojąc. Wyglądało to tak, jakby właśnie skrywał ją przed całym światem. Otaczał ją tymi swoimi ramionami, a ona nigdy nie czuła się lepiej, jak teraz.

Logan:

Nie wiedział, dlaczego właściwie ją tak chwycił. Po części chciał, ale też po prostu chciał nachylić się i zobaczyć co ona tam dopisuje. Gdy złapała jego dłonie i położyła na swoimi płaskim brzuchu miał wrażenie, że momentalnie je ogrzała. Mieć ją w ramionach tak kruchą, sam się bał i nie chciał więcej jej wypuszczać. Delektowali się uczuciem, jaki teraz w sobie czuli. Korzystali z każdej sekundy i z każdego oddechu. Widział, że ma przymknięte oczy zrelaksowana, może chciała, by pocieszyć jeszcze bardziej zmysły. Zatopił swój nos w jej gęste długie włosy. Pachniały słodkimi brzoskwiniami,

na lato idealnie. Zawsze drażniły jego kobiece perfumy, ale jej były delikatne i podobały mu się. To nie rwało długo, to trwało zaledwie kilka chwil. Usłyszeli pukanie i od razu oderwali od siebie. Do pokoju weszła Emily Jeffey

- Cześć brat, cześć Sophie - zwróciła się do nich serdecznie

- Cześć Emily - odchrząknął Logan, a Sophie uśmiechnęła się życzliwie.

- Dzisiaj przychodzi do mnie David na kolacje, chciałabym abyście go poznali

- Abyście? - upewniła się, czy dobrze usłyszała właścicielka hotelu.

- Tak - skinęła głową promiennie - Ty także.

- Ohh… Nie wiem, czy to dobry pomysł - zaprotestowała.

- Dlaczego? - wtrącił się mężczyzna, na prawdę chciał, żeby przyszła - Liam będzie zachwycony - zachęcił ją. Uśmiechnęła się do niego nieśmiało. Miło było, że tak starał się, ale miała dylemat.

- Po za tym poznasz w końcu Davida - dodała jej przyjaciółka.

- No tak... Ale dziś spotkałam wasza mamę i nie sądzę, żeby ona była zadowolona z mojej gościny - wyjaśniła.

- Daj spokój. Nie przejmuj się nią. Pewnie dziś już jej na wieczór nie będzie - machnęła ręką beztrosko brunetka.

- Porozmawiam z nią - odezwał się za nią Logan, kładąc rękę na ramieniu dziewczyny, na co rozchmurzyła się trochę.

- No dobrze będę - zgodziła się wzdychając.

***CDN***

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania