Niewidzialny klasztor

Mężczyzna z żółtymi jak neony oczami wskazał na leżące dookoła siebie ciała z szerokim uśmiechem na twarzy.

- I co, profesorku? - spytał z ciekawością - Czyje dzieło jest bardziej godne podziwu? Moje czy twoje?

Profesor Andriut niepewnie rozejrzał się wokół. Na zimnej, kamiennej podłodze leżały równie zimne i nieczułe już na nic ciała ludzi, z którymi pracował od lat. Których znał lepiej, niż ktokolwiek inny na świecie. Którzy stali się dla niego rodziną. Potem spojrzał na lśniące, żółte oczy Markiza, czegoś, co sam stworzył, własnymi rękoma. One zabiły wszystkich jego bliskich przyjaciół. To ręce, które sam stworzył. To on sam... Zamordował swoich przyjaciół. Profesora przeszły dreszcze.

- Jestem mordercą - szepnął, wierzchem dłoni ocierając wilgotne oczy.

- Tak - Markiz poważnie pokiwał głową - Jesteś mordercą.

- Przestań! - profesora ogarnęła wściekłość - To ty ich zabiłeś! Ty, potworze!

- Kochanie - Markiz pogłaskał go po policzku - Tylko tak mówisz, bo chcesz sobie pomóc. Nie możesz i nie chcesz uwierzyć w to, co zrobiłeś. To ty jesteś potworem i doskonale o tym wiesz. Okłamujesz samego siebie, ale wiesz, jaka jest prawda.

Profesor płonął z gniewu i rozżalenia. Wiedział jednak, że Markiz ma rację. Kogo on chce oszukać?

- Dobrze. Teraz muszę cię opuścić. Mam coś ważnego do załatwienia. Do zobaczenia, skarbie - Markiz uśmiechnął się kokieteryjnie. Wyszedł z instytutu, lekko łopocząc swoją czarną peleryną z czarną podszewką, niczym u wampira, którym zresztą właściwie był. Chyba.

Profesor nie miał pojęcia, co robić. Ogarnął go strach. Został zupełnie sam. Otoczony przez przyjaciół. Ale zmarłych! I to w dodatku zabitych poniekąd przez niego samego.

- Profesorze?

Andriut drgnął. Powoli odwrócił się w stronę drzwi do laboratorium. Były uchylone, w szparze widać było głowę jednego z przyjaciół profesora. Andriut kompletnie o nim zapomniał.

- Hubercie! - cicho pisnął, podbiegając do mężczyzny.

- Profesorze! - Hubert złapał go w biegu - Nic panu nie jest?

- Nie! Ty żyjesz! Niewiarygodne!

- Ukryłem się. Na całe szczęście zdążyłem, zanim zaczęła się ta apokalipsa!

Hubert z przerażeniem objął wzrokiem okrągły dziedziniec instytutu, przykryty dywanem ze zmarłych pracowników.

- Boże... - jęknął - Co za katastrofa...

- Istna tragedia - potwierdził profesor - A najgorsze jest to, że to ja ich zabiłem.

- Co?! - oburzył się Hubert - Przecież to nie pan! To był ten wampir od siedmiu boleści!

- Ale on żyje przeze mnie! - zdenerwował się Andriut - Gdyby nie ja, on nigdy nie zacząłby oddychać, mówić i robić!

- Cicho! - Hubert zatkał profesorowi usta, nasłuchując.

Gdzieś w oddali ponownie rozległ się dziwny, groźny śmiech. Należał najprawdopodobniej do Markiza. Hubert pytająco spojrzał na profesora.

- Tak - stwierdził ponuro mężczyzna - To Markiz.

- Chodźmy. Coś profesorowi pokażę.

Hubert pociągnął Andriuta do labolatorium. Profesor rzucił ostatnie spojrzenie na zmarłych przyjaciół, cicho prosząc ich o wybaczenie. Następnie widok ten zniknął za ciężkimi, drewnianymi drzwiami labolatorium.

- Tędy.

Hubert poprowadził profesora do drugiego wyjścia z pomieszczenia. Pchnął metalowe wrota. Mężczyźni wyszli na coś w rodzaju balkonu na parterze. Była to bardzo długa, spiralna kładka z kamiennych płyt, ciągnąca się od parteru aż na najwyższe, szóste piętro instytutu. Z obu stron kładka zabezpieczona była barierkami.

- Idziemy na górę? - zdziwił się profesor - Może lepiej nie... Nie mam ochoty patrzeć na to wszystko z góry.

- Spokojnie - Hubert uśmiechnął się tajemniczo - Musimy podejść na górę, ale idziemy do miejsca, w którym chyba jeszcze nigdy pan nie był. Chodźmy.

Profesor podążył za Hubertem. Poszli kładką w górę. Ich buty cicho stukały na kamieniach, jednak ten z pozoru w ogóle niesłyszalny dźwięk był wyjątkowo głośny w cichym jak grobowiec instytucie. Zresztą - komu niby ten hałas miałby przeszkadzać?

Mężczyźni doszli do pierwszego piętra. Profesor z rozpaczą zerknął na widok z dołu. Wyglądało to strasznie. Jak z jakiegoś horroru. Chociaż - czym to w zasadzie nie było, jak koszmarnym horrorem?

- Profesorze?

- Tak?

- Proszę spojrzeć. Widzi pan?

Hubert wskazał na ścianę instytutu. Andriut wytężył wzrok. Po chwili intensywnego wpatrywania się w tapetę w kolorowe paski zobaczył coś, co chyba nie pasowało do tego wzoru.

- Zaraz - jakie było zdziwienie profesora, gdy zamiast tapety dotknął czegoś zimnego i okrąkłego! Natychmiast cofnął rękę, ale potem znowu złapał tajemniczy przedmiot.

- Co to jest?

- Klamka - uśmiechnął się Hubert.

- Tu są drzwi?

Profesor ustąpił miejsca koledze, który powoli i najciszej, jak potafił, otworzył małe, śmieszne drzwi.

- Chwileczkę!

Hubert wyjął z kieszeni latarkę.

- Tam jest strasznie ciemno, proszę uważać. Trzeba zejść po schodach. Trochę ich jest, prowadzą do podziemi.

- Co takiego?

Hubert uśmiechnął się.

- Pójdę pierwszy. Proszę ostrożnie iść za mną, dobrze?

- Tak.

Hubert postawił stopę na pierwszym stopniu. Skrzywił się. Były trochę wilgotne.

Profesor wszedł za nim i zamknął drzwi. Zupełnie zapomniał, że ma lęk wysokości. Oparł się o wilgotną ścianę z wyrazem paniki na twarzy.

- Ale ja boję się wysokości! - jęknął.

- Spokojnie, proszę iść tuż za mną.

Andriut w końcu zaczął niepewnie schodzić po schodach, co jakiś czas pojękując ze strachem.

Szli w milczeniu przez jakiś czas. Po drodze mijali wiele drzwi prowadzących do innych miejsc, ale połowy z nich przerażony wysokością profesor w ogóle nie zauważał. Te, które widział, natychmiast pobudzały go do działania.

- To już tutaj? - pytał z nadzieją.

- Jeszcze nie - Hubert jak zawsze potrafił rozproszyć wszelkie jego nadzieje.

Wreszcie jednak zeszli na sam dół.

- To tutaj. Prawie.

Znaleźli się w obskurnym korytarzyku. Jedyną ozdobą w nim były przyczepione wysoko do ścian płonące pochodnie.

Hubert zgasił latarkę.

- Idziemy.

Skręcili w lewo. Dalej był dokładnie taki sam, tylko dłuższy korytarz.

- Niesamowite - stwierdził profesor, z uwagą przyglądając się pochodniom - To wygląda jak scena z horroru.

- No nie? Chociaż mnie bardziej przypomina to korytarz w piramidzie - zażartował Hubert.

- Hej! Zauważyłeś, że jesteśmy całkiem zadowoleni mimo tragedii? - spytał profesor - Wszyscy nasi przyjaciele zginęli, a my sobie tu żartujemy.

- Paradoks - przyznał Hubert - Ale to nie takie głupie. Zresztą niedługo pan zobaczy na własne oczy, profesorze.

Kolejny tajemniczy uśmiech mężczyzny zakłopotał Andriuta. Co on chce mu pokazać?

Wreszcie doszli do końca korytarza. Ku zdumieniu profesora, nic tam nie było.

- Co to ma być?

- Zaraz profesor zobaczy.

Hubert wymacał coś w brudnej ścianie. Odsunął coś w rodzaju klapki i wysunął... Drzwi.

Mina profesora sprawiła, ze Hubert nie mógł się powstrzymać przed chichotem.

- Proszę. I przepraszam.

Andriut wszedł do małego, obskurnego pokoiku. Jego oczom ukazały się ogromne, drewniane wrota.

- Co to takiego?

Hubert zamknął drzwi.

- To wejście jest dla bezpieczeństwa - wyjaśnił - Gdyby ktoś się tu dostał, żeby nie odkryć klasztoru.

- Tu jest klasztor? - zdziwił się profesor.

- Tak. Zaraz panu wszystko opowiem.

Hubert odbezpieczył drzwi i powoli pchnął jedno skrzydło.

Mężczyźni weszli do kolejnego korytarza, ale ten różnił się od poprzednich. I to drastycznie.

Podłoga korytarza zrobiona była z wielkich, kwadratowych, gładkich płyt z jakiegoś błyszczącego, złoto-brązowego kamienia. Był troszkę śliski, trzeba było chodzić bardzo ostrożnie. Ściany korytarza miały podobny, tylko ciemniejszy kolor. Sufit rozświetlony był zwykłymi, ale pomalowanymi na złoto pochodniami. Wyglądało to bardzo prosto, ale pięknie.

- Co to jest?

- Już wszystko panu mówię.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Dekaos Dondi 23.11.2019
    Klaudunia→Przeczytałem z zaciekawieniem, tym bardziej, że zakończenie jest niejednoznaczne. Można sobie dużo dowyobrazić.
    I same dialogi ciekawe. Płynnie się czyta:) Pozdrawiam:)→5
  • Klaudunia 23.11.2019
    Dziękuję :)
  • minasmortis 23.11.2019
    Ciekawe opko ;) Czy powstanie ciąg dalszy? Pozdrawiam 5
  • Klaudunia 24.11.2019
    Powstanie, dzięki i nawzajem:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania