Niewidzialny folwark (dark fantasy, legenda, horror, creepypasta)

Na Płaskowyżu Głubczyckim znajdowało się kiedyś niewielkie sioło. Pociąg Kolei Podsudeckiej, kursujący regularnie z Racławic do Głubczyc, zatrzymywał się w nim nieraz. Potem linię nagle zamknięto bez wyraźnej przyczyny, a gęsty świerkowy las porósł okolicę i samo torowisko, a raczej to, co z niego zostało. Mój Boże, jak szybko uległ dewastacji i zdziczeniu teren niepielęgnowany przez człowieka! Jak w okamgnieniu opanowała go nieokiełznana i na swój sposób agresywna przyroda! Ciekawe, ilu spośród obecnych racławiczan i głubczyczan zna upiorną legendę o niewidzialnym miejscu. A było to tak…

Przed wiekami w siole stał młyn, który obsługiwał co najmniej cztery wsie. Ród młynarski był bogobojny, a dzieci chowały się zdrowe i silne. I tylko prawdziwy pech mógł to wszystko zmienić. Ale jak to w życiu bywa, właśnie tak miało i musiało się stało. Rozpoczęła się niesamowita zaraza, która zaczęła stopniowo i systematycznie pustoszyć ową śląską krainę, a przyszła z północy. Przechodziła od zwierząt na ludzi i z dorosłych na dzieci. Te ostatnie okazały się mało odporne na mór. I nigdy już dżuma nie była tak straszliwą i nieodpartą. Jej oznaką widomą była szkarada krwi, zaś wśród objawów należałoby wymienić ostre bóle, nagły zawrót głowy i obfity wyciek potów, poprzedzający śmierć raptowną.

Nastała jesień – pierwsza jesień od czasu, gdy pojawiła się przeklęta zaraza. Ciężkie wilgotne mgły-ciemnice i mgły-baranki coraz częściej omglały okoliczne pagórki płaskowyżu i gubiły się w cudownie wonnym, choć złowrogim lesie. Słoneczny glans przez wiele dni nie raczył dobłysnąć na tafli Wilczych Stawów, a słońce nie mogło i chyba nawet nie chciało przebić się przez nisko wiszące chmury. Wszystkim się zdawało, że zima będzie długa i sroga.

Wtedy to ukląkł stary młynarz Maćko, przeczuwając najgorsze, przed skromną kapliczką na rozstaju dróg, w pobliżu bezkresu pól i lasów, gdzie panowała jeno martwa cisza. I pogrążył się w żarliwej modlitwie:

– Panie! Wysłuchaj błagalnych mych próśb. I zabierz mnie do siebie, jeśli łaska, ale dziatwę mą pozostaw na ziemi. Niechaj żyje sto lat!

To rzekłszy, powstał, by się oddalić i do domu przed zmrokiem zdążyć. A wokół było pusto i wilgotno jak w najgłębszej i najczarniejszej piekielnej jamie. Niby pusto, a jednak miało się dziwne wrażenie, że coś czai się w pobliżu w zielonkawej gęstwinie pośród sosen i świerków. I wtenczas jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wyrósł przed nim nieforemny i dziwaczny stwór szkaradny z ogonem oraz brodą długaśną.

– A coś ty za męciołak i czego chcesz? – rzucił zaskoczony młynarz.

– Nie lękajcie się, Maciejka. Chciałbym z tobą porozmawiać.

I porozmawiał, przedstawiając taką propozycję:

– Widzisz, Bóg chrześcijan ci nie pomoże, familii Maciejowej przed zarazą nie uchroni.

Zadumał się młynarz i chciał po kolei zaprzeczać, w odpowiedzi na argumenty leśnego dziada, ale przypomniał sobie wnet, iż nie dalej jak siedem lat temu, kiedy w całym województwie klęska urodzaju nastała, dobry Bóg ani palcem nie kiwnął dla rolniczych plonów ratowania. A jak jednej głuchej i bezzębnej niewieście chłop się gdzieś zagubił, a następnie w sąsiedniej wsi odgubił, i to na dodatek nie sam, to Wszechmocny ani pisnął o tym i pary z gęby nie puścił, choć dobrze wiedział, do której to zguba zawitała dziewki, i do którego łoża zębatej, cycatej, włochatej tam wlazła. O tak, bez cienia wątpliwości: Bóg był w najgorszym razie wrednym knotem, a w najlepszym leniwym nicponiem i starym kawalerem.

– To co mam czynić? – spytał człowiek.

– Przed wiekami żyli na tych ziemiach dumni ze swych guseł Słowianie. Później wszystko się zmieniło na rzecz ciemnogrodu. Europa, panie, psia mać! To dopiero jest ciemnogród bez żadnej tradycji i zdrowego rozsądku, a więc bez przyszłości. Biesiulki, takie, jako ja, w większości wybito niczym szkodniki jakieś. Ale to temat na inną okazyję. Powiem ci teraz, co się stanie. Ty jeden, Maciejka, wraz z rodziną zostaniesz ocalony, musisz tylko oddać mi pokłon i po bólu! Widzisz? To proste.

Zawahał się na tą bluźnierczą propozycję, lecz kiedy wyobraził sobie swą cudną żoneczkę i dzieciatki-trupiatki na łożu śmierci, cierpiących największe możliwe katusze, oblanych siódmymi potami i okrutnie pokrwawionych, natychmiast wyzbył się wszelkich wątpliwości. Padł na kolana i oddał biesowi pokłon, głośno przy tym łkając.

Ale kiedy wrócił do domu, dopiero wtenczas okazało się, że ma prawdziwy powód do płaczu. Na miejscu nie zastał bowiem kompletnie nic. A kiedy spojrzał na swą pierś, swoje ręce i nogi, zrozumiał, że wszystko, co kochał, stało się niematerialne, znikło zupełnie. W pierwszej chwili potwornie się zląkł, ale potem, gdy emocje opadły, zaczął rozważać:

– A więc bies mówił prawdę. Toż to podświat, najprawdziwszy, najdziwniejszy fenomen! – mruknął pod nosem, którego notabene nie potrafił dotknąć. – Zaraza nie sforsuje bram folwarku, którego nie ma, nie przekroczy bura suka wrót, których przekroczyć się nie da.

Minęło wiele lat i wieśniacy z okolicznych wsi zdążyli zapomnieć o – jak sami mówili – pochłoniętym przez mgłę i obróconym w nicość wiatraku i całym kompleksie budynków. Pamięć ludzka to doprawdy dziwne cudło: potrafi rozwiać się w jednej chwili niczym kupka pożółkłych listków na polach bezkrzewia. W żyznej nad Osobłogą dolince wybudowano wkrótce nowoczesny młyn, zaorano ugory, obsiano je zbożem, a krowy, owce, kozy wyszły na pastwiska – i tak życie z wolna, z mała, niby przebiśniegi po surowej zimnie, zaczęło pojawiać się to tu, to tam na wyniszczonych zarazą terenach.

Tymczasem mieszkańcy niewidocznego młyna, którzy sami również byli niewidzialni, zaczęli przeżywać prawdziwe męki duchowe. Złaknieni towarzystwa, umierali z żalu i osamotnienia, i to mimo faktu, iż sami byli w pewnym sensie nieobecni i jakby nie do końca ludzcy. Nie brakowało jadła ani leków, gdyż obecna forma ich egzystencji wykraczała poza biologiczne potrzeby.

Nastała któraś z rzędu jesień – pora wilgotnych mgieł i zimnych wiatrów. Ciężkie mgły coraz częściej oplatały okoliczne pagórki płaskowyżu i gubiły się w wonnej i z cicha szemrającej kniei. Słoneczko nie mogło przez wiele dzionków przebić się przez nisko wiszące chmury.

W takiej scenerii ukląkł ponownie młynarz przed kapliczką nadrzewną na rozstaju dróg i zanurzył się w żarliwej modlitwie:

– Wybacz Panie, bo zgrzeszyłem. Wysłuchaj przeto gorących mych próśb. I zabierz mnie do siebie, jeśli taka twoja wola. Ale niechaj ma rodzina żyje normalnie! Niech nikt nie umiera z tęsknoty i samotności, z tęsknoty za dawnym życiem!

Słysząc to, Pan Bóg ulitował się nad skruszonym młynarzem i uczynił naustronione i nie w pełni doumarłe gospodarstwo na powrót widzialnym, a wieść o cudownym wydarzeniu obiegła świat szeroki lotem błyskawicy. Nareszcie Maćki mogły się nasycić, a i do woli nagadać z sąsiadami i od dawna niewidzianymi krewniakami.

Od tamtej pory tłumy nieprzebrane odwiedzały młyn każdego dnia, uniemożliwiając tym samym jego mieszkańcom w miarę normalne w nim funkcjonowanie. Przybywali nawet malutcy Azjaci z cesarstwa zamorskiego – Kraju Kwitnącej Wiśni, by się ciekawie pogapić, a migawkami bajkowych obrazków oczy swe skośne nasycić.

Aż wreszcie miarka się przebrała i razu pewnego zdenerwowany i wielce nieukontentowany Maćko rzekł: „hola, starczy tego dobrego”. I w tajemnicy przed wszystkimi w ciągu zaledwie dwóch dzionków młynarzowe plemię się spakowało, zabrało najpotrzebniejszy dobytek, rozebrało dla niepoznaki cały przysiółek do cna, tak, że nic z niego już nie pozostało. I powędrowało het, het ku Sudetom wielkim, a ludzie z czasem uznali owe miejsce za nawiedzone i zaprzestali w ogóle zapuszczania się w te strony. I tak umarł stary świat, a narodziła się legenda.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Violet 25.10.2018
    Kiedyś miałam księgę klechd i podań, wydana była jeszcze przed wojną i w niej znajdowały się podobne opowieści, napisane w podobnym stylu. Przypomniałeś mi o tym tomiszczu i o wielu mieszkających w nim baśniach, teraz zastanawiam się, gdzie podziała się ta w zielony, zniszczony materiał oprawiona, z pożółkłymi kartkami książka.
    Dziękuję Autorze :) Wielkie pięć.
    Pozdrawiam.
  • maciekzolnowski 25.10.2018
    Dziękuję za miłe słowa i za "piąteczkę". Ja sam zaczytuję się obecnie klechdami Leśmiana. Bardzo pouczająca lektora.
  • jolka_ka 25.10.2018
    Przeczytałam z przyjemnością. Tematyka na pewno się wyróżnia. Lubię rozmaite opisy, wyjęłam kawałek:

    "Nastała któraś z rzędu jesień. I ciężkie, wilgotne mgły coraz częściej oplatały okoliczne pagórki Płaskowyżu Głubczyckiego i gubiły się w wonnej i z cicha szemrającej kniei". – bardzo mi się podoba.

    Pozdrawiam:)
  • fanthomas 25.10.2018
    bardzo klechdowo wyszło, a początek to mi nawet blackwoodem zawiał 5
  • Canulas 25.10.2018
    fantomas, jeśli uderzasz w takie tony, to chyba we łikend się przyjrzę
  • fanthomas 26.10.2018
    Canulas zajrzyj choć nie wiem czy akurat spodobają ci się takie słowiańskie bajania, klimatu horroru odrobinę jednak jest
  • pocztapolska 26.10.2018
    Piękne :D kilka momentów ujelo moje serce ♥
  • maciekzolnowski 26.10.2018
    Nie zawstydzajcie mnie. Człowiek chciałby być takim Blackwoodem. Albo chociaż jego dziesiątą częścią. Ale, kto wie, może właśnie na jego twórczości powinienem się wzorować w przyszłości. Jego styl odpowiada mi nawet bardziej od sposobu opowiadania, jaki spotykamy np. u Lovecrafta. Łączy mnie z nim ponadto stosunek do przyrody, uniżony, uległy (czy jak to powiedzieć?).

    Dzięki wielkie! Było trochę baboli, ale zdaje się, że poprawiłem je wszystkie (no, może prawie wszystkie).

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania